Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wdrapałem się na dach, po czym rozejrzałem. Wyglądało na to, że szpital był jednym z wyższych budynków tutaj. 

No dobra, wlazłem tu, ale co teraz? Przecież nie zejdę jak debil, bo mnie złapią. Wygląda na to, że muszę się gdzieś schować, zaczekać do nocy, a potem zejść i uciekać w cholerę. Westchnąłem i rozejrzałem się za czymś, co mogłoby posłużyć mi za kryjówkę. Warknąłem wkurwiony, gdy nie zauważyłem nic, co mogłoby skryć mnie przed wzrokiem tych debili. 

Westchnąłem i ruszyłem w stronę wyjścia na dach. Oparłem się o chłodną, betonową ścianę i przymknąłem oczy, odchylając głowę w tył. Poczułem przyjemny, zimny wiatr. Jedynym mankamentem było to, że wszędzie strasznie śmierdziało dymem. Ułożyłem łokcie na kolanach, a głowę spuściłem. Bałem się, chciałem wrócić do domu... 

Poczułem, że ktoś kuca przede mną i lekko uniosłem głowę, szybko przecierając zaszklone oczy. Gdy odzyskałem ostrość widzenia rozchyliłem usta widząc, kto stoi przede mną. Albo raczej... Co.

Przede mną kucał ubrany na czarno mężczyzna. Miał czarny wojskowe buty, ciemne moro spodnie i skórzaną kamizelkę na krótki rękaw. Jego twarz zdobił przyjazny uśmiech, lecz gdy spojrzałem mu w oczy niemal wrzasnąłem. Tęczówki jegomościa były całe czerwone. Jak krew. Po chwili również jego białka zabarwiły się na czarno, a jego twarz wykrzywił grymas wściekłości.

Poczułem, że ktoś mnie łapie, ale nie zwróciłem na tą osobę najmniejszej uwagi. Nie mogłem oderwać oczu od tajemniczego człowieka. Ten tylko wyszczerzył brudne od krwi zęby i przyłożył palec do warg. ,,Otwórz oczy, dzieciaku.", szepnął bezgłośnie, po czym zaczął iść w tył aż nie zniknął wśród dymu.

Dopiero wtedy odwróciłem głowę i spojrzałem na doktorka, który coś do mnie mówił.
- Idź sobie. - Warknąłem.
- Ty chyba sobie żartujesz. - Sapnął wściekły. - Idziesz ze mną i nie chcę słyszeć ani słowa sprzeciwu. - Dodał.
- Zmuś mnie. - Zaśmiałem się i wstałem, odpychając go od siebie. - No dawaj. - Dodałem nadal się śmiejąc. Ten popatrzył na mnie jakbym był co najmniej nawiedzony. - No nie mów mi, że nie dasz rady pokonać jednego dzieciaka. - Rzuciłem.
- Wrócisz teraz ze mną do sali i stamtąd nie wyjdziesz. - Powiedział poważnie. 
- Więc co? Mam atakować pierwszy? - Zapytałem ze śmiechem. Zorientowałem się, że facet patrzy na coś za mną. Niestety za późno. Ktoś złapał mnie od tyłu po czym podniósł.
Gdy kładł mnie na ziemi uderzyłem się w głowę i zanim zdążyłem zorientować się, co się dzieje, już oczy zaczęły mi się zamykać, w towarzystwie niezbyt przyjemnego bólu w głowie.

Otworzyłem oczy i od razu je zamknąłem. ,,Co za zjeb daje lampę zaraz na wprost łóżka?!", warknąłem w myślach, po czym gdy chciałem się odwrócić, żeby być w stanie się rozejrzeć bez ryzyka oślepnięcia poczułem opór. Uniosłem głowę i zobaczyłem, że jestem przykryty kołdrą. ,,To wyjaśniało by, dlaczego jest mi tak cholernie gorąco.", pomyślałem i rozejrzałem się za jakąkolwiek deską ratunku. Złapałem zębami za jej kraniec i jakimś cudem zdołałem ją z siebie zrzucić. Krzyknąłem wściekły, gdy poza kajdankami zobaczyłem na sobie pasy, takie jak w psychiatryku. Zazgrzytałem zębami. W tej właśnie chwili, gdy zastanawiałem się, jak wydostać się z pasów i kajdanek do pomieszczenia wszedł znajomy mi doktorek. Podszedł do mnie i poprawił mi kołdrę, na co warknąłem.
- Nie wydostaniesz się z nich sam, sprawdziłem. - Oznajmił dziwnie szczęśliwy. - Dobrze, to skoro teraz nic mi nie zrobisz to może odpowiesz mi na kilka pytań, hm? - Rzucił, przysuwając sobie krzesło i siadając na nim. Nie odezwałem się. - Co, już nie jesteś taki rozmowny jak ostatnio? - Prychnął rozbawiony. ,,Jak ja cię kurwa nienawidzę...", pomyślałem. Już miałem mówić moją myśl na głos, gdy pomyślałem, że nie dam mu tej satysfakcji i się do niego nie odezwę.  

- Czyżbyśmy mieli ciche dni? - Spytał rozbawiony. - Miałem bardziej upartych pacjentów od ciebie, nic mi tak nie zrobisz. - Zaśmiał się i sięgnął po igłę. Starałem się szarpnąć, czy chociażby odwrócić, ale te skurwysyństwa mocno mnie trzymały. Miałem je na torsie oraz ramionach oczywiście i na nogach, a do tego w pakiecie oczywiście były kajdanki. 

- Dziecko, spokojnie, to coś na uspokojenie, bo przez długotrwały stres serce ci wysiądzie. - Rzucił, tym razem lekko zmartwionym głosem, gdy ja leżałem i łapałem oddech po użeraniu się z tym dziadostwem. - Rozluźnij się, to nie będzie bolało. - Mruknął i złapał mnie gumową rękawiczką za ramię. Jak ja nienawidzę tego uczucia, gdy ktoś ma na rękach takie rękawiczki i złapie cię za ramię. Ja pierdolę. Dramat. Pomijając to, jego słowa też jakoś mnie nie uspokoiły. Hmm, ciekawe dlaczego. Pomyślmy, kto lubił mi mówić tego typu rzeczy. 

- Musisz się rozluźnić, bo inaczej mogę zrobić ci krzywdę. - Mruknął Daniel nadal trzymając igłę i stojąc nade mną.
- Tak, inteligencie. Na pewno się uspokoję, gdy widzę twoją paskudną mordę nad sobą, a igła co jakiś czas błyszczy się w świetle. - Zawarczałem, po raz kolejny próbując się szarpnąć.
- Och, więc boisz się igieł? - Spytał. ,,Nie, wcale. Po prostu tyle razy je czułem, że nie ufam ani im, ani osobom, które je trzymają.", pomyślałem. - Okej, to zrobimy to tak. - Mruknął i przybliżył rękę z igłą do kroplówki.
- NIE! - Wrzasnąłem. - Nie! - Powtórzyłem widząc jego zdziwiony wzrok.
- Czemu? Przecież to zwykłe leki, które mają ci pomóc. - Wyjaśnił spokojnie. 
- Nie pozwolę. - Warknąłem. - Wypuść mnie stąd! - Szarpnąłem się.
- Już ci mówiłem, że nie mogę cię stąd wypuścić. - Westchnął i ruszył ręką, a igła zalśniła w świetle lampy. Moje serce jeszcze bardziej przyśpieszyło. - Powtarzam ci już któryś raz, że to są leki uspokajające, które mają ci pomóc i nie denerwuj się, bo zaraz naprawdę będę musiał ci je podać. - Mruknął. 
- Wynoś się stąd. - Warknąłem.
- Kiedyś i tak będziesz musiał dać mi się dotknąć, jeśli nie chcesz spędzić tu reszty swojego życia... - Mruknął, po czym posłusznie wziął strzykawkę i odłożył ją na tackę, którą później zabrał ze sobą. 

Gdy zamknęły się za nim drzwi położyłem głowę na poduszce i lekko przymknąłem oczy, oddychając głęboko. Całe ciało bolało mnie od ciągłego napinania mięśni i walczenia z pasami i kajdankami. 

W chwili, gdy już miałem zasypiać kolejna osoba weszła do pomieszczenia...

***

Do przeczytania,
- HareHeart

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro