Siedem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wydaje mi się, że słyszę śmiech Jokera. A zaraz po tym głos Riddlera? Rozglądam się, ale nic nie widzę. Nie wiem, gdzie jestem; wokół panuje całkowita ciemność. Czuję niepokój, strach. Mam przeczucie, nie, pewność, że zaraz stanie mi się coś okropnego. Nie mylę się.

Joker nie pojawia się znienacka. Powoli wyłania się z mroku, co tylko sprawia, że jeszcze bardziej się boję. Widzę go wyraźnie mimo braku źródła jakiegokolwiek światła. Uśmiecha się tak, jak podczas naszego pierwszego spotkania. Słyszę tylko głośne bicie własnego serca; ten dźwięk rozsadza mi głowę - wokół panuje całkowita cisza.

Zbliża się do mnie, jedną ręką przybliża moją twarz do swojej, a w drugiej trzyma nóż. Przykłada go do moich ust, patrzy mi w oczy przez kilka sekund i zaczyna chichotać. Chichot przeradza się w głośny śmiech. Chcę uciec, ale nogi całkowicie odmawiają mi posłuszeństwa. Udaje mi się wyszarpnąć z jego uścisku, odwracam się, mam zamiar biec, gdy... on znów stoi przede mną. Odwracam się więc w drugą stronę. Jest tu. Gdziekolwiek bym nie spojrzała, znajduje się tam w mgnieniu oka. Zaczynam krzyczeć z bezsilności, a on jedynie wybucha śmiechem. Podchodzi do mnie z nożem, ma zamiar rozciąć mi usta...

Wtedy się budzę. Wystraszona, spocona, z bólem głowy. Ze snu wyrywa mnie dzwonek telefonu. Jeszcze półprzytomna, wykonuję zamaszysty ruch ręką (zrzucając przy okazji książki z szafki nocnej), po czym biorę do ręki telefon. To Barbara*, moja przyjaciółka.

- Tak? - odbieram, ziewając.

- Leah, dlaczego od wczoraj nie odbierasz moich telefonów? Nie było cię dziś w szkole. Martwiłam się... - to ona do mnie dzwoniła?

Zupełnie tego nie zauważyłam. Miałam wtedy sporo na głowie. Psychopatycznego mordercę w domu, ciało w garażu, przejażdżkę, podpalenie samochodu, postrzelenie Gordona...

Serce na moment przestaje mi bić.

Joker postrzelił jej ojca.

Jakim cudem wcześniej o tym nie pomyślałam?! Że to ojciec mojej przyjaciółki?!

Cóż, może dlatego że, odkąd pamiętam, jej taty nigdy nie ma w domu. Widuję go sporadycznie, bo kiedy jestem u Barbary, przeważnie wpada tylko po coś do jedzenia lub aby przespać się trzy godziny, a następnie wraca do pracy. Bardziej kojarzę go z udzielaniem wywiadów dotyczących bezpieczeństwa w mieście niż z byciem ojcem Barbary.

Jestem pewna, że ona zaraz mi o tym powie. O tym, co się dziś wydarzyło.

- Jestem chora, mam gorączkę, przepraszam... - odpowiadam, jak na zawołanie kaszląc.

- W porządku... - głos Barbary łagodnieje. - Słyszałaś, co stało się dziś przed posterunkiem?

Och, ja nawet byłam w tym samochodzie.

- Nie mam pojęcia - oznajmiam, może odrobinę za szybko. - Spałam cały dzień. Słyszałam jedynie o Jennifer...

- Ach, to też okropne. W każdym razie... Joker postrzelił mojego tatę - kończy słabym głosem.

- Co?! Kiedy?! Ale jak to?! Nic mu nie jest?! - pytam z szybkością karabinu maszynowego.

Barbara wzdycha.

- Na szczęście nic mu się nie stało - dostał w ramię, ale był już w szpitalu, założyli mu szwy i czuje się dobrze. Dziś przed południem ten psychopata podjechał pod sam posterunek. Tata stał z kilkoma policjantami na zewnątrz. Joker strzelił prosto do niego i od razu uciekł. Kto wie, jakby się to skończyło, gdyby...

- Barbara, przestań! - nie pozwalam jej dokończyć. - Twój tata żyje i ma się dobrze. To osoba, której nie da się łatwo złamać... O ile w ogóle się da.

- No tak, ale tak niewiele dzieliło go od tragedii... Poza tym tata strasznie boi się o mnie. Mam zakaz wychodzenia z domu, a ze szkoły dojeżdżam pod sam dom autobusem.

- To zrozumiałe - kiwam głową, chociaż i tak nie może tego zobaczyć - że się o ciebie martwi, skoro widział i doświadczył tylu potwornych rzeczy. Ale bardzo cieszę się, że twojemu tacie nic nie jest, przekaż mu pozdrowienia ode mnie.

- Dzięki, jasne, przekażę - mam wrażenie, że Barbara się uśmiecha. - Podesłać ci dzisiejsze notatki?

- Byłabym bardzo wdzięczna! A teraz, wybacz, kończę, bo mama właśnie wróciła z pracy. Wcześniej niż zwykle, co rzadko się zdarza. Idę spytać, co u niej.

- Okej, do zobaczenia.

- Cześć.

Wkładam komórkę do kieszeni jeansów (po powrocie z przejażdżki rzuciłam się na łóżko w ubraniu), wzdycham i przecieram twarz dłońmi. Okłamuję moją najlepszą przyjaciółkę. Krzywię się, po czym potrząsam głową. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co by było, gdyby poznała całą prawdę...

Biorę z biurka talerz (który stoi tam od dwóch dni) i schodzę na dół. Mama faktycznie już wróciła - słyszę, że znów rozmawia przez telefon z kimś z pracy. Jednak, słysząc moje kroki, szybko kończy.

Na mój widok robi niezadowoloną minę.

- Leah, prosiłam cię, żebyś posprzątała w kuchni... Tu się nie da jeść. Przychodzę zmęczona z pracy i...

- Nie prosiłaś - odzywam się cicho, podirytowana. - Źle się czułam...

- Ale przecież mogłaś pozmywać to, co jest w zlewie? Zajęłoby ci to maksymalnie dziesięć minut!

Nagle czuję, że ogarnia mnie niepohamowana wściekłość. Taka, że mam ochotę wrzeszczeć i walić pięściami w ścianę. Wypuszczam talerz z rąk. Z trzaskiem rozbija się o płytki, a kawałki porcelany rozpryskują się po całej kuchni. Mama patrzy na mnie z szeroko otwartymi oczami.

- Co ty robisz?!

Cokolwiek by teraz nie powiedziała, moja reakcja byłaby taka sama.

- Czy ja ciebie w ogóle obchodzę?! Nie! Od jakiegoś czasu nie obchodzi cię moja szkoła ani to, że starałam się zrobić ci prezent z okazji urodzin! Nie słuchasz mnie, a potem tłumaczysz się, że o czymś zapomniałaś albo że nic takiego ci nie mówiłam! Ciągle tylko praca, praca, praca!

Mama wygląda, jakby dostała w twarz.

- Córeczko - mówi cicho - to dla ciebie...

- Co?! Dla mojego dobra?! Okej, doceniam - śmieję się ironicznie - ale przez to wszystko nie jestem nawet pewna, czy pamiętasz jeszcze, do jakiej szkoły chodzę. Aha, dzwoniła dyrektorka - spytać, dlaczego mnie dziś nie było i dlaczego nie zadzwoniłaś, żeby mnie usprawiedliwić. No i dlaczego nie odbierasz telefonu - po tych słowach wychodzę z kuchni. Mama ma chyba łzy w oczach. Nie obchodzi mnie to.

Zakładam buty, kurtkę, rzucam smutne spojrzenie psu i wychodzę. Dokąd idę? Nie wiem. Chcę po prostu się uspokoić, a nie byłoby to możliwe, gdybym przebywała w tym samym miejscu z moją mamą. Może wreszcie zrozumie, jak ja się czuję. Oprócz niej nie mam nikogo. Fakt, jest jeszcze Barbara, ale ona...

Łzy same cisną mi się do oczu. Wycieram je wierzchem dłoni, nie chcąc rozryczeć się na dobre. Nienawidzę płakać.

Po okołu pięciu minutach marszu siadam na jakiejś samotnej ławce. Normuję oddech, czuję się już o wiele spokojniejsza. Ale i tak nie żałuję tego, co zrobiłam.

- Można?

- Co ty tu robisz? Śledzisz mnie? - ton mojego głosu nie jest zbyt przyjazny, kiedy patrzę na Jokera siadającego obok mnie.

- Czemu tak ostro, toots? - chichocze.

W tym momencie niewiele obchodzi mnie, czy za chwilę zostanę zamordowana. Znów jestem wściekła.

- Strzeliłeś do Gordona. Dlaczego? - moje oczy ciskałyby błyskawicami, gdyby mogły.

- Uh... sorry? - parska śmiechem. - I thought you liked that drive. Just for fun, ya' know - wykonuje gest imitujący strzelanie z pistoletu.

- To ojciec mojej przyjaciółki. Jeśli coś mu się stanie... - syczę. Czy ja właśnie grożę Jokerowi?! Nie mam pojęcia, co robię.

- And a friend of Batman. Then what, then what, hm? - żartobliwie daje mi kuksańca. - And what 'bout ya' , Leah? Nie oszukuj się, widziałem, co jej zrobiłaś... - wiem, że ma na myśli Jennifer. - Ten blask w twoich oczach, ta precyzja, it was somethin' beautiful - oblizuje usta. O czym on mówi?!

Zamieram na te słowa. Patrzę na niego bez wyrazu.

- Oh, I see... - wypala tonem, jakby go nagle oświeciło. - Someone's a little disappointed after that drive.

Nie mam pojęcia, o czym do mnie mówi. Marszczę brwi, przyglądając się mu w milczeniu.

Joker przysuwa się do mnie, po czym zaczyna mnie całować. Oszołomiona, otwieram szeroko oczy, ale sama zaczynam się w to angażować. Wciąż jestem na niego wściekła, właściwie na nich - na Jokera i moją mamę, co tylko sprawia, że oddaję pocałunek agresywniej. A on na to przystaje. Obejmuję go, przysuwam się tak blisko, że praktycznie siedzę mu na kolanach. On także trzyma mnie bardzo mocno. Całujemy się, jakbyśmy już nigdy nie mieli przestać. Czuję, że zaczyna mi brakować tchu. Chwilę po tym Joker wstaje, cicho się śmiejąc. Przygląda mi się przez moment.

- Tego chciałaś? - pyta rozbawiony. I odchodzi.

Zostawia mnie zszokowaną. Nadal siedzę na ławce, nie wiedząc, co robić. Patrzę za nim; nie dociera do mnie jeszcze, co się wydarzyło. Dopiero, kiedy znika za zakrętem, dotykam swoich ust. Są całe krwistoczerwone od jego... farby do twarzy? Powoli podnoszę się z ławki. Serce wali mi jak młot. A latarnia znów gaśnie mi prosto nad głową. Shit.

***

Achhh, przepraszam, że nie dodałam obiecanego rozdziału wczoraj, nie będę się tłumaczyć brakiem czasu, po prostu nie mogłam się do tego zebrać. ;___; I CO SĄDZICIE? Ja Was tak proszę o komentarze, są dla mnie o wiele cenniejsze niż gwiazdki... :')

* Nie będę raczej zdrabniać jej imienia, jako że w Stanach zazwyczaj się tego nie robi, a ,"Barb" średnio mi odpowiada. ;___; Jak widzicie, zagięłam troszkę czasoprzestrzeń w stosunku do wydarzeń z "Mrocznego Rycerza" - dzieci Gordona są tu nastolatkami, a nie kilkulatkami. Przeszkadza Wam to? ;___;

+ Zachęcam BARDZO do przesłuchania świetnej piosenki, od której ostatnio nie mogę się uwolnić. Nie wiedziałam, jaki obrazek/gif mogłabym dodać do tego rozdziału, więc pomyślałam o niej. :D No i NIESAMOWICIE ODDAJE HUMOR BOHATERKI tutaj. :>


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro