Rozdział czterdziesty drugi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Iza szybkim krokiem weszła do pomieszczenia. Rzuciła siedzącej pod ścianą Rachel papierową torebkę z jedzeniem. Następnie podeszła do starej kanapy (z której w kilku miejscach wystawały sprężyny) i wyciągnęła się na niej, zdejmując uprzednio torbę z ramienia. Leżała z zamkniętymi oczami przez kilka minut. Rachel natomiast sprawdziła, co było w torebce. Nic specjalnego, hamburgery. Trzeci dzień z rzędu. Dobrze, że w ogóle jej coś dają (na widok popcornu dostawała mdłości, na szczęście Jokerowi znudziła się ta zabawa, a kukiełki pociął nożem na strzępy). Normalnie nawet nie spojrzałaby na takie jedzenie, ale w obliczu obecnej sytuacji to przecież rarytas. Dlatego też podniosła jednego z nich do ust (pochylając głowę, bo ręce wciąż miała w pewnym stopniu związane), odgryzła (sprawiający wrażenie gumowego) kawałek i wolno przeżuwając, jeszcze raz przyjrzała się Izie.

Znów była umalowana tak samo potwornie jak ten psychopata. Pewnie poszła kogoś zabić. Co właściwie skłoniło tę dziewczynę do współpracy z Jokerem? Czy może od zawsze była na tyle niezrównoważona? Tego Rachel nie wiedziała.

Iza była bardzo młoda. Według Rachel wyglądała na co najwyżej dwadzieścia trzy, dwadzieścia cztery lata. To potęgowało ciekawość kobiety. Może miała trudne dzieciństwo? Niekochających rodziców? Może nie radziła sobie wtedy z własnymi problemami?

Rachel drgnęła. Co ją to w ogóle obchodzi? Rozczula się nad morderczynią, która zleciła jej porwanie i nie wiadomo, co wspólnie z Jokerem zamierzają zrobić jej oraz całemu miastu.

Dlaczego Bruce'a jeszcze tutaj nie ma? Co z Harveyem? Którego z nich właściwie kocha? Klaun miał rację, mówiąc, że Rachel znajduje się pomiędzy nimi. Czy jest jeszcze jakaś nadzieja na to, że ktoś ją odnajdzie?

Zamknęła oczy. Nie ma już siły. Niech to wszystko się skończy. Niech będzie jak dawniej...

Nie, nic już nie będzie jak dawniej.

Tymczasem Iza podniosła się do pozycji siedzącej. Nadal ignorując Rachel, wzięła do ręki torbę leżącą na podłodze i zaczęła ją przetrząsać. Oceniała, co może się przydać, a co nadaje się do wyrzucenia.

Nóż, broń, bluza, papierosy - jak najbardziej, zostają. Portfel? Niekoniecznie. Otworzyła go. Paszport, wiza, inne dokumenty... Prychnęła. Nawet karta do miejskiej biblioteki. Wszystko do spalenia. O, zdjęcie rodziców. Popatrzyła na kobietę o ciemnych włosach, którą obejmował wysoki mężczyzna. Siedzieli w ogrodzie, uśmiechając się do obiektywu. Iza przyglądała się tym ludziom przez chwilę. W końcu pokręciła głową, zmarszczyła brwi, wyjęła z kieszeni zapalniczkę. Ułożyła wszystkie niepotrzebne rzeczy na podłodze w stosik. Na wierzchu położyła zdjęcie rodziców.

- Kto to? Czy to twoi rodzice?

Iza odwróciła się gwałtownie.

- Uhum... - burknęła. Co ją to obchodzi? Nie miała ochoty zwierzać się swojej zakładniczce.

- Czy... Byli dla ciebie dobrzy? - nie, tego już za wiele. Iza zerwała się na równe nogi i podeszła bliżej do Rachel. Szybkim ruchem odgarnęła włosy spadające na oczy. Na twarzy dziewczyny malował się teraz szeroki, szaleńczy uśmiech. Wyglądała równie przerażająco, co Joker. Rachel już żałowała, że zadała to pytanie.

- Och, tak, jeśli koniecznie chcesz wiedzieć... Byli wspaniali. Rodzina jak z obrazka! Niestety nie obchodziło ich nic poza moimi osiągnięciami. Nie obchodziło ich nigdy, co ja czuję. Ani razu mnie o to nie spytali. Dlatego też nie mają prawa być nazywani moimi rodzicami - po tych słowach z powrotem podeszła do papierów, przykucnęła, a następnie przyłożyła do nich zapalniczkę. Żółty płomień błyskawicznie się rozprzestrzenił. Poczekała, aż całkowicie się spalą, po czym zgasiła butem żarzące się pozostałości.

Podniosła się. Znów usłyszała zaplecami cichy głos Rachel.

- A on... Kiedykolwiek cię o to spytał?

Dziewczyna wolno się odwróciła, wbijając wzrok w kobietę. Mimo że wydawała się nadzwyczaj spokojna, wewnątrz wrzała z wściekłości.

- Baw się wciąż w mojego psychologa i zadaj mi jeszcze jedno pytanie, a gwarantuję ci, że razem z Jokerem przeprowadzimy z tobą równie NIEPRZYJEMNĄ rozmowę. I wydobędziemy z ciebie EVERY SINGLE DETAIL - wycedziła z uśmiechem.

Iza rzuciła Rachel ostatnie mordercze spojrzenie, po czym wyszła, trzaskając drzwiami.
***
Dobrze, że to zrobiła, bo inaczej wspólnie z Jokerem nie mieliby już (żywej) zakładniczki. Iza, zaciskając zęby i kierując się w stronę drzwi, ostatkiem sił powstrzymała się przed wpakowaniem Rachel kulki prosto w czaszkę. Kretynka. Czemu interesują ją prywatne sprawy Izy? Niech się lepiej martwi, czy dożyje jutra. NIKT nie ma prawa naruszać tej bariery. Nikt.

No, może prawie Nikt.

Oparła się o ladę, zamyślona. Popatrzyła na Jokera, który właśnie kucnął przy stoliku i wkładał do pistoletu naboje. Widząc Izę, pomachał jej wolną ręką.

On na pewno rozumiał ją o wiele bardziej od rodziców (tych Iza dawno spisała na straty), o wiele bardziej niż ktokolwiek inny. Joker... Żywa inteligencja, błyskotliwość, spryt, zdolność porozumiewania się bez słów. Śmiech, poczucie humoru, wyraz twarzy, jaki miał podczas torturowania ludzi, zapach, wygląd, BLIZNY. Tajemnice z przeszłości, które skrywał, niewyjaśnione sekrety, o których sam pewnie już nie wiedział i które nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego. Uwielbiała w nim wszystko.

Joker w międzyczasie znów oderwał wzrok od broni. Spojrzał pytająco na Izę, uśmiechając się. Lekko, prawie niezauważalnie (dla normalnego człowieka) pokręciła głową. Nie, o nic nie chodzi. Po prostu jest szczęśliwa. Zrozumiał w mig. Okropnie lubiła porozumiewać się z nim niewerbalnie. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech.

- Jokie?

- What's up, doll?

Iza podeszła do Jokera, po czym położyła mu ręce na ramionach.

- Nie czekajmy dłużej.

Najpierw w milczeniu obserwował jej twarz, a dopiero po kilkunastu sekundach skinął głową. Koniec Gotham nastąpi szybciej niż wkrótce, cokolwiek miało to oznaczać. Na twarz Jokera ponownie zawitał szeroki uśmiech.

- Kochanie... Skoro Batman sam nie potrafi nas znaleźć, to trzeba mu trochę pomóc, nie sądzisz?
***
Wczesnym rankiem Joker wpadł na zaplecze jak burza.

- Happy Birthday to You, Happy Birthday to You! - wrzeszczał, skacząc wokół zdezorientowanej Rachel i owijając ją serpentynami. Przyciągnął kobietę do siebie i mocno objął ramieniem. - Happy Birthday, Dear Rachel! Happy Birthday... - urwał, następnie włożył sobie do ust papierową trąbkę, po czym zaczął wydawać przeraźliwe odgłosy. Po upływie minuty spojrzał na solenizantkę. Wypuścił powietrze z płuc. - ...to Youuu! To ile latek dziś kończymy, hm? Ach, przepraszam - podniósł ręce. - Kobiet nie wypada pytać o wiek. Niestety nie mam dla ciebie żadnego upominku... Ale przecież liczy się pamięć, prawda? Poza tym wydaje mi się, że o wiele bardziej ucieszyłabyś się z prezentu od Batsy'ego. Cóż, może będzie miał okazję ci go dziś wręczyć. Albo i nie! - z szaleńczym śmiechem wypadł z pomieszczenia.
***
Mróz, wiatr, śnieg. Przy oblodzonej drodze, którą samochody nie jeżdżą od przynajmniej dziesięciu lat, stoi budka telefoniczna z automatem sprawiającym wrażenie zepsutego. Przed nim mężczyzna w fioletowym płaszczu. Wykręcił numer, teraz czeka na połączenie, z niecierpliwością tupiąc nogą. Chichocze.

- Dent? Jak mogłeś zapomnieć o urodzinach Rachel?! Ja już z samego rana złożyłem jej życzenia! Wiesz, jak jej przykro? Biedaczka siedzi teraz i płacze. Staje się coraz bardziej uciążliwa. Jeżeli dziś jej sobie nie odbierzesz, będę musiał... Co? - marszcząc czoło, klaun wyciągnął rękę z słuchawką. - Ale nie krzycz tak, bo nie jestem w stanie rozróżnić poszczególnych słów. Spokojnie, jeszcze możesz wszystko naprawić. Moja dobra rada jest taka: przekaż Batmanowi, żeby...

W tym momencie połączenie zostało przerwane.

Joker stał jeszcze przez chwilę. Uderzył kilka razy pięścią w automat. Po bezskutecznej ,,próbie przywrócenia połączenia" wzruszył ramionami. Następnie odszedł, wciskając ręce do kieszeni płaszcza.
***
- Chce mi się pić... - Rachel leżała na ziemi.

- Proszę bardzo! - Iza kopnęła w jej kierunku wiadro z lodowatą wodą. Kobieta nachyliła się, po czym zaczęła łapczywie pić.

Iza bawiła się ołówkiem, przekładając go między palcami. Siedziała znudzona, czekając na Jokera. Pora jego powrotu niebezpiecznie się przedłużała. Powiedział, że skoczy w jedno miejsce i zaraz będzie. Dziewczyna wiedziała, że nie powinna się niczego obawiać, bo to przecież Joker, ale z drugiej strony... Chciała, żeby był już z powrotem!

Jak na zawołanie usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Zerwała się z kanapy. Joker wszedł do środka; miał cały ośnieżony płaszcz. Biedak, pewnie musiało mu być zimno.

- I jak?

- Cóż - Joker zdjął płaszcz, rzucając go na ladę. Z kieszeni wysypała się talia kart. Nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. - Dent nie wydawał się specjalnie zachwycony moim telefonem, no ale i tak szybko nas rozłączyło. To oczywiście niczego nie zmienia. Po południu ruszamy.

Iza kiwnęła głową. Znów zadała pytanie, na które znała odpowiedź.

- Jako pierwszy - sąd?

- Tak, kochanie. Widzę, że nie możesz się doczekać. Ja wiem - zadrżała, bo Joker pogłaskał ją po policzku lodowatą dłonią - że masz już wprawę w wysadzaniu budynków. Spokojnie, dziś wieczorem zdążą przekonać się o tym wszyscy.
***
- Ty ze swoimi supergadżetami nie potrafisz jej znaleźć?! Coraz częściej mam wrażenie, że zamiast ułatwić, utrudniasz sprawę, a mnie każesz tylko siedzieć i nic nie robić!

Batman pchnął Denta na ścianę. Zaskoczony prokurator poczuł ból z tyłu głowy. Jego twarz z twarzą Mrocznego Rycerza dzieliło teraz kilka centymetrów.

- Robię, co mogę. I dbam o twoje bezpieczeństwo - wycedził wolno Batman. Następnie odwrócił się i odszedł, ignorując Denta, który otworzył usta, najwidoczniej chcąc coś powiedzieć. - Nie tylko tobie na niej zależy... - dodał, wsiadając do auta.

Ale Harvey tego nie dosłyszał. Stał na środku ulicy, nie wiedząc, co robić.

Dosyć.

Postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.

Postanowił pojechać do najbliższej radiostacji.
***
- Dlaczego się tak ociągasz? Czyżbyś polubiła to miejsce? - Joker brutalnie wepchnął Rachel do samochodu.

- Najwidoczniej - dodała Iza.

- Kto by pomyślał... - mruknął klaun pod nosem, zapalając silnik.

Iza usiadła z przodu. Przejrzała się w samochodowym lusterku. Sprawdziła swoje kieszenie. Broń jest, pilot jest. Dobra, wszystko pod kontrolą.
***
- ...macie mnie nadać w popołudniowej audycji!

- Ale pan nie może, nie powinien, on przecież pana zamorduje... A co z Batmanem...?

- Pieprzyć Batmana! - warknął.

Harvey nie miał zamiaru się dłużej kłócić. Czy ci idioci nie rozumieli, że każda sekunda jest cenna? Swoimi kretyńskimi kłótniami marnują tylko czas. Wyjął pistolet i wycelował nim w pracowników radiostacji. Osłupieni, wpatrywali się w Denta z przerażeniem, spodziewając się najgorszego.

- Czy wyglądam, jakbym żartował?! Chyba mylicie mnie z tym klaunem! Macie mnie nadać. Już.

Wystraszeni mężczyźni dali Dentowi znak, aby poszedł za nimi do pomieszczenia, z którego nadawane były audycje. Gdy znaleźli się na miejscu, odsunęli się na bok, uprzednio włączając mikrofon. Harvey pochylił się nad nim.

- Mówi Harvey Dent, Joker, wiem, że mnie słyszysz. Proponuję ci układ. Wypuść Rachel, a w zamian dostaniesz mnie. Dziś o osiemnastej pod głównym budynkiem sądu. Będę czekać.
***
Na koniec Joker parsknął śmiechem, podgłaśniając radio w samochodzie i nie zwracając uwagi na krzyki Rachel. Kobieta szarpała się z tyłu, wrzeszcząc na całe gardło: ,,Nieee!".

- A na co mi jakiś nędzny rycerzyk? Chociaż w sumie - chętnie zobaczę - zwrócił się do Rachel, starając się ją przekrzyczeć - jak tłumaczysz się Dentowi. So much fun! I nawet trafił z tym miejscem, nie musimy krążyć po całym Gotham dla jego zachcianek. Wspaniale! Na co więc czekamy?

Przyspieszył z piskiem opon. Powoli wjeżdżali do miasta. Oświetlone okna wieżowców rzucały się z daleka w oczy niczym choinkowe lampki. Prószący śnieg tworzył niepowtarzalny, świąteczny klimat.

Nagle Joker otworzył schowek i wyciągnął z niego czapkę świętego Mikołaja. Założył ją na głowę, po czym zwrócił się do Izy i Rachel:

- Jestem zawiedziony. W radiu nie puszczają żadnych kolęd, a przecież Boże Narodzenie za kilka dni. Może pośpiewamy sobie jakieś, co wy na to? Iza, zaczynaj!

- Eee... - nie przychodziło jej nic do głowy. - A znacie tę piosenkę o Rudolfie?

Joker skinął energicznie głową.

- Jasne, że tak!

Zaczęli śpiewać we dwoje.

- Rudolph, The Red - Nosed Reindeer

Had a very shiny nose

And if you ever saw it

You would even say it glows.

(...)

Then, one foggy Christmas Eve

Santa came to say:

''Rudolph, with your nose so bright,

Won't you guide my sleigh tonight?"

(...)

Rachel wciąż płakała. Joker spojrzał na nią z wyraźną dezaprobatą.

- A tej, jak zwykle, nic nie pasuje. Święta to radosny czas! Powinnaś śpiewać z nami!

Iza poczuła, że to będzie najlepsze Boże Narodzenie, jakie dotychczas przeżyła.
***
Kobieta ze spalonej fotografii siedziała przy stole. Zmęczenie i smutek widoczne na jej twarzy sprawiały, że wyglądała na dziesięć lat starszą. Otarła zaczerwienione oczy mokrą od łez chusteczką. Wyjrzała przez okno. Boże Narodzenie w Polsce zapowiadało się bez śniegu. Wpatrzyła się w smugi deszczu spływające po szybie. Zaczęła płakać jeszcze bardziej. Gdzie popełniła błąd? Co zrobiła nie tak? Dlaczego własne dziecko się od niej odwróciło?

Za dwa dni przypadała Wigilia Bożego Narodzenia. W tym roku po raz pierwszy nie zobaczy na wspólnej kolacji swojej córki.

Której najwidoczniej wcale to nie obchodziło.

***

Dzięki wspaniałomyślności mojej przyjaciółki mam możliwość dodania tego długiego, świątecznego (co z tego, że jest czerwiec? XD) rozdziału! :D I tak wszelkie komentarze (a będą, prawda? :c) zobaczę dopiero jutro w szkole. ;___; Ech, internecie, przybywaj! ;________;


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro