§ 11.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Burza mózgów przeprowadzona z przyszłym mężem, przyszłym teściem oraz potencjalnie przyszłym szwagrem nie doprowadziła mnie do żadnych konstruktywnych wniosków. Głowiliśmy się nad sytuacją Tatiany ponad dwie godziny i poza telefonem do Jezierskiego nie wpadliśmy na żaden sensowny pomysł, jak spróbować zatrzymać Andriyko w Polsce. Niestety Jerzemu, który bardzo przejął się całą sytuacją, też nie udało się nic wskórać – dziewczyna nie raczyła odebrać od niego telefonu. Nie zastał je również w mieszkaniu. Możliwe, że po wizycie w kancelarii już tam nie wróciła.

Sama też niejednokrotnie wybierałam numer Tatiany, choć nie łudziłam się, że odbierze. Wiedziałam, że to głupota robić w kółko to samo i oczekiwać innych rezultatów, ale po prostu nie mogłam odpuścić. Chciałam, aby ta sprawa miała sprawiedliwy finał. A o taki będzie ciężko, jeśli podejrzana ucieka w popłochu, jakby była winna.

Cóż, może i była. Niestety to, czy Tatiana dopuściła się kradzieży, wciąż pozostawało dla nas zagadką. Pragnęłam ją rozwikłać, ale w obecnej sytuacji było to mocno utrudnione. Z samej Andriyko nie będziemy w stanie nic już wyciągnąć. No chyba że znów sama się cudownie odnajdzie po kilku dniach bez dawania znaku życia. Jeśli jednak rzeczywiście wróciła na Ukrainę, to zapewne możemy o tym zapomnieć.

Mecenas Dziurowicz nie wydawał się tym wszystkim zbytnio przejęty. Razem z Michałem, który de facto w ogóle nie powinien uczestniczyć w tej rozmowie, ale jakoś nikt z nas się specjalnie tym nie przejął, przekonywali mnie, że to decyzja Tatiany, na którą w tej chwili nie mieliśmy żadnego wpływu. Dlatego powinnam się z nią pogodzić. Ksawery dodawał, że zrobiłam wszystko, co mogłam, więc nie powinnam mieć do siebie żadnych zarzutów. Wiedziałam, że mieli rację, ale mimo to nie mogłam pozbyć się poczucia, że zawiodłam, że za mało się starałam. Intuicja podpowiadała mi, że za tą ucieczką Tatiany kryło się coś więcej niż strach przed możliwym oskarżeniem i procesem.

Kiedy jeszcze raz na spokojnie przeanalizowałam jej słowa i zachowanie, utwierdziłam się w przekonaniu, że ktoś musiał nakłonić ją do wyjazdu. Prawdopodobnie poprzez groźby. Tylko kto? Pierwsza na myśl przyszła mi oczywiście Teresa, ale to nie bardzo miało sens. Przecież Jezierska chciała ją wsadzić za kratki, więc jeśli cokolwiek miałaby na niej wymuszać to raczej przyznanie się do winy i poniesienie kary. W takim razie w grę musiał wchodzić ktoś innym. Niestety póki co nikt nie przychodził mi do głowy. Jedyną, choć dość wątpliwą, opcją wydawał się Krystian. Dlatego też poprosiliśmy Jerzego, aby podpytał żonę i syna, czy przypadkiem nie maczali palców w ucieczce Tatiany. Jezierski zgodził się pomóc, ale zaznaczył, że z Teresy raczej nic nie wyciągnie, bo odkąd dowiedziała się, że to on załatwił Andriyko adwokata, praktycznie ze sobą nie rozmawiają. Krystian za to zdawał się obojętny na los dziewczyny, więc raczej nie miał w jej wyjeździe żadnego udziału. Tak więc utknęliśmy w martwym punkcie. I nie miałam pojęcia, jak z niego wybrnąć.

Sytuacji nie pomagał fakt, że właśnie zbliżały się święta. Poważnie zaczęłam się zastanawiać, czy nie odwołać wyjazdu na Śląsk. Kiedy tylko o tym wspominałam, cała trójka moich towarzyszy zareagowała oburzeniem. Tak, nawet Michał, który nie omieszkał wspomnieć Ksaweremu o moim prawie omdleniu przy windzie. Zgodnie stwierdzili, że potrzebuję odpoczynku, a wizyta w rodzinnych stronach to doskonały sposób na złapanie oddechu i zdystansowanie się do całej sprawy.

Tyle że ja nie potrafiłam się zdystansować. W nocy prawie nie zmrużyłam oka. Usilnie szukałam jakiegoś logicznego wyjaśnienia całej tej sytuacji, ale nadaremnie. Chyba jedyne, co nam pozostało, to próba dotarcia do siostry Tatiany. Z tego, co mówiła Andriyko, Olena miała zostać w Polsce, bo podobno tu była bezpieczna. Może ona będzie w stanie powiedzieć nam coś więcej. Tyle że najpierw trzeba by ustalić, gdzie obecnie przebywała. A do tego potrzebowałam pomocy Ksawerego.

Narzeczony zgodził się poszukać dziewczynki, ale dopiero po naszym powrocie ze Śląska. Absolutnie nie przyjmował do wiadomości, że moglibyśmy zrezygnować w wyjazdu do mojej rodziny. Nie miałam argumentów, aby się kłócić, więc szybko skapitulowałam. Zresztą naprawdę stęskniłam się za bliskimi, a i oni pewnie byliby niepocieszeni, gdybym odwołała wizytę z powodów, które mogły poczekać do wtorku. Zbyt długo zaniedbywałam rodzinę, aby teraz tak lekceważąco ją potraktować.

Tak więc w sobotę z samego rana ruszyliśmy w drogę do Piasku. Zamierzałam w czasie podróży pouczyć się trochę do egzaminów, ale mój organizm miał inne plany na te cztery godziny. Ledwo wyjechaliśmy poza Warszawę, zapadłam w drzemkę. Na dobre przebudziłam się dopiero, kiedy Ksawery skręcał w ulicę, na której stał dom moich rodziców. To tyle z pożytecznego spędzenia czasu jazdy.

Ksawery zaparkował tuż przy bramie wjazdowej na posesję. Chciałam bez ociągania opuścić samochód, ale zanim zdążyłam otworzyć drzwi, narzeczony chwycił mnie za rękę. Obróciłam się w jego stronę z pytającym wyrazem twarzy. W jego uważnym spojrzeniu dostrzegłam to, co widziałam nieustannie od kilku tygodni. Troskę i zmartwienie.

– Pestka, mam prośbę – zaczął z powagą. – Przez te cztery dni nie chcę słyszeć ani słowa o kancelarii, Tatianie czy Jezierskich. O egzaminach też niekoniecznie. To jest twój czas na reset. Oczyść głowę, odetnij się od problemów, naciesz spotkaniem z rodziną. Dasz radę to dla mnie zrobić?

No i co ja miałam mu na to odpowiedzieć? Oczywistym było, że robił to dla mojego dobra, ale powinien znać mnie na tyle, aby wiedzieć, że ja nie umiem odpuścić. Nie wtedy, kiedy czuję, że coś mi umyka, że gdybym tylko bardziej się postarała, odkryłabym prawdę i uzyskała odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Nie mogłam jednak zaprzeczyć, że Ksawery miał rację. Kiedy przyjeżdżałam do Piasku, chciałam skupiać się przede wszystkim na rodzinie. W końcu tak rzadko się widywaliśmy. Nie powinnam marnować tego czasu na zamartwianie się sprawami, na które obecnie nie miałam wpływu.

– Postaram się – obiecałam szczerze. – Jak tylko dzieciaki mnie dopadną, nie będę miała nawet chwili na myślenie o pracy.

– Oby tak właśnie było – odparł z uśmiechem Ksawery, po czym pocałował mnie krótko, a następnie sam chwycił za klamkę drzwi, dając znak, że teraz możemy już wysiadać.

Nie zdążyliśmy nawet dojść do furtki, kiedy z domu wybiegła szeroko uśmiechnięta Julka. Zaraz za nią dostrzegłam Olafa z Mikołajem na rękach.

– Ciocia! – krzyknęła Julka, po czym mocno się we mnie wtuliła.

Nie potrafiłam opisać uczucia, które towarzyszyło mi za każdym razem, kiedy siostrzenica witała mnie z takim entuzjazmem i czułością. Tak jakbym była obecna w jej życiu od zawsze, a nie zaledwie od niespełna dwóch lat. Byłam szczęśliwa, że Julka darzyła mnie tak dużą sympatią, i równocześnie zła na samą siebie, że nie zawalczyłam wcześniej o naszą relację. Czasu jednak nie cofnę, więc teraz musiałam zadbać już tylko o to, aby nic więcej mnie z bliskimi nie poróżniło.

– Cześć, słońce. – Oddałam uścisk. – Wydaje mi się, czy urosłaś? – spytałam z uśmiechem.

Przyjrzałam się jej uważnie i mogłabym przysiąc, że kiedy widziałam ją ostatnio, była kilka centymetrów niższa. Teraz sięgała mi już do ramion.

– Osiem centymetrów – odparła z dumą Julka. – Ale tata mówi, że nie mam co się cieszyć, bo pewnie odziedziczyłam geny Brańskich i za dużo już nie urosnę – dodała markotnie.

– Nie przejmuj się, księżniczko. – Do rozmowy włączył się Ksawery. – Mama i ciocia Pestka może są niskie, ale za to mądre i kochane. Ty też taka będziesz.

Na te słowa, padające z ust prawie dwumetrowego wielkoluda, Julka momentalnie się rozpromieniła. Jeśli mnie uwielbiała, to Ksawerego wręcz ubóstwiała. I każdy komplement, jakim ją raczył, przyjmowała z niepohamowanym zachwytem.

– No co? Nie przywitasz się z wujkiem? – dodał, rozkładając zachęcająco ręce.

Julce nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Puściła mnie i rzuciła się w objęcia Ksawerego. Poderwał ją do góry i zaczął się z nią kręcić dookoła własnej osi, a ona piszczeć z radości. Przyglądałam się im przez chwilę z uśmiechem, po czym odwróciłam się w stronę Olafa.

– Co mi dziecko straszysz, że geny poskąpią jej wzrostu? – rzuciłam w stronę szwagra. – Może akurat wda się w Sordelów.

– Ciebie też miło widzieć, Nastka – odparł, lekko mnie obejmując. – Z dwojga złego, to wolałabym, żeby młody dorównał mi wzrostem – dodał ze śmiechem, po czym podał mi Mikołaja, abym mogła się z nim przywitać.

– Cześć, mały. – Uśmiechnęłam się przyjaźnie.

Chrześniak przyglądał mi się z zainteresowaniem. Uznałam to za dobry znak, bo podczas ostatniego spotkania na mój widok się rozpłakał i musiałam szybko oddać go Marlenie. Teraz raczej mi to nie groziło, bo Mikołaj zaczął bawić się suwakiem mojej kurtki i wyglądał na zadowolonego.

– A gdzie reszta rodzinki? – spytałam, oglądając się na moment za siebie, gdzie Ksawery szeptał coś Julce do ucha, a ona głośno chichotała.

– Teściowa oczywiście w kuchni, teść został wysłany z pilną misją do spożywczaka po majonez, a Marlena w pracy do trzynastej.

– Ludzie wstydu nie mają, żeby w Wielką Sobotę sobie paznokcie robić – fuknęła mama, która niespodziewanie pojawiła się w progu. – Wchodźcie do domu. Nie ma potrzeby, żeby dzieci marzły.

Fakt, jak na początek kwietnia pogoda nie rozpieszczała, więc posłusznie skierowaliśmy się w stronę domu. Już za progiem do moich nozdrzy dotarła mieszanka świątecznych zapachów. Szczególnie przebijał się aromat żurku, od którego aż zaburczało mi w brzuchu. Pierwszy raz od dawna naprawdę nabrałam ochotę, aby coś zjeść.

– Boże, ale ty jesteś wychudzona! – krzyknęła z przerażeniem mama, po tym, jak oddawszy jej Mikołaja, zdjęłam kurtkę. – Sama skóra i kości! Przecież miałeś ją karmić! – rzuciła z oburzeniem w stronę stojącego za mną Ksawerego.

Jako kucharka z zawodu Joanna Brańska bardzo ubolewała nad faktem, że jej młodszej córce poskąpiono kulinarnego talentu. Kiedy okazało się, że mój narzeczony za to w kuchni radzi sobie całkiem nieźle, odetchnęła z ulgą. Sądziła bowiem, że jak będę miała pod nos podawane talarze pełne jedzenia, to zacznę się lepiej odżywiać. No niestety wizja mamy niewiele miała wspólnego z rzeczywistością. Jedzenie od zawsze stanowiło dla mnie bardziej konieczność niż przyjemność. Wątpiłam, aby z biegiem lat miało się to zmienić. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że Ksawery gotował naprawdę dobrze.

– Ależ przecież karmię – bronił się mój narzeczony. – Jest jednak za duża, aby bawić się z nią w „samolocik leci".

Ja w odpowiedzi posłałam mu spojrzenie pełne politowania, mama pokręciła głową z dezaprobatą, Olaf parsknął śmiechem, a Mikołaj rozejrzał się dookoła i spytał „am?" Najwyraźniej w jego przypadku metoda na samolocik stosowana była regularnie.

– Naprawdę źle wyglądasz. – Mama nie odpuszczała, przyglądając mi się uważnie. – Mówiłam, że to życie w stolicy kiedyś cię wykończy!

Faktycznie, kiedy tylko oznajmiłam rodzicom, że wybieram się na studia do Warszawy, mama lamentowała, że ciągły pęd wielkiego miasta mnie przygniecie. Na szczęście nie miała racji, bo od samego początku odnajdowałam się w tej rzeczywistości całkiem nieźle. I dlatego postanowiłam w niej pozostać, co także nie podobało się mojej matce. Liczyła, że po obronie magisterki wrócę na stare śmieci. Ja jednak tak bardzo zachłysnęłam się wielkomiejskim życiem, że nie wyobrażałam sobie powrotu do małego, zaściankowego miasteczka. Ale w sumie dobrze na tym wyszłam. Choć mój obecny stan chyba nie za bardzo to potwierdzał.

– Po prostu ostatnio mam sporo na głowie – wyjaśniłam, używając prawdziwego, ale już chyba trochę wyświechtanego wytłumaczenia. – Po egzaminach i ślubie wszystko wróci do normy.

Mama chyba chciała coś jeszcze dodać, ale z opresji uratowała mnie Julka, która chwyciła mnie za rękę i pociągnęła do kuchni, abyśmy razem dokończyły malowanie pisanek. Mama podążyła za nami, ale na szczęście nie drążyła tematu mojego kiepskiego wyglądu. Czułam, że jeszcze do niego wróci, ale póki co pozwoliła mi poświęcić maksimum uwagi Julce i przygotowaniom do Wielkanocy.

W końcu na tym powinnam się teraz skupić – rodzina i święta. Na całą resztę przyjdzie czas później.

~ ~ ~

Przez niemal całą resztę dnia bezproblemowo udawało mi się dotrzymać obietnicy złożonej Ksaweremu. Najpierw przez prawie dwie godziny razem z Julką przyozdabiałyśmy zafarbowane łupinami z cebuli jajka. Świetnie się bawiłyśmy, choć efekt końcowy naszych popisów diametralnie się od siebie różnił. W przeciwieństwie do siostrzenicy moje umiejętności manualne były zasadniczo żadne. W tym względzie na szczęście Julka zdecydowanie wdała się w matkę, która od najmłodszych lat wykazywała artystyczne zacięcie. Dlatego też pisanki Sordelówny prezentowały się niczym małe dzieła sztuki, a moje... no cóż, wstyd było je wystawiać na widok publiczny. I z tego właśnie powodu nie trafiły do koszyka ze święconką.

Do kościoła, na poświęcenie pokarmów, udaliśmy się w pełnym składzie. Osobiście przez ostatnie lata odeszłam od tej tradycji, ale tym razem nie mogłam odmówić. Głównie ze względu na podekscytowaną Julkę, ale także mamę, która chyba chciała utrzeć nosa wrednym sąsiadkom, pokazując, że jej córki znów żyją w zgodzie i wszyscy tworzymy wielką, szczęśliwą rodzinę. Obie z Marleną nie pochwalałyśmy takiego afiszowania się, ale postanowiłyśmy nie protestować. Doskonale wiedziałyśmy, jak funkcjonuje mentalność takich lokalnych społeczności i jak bardzo mamie zależy, aby po latach współczująco-pogardliwych spojrzeń odzyskać uznanie w oczach znajomych. Co prawda nigdy się głośno na to nie skarżyła, ale czułam, że w jakimś stopniu byłyśmy jej to winne. A przynajmniej na byłam jej to winna.

Zgodnie z przewidywaniami nasze pojawienie się w kościele wywołało niemałe poruszenie. Plotki o moim pojednaniu z Marleną na pewno już dawno temu obiegły Piasek, ale co innego tylko słyszeć, a co innego zobaczyć na własne oczy, jak idziemy ramię w ramię głośno się z czegoś śmiejąc.

Przez całe nabożeństwo czułam na sobie wścibskie spojrzenia, które skutecznie ignorowałam. Niestety nie można było tego samego powiedzieć o Ksawerym, który wyraźnie czuł się niekomfortowo pod bezczelnym wzrokiem piaskowych plotkar. Cóż, wychowując się w dużym mieście, nie miał okazji zetknąć się z takimi „atrakcjami". Generalnie mu tego zazdrościłam, ale teraz było mi go szkoda. Dlatego też kiedy tylko ksiądz zniknął w zakrystii, szybko opuściliśmy kościół i ruszyliśmy w stronę domu, zanim ktoś zdążyłby nas zaczepić. Nikt z nas nie miał ochoty na nieszczere komentarze, które tylko mogłyby zepsuć nam naprawdę dobre humory.

Z Sordelami rozstaliśmy się nieopodal ich domu. Marlena twierdziła, że musi ogarnąć domowy bajzel i przygotować się na jutrzejszych gości. Ustaliliśmy, że świąteczne śniadanie zjemy u rodziców, a po południu siostra urządzi przyjęcie urodzinowe dla Mikołaja. Młody kończył roczek w przyszłym tygodniu, jednak ze względu na to, iż nie mogliśmy zostać na Śląsku tak długo, Marli postanowiła połączyć świętowanie Wielkanocy z urodzinami syna. Zaproponowałam jej pomoc w przygotowaniach, ale kategorycznie odmówiła.

Mimo to i tak nie ominęło mnie urzędowanie w kuchni. Kiedy tylko dotarliśmy do domu, mama zagoniła mnie do pieczenia wieńca frankfurckiego. Ciasta też nie były moją mocno stroną, ale nie miałam zamiaru protestować. Kiedy byłam dzieckiem, często pomagałam mamie w pieczeniu. Ona miksowała, a ja dorzucałam do garnka kolejne składniki. To były bardzo miłe wspomnienia, do których chętnie wróciłam. Przy okazji zyskałyśmy okazję, aby trochę porozmawiać. Na szczęście mama nie drążyła tematu mojego kiepskiego wyglądu i wyraźnego przemęczenia, a skupiła się na przygotowaniach do ślubu.

W tym samym czasie tata zaciągnął Ksawerego do garażu. Niby po to, aby pochwalić się postępem w składaniu starego motoru, którym zajmował się przez ostatnie pół roku, ale podejrzewałam, że tak naprawdę zamierzał poczęstować mojego narzeczonego wiśniówką własnej roboty. Zwykle nie pochwalałam takiego podpijania, ale tym razem nie miałam nic przeciwko. Niech Ksawery odreaguje te stresujące pół godziny w kościele.

Spędziłam z mamą naprawdę fajne popołudnie. Kiedy ciasto piekło się już w piekarniku, poszłam na górę do swojego dawnego pokoju, w którym mieliśmy spać. W całym tym pędzie, w którym żyłam przez ostatnie tygodnie, nie zapomniałam kupić siostrzeńcom prezentów na zajączka oraz urodzinowego podarku dla Mikołaja, ale nie zdążyłam ich spakować. Teraz miałam na to chwilę.

Kiedy weszłam do pokoju, ze zdziwieniem odkryłam, że Ksawery siedział przy biurku, tyłem do drzwi, i rozmawiał przez telefon. Sądziłam, że nadal urzędują w ojcem w garażu, bo nie słyszałam, aby wchodził do domu. Zapewne jego kroki zagłuszył mikser. Z kimkolwiek rozmawiał, nie chciałam mu przeszkadzać, szeleszcząc ozdobnym papierem, więc miałam zamiar zabrać prezenty i zapakować je w dawnej sypialni Marleny. Nim jednak zdążyłam wyciągnąć z torby podróżnej wszystkie potrzebne rzeczy, usłyszałam coś, co sprawiło, że zrezygnowałam z opuszczenia pokoju.

– Spokojnie, Dominika – powiedział łagodnie Ksawery. – To nie jest powód do paniki.

No to są chyba jakieś żarty. Dlaczego ta flądra do niego wydzwania? I to w dodatku w święta? Jakby to powiedziała moja mama – kobieta wstydu nie ma?

Dobra, chyba trochę przesadzałam. Może po prostu Galus nadal martwiła się o kuzynkę i w akcie desperacji postanowiła nękać mojego faceta. Jakaś cząstka mnie chciała to zrozumieć i nawet współczuła Dominice, ale potem przypomniało mi się to wszystko, o czym mówiły Kalina i Zośka. I choć bardzo chciałam, nie potrafiłam pohamować napływającego uczucia zazdrości.

– Rozumiem, ale...

W tym momencie Ksawery obrócił się na wysłużonym obrotowym fotelu i napotkał moje oburzone spojrzenie. Na ten widok wyraźnie się spiął i mocniej ścisnął trzymany przy uchu telefon.

Słyszałam, że Dominika mówiła coś szybko nerwowym, niemal płaczliwym tonem, ale nie potrafiłam wyłapać konkretnych słów. Brzmiało to jednak tak, jakby naprawdę była bliska histerii.

– Domi, nie mam pojęcia, co jeszcze mógłby dla ciebie zrobić – oznajmił Ksawery, pocierając nerwowo czoło. – Wiem, że się martwisz, ale nie sądzę, abyś miała ku temu realne powody. Z moich ustaleń wynika, że Nataszy naprawdę nic nie grozi.

Aha, a więc gdzieś pomiędzy czatowaniem na Tatianę i martwieniem się o mnie znalazł czas, aby pomóc swojej bezczelnej byłej dziewczynie. Wiedziałam, że jej to obiecał, a mój narzeczony zawsze słowa dotrzymywał, ale i tak jakoś mnie to sfrustrowało. Może dlatego, że po tym, czego dowiedziałam się o Galus, nie uważałam, aby zasługiwała na pomoc Ksawerego. A już na pewno nie miała prawa wydzwaniać do niego z płaczem i błagać o wsparcie.

– Dobrze, sprawdzę jeszcze raz – zadeklarował Dziura, unikając mojego wzroku. – Nie wiem kiedy. Są święta, a ja jestem na Śląsku u rodziców Pestki. Do Warszawy wracamy dopiero we wtorek wieczorem.

Po co on jej to wszystko mówi? Nic jej do tego, gdzie jesteśmy, co robimy i kiedy wracamy do stolicy. Czyżby naciskała na spotkanie? Może naprawdę chciała odbić mi faceta i ta cała drama z kuzynką to tylko jedna, wielka ściema. Jeśli tak, to czeka ją gorzkie rozczarowanie. Nie pozwolę, aby ta wywłoka kręciła się koło mojego prawie męża.

Miałam wielką ochotę wyrwać Ksawerowi telefon, rzucić do słuchawki kilka niecenzuralnych słów i rozłączyć się dramatycznie, nie dając jej nawet dojść do słowa. Powstrzymałam się jednak, nie chcąc wyjść na narwaną zazdrośnicę. Nie dam jej tej satysfakcji. A przynajmniej jeszcze nie teraz. Ale jeśli jeszcze raz przyłapię ją na wydzwanianiu lub nachodzeniu mojego narzeczonego, dam jej dobitnie do zrozumienia, aby się od niego raz na zawsze odczepiła.

Ksawery na szczęście dobrze odczytał mój zirytowany wyraz twarzy, bo sam szybko zakończył połączenie. Wydawało mi się, że Dominika jeszcze próbowała go zatrzymać, ale nie dał się wciągnąć w jej lament. Zapewnił, że da jej znać, jeśli odkryje coś nowego, po czym się rozłączył. Odkładając telefon na biurko, westchnął ciężko.

– Często tak do ciebie wydzwania? – spytałam cierpko, nie kryjąc niezadowolenia.

– Nie rozmawiałem z nią od tamtego spotkania w CRSB – odparł. – Poszperałem trochę w Internecie na temat jej kuzynki, ale nie natknąłem się na nic interesującego. To, co znalazłem, wysłałem jej wczoraj mailem. Dzisiaj wpadła w panikę, bo dostała dziwną wiadomość od Nataszy. Coś o tym, że na razie nie ma zamiaru wracać do swojego mieszkania i żeby Dominika jej nie szukała. Domi upiera się, że ten SMS dziwnie brzmiał, i obawia się, że dziewczyna wpadła w jakieś kłopoty. Sądząc jednak po tym, co znalazłem na jej mediach społecznościowych, lubi zabalować i nie stroni od przygodnych znajomości, więc stawiałbym bardziej na to, że wybrała się na spontaniczny wyjazd z jakimś nowo poznanym kolesiem. Pewnie wróci za klika dni, a Dominika niepotrzebnie podnosi alarm.

Takie wytłumaczenie potwierdzałoby moją teorię o tym, że Galus desperacko szukała atencji u byłego chłopaka, łudząc się, że ma jakiekolwiek szanse go odzyskać. Oczywiście nie podobało mi się to jak cholera. Jednocześnie nie mogłam jednak pozbyć się podświadomego uczucia, że za zniknięciem Nataszy może kryć się coś więcej. Może Dominika wcale nie dramatyzowała, ale naprawdę martwiła się o kuzynkę, której groziło niebezpieczeństwo.

– A co, jeśli tej dziewczynie faktycznie przytrafiło się coś złego? – zasugerowałam trochę wbrew sobie.

– Pestka, dlaczego ty ostatnio wszędzie widzisz same czarne scenariusze? – Narzeczony spojrzał na mnie z lekkim politowaniem. – Wszystkie znaki Internetu mówią jasno, że Natasza Bielik to beztroska dwudziestolatka, która pełnymi garściami korzystna z uroków studenckiego życia. Poza tym nie zniknęła zupełnie, bo co jakiś czas nawiązuje kontakt. W zasadzie nie dziwię się Dominice, że się martwi, skoro miała dziewczyny pilnować, a ta poszła w tango, ale ja naprawdę nie widzę podstaw do tego, aby rozdmuchiwać sprawę. Podobnie zresztą twierdzi policja, która nie chce przyjąć żadnego zgłoszenia, bo de facto nikt nie zaginął.

Zapewne Ksawery miał rację. Nie wiedziałam, dlaczego tak nagle się tym przejęłam. Może to z powodu Tatiany stałam się taka przewrażliwiona. No bo co tak naprawdę obchodziła mnie lekkomyślna kuzynka byłej dziewczyny mojego faceta? Pewnie tak, jak twierdził Dziura, dziewczyna zabalowała i nie obchodziło jej to, że Galus odchodzi od zmysłów. I przy okazji zawraca nam głowę swoimi problemami.

– Ale i tak to sprawdzisz, prawda? – spytałam z lekkim wyrzutem. – W końcu obiecałeś to Dominice.

Naprawdę nie chciałam zgrywać obrażonej damulki, ale wkurzało mnie to, że pomimo, jak to sam ujął, braku zasadności i tak miał zamiar drążyć temat. Naprawdę nie miałabym nic przeciwko, aby poświęcił czas tej sprawie, gdyby sam czuł, że jest w niej coś podejrzanego. Ale skoro twierdził, że nie ma czego roztrząsać, to po co będzie to robił? Żeby uspokoić rozhisteryzowaną kobietę, która zdradziła go w najgorszy możliwy sposób?

– Nie nazwałbym tego obietnicą – sprostował Ksawery, wstając i ruszając w moją stronę. – Powiedziałem jej po prostu to, co chciała usłyszeć. A teraz powiem to, co ty powinnaś usłyszeć i raz a dobrze zakodować w tej swojej ślicznej, mądrej główce. – Objął mnie i przyciągnął bliżej siebie. – Nie masz powodów do zazdrości. Dominika nie interesuje mnie już pod żadnym możliwym względem. Pomagam jej tylko dlatego, że wydaje się naprawdę przejęta i najzwyczajniej w świecie jest mi jej szkoda. Kiedy tylko zagadka zniknięcia Nataszy się rozwiąże, dam Dominice jasno do zrozumienia, że nie życzę sobie, aby kiedykolwiek jeszcze prosiła mnie o przysługi.

Nie miałam powodu, aby mu nie wierzyć. To przez głupie gadanie Zośki i Kaliny zaczęłam mieć te niedorzeczne wątpliwości. Wiedziałam przecież doskonale, że Ksawery nie dałby się wplątać w żadne intrygi. Był poczciwy, ale nie naiwny.

– Masz za miękkie serce – stwierdziłam z westchnieniem.

– Może i tak, ale nie zapominaj, że jest całe twoje – odparł z uśmiechem, pocierając nosem o mój nos. – I nie chcę go z powrotem.

Zamierzałam odpowiedzieć, że ja mojego też nie, ale nie zdążyłam. Ksawery gwałtowanie wpił się w moje usta i dosadnie zademonstrował, że to ja jestem kobietą, której pożąda. Wystarczył ten jeden gest, abym na dobre zapomniała o ziarnku niepewności, które zasiały we mnie przyjaciółki. Na przyszłość będę pamiętać, że powinnam bardziej ufać własnym przekonaniom niż sugestiom innych.

– Ale wiesz – zaczął Ksawery, odrywając się na moment od moich warg – muszę przyznać, że kiedy zazdrość przez ciebie przemawia, stajesz się bardzo, ale to bardzo sexy.

Zaśmiał się, a ja w odpowiedzi, szturchnęłam go w ramię. Jak dla mnie mocno, ale on pewnie nawet tego nie poczuł na tych swoich okazałych mięśniach.

– Mam tylko nadzieję, że teraz nie będziesz mnie prowokował tylko po to, aby sobie popatrzeć na moją sexy wersję.

– Ależ skarbie, dla mnie zawsze jesteś sexy – szepnął mi zmysłowo do ucha, po czym znów zaczął namiętnie całować.

No i oczywiście na jednym pocałunku się nie skończyło. Nim się zorientowałam, zaczęliśmy się przesuwać w stronę łóżka. I w pewnym momencie z impetem na nie opadliśmy, a mebel wydał z siebie niepokojący odgłos, jakby zaraz miał się pod nami zawalić. Oderwaliśmy się od siebie i na moment zastygliśmy w bezruchu. Zaraz potem zaczęłam się śmiać, widząc przerażoną minę narzeczonego.

– Cholera – mruknął. – Zapomniałem, już jakie to łóżko jest wąskie i liche.

– Aj tam, to ty jesteś wielki i ciężki – odparłam z chichotem. – Łóżko było kupowane z myślą o drobnej nastolatce.

– Która wyrosła na kobietę i znalazła sobie faceta, z którym ledwo się w tym łóżku mieści. – Pokręcił głową z dezaprobatą. – Trzeba coś z tym zrobić. We wtorek jedziemy do IKEI.

– Najbliższa jest w Katowicach – zauważyłam. – Chyba nie masz zamiaru tracić pół dnia na wybieranie mebla, którego będziesz używał zaledwie kilka razy w roku. Poza tym, gdzie ty niby chcesz tu zmieścić większe łóżko?

Wskazałam ręką na niewielką przestrzeń pokoju, w której oprócz posłania ledwo upchnęło się biurko, szafa oraz komoda.

– W sumie masz rację – stwierdził po chwili teatralnej zadumy. – Równie dobrze możemy wypełniać małżeńskie obowiązki na biurku. Wygląda na solidniejsze, może się pod nami nie zawali. Ewentualnie zostaje też podłoga.

Zaczął się głupio śmiać, na co po raz kolejny szturchnęłam go w ramię. W odpowiedzi przygarnął mnie do siebie, nie przejmując się już tym, że łóżko znów niepokojąco zaskrzypiało.

Może jednak powinniśmy zainwestować w nowe?  

**********************************************************

Hej :) Dzisiaj trochę luźniejszy rozdział, ale uznałam, że po poprzednim tomie bohaterowie z Piasku zasługują na to, aby ich odwiedzić. Za tydzień też się jeszcze z nimi spotkamy :)

Dziękuję za komentarze i gwiazdki. 

Do napisania za tydzień ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro