3 | TO LEAD A BETTER LIFE I NEED MY LOVE TO BE HERE

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

______________________________
ᴴᵉʳᵉ˒ ᵐᵃᵏᶤᶰᵍ ᵉᵃᶜʰ ᵈᵃʸ ᵒᶠ ᵗʰᵉ ʸᵉᵃʳ
ᶜʰᵃᶰᵍᶤᶰᵍ ᵐʸ ˡᶤᶠᵉ ʷᶤᵗʰ ᵗʰᵉ ʷᵃᵛᵉ ᵒᶠ ʰᵉʳ ʰᵃᶰᵈ
ᴺᵒᵇᵒᵈʸ ᶜᵃᶰ ᵈᵉᶰʸ ᵗʰᵃᵗ ᵗʰᵉʳᵉ'ˢ ˢᵒᵐᵉᵗʰᶤᶰᵍ ᵗʰᵉʳᵉ

Od udanej akcji rabunkowej minęło już kilka dni. W tym czasie Paul zdążył już dostać od swego taty szlaban na wychodzenie z domu (nie wliczając oczywiście uczęszczania do szkoły) za brak powrotu do domu, tamtego niedzielnego dnia, oraz wagary następnego. Miał szczęście, że jego rodziciel nie miał pojęcia, co prócz tego w tamtym czasie robił. Dla McCartneya takie kary nie były niczym niecodziennym i oczywiste było, że zwykle po prostu je olewał. Jednak tym razem ojciec dodatkowo zagroził, że jeśli zlekceważy zakaz, zabierze mu jego gitarę i będzie mógł pożegnać się z zespołem, a do tego piwnooki nie mógł dopuścić.

Tak więc przez kolejne dni grzecznie chodził do liceum, wracając punktualnie o piętnastej, i odrabiając zadania domowe, co właściwie było do niego niepodobne. Zdążył nawet poprawić kilka jedynek i przeprosić nauczycielkę matematyki za to, że kiedyś wylał na nią butelkę wody, po tym, jak założył się o to z kolegami (wtedy sprawa uszła mu na sucho).

Nawet jego młodszy brat, Michael nie mógł się nadziwić. Z coraz to bardziej opadającą szczęką obserwował brata, który na czas szlabanu udawał prymusa i zachowywał się nienagannie. Ba, przez chwilę nawet nie pomyślał, żeby szlajać się po klubach, kiedy w końcu nadszedł weekend. Jednak wszystko do czasu.

Lennona natomiast zakazy nie obowiązywały. Nawet jeśli takowe w ogóle by istniały, gdyż jego ciocia Mimi już dawno poddała się w wychowywaniu buntowniczego siostrzeńca i nawet nie miała pojęcia, co wyprawia. Żył własnym życiem i kiedy jego przyjaciel podlizywał się ojcu, ten nawet nie pomyślał, by uczynić podobnie. Co prawda nudziło mu się nieco bez Paula, ale kiedy nie mógł szaleć w jego towarzystwie, robił to na własną rękę, lub z innymi znajomymi.

Jednym z nich był Stuart Sutcliffe. Obaj znali się ze szkoły i mimo że nie chodzili razem do klasy, naprawdę się zaprzyjaźnili. Stu kiedyś należał nawet do ich zespołu, lecz szybko odkrył, że nie jest to jego powołanie, a poza tym gra na basie nie szła mu najlepiej, więc zrezygnował. Za to całkowicie oddał się malarstwu. Pewnego dnia ot, tak chwycił za pędzel i od tej pory niemalże nie mógł się z nim rozstać. Oprócz tego wykazywał bardzo duże zainteresowanie sztuką, miał wiedzę i wyczucie artystyczne. John podziwiał niezwykły talent malarski Stu, który był znacznie większy niż jego własny, a ten drugi fascynował się niezwykłą prezencją Lennona. To spowodowało, że szybko przypadli sobie do gustu.

Tak więc w piątkowy wieczór John udał się do pierwszego lepszego klubu wraz ze Stuartem, by oderwać się od codzienności bez McCartneya. Wszyscy bawili się i tańczyli do muzyki jakiegoś zespołu akurat występującego na scenie. Przyjaciele zauważyli kilka wolnych miejsc przy barze, więc usiedli tam. Jak zwykle zastali już nieco podpite towarzystwo, ale rozmowa tak się kleiła, że stwierdzili, że dzisiejszy wieczór na razie rozpoczną bez alkoholu. Stu opowiadał Lennonowi, jak bardzo podobało się Astrid — dziewczynie, z którą chodził od niedawna, na ostatnim koncercie Beatlesów. Obaj wspominali też szaloną imprezę, która odbyła się zaraz po występie. John zwrócił uwagę, że zaraz po jej rozpoczęciu szybko stracił Paula z oczu, a zobaczył go dopiero następnego dnia.

— Cały czas siedział w kiblu — odparł Sutcliffe — wydawał się jakiś przybity.

— Że co? — Zdziwił się Lennon. — Czemu by miał tam być?

— Bo ja wiem — wzruszył ramionami ten drugi — pewnie rozpaczał po zerwaniu z Jane, czy coś.

— Tylko że rozstał się z nią trzy miesiące temu — zastanawiał się John — to dziwne.

Nie powiedziałby tego na głos, ale w głębi serca martwił się o McCartneya. Zauważył, że jego zachowanie od niedawna jest jakieś podejrzane. Paul albo go unikał, albo gapił się na niego jakoś dziwnie, czerwieniąc się jak burak, kiedy tylko John coś do niego mówił. Dodatkowo coraz częściej zdarzało mu się myślami być zupełnie gdzie indziej. Lennonowi dotychczas wydawało się, że może to być skutek dużej ilości używek, ale piwnooki zachowywał się tak niemal ciągle. Gdy John rozpoczynał ten temat, McCartney szybko starał się go zmienić. Wyraźnie było widać, że ukrywa przed nim jakiś sekret. Sekret, który jego przyjaciel szybko chciał odkryć.

*

W tym samym czasie Paul siedział w swoim pokoju, odrabiając pracę domową z matematyki. Nawet nie pamiętał, kiedy ostatni raz zdarzyło mu się robić ją samodzielnie i to w piątkowy wieczór. Zazwyczaj spisywał je zaraz przed lekcją od kolegów ze swojej klasy, którzy się nad nim zlitowali. A jeżeli już wykonywał je sam, to było to rano przed szkołą, w autobusie i na kolanach. Podczas gdy próbował rozwiązać jedno z zadań, pomyślał sobie, jak bardzo czuje się teraz samotny. Ogarnęła go silna chęć przebywania z przyjaciółmi, a szczególnie z Johnem. Przez ostatni tydzień grzecznie siedział na tyłku w domu, będąc na każde zawołanie swojego ojca. Dlaczego teraz nie mógłby zrobić sobie małego odpoczynku od szlabanu? Przecież nikt nie musiał się o tym dowiedzieć. Chwycił więc za telefon.

21:29

BigMacca: Gdzie się wszyscy podziali?

BigMacca: Nudzi mi się strasznie

Lennoff: Ja ze Stu jesteśmy w Cashbash

Lennoff: Inteligentni ludzie się nie nudzą

zajebalimibiszkopty: Oglądam Muppety

BigMacca: Wut? XD

zajebalimibiszkopty: Nie pytaj XDD

McCartney szybko stwierdził, że chętnie dołączyłby do Johna i Stu. Najpierw jednak upewnił się, czy nie dosięgłyby go z tego powodu żadne konsekwencje. W tym celu wyjrzał za drzwi swojego pokoju. Stamtąd dało się dostrzec małe światło włączonego telewizora, co oznaczało, że jego tata w tamtym momencie z niego korzystał.

— Pójdę już spać! — Oznajmił głośno, tak by jego ojciec to usłyszał.

— Mhm — dało się słyszeć pomruk z salonu.

Paul zamknął drzwi na klucz, po czym zgasił światło. Następnie podszedł do okna. Było to pierwsze piętro, lecz już nie raz wychodził stąd na zewnątrz. Wszedł na parapet, a potem za pomocą rąk zsunął się na dół i puścił się, zgrabnie lądując na ziemi. Później udał się w stronę wymienionego już klubu. W końcu mógł odetchnąć z ulgą.

***

______________________________
Nigdy nie miałam takiej weny, serio. Goo goo g'joob!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro