Rozdział czterdziesty piąty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Halo, musimy biec do Batmana! - Iza pomachała klaunowi ręką przed oczami.

Była zdziwiona. Joker nigdy się tak nie zachowywał. Teraz stał nieruchomo, jedną ręką wciąż obejmując Izę, a w drugiej trzymając jej dłoń. Patrzył przed siebie pustym wzrokiem.

- Joker, what's up?

Powoli skierował wzrok na jej twarz. Przeraziła się; patrzył na dziewczynę, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. Mamrotał coś pod nosem. Iza wsłuchała się w poszczególne słowa.

- Have you ever danced with the devil in the pale moonlight - wyszeptał.

Zmarszczyła brwi. O co mu chodziło?

Nagle klaun ocknął się i spojrzał na dziewczynę w dawny sposób (uśmiechając się z szaleństwem w oczach).

- No matter, no matter, no matter. Wydawało mi się po prostu, że już kiedyś zadałem komuś to pytanie... Pewnej nocy... Nie, nie, na pewno nie... A może...? Nie...

Iza nic z tego nie rozumiała. Joker mówił jak człowiek chory na głowę. Zresztą - nie był?

Tymczasem klaun najspokojniej w świecie spojrzał na zegarek.

- Mamy jeszcze osiem minut. W drogę! - wziął rozbieg, po czym skoczył na następny dach.

Dziewczyna wzruszyła ramionami. Nie miała zamiaru zagłębiać się, czy Joker w ogóle miał coś konkretnego na myśli. Po co? Wzięła przykład z Jokera. Wykonała skok i wylądowała obok klauna.
***
Zeszli z ostatniego dachu po drabince. Do sądu zostało im mniej niż pięć minut pieszo. Iza wyjęła z kieszeni nóż, drugą ręką ściskała schowaną w kieszeni kurtki broń. Tymczasem Joker szedł obok, nucąc pod nosem melodię ,,Cichej nocy" i niczym się nie przejmując. Wyszli zza rogu budynku. Jednak zamiast natknąć się na policję i jednostki specjalne, wpadli prosto na człowieka przebranego za świętego Mikołaja, reklamującego hipermarket, ponieważ miał zarzucony na plecy worek z jego nazwą. Joker uśmiechnął się z satysfakcją. Przecież każda okazja jest dobra, żeby dostarczyć sobie rozrywki, czyż nie? Dziewczyna obserwowała klauna, czekając na dalszy bieg wydarzeń.

- Zobacz, skarbie - zwrócił się do Izy - święty Mikołaj!

Dziewczyna parsknęła śmiechem, po czym stanęła za mężczyzną, odcinając mu drogę ucieczki. Joker natomiast znalazł się przed nim. Wyjął z kieszeni nóż i pomachał nim przed nosem struchlałego ze strachu człowieka, który dopiero teraz zrozumiał, co mu groziło. Mianowicie: śmierć.

- Och, prezenty, prezenty, prezenty. Uwielbiam prezenty! - wrzasnął Joker, doskakując prosto do ucha ofiary. - Czy dla nas też coś masz? Zapewniamy, żeby byliśmy grzeczni przez cały rok! - wymienił się spojrzeniem z Izą i zachichotał demonicznie.

- Proszę - wyszeptał słabym głosem mężczyzna - mam rodzinę. Podjąłem tę pracę przed samymi Świętami, żeby kupić dzieciakom ich wymarzone prezenty...

Joker zrobił smutną minę.

- A o nas nie pomyślałeś? Cóż... Chyba przestałem wierzyć w świętego Mikołaja.

Jedno pchnięcie nożem. Kolejne. Jeszcze jedno. I następne. Mężczyzna zatoczył się i upadł na chodnik, umierając w kałuży własnej krwi.

Joker nachylił się nad ofiarą, wytarł nóż o czysty fragment jej ubrania, po czym odwrócił się do Izy, która czekała na niego ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma.

- Uwielbiam Boże Narodzenie!

***

Następny krótki rozdział, ale niebawem (dziś :3) pojawi się kolejny! :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro