Dwa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Czy ta torebka na prezent również jest pani, mam doliczyć? - sprzedawczyni przez kilka sekund nie otrzymuje odpowiedzi. - Przepraszam, wszystko w porządku?

- Taak, zamyśliłam się - kieruję wzrok na kobietę. - Przepraszam. Oprócz książki poproszę jeszcze tę torebkę.

Udaję się dziś do galerii, żeby kupić mamie prezent urodzinowy - ma je dwa tygodnie po mnie. Również postanawiam dać jej książkę - obydwie uwielbiamy czytać, ale ona robi to ostatnio niezwykle rzadko, bo pracuje, moim zdaniem, coraz więcej. Wybieram więc jakiś nieznany, ale według mnie, dobrze zapowiadający się thriller i idę do kasy. Za mną szybko tworzy się kolejka. Kładę książkę na ladzie. Po chwili namysłu zdejmuję z wieszaka stojącego obok jeszcze małą torbę prezentową. Sprzedawczyni kasuje książkę, a ja sięgam do torby z zamiarem wyjęcia portfela. Przeliczam w myślach pieniądze, bo być może uda mi się zapłacić od razu równą kwotą. Przy zamykaniu portfela, na płytki upada mi pięć dolarów. Kucam, podnoszę pieniądze, wstaję i widzę, że przede mną stoi ktoś ubrany w fioletowy płaszcz. Zamieram. Po kilku sekundach spostrzegam, że to tylko jakaś KOBIETA. Serce przestaje mi bić jak szalone, równocześnie na ziemię sprowadza mnie głos sprzedawczyni. Jeszcze raz przepraszam, płacę za książkę i torebkę, po czym szybko wychodzę z księgarni. Siadam na ławce obok ruchomych schodów, chowam zakupy do torby oraz przecieram rękoma twarz.

Nie mogę popadać w paranoję. To nie był on.

Od dwóch tygodni (czyli kiedy to zostałam odprowadzona do domu), gdy tylko widzę kogoś ubranego na fioletowo, od razu kojarzy mi się z Jokerem. Kilka razy nawet (w tym - przed chwilą) mylę go z ludźmi, wydaje mi się, że go widzę. Wciąż odczuwam niepokój, bo co, jeśli kiedyś zastanę go w moim domu lub, co gorsza, zrobi krzywdę mojej mamie? Nie powinnam tak nawet myśleć! Kręcę głową, próbując uwolnić się od tych okropnych rzeczy. I nie mogę się obwiniać. Co wtedy niby powinnam zrobić? Nie miałam wyjścia. Może już o mnie zapomniał i zajął się, jak zwykle, zabijaniem innych (sądząc po tym, co relacjonowały media - nie próżnował)? Cichy głosik podpowiada mi, że wcale tak nie jest. Przeklinam go w duchu. Są urodziny mojej mamy, a ja pójdę teraz do domu, poczekam, aż o dwudziestej wróci z pracy, naszykuję jej w międzyczasie pyszną kolację, wręczę prezent, złożę życzenia i razem będziemy się obżerać. I rozmawiać. Taaak, nikt nam tego nie popsuje.

Z zamyślenia wyrywa mnie dźwięk telefonu. Od mamy.

- Tak?

- Cześć, córeczko, dzwonię, żeby powiedzieć, że muszę zostać na noc w pracy. Alison miała wypadek samochodowy, na szczęście nic poważnego, ale odwieźli ją do szpitala i teraz nie ma kto przyjść na następną zmianę.

- W porządku - nie kryję rozczarowania. - Wiesz, wszystkiego najlepszego z okazji urodzin - chciałam ci złożyć życzenia, jak wrócisz...

- Wiem, skarbie, ty zawsze o nich pamiętasz. W ogóle, jak tam na zajęciach?

Streszczam mamie dzisiejszy dzień.

- Ogólnie bardzo dobrze - w końcu podnoszę się z ławki, po czym wchodzę na ruchome schody. - No i pan Thomas powiedział, że moja praca bardzo mu się podoba.

- To świetnie! Ale jaka praca, kochanie? Nic mi nie mówiłaś.

Robię się zła.

"Ta bardzo ważna, mamo, którą pisałam przez tydzień, i o której zdążyłam ci wspomnieć jakieś... sto razy? Ale ty przecież nigdy mnie nie słuchasz."

- Aa, nieważne - wymuszam uśmiech do telefonu. - Opowiem ci jutro, pewnie jesteś zajęta - staram się, by mój głos nie brzmiał pretensjonalnie, ale chyba trochę mi to nie wychodzi.

Jednak mama wcale tego nie zauważa.

- Faktycznie, zagadałyśmy się. Dobranoc, skarbie. Obiad masz do ogrzania.

- Okej, dobranoc, mamo - już mam popsuty humor.

Naprawdę liczyłam, że dziś, w jednym z tych nielicznych dni w roku, spędzę z mamą więcej czasu i dłużej z nią porozmawiam zamiast zdawkowej wymiany zdań. Ale jednak nie, czyli czeka mnie samotne siedzenie w domu. Na naukę nie mam dziś ochoty. Ostatnio haruję jak wół, wlewam w siebie hektolitry kawy i napojów energetyzujących. Jutro mam "lekki" dzień. I zamierzam to wykorzystać. Jak? Jak najmniej produktywnie, oczywiście. Chociażby siedząc z laptopem i oglądając seriale.

Wychodzę z galerii i przechodzę przez podziemny parking. Nadal zirytowana, patrzę pod nogi, nie chcąc w razie czego spoglądać nikomu w twarz. Dziś już nie lubię ludzi.

Dopiero kiedy boleśnie uderzam ramieniem o betonową kolumnę, zwalniam i zaczynam się bardziej rozglądać. Wtem mój wzrok przykuwa lekko zgarbiona postać idąca z przodu z rękami w kieszeniach. Fioletowego płaszcza. Teraz nie mam najmniejszych wątpliwości.

- Joker - wyrywa mi się z ust. Mój głos niesie się echem po parkingu. Już tego żałuję.

Mam ochotę się zabić. Brawo! Sto punktów za spostrzegawczość dla tej oto pani!

Mężczyzna przystaje. Nie odwraca się; wciąż trzyma ręce w kieszeniach. Również się zatrzymuję, nie wiedząc, co robić. Uciekać? To już przerabiałam. Schować się za samochodem? Nie, to niewiarygodne, że mam takiego pecha i jestem aż tak głupia.

Joker powoli odwraca się w moją stronę. Przeczesuje włosy ręką (w której, nie wiem, jakim cudem, ale już trzyma nóż) i patrzy na mnie.

- Excuse me, hmm, do we know each other? - pyta kpiąco (spodziewając się ataku paniki z mojej strony), zaraz jednak przygląda mi się uważnie. - Ahh, it's you, doll.

Boże, nigdy nie byłam zbyt religijna, ale teraz całym sercem cię potrzebuję.

On mnie pamięta.

Joker podchodzi bliżej.

- Zakupy? - rzuca od niechcenia jak znajomy, którego przypadkiem spotyka się w mieście.

- Mmm... - kiwam nieznacznie głową.

- A ja jestem dziś bardzo zajęty. Właśnie... - przerywa mu odgłos wybuchu gdzieś z zewnątrz. - No właśnie! - szczerzy się.

Oczywiście, to jego definicja  słowa "zajęty". Bomba na terenie galerii? Możliwe, że przy głównym wyjściu, o ile się nie mylę, stamtąd dochodził odgłos. Jak dobrze (chyba), że nie poszłam tamtędy...

- A ja bardzo smutna - co ja, do cholery, gadam?!

Joker unosi brwi.

- Did anyone hurt you?

- Niee, to długa historia - usilnie próbuję zatuszować własną głupotę. Kretynizm. Debilizm.

- I enjoy stories.

Och, bez wątpienia.

Chcę go wyminąć.

- Wybacz, ale muszę iść do domu - i teraz przekonamy się, czy przeżyję kilka kolejnych sekund.

- Hold ya', girl.

Zatrzymuję się posłusznie jak w transie.

- Maybe we, uh, go to your house? Is mommy home?

- No - odpowiadam cicho.

***

Proszę bardzo, kolejny rozdział! Zapraszam do wyrażania swoich opinii, gwiazdkowania, robienia czegokolwiek, ale żebym tylko wiedziała, że ktoś to czyta! :') Teraz zamierzam chyba dodawać tu same gify, tak bardzo się cieszę, że wreszcie można. :D


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro