Rozdział dwudziesty ósmy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Coś nie tak? - Caroline zajrzała do pokoju. Iza musiała mieć widocznie bardzo rozkojarzoną minę, zatem w mgnieniu oka wróciła do rzeczywistości.

- Nie, w porządku - uśmiechnęła się słabo.

- Wiesz, ostatnio rzadko się odzywasz, mama też to zauważyła. Może istnieje jakiś konkretny powód? - spytała Caro. Po tonie jej głosu można było wywnioskować, że naprawdę się martwi.

Tylko nie to.

- Wszystko jest okej, uwierz - stanowczo odpowiedziała Iza. Nie miała ochoty zwierzać się dziewczynie. Zrobiła więc jak najbardziej przekonywującą minę.

- To dobrze. Ale pamiętaj, że jeśli kiedyś będziesz chciała pogadać, jestem do twojej dyspozycji.

- Jasne, wiem, że mogę na was liczyć.

Caroline pomachała jej, po czym wyszła z pokoju. Prawdopodobnie, sądząc po odgłosie zamykanych drzwi oraz odpalanego silnika, pojechała do sklepu. Po przyprawy do pieczonego indyka, a następnie, jak wspomniała rano, do chłopaka na noc. W domu zapanowała głucha cisza. Amy, jak zwykle, pracowała, kiedy tylko mogła. Szczególnie przed nadchodzącym Świętem Dziękczynienia brała co rusz dodatkowe godziny.

Iza prychnęła. Gdyby one wiedziały... Spojrzała na swoje odsłonięte ramię. Dobrze, że leżała na boku, rozmawiając z Caro, inaczej mogłaby ona zauważyć bliznę. Dość szybko skojarzyłyby z Amy, że ślad ma dziwny kształt, do złudzenia przypominający literę ,,J". Wtedy zaczęłyby się setki pytań, na które nie dałoby się udzielić racjonalnej odpowiedzi.

Nie wiedząc dokładnie, w jakim celu, poszła do łazienki. Stanęła przed lustrem, przetarła twarz dłońmi. Spojrzała na swoje odbicie i powoli wypowiedziała po angielsku:

- Nie jestem morderczynią - sama roześmiała się na dźwięk tych słów.

W jej ustach brzmiały raczej niewiarygodnie.

- Oh, of course you are - nawet nie drgnęła. Była już przyzwyczajona do tego typu niespodzianek.

- Ale... jesteś w tym cholernie dobra!

Cóż, to największy komplement, jaki mogła usłyszeć z ust Jokera.

- Umaluj buźkę, zaraz wychodzimy - rzucił krótko, jak zwykle bez słowa wyjaśnień.

Po kilku minutach siedziała już na motocyklu. Na początku obawiała się wyjść z domu, gdyż dziś przyszedł po nią wyjątkowo wcześnie - ledwo dochodziła dwudziesta pierwsza. Jednak z racji zimnej pogody, a także mżawki, ulice były puste, większość żaluzji zasłoniętych.

- Dziś mamy wiele do zrobienia - Joker wyprzedził pytanie dziewczyny. - Ja porozmawiam sobie z Rachel, potem może z Dentem, a na koniec ich wysadzimy! Potowarzyszysz mi - zaśmiał się, jakby właśnie przypomniał sobie najlepszy dowcip. - Trzymaj - podał dziewczynie broń. - Skoro jesteś w tym taka dobra. Nieprzewidywalna zupełnie jak ja - zachichotał, cmokając dziewczynę w policzek.

Iza parsknęła śmiechem. Joker wciąż nie dawał jej zapomnieć sytuacji, w której strzeliła jednemu z jego ludzi w twarz. Uważał to za mistrzowskie zagranie: celność oraz sam fakt. Dlatego postanowił dać jej pistolet.

Schowała go do kieszeni kurtki. W takim razie na pewno zaistnieje potrzeba użycia broni.

Po czterdziestu minutach zatrzymali się w przestępczej dzielnicy miasta. Zsiedli z motocykla, po czym bocznymi uliczkami, ruszyli w stronę centrum. Ludzie, wyglądający na co najmniej podejrzanych (typowych złodziei), kiedy ich mijali, mieli przerażone miny. Szczególnie obserwowali Izę - ubraną na czarno, z długimi rozpuszczonymi fioletowymi włosami i pomalowaną tak samo jak Joker. Dziewczyna, wyczuwając na sobie ich spojrzenia, uśmiechała się półgębkiem.

Tymczasem zatrzymali się pod szarym budynkiem, który wyglądał na opuszczony.

- No to jesteśmy! - zawołał Joker. - Tutaj przebywa nasza Rachel. Powiedzmy, że spodziewa się gości. Jak na gentlemana przystało, uprzedziłem ją, informując o swojej wizycie.

Odwrócił się do Izy. Nie było jej.

***

No i co nasz biedny Joker teraz pocznie? XD


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro