6. Więźniowie dusz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kolejny tydzień minął w zastraszającym tempie. Wilder pilnował, aby Everly spisywała swoje myśli i każdego dnia zostawiała wiadomość dla Luny. Znikał wieczorami i nie chciał jej wyjawić, gdzie. Powtarzał, że pracuje nad czymś, co pomoże im wrócić do normalnego życia.

Normalność w tym momencie była pojęciem względnym. Nic, co się wydarzyło i trwało, nie było należyte.

Dziękowała Scarlett za pomoc. Przynosiła im jedzenie, czyste ubrania i wszelkie środki higieniczne. Wciąż powtarzała, że Wilder nie raz tu się zatrzymywał, kiedy uciekał ze szpitala. Everly nie miała pojęcia o tych incydentach. Przyjaciółka chłopaka wyznała, że koniec końców, zawsze i tak wracał do Nox Hill. Sam z siebie.

Ta noc jednak miała zmienić wszystko.

Obudziła się, gdy pełny księżyc wisiał jasno na niebie. W jego świetle, zimny pot mienił się na całym ciele dziewczyny. Usiadła, prostując się, jak struna. Czuła, że coś jest nie tak. Położyła rękę na drugą stronę łóżka, wierząc, że ciepło Wildera ją uspokoi i pozwoli ponownie zasnąć. Od czasów ucieczki nie miewała koszmarów, ale dziś powróciły ze zdwojoną mocą.

Połowa łóżka chłopaka była jednak wygnieciona, chłodna i pusta. Wygładziła prześcieradło ruchem dłoni i dopiero wtedy dojrzała smugę światła, która wydostawała się z niedomkniętych drzwi łazienki.

To właśnie w tym pomieszczeniu na zimnych kafelkach siedział Wilder. Kiedy Everly spokojnie drzemała w miarowym śnie, nawiedził go najgorszy z omamów. Zmarły ojciec usiadł obok niego i z jowiszowym wyrazem twarzy skłaniał do złego. Był tylko jednym z głosów w głowie, który przybrał jego postać. Demonem, który przyczepił się niczym rzep i nie chciał odpuścić. Co jakiś czas powracał i mącił w głowie, namawiał. Za każdym razem, był coraz bardziej przekonujący.

No dalej, zrób to. Jesteś słaby.

Everly cię nie kocha. Zostawi cię.

Odejdź ode mnie!!!

Do niczego się nie nadajesz.

Wilder zasłonił dłońmi uszy. Pokręcił szybko głową na boki, chcąc się pozbyć tej wizji z głowy. Nic to jednak nie dawało. Słowa ojca z przeszłości zakorzeniły się w nim tak bardzo, że powracały nawet po jego śmierci w postaci omamów.

Przyjdź do mnie. Sprawię, że staniesz się prawdziwym mężczyzną.

Nie chcę!!!

Podetnij sobie te żyły, przecież wiesz, że nie dasz rady wytrzymać.

Zostaw mnie w spokoju, proszę.

No chodź, Wilder. Czekam na ciebie. W końcu będziemy razem.

Nie wytrzymał. Zaskomlał cicho, kiedy poczuł pulsujący ból w skroniach. Miał ochotę wymiotować i płakać jednocześnie. Nie mógł zatrzymać kolejnych wydarzeń. Po prostu wstał i wyjął z maszynki do golenia żyletkę. Scarlett popełniła błąd, dając mu ją, ale skąd mogła wiedzieć? Nie o wszystkim miała pojęcie, tak samo, jak Everly.

Kiedy weszła do łazienki, zobaczyła nieprzytomnego chłopaka w kałuży krwi. Szkarłat wsiąkał w białe włosy Wildera, przyprawiając o dramatyczny widok. Serce wystukiwało nierówny rytm, gdy opadała na kolana obok zwiotczałego ciała swojego ukochanego. Potrząsnęła ramionami, ale oczy nie otworzyły się. Wyglądał, jakby zapadł w spokojny, ostatni sen.

Przyłożyła ubrudzone jego krwią palce do szyi, aby sprawdzić puls. Był tak ledwo wyczuwalny, że zaczęła krzyczeć. Zdzierała gardło, gdy ręcznikami próbowała zatamować krawienie. Drżącymi dłońmi obwiązywała nadgarstki Wildera i krzyczała w pustą przestrzeń. Skowyt utraconej miłości i rozrywającego serca bólu, niósł się echem po okolicy.

Chwilę później do pomieszczenia wpadła Scarlett. Zauważyła dwójkę swoich znajomych, całych we krwi i zasłoniła dłonią usta. Everly leżała na klatce piersiowej Wildera. Płakała. Jej ciałem wstrząsały szloch i dreszcze. Przyjaciółka Wildera bez zastanowienia wyjęła swoją komórkę i zadzwoniła na pogotowie.

– Musisz stąd uciekać, Everly. – Szarpnęła rudowłosą do góry za łokieć. – Chyba, że chcesz wrócić do psychiatryka. Moi rodzice też nie mogą cię tu znaleźć.

Wizja powrotu do Nox Hill w samotności była czymś wręcz odrażającym. Wciąż uważała, że nie przetrwa tam sama. Zaczęła się wycofywać na drżących nogach.

Everly wybiegła na potężną ulewę. Deszcz zmoczył ubranie i włosy, ale nie przejmowała się tym. Ból pękniętego serca przysłaniał zdrowy rozsądek, kiedy przeskoczyła ogrodzenie. Biegła ile sił w nogach, aby znaleźć się jak najdalej stąd. Nie chciała tu być. Od początku ucieczki miała obawy, ale nie sądziła, że Wilder mógłby ją zostawić w taki sposób. Po co było to wszystko, skoro próbował się zabić?

Gnała ciemną ulicą, oświetloną jedynie słabym blaskiem latarni. Bose stopy wpadały w kałuże i rozbryzgiwały brudną wodę. Błoto ochlapywało jej łydki. Nie miała pojęcia, dokąd ma się udać.

Wybiegła na ulicę. Nie zauważyła dwóch reflektorów, które wyłoniły się z ciemności.

Czuła tylko ból uderzenia. Wiotkie ciało dziewczyny przeturlało się kilka metrów dalej po nierównej nawierzchni. Zatrzymała się w nienaturalnej pozycji, z szeroko otwartymi oczami. Gorzka agonia cierpienia zalała umysł. Posoka z rozbitej głowy wsiąkała w ziemię. Czerwona kałuża łączyła się ze spadającym deszczem i rozmazywała. Życie uchodziło z niej w zastraszającym tempie.

Nie mogła uwierzyć, że ich historia zakończyła się w taki sposób. Zdała sobie sprawę, że od początku stali na przegranej pozycji. Nie daliby rady ze sobą koegzystować. Dwie, zupełnie inne choroby psychiczne, mogły się jedynie wzajemnie wyniszczać. Nie było wątpliwości, że się kochali.

Byli tylko skrzywdzonymi umysłami i więźniami poranionych, czarnych dusz, bez możliwości wydostania się z zamkniętej na cztery spusty klatki mroku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro