15 | AND I LOVE HIM

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

____________________________
ᴬ ˡᵒᵛᵉ ˡᶤᵏᵉ ᵒᵘʳˢ
ᶜᵒᵘˡᵈ ᶰᵉᵛᵉʳ ᵈᶤᵉ
ᴬˢ ˡᵒᶰᵍ ᵃˢ ᴵ
ᴴᵃᵛᵉ ʸᵒᵘ ᶰᵉᵃʳ ᵐᵉ

— Więc? — zapytał Paula John, przerywając długą ciszę, panującą odkąd opuścili teren szkoły.

Obaj szli opustoszałą ulicą w kierunku domu McCartneya. Piwnooki trzymał w ręku chusteczkę, dopiero co wyjętą z plecaka Lennona i co kilka chwil ścierał nią krew z poranionego policzka. Lodowaty wiatr niczym igła wbijał się w ranę, powodując dodatkowo jeszcze większy ból.

— Właściwie, to przepraszam cię za tamto... — zaczął Paul. Czuł się zmieszany, nie wiedział, co powiedzieć. Tak bardzo chciał, by byli z Johnem normalną parą i nie ukrywali tego przed wszystkimi. Z drugiej strony co sobie wyobrażał? Znając Lennona dobrze, powinien wiedzieć, że nie będzie to takie łatwe — teraz jesteśmy kwita. Jestem pierdolnięty, pocałowałem cię, to dostałem w ryj za swoje, tak?

McCartney nie podejrzewał jednak, że w konsternacji znajdował się również jego ukochany. John nigdy nie sądził, że będzie mógł zakochać się w jakimś chłopaku. To zawsze wydawało mu się takie... Odpychające. Mimo tego stało się. Teraz nie marzył o nikim innym jak o Paulu. Czuł się paradoksalnie. Przychodziło mu do głowy nawet to, że może nie trwałby w tym związku. Za bardzo się go bał i wstydził. Coś jednak niesamowicie przyciągało go do piwnookiego i z pewnością nie była to tylko czysta przyjaźń.

— Dobra, dobra — przerwał mu Lennon — pierdolnięty to jesteś dlatego, że mnie za to przepraszasz. To ja cię powinienem przepraszać — John spojrzał na duże, zdziwione piwne oczy ukochanego, ozdobione długimi rzęsami, które niejednokrotnie ludzie brali za pomalowane — po prostu... To wszystko jest dla mnie bardzo trudne. Kocham cię zajebiście mocno, a tak bardzo się tego związku boję.

Paul był przestraszony nie na żarty. Nawet nie chciał myśleć, że to wszytko mogłoby się nagle skończyć. Chwile, w których John przyznawał się do swoich prawdziwych uczuć, zdarzały się bardzo rzadko i zazwyczaj chodziło o poważne sprawy.

— Czyli... — szeptał — nie chcesz tego?

— Chryste, chcę! I to bardzo! — poprawił się starszy chłopak. Przecież nie to miał na myśli, nie miało to tak zabrzmieć — tylko... och, trzymajmy to na razie w tajemnicy, dobrze?

— Dobrze... — McCartney nie miał do wyboru nic innego, jak tylko się zgodzić. Chciał być z Johnem, bez względu na to, jak miałoby to wyglądać.

— Tylko, do cholery, nie roztrząsajmy już tego — powiedział Lennon, zmęczony trudną rozmową.

Znajdowali się już tylko kilkadziesiąt metrów od miejsca, w którym mieszkał Paul. Na niebie gromadziło się coraz więcej ciemnych chmur, jakby zaraz miało zacząć padać. W domu w tym momencie nie powinno być nikogo. Brat McCartneya, Mike, powinien być w szkole, a ojciec w pracy. Podążali chodnikiem, przy nieszerokiej ulicy, po której co jakiś czas przejeżdżał samochód. Niemalże opustoszałe otoczenie sprawiło, że czuli się odrobinę pewniej, szli trochę bliżej siebie niż zwykle, niemal stykając się ramionami. Po krótkim zastanowieniu piwnooki nieśmiało chwycił dłoń ukochanego. Jednak John wbrew jego obawom nie odepchnął jej. Wzmocnił uścisk, splatając razem ich palce. Obaj najchętniej by szli tak bez końca. Cel ich podróży był jednak coraz bliżej. Wkrótce weszli do środka o udali się na górę, do sypialni Paula. W jego głowie przeplatały się marzenia o kilku godzinach spędzonych sam na sam w pustym domu. Czy mogłoby być coś piękniejszego? Nagle przypomniał sobie o czymś.

— Johnny, ja... — zaczął, ale zawahał się. Spojrzał prosto na wgapionego w nie go Lennona. To go onieśmieliło. Nie był pewien, czy powinien kończyć.

— Tak? — zapytał ciekawie starszy chłopak.

— Mam coś dla ciebie — wyjaśnił McCartney nieśmiało.

— Co takiego? Gdzie? — dopytywał się zainteresowany John.

— Nie ruszaj się stąd — rozkazał Paul, po czym zaczął zmierzać w stronę drewnianych drzwi, do wyjścia z jego pokoju.

— Ani drgnę — wyjaśnił szybko Lennon, a potem niczym posąg, zamarł w absolutnym bezruchu.

Wyglądało to nieco komicznie. Na ustach piwnookiego pojawił się nawet niemrawy uśmiech, zupełnie jakby wszystko było w jak najlepszym porządku, a przecież chyba nawet ośmiornice wiedziały, że nie było — to znaczy wiedziałyby. Gdyby tylko ktokolwiek wiedział, co działo się między tą dwójką. Nie minęła chwila, kiedy Paul, rozglądając się po salonie, odszukał wzrokiem przedmiotu, w kształcie przypominającego gruszkę. Zwinnym ruchem ręki chwycił go, po czym niepewnym krokiem pobiegł na górę, z powrotem do sypialni.

Widząc spoczywający na nim ciekawy wzrok Johna, usiadł na krześle znajdującym się naprzeciw łóżka, na którym siedział ukochany. Uśmiechnął się, choć sam nie wiedział, czy tylko po to, by dodać sobie otuchy, czy może ze szczęścia. Ułożył palce na odpowiednich strunach gitary. Bał się. Co, jeśli to, co zaraz zrobi, jeszcze bardziej rozzłości Lennona? Szarpnął palcami za instrument.

I give him all my love
That's all I do
And if you saw my love
You'd love him too
I love him

He gives me ev'rything
And tenderly
The kiss my lover brings
He brings to me
And I love him

A love like ours
Could never die
As long as I
Have you near me...

Zapadła długa cisza. Jedynym, największym pragnieniem McCartneya w tym momencie było to, by wyczytać, co siedzi w głowie Johna, który wgapiał się w niego z otwartymi ustami. Ten wzrok. Tak, zdecydowanie wpatrzone w niego brązowozielone oczy ukochanego przyprawiały go o jeszcze większy mętlik w głowie. „Oczy zwierciadłem duszy" — no cóż, nie w tym przypadku. Te niezwykle inteligentne ślepia mogły zarówno wskazywać na chęć mordu, jak i zachwyt. Za nic w świecie nie dało się nic z nich wyczytać, co dodatkowo onieśmielało Paula.

— Wiem, znasz to już — przerwał w końcu niezmąconą niczym ciszę — napisałem to już dawno. Tylko że dopiero teraz usłyszałeś oryginał.

Zawsze wykonywał tę piosenkę, używając zaimka „she", czy „her", lecz przecież to nie taka była jej pierwotna wersja. Bezgłos zapanował po raz kolejny, a z każdą sekundą serce piwnookiego łomotało coraz głośniej. Dopiero kiedy z ust Johna wydobył się głos, poczuł ulgę:

— To jest... To jest najlepsze, co mogłeś mi dać, Paulie — skomentował w końcu.

Lennon czuł się jak hipokryta. Ba, wiedział, że nim jest. W przyszły weekend mieli zaplanowany koncert w „The Cavern" i jakiś cichy głos we wnętrzu jego głowy podpowiadał mu, że z chęcią usłyszałby na nim właśnie tę wersję piosenki. Co za ironia. Przecież niecałą godzinę temu kazał Paulowi trzymać wszystko w tajemnicy.

— Chcę to usłyszeć jeszcze raz, proszę — zachęcił McCartneya John.

Następne kilka godzin piwnooki zdzierał sobie palce i gardło, dociskając struny, by dźwięk gitary był piękniejszy i kierując najszczersze słowa piosenki niemal w samo serce chłopaka. I kiedy tak patrzył na zasłuchanego jego głosem ukochanego, wiedział, że warto.

***

____________________________
Ok, po baaardzo długiej przerwie, finally jest XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro