18 | BABY IT'S YOU

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

____________________________
ᵀʰᵉʸ ˢᵃʸ˒ ᵗʰᵉʸ ˢᵃʸ ʸᵒᵘ ᶰᵉᵛᵉʳ ᶰᵉᵛᵉʳ ᵉᵛᵉʳ ᵇᵉᵉᶰ ᵗʳᵘᵉ

— Dlaczego... Po co tu przyszłaś?

Niebieskooki podniósł wzrok z nad perkusji, kiedy tylko zobaczył znajomą mu dziewczynę. Stała kilka metrów od niego, wpatrując się w niego z uśmiechem na ustach. Jednak Ringo nie odwzajemniał go. Siedział tylko zgarbiony przed instrumentem, widocznie przepełniony niechęcią do będącej przy nim znajomej.

— Na koncert — odpowiedziała Maureen, po kilku chwilach zastanowienia.

— Jest dopiero za trzy godziny — odparł zbywająco Starr.

Co, jak co, ale nie miał teraz ochoty rozmawiać z Cox. Miał ważniejsze rzeczy do roboty. Mieli tylko kilka godzin na ustawienie sprzętu i ostatnie próby. Jednak jak na złość George'a, Johna i Paula gdzieś wcięło, więc chyba nie pozostało mu nic innego, jak pozostać sam na sam z dziewczyną, nie licząc krzątającego się gdzieś na zapleczu właściciela klubu, w którym przebywali.

— Tak? — zapytała Maureen, udając zdziwienie — przynajmniej będę miała miejsce przy scenie.

Jednak doskonale zdawała sobie sprawę, że przyszła wcześniej. Tak samo doskonale widziała, jak George, John i Paul opuszczają budynek, jakieś piętnaście minut przedtem. Równie doskonale wiedziała, że Ringo został samiusieńki na scenie i to niemal idealna okazja do spotkania się z nim.

— Słuchaj, Mo — zaczął Ringo trochę niepewnie. Męczył się niemiłosiernie, musząc przebywać koło osoby, która jeszcze niedawno tak bardzo go zraniła, a którą mimo tego darzył tak wielkim uczuciem. Wziął głęboki oddech, po czym kontynuował — wiem przecież, że znasz prawdziwą godzinę koncertu...

— Rings, ja po prostu muszę z tobą porozmawiać, ciągle mnie unikasz, a to co się wydarzyło... — próbowała wyjaśnić Cox.

— Dość tego! — krzyknął zdenerwowany Starr, zaciskając mocno pięści — nie próbuj, do cholery, nawet mi wmówić, że jesteś tu dla mnie.

Zapadła długa cisza, nie przerwana nawet najmniejszym oddechem. Oboje bali się cokolwiek dodać, jednak każde z innego powodu. Ringo czuł się winny przez swój nagły wybuch złości, ale z drugiej strony nie mógł dłużej wytrzymać zachowania Maureen. Co ona sobie myślała? Dlaczego po tym, co mu zrobiła, była na tyle bezczelna, by jeszcze udawać, że wszystko jest w porządku? Chyba nie mieli już nic do gadania.

— Chciałam tylko powiedzieć, że nie wiem, co sobie w tedy myślałam — zaczęła nieśmiało Cox — chciałam chociaż spróbować ci to wyjaśnić...

— O ile dobrze wiem, Paul wyszedł gdzieś z resztą, więc go tu teraz nie znajdziesz — odparł sucho Starr.

— Ritchie, kiedy ty to zrozumiesz? — dyskutowała zawzięcie Maureen — przyszłam tu tylko dla ciebie, mam gdzieś Paula!

— Nie wyglądało to tak, kiedy was ostatnio razem widziałem.

— Ale to już dawno skończone! Tamto... Nie wiem, co mi odwaliło, cały czas próbuję to sobie wytłumaczyć — Cox wzięła głęboki oddech, by choć trochę ochłonąć — a o ile dobrze wiem, to Paul... Paul nawet nie lubi dziewczyn.

Nie wiedziała, co robi, i czy robi dobrze. W tym momencie miała to gdzieś. Jeśli coś miało sprawić, że Ringo przestanie w końcu być na nią wściekły, była w stanie zrobić to jeszcze tysiąc razy. Nie mogła być pewna, że kiedy udowodni Starrowi, że McCartney nie ma prawa czuć do niej ani krztyny miłości, nagle ją zrozumie. Nie wiedziała, co dokładnie chce osiągnąć.

— I masz czelność jeszcze... — niebieskooki nie miał już nawet siły, by opisać zachowanie Maureen.

— Kiedy to prawda! Sam mi to wyznał — przekonywała go — z resztą spójrz tylko na niego. Pomyśl — odparła błagalnie, mając nadzieję, że połknie haczyk.

— Nawet jeśli, Mo. Nawet jeśli masz rację, nie zmienia to faktu, że pocałowałaś go. A idąc tą logiką, oznacza, że ty zaczęłaś, nie on.

Prawda była taka, że Ringo nie miał zielonego pojęcia, co o tym myśleć. Miał mętlik w głowie. Przypominały mu się ostatnie wydarzenia. Dziwne zachowanie Paula, John całujący McCartneya w klubie... Wszystko składało się w jedną, całkiem logiczną i wytłumaczalną całość. Ale gdyby była to racja, dlaczego jeszcze nie wiedziałby o tym? Przecież nie miałby nic przeciwko.

— Nawet nie zdajesz sobie jak bardzo to sobie wypominam — dodała.

Jednak nie mieli czasu, na dalsze rozmyślenia, gdyż do pomieszczenia wkroczyła trójka pozostałych kudłaczy. John wmaszerował pierwszy, taszcząc przy sobie zgrzewkę piwa. Zaraz zanim stąpał Paul, kurczowo trzymając kolejne porcje tegoż alkoholu. Na końcu wszedł George niosąc w rękach frytki. To nie była jedna, mała porcja. To była ogromna taca, po brzegi wypełniona ziemniaczanym fast foodem.

— Rozumiem, że zbieracie zapasy na czas apokalipsy? — zapytał przekornie Starr, widząc zgromadzone przez swoich przyjaciół zasoby.

— Nie chcemy umrzeć w samotności — odparł Lennon, w tym samym czasie tuląc do siebie zimną, szklaną butelkę alkoholu.

— No tak, zawsze trzeba mieć na zaś swoją... Miłość — przytakiwał Ringo, na co John tylko uśmiechnął się zadziornie.

Paul nie mógł jednak wsłuchiwać się w przekomarzania przyjaciół. Od razu gdy przekroczył drzwi wejściowe uderzyła go gorąca fala stresu, a jego twarz przybrał lekko buraczanego koloru. Zobaczywszy długowłosą brunetkę, nie mógł tak łatwo opanować emocji. Z trudem, bez słowa usiadł na zielonym, zrobionym z plastiku krześle, mając nadzieję, że już dawno zapomniała o tym, co stało się, kiedy po raz ostatni się widzieli.

— No dobrze, to może zaczniemy już próbę? — spytał McCartney, próbując oderwać się od niechcianych myśli chodzących mu po głowie.

— Geo jeszcze nie skończył... Frytek — odparł Ringo, zerkając na tacę przyjaciela, która ku jego zdziwieniu była już pusta — jak ty... — chciał zapytać, ale szybko przypomniał sobie o umiejętnościach brązowookiego chłopaka w tym zakresie — dobrze, zaczynajmy już.

***

____________________________
Czy właśnie otworzyłam Wattpada po czterech latach? Być może. Zauważyłam dwa rozdziały napisane kiedyś przeze mnie „na zapas", więc szkoda, żeby się „zmarnowały". Jeżeli ktoś to jeszcze czyta, niestety wątpię, żeby dalsze części kiedykolwiek się pojawiły, za dużo się w życiu pozmieniało przez ten czas :((

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro