13 | GET BACK TO WHERE YOU ONCE BELONGED

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

______________________________
ᴳᵉᵗ ᵇᵃᶜᵏ˒ ᵍᵉᵗ ᵇᵃᶜᵏˑ
ᴳᵉᵗ ᵇᵃᶜᵏ ᵗᵒ ʷʰᵉʳᵉ ʸᵒᵘ ᵒᶰᶜᵉ ᵇᵉˡᵒᶰᵍᵉᵈˑ
ᴳᵉᵗ ᵇᵃᶜᵏ ᴶᵒ*ᵒˑ ᴳᵒ ʰᵒᵐᵉˑ

— Ty — do klasy wszedł Ringo, nienawistnie wskazując ręką na siedzącego w ławce Johna.

Ten poniedziałkowy poranek zaczynali od wspólnej lekcji matematyki, na której każdy z nich niemiłosiernie się nudził.

— Lennon, ty pierdolcu — powtórzył — mamy sobie do pogadania — usiadł na krześle zaraz obok, by ku przerażeniu przyjaciela kontynuować swoją wypowiedź — tym razem zupełnie na trzeźwo, szczwany byku.

— Zatem słucham, waćpanie, daruj mi swej łaski — odparł John, składając błagalnie ręce w geście poddania.

— Po pierwsze, mam ochotę ci wpierdolić, za to, że wmówiłeś mi, że „Ring", to urocza bajeczka — Starr wyglądał na nieźle wkurzonego. Lennon, chcąc, czy też nie wybuchnął śmiechem, starając się przy tym nie opluć — po drugie, nie myśl sobie, że za każdym razem, gdy się najebiesz, będę cię niańczył — dodał wrogo nastawiony chłopak.

— No cóż, bywa — wzruszył ramionami John, próbując uspokoić swój śmiech.

— I dlaczego, do cholery — kontynuował Ringo, lecz teraz już trochę poważniejszym tonem — co to miało być z tym Paulem?

— Niby co? — Lennon momentalnie zamarł, a serce niemal podskoczyło mu do gardła. Dobrze wiedział, o co chodzi Starrowi.

— Nie wmawiaj mi, że nic nie pamiętasz — wysapał, przewracając oczyma.

— Ale właśnie tak jest, Rings, naprawdę nie wiem, o co ci chodzi — kłamał John.

Był przerażony. Bał się, że wszystko wyjdzie na jaw. Nie chciał tego, choć w głębi bił się w pierś. Przecież tak bardzo kochał Paula, czemu przejmował się tym, co pomyślą inni? Dlaczego nie mógł po prostu przyznać, co tak naprawdę zaistniało między nimi? Teraz rozumiał, jak musiał czuć się McCartney, kiedy ukrywał swoją miłość do niego.

— Nie mów, że nie widziałeś chociażby nicków na messengerze — Ringo próbował udowodnić swoją rację.

— Cudne są, prawda? Kradzieju alko — chłopak za wszelką cenę starał się ukryć swoje zmieszanie, choć ręce miał całe mokre od potu — poważnie, byłem mocno najebany.

Starr uniósł brew w geście niedowierzania. Ale może rzeczywiście zachowanie Johna było tylko winą alkoholu? Co on sobie w ogóle myślał. Lennon, ten badass osiedla miałby być ciotą?

— W każdym razie — podsumowywał — George też powinien dostać wpierdol za to, że wymyślił, żeby wlewać ci do ryja drinki — spojrzał przyjacielowi głęboko w oczy, jakby chciał wyczytać kotłujące się w nim emocje, ale na próżno. Zawsze były zamkniętą księgą.

— Ha! I jeszcze zostawił cię ze mną sam na sam! — dodał John.

— Ty już się nie próbuj usprawiedliwiać — skomentował Ringo, przymrużając oczy.

Resztę lekcji spędzili w absolutnej ciszy, próbując nie zasnąć w szkolnych ławkach. Nauczycielka żmudnie próbowała tłumaczyć coś przy tablicy, ale chyba nikt nie zwracał na nią uwagi. Wszystkich ogarniała poniedziałkowa depresja, po szalonym weekendzie. Zresztą, jak wszystkie ostatnie klasy, nie mogli się doczekać zakończenia tej szkolnej rutyny. Mimo że dzwonek nie oznaczał wcale zakończenia tych męk, był on sygnałem dziesięciominutowej wolności, którą zawsze można było odpowiednio wykorzystać.

Zwłaszcza że kiedy tylko wyszli na korytarz, swoją obecnością powitał ich George, wyglądający na bardzo zdenerwowanego, ale jednocześnie podekscytowanego. Niemal siłą próbował zaciągnąć ich do męskiej toalety, by przekazać nowiny. Po drodze zdążyli jeszcze zgarnąć snującego się gdzieś po korytarzach Paula. Całą czwórką, niczym stado mamutów wparowali do zadymionego pomieszczenia. Bo nie tajemnicą było, że swoją funkcję pełniło tylko w połowie, a częściej wykorzystywane było jako nielegalna palarnia.

McCartney w milczeniu przyglądał się ukochanemu. Tak bardzo miał ochotę go teraz przytulić. Byli jednak otoczeni tłumem obcych ludzi, a dodatkowo dwójką najbliższych im przyjaciół. Dlaczego mieli ukrywać się ze swoją miłością? Czy nie mogli po prostu przestać? Jego samego nie obchodziło, co uważaliby o tym inni, niestety chyba John uważał co innego.

— Co znowu, George? — zapytał ciekawy, ignorując zalotne spojrzenia piwnookiego. Od kiedy Harrison postawił mu kilka drinków, Lennon zaczął przychylniej na niego patrzeć.

— Widziałem ją — zaczął, wyglądając, jakby serce zaraz miałoby mu wyskoczyć z gardła — widziałem tę kurwę.

— Kogo? — dopytywał, jednocześnie wyjmując z kieszeni zapalniczkę w celu zapalenia papierosa.

— Tę szmatę, co mi zajebała biszkopty — dodał, a z każdym wypowiadanym słowem stawał się coraz bardziej poirytowany.

— O mój Boże, Samarę Morgan?! — uzupełnił przerażony nie na żarty Ringo — gdzie?!

— A ty, skubańcu, powinieneś wiedzieć to wcześniej! — wysapał Geo.

— O co właściwie chodzi? Jaką Samarę? — spytał zmieszany McCartney.

— Jakaś laska kradła mu słodycze, naoglądał się bajeczek i myśli, że to Samara Morgan z „Ring" — wytłumaczył szybko Lennon, wypuszczając z ust dym, co sprawiło, że pokój stawał się jeszcze bardziej zadymiony. Zaraz po tym zwrócił się w stronę George'a — gdzie tym razem?

— Chodzi z wami do klasy, imbecyle! — krzyczał Harrison, a jego twarz była cała czerwona.

Ringo i John wymienili ze sobą zdziwione spojrzenia. Zupełnie nie mieli pojęcia, o kim mówi ich przyjaciel.

— Czarny busz na łbie, morda jak po rewolucji francuskiej — opisywał George — niby zwykły, niepozorny żółtek, ale w środku szatan!

— Czekaj — zaczął Starr — Chodzi ci o tę Siko? Koko? Czy jak jej tam...

— Yoko? — poprawił Lennon.

— Gówno mnie obchodzi, jak się nazywa, kij jej w oko! — wrzeszczał chłopak. Czym więcej mówił, tym bardziej się nakręcał — zeżarła mi biszkopty, teraz musi za to zapłacić!

— Spokojnie, Georgie — Ringo próbował opanować przyjaciela, jednak na próżno.

— Zabiję szmatę! — Harrison zaciskał mocno pięści. Wyglądał, jakby zaraz miał rzucić się za drzwi, by ukarać winowajczynię.

— Na pewno są jakieś alternatywy — wymyślał dalej Starr. Jednak on sam bał się, co może się stać, kiedy spuści George'a z oczu.

Przez to całe zamieszanie nawet nie zauważyli, kiedy stracili Johna i Paula z pola widzenia.

***

______________________________
Moje przeprosiny za długie nie dodawanie rozdziału chyba nic nie dadzą. Nie będę się już usprawiedliwiać, bo to nie ma sensu, ehh. Może w przewę świąteczną uda mi się powrócić do regularności, ale nie martwcię się. Uroczyście przysięgam, że kiedyś skończę to opko, zależy mi na tym;

No cóż... Dzisiaj ósmy grudnia, czyli chyba najsmutniejszy w dzień w całym roku. Już 38 lat nie ma z nami naszej kochanej cytrynki. Wszystko się zmieniło przez jednego atencyjnego skurwiela, który koniec końców i tak zostanie zapamiętany. Życie to taka ironia, boże;

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro