5 | I'D LIKE TO BE UNDER THE SEA

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

______________________________
ᴵ'ᵈ ᵃˢᵏ ᵐʸ ᶠʳᶤᵉᶰᵈˢ ᵗᵒ ᶜᵒᵐᵉ ᵃᶰᵈ ˢᵉᵉ
ᴬᶰ ᵒᶜᵗᵒᵖᵘˢ' ᵍᵃʳᵈᵉᶰ ʷᶤᵗʰ ᵐᵉ

Ringo był o tyle mało kreatywny, że w „The Beatles" głównie grał na perkusji. Nie było to oczywiście złe, bo szło mu całkiem dobrze. Jednak to pozostali członkowie zespołu, głównie John i Paul, wymyślali teksty do wszystkich piosenek, a także układali melodię. George co prawda robił to rzadziej, ale jeśli już jakaś piosenka wyszła z jego rąk, to była niezwykle piękną i dopracowaną melodią, zawsze bardzo docenianą przez publiczność. Za to Ringo w tym aspekcie nie wykazywał się dużym zaangażowaniem. Mimo tego jedyny niebieskooki z zespołu miał kilka swoich hitów. Co prawda większość z nich została napisana przez Lennona i McCartneya, którzy z dobrej woli dali mu ją zaśpiewać, ale udało mu się napisać również kilka własnych tekstów.

Tego sobotniego ranka naszła go niezwykła ochota na stworzenie czegoś swojego. Jednak biedaczysko nie miał za bardzo pomysłu na jakiś piękny, refleksyjny tekst, dlatego musiał sięgnąć pamięcią do swoich snów, których zawsze miewał wiele. Ostatniej nocy śniło mu się, że mieszka w podwodnym świecie wraz z ośmiornicami, które zawsze uważał za bliskie jemu stworzenia. Tak więc przelał swoje wspomnienia na papier i wyszła z tego całkiem zgrabna, rymowana piosenka.

— Co ty brałeś, chłopie? — Zapytał go George, zaraz po tym, jak ten zaprezentował mu swoje nowe arcydzieło.

Harrison wiedział jednak, że Ringo ma bardzo wybujałą wyobraźnię i czasami myślał, że pisząc takie teksty, zupełnie nie zdawał sobie z tego sprawy. Swoją drogą, ta piosenka wydawała mu się całkiem urocza. George pomógł przyjacielowi dopracować kilka wersów. Obaj już nie mogli się doczekać, kiedy pierwszy raz zagrają ją na scenie.

Ringo nie mógł się również doczekać, kiedy pokaże ją swojej bliskiej przyjaciółce, Maureen Cox. Poznali się zaraz po jednym z koncertów Beatlesów. Od razu złapali wspólny język. Potem okazało się, że chodzą razem do szkoły. Od tej pory byli niemal nierozłączni i spędzali ze sobą każdą wolną chwilę. W pewnym momencie Starr zrozumiał, że nie czuje do dziewczyny tylko przyjacielskiej więzi, ale także inne uczucie. Jednak nawet nie myślał, żeby wyznać to Maureen. Podejrzewał, że spotyka się już z jakimś chłopakiem. Nie były to puste spekulacje. Zaledwie miesiąc temu widział ją w Cashbash z Paulem McCartneyem.

Od tamtej pory kontakt z Cox był bardziej ograniczony. Nie ważne jak bardzo starał się zapomnieć o Maureen i Paulu, wtulonych w siebie na parkiecie, zawsze miał tę chwilę przed oczami, kiedy tylko spotykał się z przyjaciółką, której przeznaczeniem było, by pozostać tylko przyjaciółką, nikim więcej.

*

John nie mógł zliczyć ile razy od czasu kiedy się obudził, zadzwonił do Paula. Za każdym razem wyczekując na odebranie połączenia, modlił się, by jego przyjaciel w końcu raczył się odezwać. Z niewiadomych przyczyn miał złe przeczucia. Zupełnie nie pamiętał, co działo się poprzedniej nocy. Przypominał sobie, jak siedział w klubie ze Stu, wlewając w siebie drink za drinkiem, a potem obudził się rano w swoim łóżku. Bardzo mglisto przypominał sobie też to, że to właśnie Paul odprowadzał go do domu.

Nie mając chwili do stracenia, wybrał się do domu swojego przyjaciela. Poszedł na skróty, prosto przez pole golfowe, które oddzielało ich domy. Po dziesięciu minutach szybkiego marszu był już na miejscu. Nie myślał nawet, żeby w takiej sytuacji grzecznie dzwonić do drzwi. Wdrapał się na parapet McCartneya przy pomocy rynny zamontowanej obok i zapukał w okno. Paul leżał na łóżku odwrócony tyłem do niego. Kiedy usłyszał pukanie w szybę, odwrócił się lekko przerażony. Szybko jednak rozpoznał twarz przyjaciela i wpuścił go do środka.

— Co ty tu robisz? — Zapytał zdziwiony i zdenerwowany. Nie miał w tym momencie ochoty na odwiedziny. John nie mógł widzieć go w takim stanie. Nie teraz.

Twarz piwnookiego miała kolor czerwonego buraka. Jego oczy były spuchnięte, zupełnie jakby jeszcze niedawno płakał.

— Co się stało? — Spytał Lennon, ignorując usłyszane pytanie.

— Nic szczególnego — odparł Paul.

Prawda była taka, że tej nocy prawie w ogóle nie mógł spać. Przyczyną nie było oczywiście tylko głupie, nieświadome przytulenie ze strony przyjaciela, choć po części właśnie ono było powodem. Właśnie przez nie uświadomił sobie, jak bardzo brakuje mu Johna, choć ten był ciągle obok niego. Nie wystarczała mu już tylko przyjaźń. Chciał czegoś więcej. Równocześnie dobrze wiedział, że nigdy tego nie dostanie.

— Paulie, coś się stało, przecież widzę — ciągnął John, podchodząc do McCartneya, i łapiąc go za ramię.

Paul szczerze nienawidził tego zdrobnienia. Dotąd tolerował je, wypowiadane z ust przyjaciela. Dla niego nie brzmiało to tak, jak mówią sobie dwaj kumple, a dwie, bliskie sobie osoby, dlatego za każdym razem, gdy Lennon tak mówił, oblewało go dziwne ciepło. Teraz jednak spieszczenie jego imienia przyprawiło go o kolejną falę bólu. Miał Johna obok siebie, ale nie w taki sposób, w jaki chciał.

— Mówię, kurwa, że nic! — wrzasnął, odpychając dłoń Lennona — I nie mów do mnie Paulie, tyle razy ci mówiłem.

Nie chciał, żeby widział go w takim stanie. Zdał sobie sprawę, że za każdym razem, kiedy przebywał koło niego, jeszcze bardziej cierpiał.

— Dziwny jakiś jesteś ostatnio — odparł chłodno John — najpierw wszystko super, potem chlejesz jak głupi i unikasz mnie, a teraz ryczysz i nie chcesz nawet powiedzieć, o co chodzi.

— Spierdalaj — Macca naprawdę nie był teraz w nastroju.

— Zrobiłem ci coś, czy jak?

— Nie, spierdalaj! — powtórzył, tym razem głośniej.

— Nie chcesz mi mówić, to cześć — pożegnał się surowo Lennon, wychodząc w taki sam sposób, w jaki tu przyszedł.

Paul naprawdę nie wiedział, czemu tak postąpił. Może, kiedy nie będzie widział Johna, pozwoli mu to zapomnieć o cierpieniu? Jednak czuł, że nie jest to właściwe rozwiązanie. Wstał i zamknął okno po wyjściu przyjaciela, a potem położył się na łóżku, zakrywając twarz dłońmi. Dlaczego nie potrafił żyć jak każdy inny człowiek? Czemu nie mógł przestać użalać się nad sobą, zignorować swoje serce i zacząć zachowywać się jak jego rówieśnicy? Nie wiedział. Zawsze musiał wszystko psuć. Wszystko układało się wspaniale, dopóki on nie zakochał się w przyjacielu. Miał już tego dość. Poduszka była cała mokra od łez.

***

______________________________
Kto już słuchał „Egypt Station", ręka do góry! *zgłasza się*.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro