4. Zaburzenie osobowości

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Tam jest jakiś dom – Everly wskazała przestrzeń pomiędzy dwoma, wielkimi drzewami.

Od jakiegoś czasu szli wzdłuż rzeki, w której się wykąpali. Szesnastolatka zmyła z siebie znamiona stosunku, a Wilder odświeżył. Jeden plecak nie pomieściłby wszystkiego, czego potrzebowali, więc spakował tyle, ile zdołał zmieścić. Gdy odpoczną, będą się martwić co dalej.

Teraz jednak spoglądał we wskazaną stronę i faktycznie, w środku lasu stała chatka. Po zabitych deskami oknach, zgniłym drewnie i liściach piętrzących się na dachu, wiadomym było, że miejsce jest opuszczone.

Everly posłała mu pytające spojrzenie, a on nie mógł zrobić nic więcej, jak kiwnąć twierdząco głową. Nie spali prawie od doby, szli przez cały dzień, żeby odejść jak najdalej od Nox Hill i byli wykończeni. Nie mógł jednak ryzykować, że ktoś ich znajdzie. Na pewno wciąż ich szukali. On potrzebował jeszcze paru tygodni, aby osiągnąć pełnoletność i spróbować wypisać się na własne żądanie - co wiązało się i tak z długim procesem, ale ona... Nie mogła tam dłużej tkwić. Co noc słyszał jej wrzaski, co dzień obserwował, jak leki ją otumaniają i robią z niej głupka. I chociaż sam mógł poczekać, uciekł z nią, dla niej, jakkolwiek popapranie to brzmi.

Spróchniałe drewno ganka skrzypiało i strzelało pod ciężarem ciał pary. Ciemne chmury zasłoniły słońce, a w powietrzu unosiła się mleczna, gęsta mgła. W oddali usłyszeli wilczy skowyt i decyzja zapadła.

Zostają tutaj.

Wilder, jak na mężczyznę przystało, wszedł pierwszy. Pchnął stare drzwi, które ustąpiły niemal od razu. Pierwszym, o czym pomyślał było, jak je zabezpieczyć, aby nic ani nikt nie wdarł się w nocy do środka.

Wnętrze chatki wyglądało, jak wyjęte rodem z horroru. W rogach wisiały pajęczyny, meble zostały przykryte grubą warstwą kurzu. W kuchni wciąż znajdowało się całe wyposażenie z lat pięćdziesiątych. Na blacie stał otwarty słoik pokryty pleśnią. Jednak to, co najbardziej go ucieszyło, to kominek na samym środku salonu.

– Lepiej nie mogło nam się trafić – skwitował i zrzucił plecak z ramion.

Everly wciąż się rozglądała wokół i podziwiała wnętrze. Choć słowo „podziwiała" było tutaj mocnym wyolbrzymieniem. Patrzyła na wszystko z ostrożnością, jakby z szafy miał wyskoczyć zabójczy klaun z siekierą lub inny demon.

– Pójdę nazbierać jakichś gałęzi, żebyśmy mogli się w nocy ogrzać, a ty może poszukaj czegoś, co mogłoby nam się przydać do spania – podrapał się po karku.

Everly bez słowa pokiwała głową, zgadzając się. Wilder minął ja i musnął policzek delikatnym całusem.

Nie miała zamiaru zbliżać się do kuchni. Spędzą tu co najwyżej jedną, dwie noce i pójdą dalej. Nie wiedziała, gdzie się kierują, ale podejrzewała, że chłopak nie porzucił swojego pomysłu odwiedzenia Minneapolis. Ruszyła więc w kierunku pomieszczenia przylegającego do małego saloniku. Okazało się być niewielką sypialnią z podwójnym, aczkolwiek niewielkim łóżkiem. Ściągnęła z niego jednym ruchem kołdrę, przez co tumany kurzu wzbiły się w powietrze. Zakaszlała głośno i wyniosła pościel na zewnątrz. Przewiesiła ją przez barierkę tarasu, a na tle ciemnego lasu mignęły jej jasne włosy Wildera. Nie odszedł daleko, pomyślała z ulgą. Nie chciała się przyznać, ale przez myśl jej przeszło, że może wyszedł i już nie wróci. Zdawała się być tylko niepotrzebnym balastem.

Wróciła do środka i zdjęła z łóżka materac. Po raz kolejny wyszła przed ganek i używając rąk wytrzepała z niego tyle kurzu, ile tylko zdołała. Potem przesunęła starą kanapę, z której wychodziło bokiem wypełnienie w postaci waty i sprężyn. Na samym środku, przy kominku przyszykowała miejsce do spania.

Wilder wrócił z drewnem. Rzucił je pod oknem i wyciągnął z plecaka zapalniczkę.

– Skąd to masz? – zapytała zdziwiona. Trzymanie takich przedmiotów w Nox Hill było surowo zabronione. Zresztą, nikomu nie udałoby się czegoś takiego nawet przemycić.

Uśmiechnął się na swój szaleńczy sposób.

– Miałem dostęp do prawie każdego pomieszczenia tego zakładu dla obłąkanych. Wchodziłem do kuchni, szatni pracowników, gabinetu ordynatora. Zdobycie zapalniczki w tym pierdolniku to pestka.

Opadła na materac, gdy próbował rozpalić w kominku. Tak naprawdę żadne z nich nie miało pojęcia, czy nie jest zapchany, ale nawet gdyby mieli się tu zaczadzić razem, byłaby to piękna śmierć. Bo tuliliby się do siebie przez całą noc, wzajemnie odganiając przebiegły mrok.

❧💊❧

Tej nocy Everly czuła się źle. Obudziła się w całkowitej ciemności. Nawet miarowy oddech Wildera i ciepło jego ciała nie mogło przegonić złego przeczucia. Długo zmuszała się do snu, a gdy w końcu się udało, coś przejęło kontrolę nad jej umysłem. Nie potrafiła z tym dłużej walczyć, była zbyt zmęczona.

❧💊❧

Wilder został wybudzony delikatnym szarpnięciem. Już dawno nie spał tak długo i dobrze, przez co ciężej było mu unieść ospałe powieki. Bał się, że ostre światło jarzeniówki porazi go, ale po chwili zdał sobie sprawę, że już nie przebywa w tym okropnym miejscu. Usiadł, wyprostowany jak struna.

– Everly? – zapytał przecierając twarz.

Rude fale odbijały się na tle zgnilizny pomieszczenia. Rozświetlała je swoim urokiem i miał nadzieję dojrzeć poranny uśmiech ukochanej, jednak to się nie stało. Gdy posłał jej pytające spojrzenie, piwne oczy uśmiechały się do niego złowieszczo.

– Everly tu nie ma – odpowiedziała dźwięcznym szeptem, od którego zjeżyły mu się włosy na karku. - Ale za to przyszła Luna.

– Luna? – zapytał znów, głupiejąc.

Dopiero gdy posłała mu politowane spojrzenie, zrozumiał. Druga tożsamość jego ukochanej przejęła władzę. A on nie miał pojęcia, co zrobić w takiej sytuacji.

Bez skrępowania wgramoliła mu się na kolana i usiadła, oplatając własne nogi wokół talii. Coś w niej wydawało się nieobecnego.

– Jeszcze mnie nie znasz, ale ja doskonale wiem, kim jesteś, Wilderze Stone – wymamrotała dramatycznie.

Wodziła dłońmi wzdłuż przedramion, aż po bicepsy i gdy dotarła do szyi, oplotła ją wokół dwoma rękoma. Delikatnie nacisnęła pulsującą tętnicę kciukiem i jedyne, co utrzymywało chłopaka przed popadnięciem w istny wir przerażenia, to fakt, że nie miała przy sobie żadnego niebezpiecznego narzędzia.

– Skąd możesz wiedzieć, skoro nigdy się nie spotkaliśmy?

– Och, przepraszam, chyba wyraziłam się niezbyt precyzyjnie – przekręciła głowę w bok, a coś niebezpiecznego błysnęło w jej spojrzeniu, gdy tak na niego patrzyła. – TY mnie nie spotkałeś. Ja jestem z tobą codziennie.

Zamarł na dłuższy moment, aby przeanalizować sytuację. Nawet głosy, co dzień zaprzątające umysł, ucichły w oczekiwaniu na to, co nadejdzie.

Druga tożsamość Everly zdawała się być śmielsza, odważniejsza, mniej skrępowana, a przede wszystkim bardziej wyuzdana, gdy wciskała sterczące sutki w jego klatkę piersiową. Rozumiał, że i Luna, i Everly musiały jakoś ze sobą żyć. Nawet jeśli jedna była wyciszona, druga wciąż czyhała w podświadomości i czekała na swoją kolej.

Nigdy jej takiej nie widział i chociaż to coś zupełnie nowego, nie zraziło go. Miłość do tej dziewczyny była ponad tymi wszystkimi problemami, z którymi musieli się zmierzyć. Droga usłana cierniami miała zakończyć się miękkim dywanem z płatków róż.

– Chcesz mnie poznać? – zapytała fałszywie słodko, tym samym wyrywając Wildera z zamyślenia.

Nie miał pojęcia, jak bardzo Luna gardziła drugą właścicielką tego ciała. Przeszkadzała jej, wyciszała ją. Ciągle uspokajała. Słyszała ten melodyjny głos w głowie non stop i miała dość. Wiele by oddała, aby pozbyć się Everly raz na zawsze. Ucieczka ze szpitala psychiatrycznego miała jej tylko pomóc.

– Chcę poznać każdą część życia Everly – odparł łagodnie.

Kciuki Luny wbiły się w jego krtań. Odcinała go delikatnie od dopływu tlenu, gdy nachyliła się ku jego twarzy i syknęła:

– To Everly jest częścią mojego życia, nie odwrotnie.

Wilder nie miał pojęcia, co zrobić. Nie chciał jej skrzywdzić w żaden sposób, ale musiał ją trochę ujarzmić. Położył więc swoją dłoń na jej i ciągle patrząc w oczy, odrywał od swojej skóry palec po palcu, aż finalnie już nie obejmowała szyi.

– Tak też może być – stwierdził spokojnie. – Pokaż mi się w całości, Luno. Chcę wiedzieć, jaka jesteś, bo z tego, co zdążyłem zauważyć, znacznie się różnisz od Everly.

Nie mógł powiedzieć, że mu się nie podoba. Wynikało to z faktu, że ta dziwna przypadłość jego kobiety tylko nakręcała pożądanie.

Luna pocałowała go namiętnie, w taki sposób, że trybiki w mózgu przestały pracować. Cała krew uleciała do krocza, pozostawiając resztę ciała obumarłą. Na początku nie dał jej tego, czego żądała, bo to nie była jego Everly. Jednak szybko zdał sobie sprawę, że to ona, tylko w innym wcieleniu. To choroba, ale wciąż ta sama kobieta.

Ułożył swoje dłonie na jej biodrach i ścisnął mocniej, oddając pocałunek. Po raz kolejny kochali się przy wschodzie słońca. Jasne promienie wkradały się do chatki przez nieszczelności i oświetlały latający w powietrzu kurz. Wśród tych drobinek wirowały dwa, nagie ciała, splątane ze sobą w najbliższy możliwy sposób. Można było usłyszeć jęki, wyznania miłości, próby i błagania, a nawet modlitwy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro