OneShot

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

22 grudnia.

Podniosłem się w końcu z łóżka i wyjrzałem przez okno. Przy okazji kaloryfer wygrzał mi nogi.
Śnieg. Całe tony, ocean śniegu. I ciągle sypało. Spokojnie, bezwietrznie.
Szczelne szyby tłumiły wszelkie dochodzące z zewnątrz dźwięki, więc nie usłyszałem pługu, który właśnie mijał blok.
Dozorca mozolnie odśnieżał chodnik. Beznadzieja, bo i tak za kwadrans znowu wszystko zasypie.
Odkleiłem się od okna i wypiłem szklankę soku grejpfrutowego, prosto z lodówki.Też macie sucho w mordzie co poranek? Nie, wcale nie miałem kaca.
-A to gdzie bierzesz? Po cholere ci ta szmata? Zostaw to!
Tatuś. Zawsze umilał nam w ten sposób przygotowania do wyjazdu. Ale nawet go rozumiem, bo przecież płacił za coś, czego sam wcale nie chciał. Nie miał ochoty wychylać nosa za drzwi , a co dopiero jechać w góry!
Tak, góry. Piękne, polskie Tatry. W tym roku tam mieliśmy spędzić Boże Narodzenie, wraz z ciotką Iwoną i jej synem, Jarkiem.
Czemu? Bo skoro Iwonka mogła sobie pozwolić na święta w luksusowym, górskim hotelu, to my też! Tak samo jak mogliśmy kupić nowe auto, kiedy ona kupiła i również kupić działkę na mazurach, której w życiu nie widzieliśmy na oczy. Wydaje mi się, że to niezbyt normalne, żeby dorośli się tak przekomarzali, ale skoro mogą sobie na to pozwolić? Tym bardziej, że dostałem nowiutki komputer, gdy dostał go na 18tkę syn Iwonki, tak samo dvd, rower i wiele, wiele innych.
-Kur**, jak ty coś posiejesz to nie ma rady!
-No przecież położyłam wszystkie twoje koszule o tu!
-Tutaj? To mi je pokaż w takim razie!
-Musiałeś gdzieś je wziąć!
-Nie, ja nie brałem!
Przekląłem w duchu i zabrałem się za poranną toaletę. Zwłaszcza golenie mojego śladowego zarostu siedemnastolatka. Potem prysznic i już byłem gotów do wyjazdu. Śniadań nie jadam przed dziesiątą, a spakowałem się dwa dni wcześniej.
Czy czekałem na ten wyjazd? Tak.
Czemu? Bo lubię kłótnie starszych? Nie.
Bo lubię Iwonkę albo góry? Znowu pudło.
A wspominałem już, że syn ciotki Iwony jest gejem?
No właśnie.

***

Sytuacja zasadniczo nie uległa zmianie - za oknem nadal pruszył śnieg, a ja wciąż wysłuchiwałem warczenia rodziców.
Tyle tylko, że teraz była nas czwórka i siedzieliśmy w aucie. Tak, posiadam siostrę. Ma 22 lata, studiuje ekonomię i nienawidzi rodzinnych spędów. Już na początku studiów wyprowadziła się z domu i znalazła pracę, byle się uniezależnić. Samodzielność godna podziwu, za to każdy kolejny z jej facetów miał nie lada orzech do zgryzienia.
Znudzony monotonią przesuwającego się za oknem krajobrazu, wyjąłem z kieszeni jeansów komórkę i napisałem sms do Jarka, syna Iwonki. Poprosiłem go w nim, żeby kupił parę piw. Moi starsi z nieznanych ludzkości przyczyn nie tolerowali spożywania alkoholu przez nieletnich, wolałem więc się nie wychylać.
Reszta drogi też nie była fascynująca, do czasu aż na jakiejś stacji benzynowej wyczaiłem parę gejów. Kiedy spotkasz dwóch chłopaków zakochanych w sobie, nie możesz nie zauważyć. A jeśli jeszcze liżą się w aucie obok, to wszelkie wątpliwości znikają. Mogli mieć po dwadzieścia lat, całkiem ładni, zwłaszcza ciemny blondyn, prawdziwy przystojniak: szczupły, wysoki, orli nos i twarde, męskie rysy twarzy. Zgadywałem gdzie jadą, może też w góry? Może jeszcze do pokoju obok w moim hotelu?
Uśmiechnąłem się. Świat jest pełen gejów, ale ja i tak miałem Jarka, dzięki któremu na pewno nie będę narzekał na nudę.
Wystarczyło przypomnieć sobie te wszystkie łóżkowe szaleństwa w wakacje, albo w poprzednie święta..

***

-Jak to nie będzie seksu!? - wrzeszczałem. Jedyne co mnie cieszyło na te cholerne święta właśnie okazało się klapą.
-No nie mogę. Mam chłopaka... - przyznał Jarek. Zapadła głęboka cisza.
-Powaga?
-Tak.
Usiadłem na brzegu łóżka. Mój kuzyn, Jarek, miał chłopaka. To oczywiste, że skoro był gejem to prędzej czy później kogoś znajdzie, tak to już jest, ale jakoś nigdy nie wyobraziłem sobie, żeby on... On był do zabawy, obaj mieliśmy z tego niezłą frajdę i zero zobowiązań. A teraz on kogoś miał...
Zagapiłem się na niego. Nadal był bardzo szczupły, wiecznie potargany i świetnie ubrany, może trochę zbyt metro i kolorowo, no ale...
-Czemu nie mówiłeś wcześniej?
-A kiedy? - zdziwił się - Nie widzieliśmy się od wakacji, nie gadamy przez internet ani telefon, nie mamy wspólnych znajomych - ciągnął.
-No i co ja teraz będę tu robił? - wstałem i poczułem, jak na powrót zalewa mnie furia. Zazdrość?
-No, pozwiedzamy, ładne okolice...
-W dupie mam okolice! Miało być inaczej, ale nie byłeś łaskaw wcześniej powiadomić, że sobie chłopca znalazłeś! Kur**...
Jarek wbił wzrok w ziemię. Naprawdę się przejął, a mnie zrobiło się cholernie głupio.
-Kupiłeś te piwa? - spytałem, już łagodnym głosem.
-No. I w końcu rodzice wynajęli dla nas osobny pokój... Pijemy? - odparł i nie czekając na odpowiedź, wywlókł spod łóżka wypchany plecak.

***

-No mówie cii! - Jarek zatoczył się, potrącając stopą pustą puszkę.
-Nie! - zaprzeczyłem.
Jarek zrobił obrażoną minę. Trochę jak dziecko.
-To nie dla mnie łosiu. Poza tym późno już - stwierdziłem, zerkając w okno.
Mój kuzyn podjął się heroicznego zadania i spojrzał na zegar ścienny. Wyglądał zabawnie, usiłując odnaleźć wskazówki na tle tarczy.
-Wcześnie - stwierdził. Dochodziła 17:00.
-No, a my już nawaleni - podsumowałem.
-Troszkę - ucieszył się Jarek i syknęła kolejna otwierana puszka. Podał mi ją (po pijaku każdy ma gest i jest miły), po czym otworzył kolejna dla siebie.
Na podłodze obok łóżka leżały jeszcze cztery browarki.
-No to jak? - spytał.
-Ee...nie. Ja tak nie robię i co powiem starszym że mnie nie będzie cały wieczór?
-Powiem, że wcześnie się położyłeś. Nie będę sprawdzać.
Przez chwile walczyłem z sobą, co tamten musiał zauważyć, bo podniósł laptop ze stolika i położył się w łóżku obok mnie.
-Jarek...
-Tylko rzucimy okiem i potem wypijemy po piwku i pójdziemy spać, okej? - zadeklarował, kładąc rękę na sercu.
-No dobra, ale nic więcej, tak?
-Jasne.

***

'Nic więcej', dobre sobie. Parsknąłem, zły na siebie, czując jak mróz wpełza pod kurtkę i w nogawki spodni.
Stałem na parkingu pod naszym hotelem, zmarznięty i poirytowany, a buzujący w żyłach alkohol tylko podsycał gniew.
Nigdy nie umówiłem się na portalu tylko po to, żeby iść z kimś do łóżka. Aż do tamtej chwili. Byłem napalony i pijany, a Jarek umiejętnie mną pokierował i...i stało się. Tylko, że moja 'randka' spóźniała się prawie kwadrans. Nie cierpię spóźnialskich.
Wokół nie kręciło się zbyt wiele ludzi, celowo wybrałem odludne miejsce, żeby chłopak mógł łatwiej mnie wypatrzeć. Ja zresztą też rozglądałem się nerwowo, bo mimo stanu upojenia, stresowałem się jak cholera.
I w końcu wypatrzyłem go. Nadchodził od strony centrum miasta, ubrany jak na antarktydę. Szybki, pewny krok. Nie znoszę tego momentu, kiedy stoisz i czekasz, aż ktoś do Ciebie podejdzie. Nie wiem nigdy czy patrzeć na niego, czy rozglądać się wokół, udając że go nie dostrzegam. A może w ogóle się nie rozglądać, tylko wbić spojrzenie w ziemię?
-Marek - powiedział, podając mi rękę. Mówił szybko i cicho.
-Paweł - odpowiedziałem. Miał stanowczy, ale nie za silny uścik dłoni. Urody nie mogłem ocenić, bo było ciemno, on był ubrany w czapkę i szeroki szal, a ja byłem zdecydowanie za mało trzeźwy. Miał na sobie zieloną kurtkę z szerokim kapturem i szerokie jeansy.
-No to..ile masz lat? - spytałem, raczej dla nawiązania rozmowy niż z ciekawości. Na profilu napisał, że 17.
-Siedemnaście, niedawno skończyłem.
-Aha.
Staliśmy tak pod hotelem jak dwa kołki, kuląc się z zimna. Byłem ciekaw, czy już zauważył, że jestem wstawiony. Pewnie tak.
-Idziemy? - spytałem w końcu. Bądź co bądź, byłem pijany i zdecydowanie napalony.
-Dobra, bo tu nam dupy odmarzną - roześmialiśmy się.
Ruszyliśmy szybkim krokiem.
-Często się tak umawiasz? - spytałem, tym razem ciekaw odpowiedzi.
-Nie.. teraz po prostu trafiła się okazja, spodobało mi się jak pisałeś, więc się zgodziłem spotkać. No i z wyglądu też jesteś niezły - przyznał.
Był całkiem bezpośredni, co mi się spodobało. Miał pewny głos, nie wahał się i nie krępował. Chłopak, który wie czego chce.
-Chodź szybciej, bo padnę - pospieszyłem.
Uznałem, że może być całkiem ciekawie. Po niecałym kwadransie staliśmy już pod schroniskiem młodzieżowym, znacznie mniejszym i skromniejszym niż hotel, w którym zatrzymałem się z rodziną.
-Może być? - spytał. To on załatwił nocleg, po tym jak się umówilismy, zaledwie dwie godziny temu, po siedemnastej.
-Ujdzie. Włazimy.
Recepcjonistka nie była ani miła, ani wredna. Potraktowała nas jak powietrze. zapłaciliśmy i otrzymaliśmy klucz do pokoju z wielkim, czarnym brelokiem, na którym widniało czerwone 69.
-69 - ucieszyłem się - Może wypróbujemy?
Spojrzał się na mnie zdziwiony, ale po chwili uśmiechnął się tajemniczo i ruszyliśmy na górę.
Pokój był urządzony skromnie, z dwoma łóżkami, stolikiem i szafką nocną oraz większą szafą na ubranie. Do tego lampka nocna na stoliku.To wszystko.
-Chociaż widok mamy ładny - skomentowałem, wyglądając przez niewielkie okno. Widać było odległe szczyty górskie..
Kiedy się odwróciłem, Marek nie miał już na sobie zimowego ubrania. Stał przede mną w swoich szerokich jeansach i rozpinanej, niebieskiej bluzie. Patrzył mi prosto w oczy. Miał krótkie, czarne włosy i przyjemny uśmiech. Był niczego sobie, pewno miał powodzenie u płci obu.
Bez słowa rozpiąłem i zrzuciłem z siebie kurtkę, a potem chciałem zdjąć buty, ale powstrzymał mnie.
-Lubię buty - powiedział w chwili, gdy stanął tuż przede mną. Dopiero teraz zorientowałem się, że jest wyższy o dobre 10 centymetrów.
-Buty? - zdziwiłem się. Wiedziałem, że istnieje taki fetysz, ale nigdy się z nim nie spotkałem.
-No. Przeszkadza Ci? - spytał.
W odpowiedzi położyłem dłonie na jego pośladkach i bez ostrzeżenia przyssałem się ustami do szyji. Przeciągnął się i rozpiął bluzę, którą z niego zrzuciłem.
-Dużo wypiłeś? - spytał cicho.
-Troszkę - oznajmiłem, z rozbawieniem wspominając słowa Jarka.
Wtedy pocałował mnie nagle, kładąc rękę na moim karku. Nasze usta rozchyliły się i języki walczyły ze sobą dłuższą chwilę. Chciałem rozpiąć mu spodnie, ale w tej samej chwili pchnął mnie w tył, prosto na łóżko. Sam ruszył za mną i miękko położył się na mnie, ciągle całując i wsuwając dłoń pod moją podkoszulkę. Tak, ten chłopak wiedział, czego chce.
-Zdejmuj - nakazał szeptem.
Posłusznie zsunałem z siebie bluzę.
-To też.
Podkoszulka wylądowała na podłodze.
-Spodnie - jego głos stał się nieco inny. Chłodny i stanowczy, ale nadal przyjemny.
Rozpiąłem spodnie, ciekawy dalszego ciągu zabawy. Marek zdjął mi buty (wyraźnie się przy tym ociągał), a potem delikatnie zsunął ze mnie spodnie i niedbale rzucił je w kąt. Nagłym ruchem przygwoździł mnie do łóżka i pocałował tak mocno, jak nigdy dotąd. Potem jego usta wędrowały po mojej szyji w doł, dotarły do obojczyków, całowały je, by zsunąć się niżej. Język pieścił mi sutki, delikatnie muskały je zęby.
A potem coraz niżej, do brzucha...
Zamknałem oczy i mierzwiłem krótkie włosy Marka, oddychając coraz szybciej, a on nieubłaganie schodził w dół.
Kiedy pocałunki dotarły już poniżej pępka, dłoń chłopaka spoczęła ciężko na moich bokserkach i zaczęła je masować. Wtedy na chwilę się zatrzymał, jakby się wahając.
-Dalej - szepnąłem, nawet nie otwierając oczu. Lekko przycisnąłem jego głowe do bokserek i poczułem na nich ciepłe usta. Nie mogłem się doczekać, kiedy w końcu pozbędzie się ich i zajmie się mną na całego.
-Połóż się na brzuchu.
Te słowa brzmiały jak obietnica. Wiedziałem, co się teraz stanie.

***

-Pięć razy? - niedowierzał Jarek.
W odpowiedzi przytaknąłem ruchem głowy i złapałem łyk piwa. Tym razem z butelki.
-Kur** mać! Poznajesz gościa w ostatniej chwili, idziecie do łóżka i co? Pięć razy w jedną noc. Króliki!
-Co, zazdrościsz? - ucieszyłem się znów.
Trochę go to zgasiło. Poprawił na sobie sweter i zrobił 'poważną' minę.
-I suggest you to leave - odezwał się w końcu, perfekcyjnym angielskim. No tak, student anglistyki. Lubił się wygłupiać, rzucając czasem takie teksty.
-Z czasem się nudzi, normalne. Na początku wypróbowujecie wszelkie możliwe pozycje, potem eksperymenty, ale w końcu seks staje się nudny - zawyrokowałem bezlitośnie.
-Nieprawda - zaoponował Jarek.
-Prawda.
-No to w takim razie ja z Michałem nie doszedłem jeszcze do etapu znudzenia, ani nawet eksperymentów. Na razie ruchamy się na wszelkie możliwe spodoby - wybuchnął śmiechem i dopił piwo.
-Ty i tak masz lepiej. Masz go na stałe, jest obok, możesz z nim gdzieś wyskoczyć, pogadać i tak dalej. A ja spotkałem się z tamtym raz, pobawiliśmy się przez noc i po wszystkim. To co innego, wolałbym mieć kogoś na stałe...
-Nie widzicie się dziś znowu? Albo jutro?
Przemilczałem to pytanie.
-Chodź już na dół, do restauracji - rzuciłem w końcu.
-Fakt. Za chwilę kolacja wigilijna, nie? I...i co?
-I....
Wypaliliśmy jednocześnie:
-PREZENTY!!!!!

***

Chłopak minął parking i przestał biec dopiero, kiedy dotarł do głownego wejścia hotelu. Zadyszany wszedł do środka i udał się do recepcji, gdzie zastał uśmiechniętą, starszą kobietę.
-W czym moge pomóc, młody człowieku? - spytała ciepło, jakby wycięta z serialu. Widać za dużo się ich naoglądała.
-Szukam kolegi - oznajmił nieco speszony nastolatek.
-Mieszka w hotelu? - kobieta wystukała coś na klawiaturze komputera.
-Tak, z rodziną.
-Nazwisko?
-Ee..nie znam. Ale ma na imię Paweł.
Kobieta zmierzyła chłopaka podejrzliwym wzrokiem.
-Jeśli nie ma nazwiska, to nie mogę pomóc - wyjaśniła. Jej głos był nadal ciepły i miękki, w końcu niejedno już przeżyła pracując na tej posadzie.
Rozejrzał się nerwowo.
-Niech pani sprawdzi, proszę. To ważne - nalegał.
-Przykro mi, nawet gdybym chciała, to nic nie mogę zrobić. Proszę się dowiedzieć nazwisko i wrócić.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale recepcjonistka zajęła się już obsługą stojącego za nim mężczyzny.
Zrezygnowany, spojrzał na zegarek. 19:24.
Co robić?

***

-Ale się obłowiliśmy! - śmiał się Jarek. Jego chichotowi akompaniował dźwięk strumienia moczu uderzającego o pisuar.
-No. Zarypistą bluzę dostałeś. Ja w sumie też - zgodziłem się.
Skończyłem lać i zapiąłem spodnie, kuzyn chwilę po mnie. Przez moment patrzyłem na niego z lekkim żalem. Normalnie, taka sytuacja skończyłaby się inaczej. Tylko my dwaj w łazience, a fakt, że za chwilę trzeba wracać do restauracji, tylko dodatkowo by nas nakręcił. Jarek by nie wytrzymał. Podszedłby, przyparł mnie do ściany i...
-Idziemy - ponaglił, gdy umyliśmy ręce. Razem opuściliśmy łazienkę.
Sala restauracyjna wyglądała jak fabryka dekoracji. Wszędzie świąteczne akcenty - pluszowe mikołaje, sztuczny śnieg, kolorowe gwiazdy i inne badziewie.
Co więcej, szefostwo hotelu uznało, że należy zachęcić gości do opuszczenia pokoi i spędzenia wigilijnej kolacji we wspólnym gronie. Dlatego przy każdym z kilkudziesięciu stolików postawiono skromnie, ale elegancko ubraną choinkę. Tam wszyscy mogli położyć swoje prezenty.
I pomysł się sprzedał.
Mniej więcej w połowie drogi do stolika zamurowało mnie. Przez bardzo krótką chwilę miałem nadzieję, że się mylę, ale nie. Przy naszym stoliku siedzieli ciotka, moi rodzice, siostrzyczka i.. Marek. Spojrzałem na kuzyna. Chyba się domyślił, bo mrugnął do mnie porozumiewawczo.
Co tu do cholery robił? Jak mnie znalazł?
To był koszmar. Dotąd, jak każdy gej, żyłem w dwóch, odseparowanych od siebie światach. Jeden był dla rodziny, znajomych i reszty ludzkości. Byłem tam grzeczny, heteroseksualny i tak dalej.
W drugim, gejowskim, były kolejne związki z chłopakami, seks, branżowe kluby, tajemnice, wyjazdy, kłamstwa. Chyba każdy się zgodzi, że tych dwóch światów za żadną cenę nie wolno łączyć, a Marek właśnie przypierdolił w ten mój porządek niczym asteroida.
-No, Pawełku, ty się szwędasz, a tu cię kolega szuka! - oznajmiła wesoło matka.
Jarek, jak to Jarek, zaczął działać.
-Kopę lat - ucieszył się, wymieniając z Markiem uścisk dłoni. Można by ich wtedy wziąć za najlepszych kumpli, choc widzieli się pierwszy raz w życiu.
-Czego chcesz? - wydusiłem, gdy w końcu odzyskałem mowę.
-No wiesz! - obruszyła się mamusia - Jak Ty mówisz do kolegi!
-Musimy pogadać - oznajmił Marek. Patrzył na mnie wzrokiem kopniętego szczeniaka.
-Dobra. Wrócę za jakieś dziesięć minut - oznajmiłem, odchodząc z nim od stolika. Jarek został sam, żeby wyjaśnić reszcie sytuację. Nie martwiłem się o to, potrafił bajecznie kłamać.

-Co ty odpierdalasz? - syknąłem, gdy tylko znaleźliśmy się w pustym hotelowym korytarzu.
-Sorry, nie mam twojej komórki, a na necie cię nie było.
-I lepiej się wpieprzyć na rodzinną wigilie, nie?
-Nie dało się inaczej...
-Jak mnie znalazłeś? - dociekałem. Bardzo chciałem to wiedzieć.
-Wiedziałem, że jesteś w tym hotelu.
-Nie znasz mojego nazwiska.
-No - przyznał.
Milczenie.
-To jak?
-Zobaczyłem, że wszyscy są w restauracji, poszedłem i spytałem...
-I trafiłeś, tak fuksem? - niedowierzałem.
-Za którymś razem...
Zatkało mnie po raz drugi tego wieczoru.
-No bo i tak nikogo stąd nie spotkam nigdy więcej, a wiedziałem, że gdzieś tu jesteście...
Z trudem znajdywałem słowa.
-Kur** ale to moja rodzina. Coś ty im powiedział?
-Że jestem kolegą i mam sprawę.
Wziąłem głęboki oddech. Wszyscy mi powtarzali, że za łatwo się denerwuje.
-No dobra, nieważne. Po co tu przyszedłeś, tak konkretnie?
Marek sięgnął do kieszeni kurtki i wyjął małe, niebieskie pudełko.
-Dla ciebie.
I w ten oto sposób zatkało mnie po raz trzeci.
-Co to? - spytałem, bo nie pozostało nic innego.
-Prezent.
-Dla mnie? Za co?
-No..tak po prostu. Święta są - tłumaczył. Chyba było mu tak samo głupio, jak i mi.
-Ale my się nawet nie znamy - rzuciłem i od razu pożałowałem, że nie ugryzłem się w język.
Błąd. To musiało go ruszyć. Widać uznał parę wspólnych orgazmów za początek znajomości.
-Dzięki - odparłem lakonicznie, przyjmując paczkę. Był ciężka, jak na swój niewielki rozmiar.
-Ja nic dla ciebie nie mam - ostrzegłem.
-Nie szkodzi. Chciałem tylko dać ci to, zanim wyjedziesz.
-To nie mogłeś poczekać do jutra?
Zrobił dziwną minę.
-To ty wracasz do domu jutro?!
-Nie, trzydziestego, za tydzień.
Chwila ciszy.
-Myslałem, że dziś po kolacji jedziecie. Tak mówiłeś! - w jego głosie brzmiała nuta desperacji, ale nie był zły.
-Nie.
-Tak!
-Nie.
Znów chwila ciszy.
-Odpakuj, ciekawe czy ci się spodoba - zaproponował.
-Potem, dzięki.
Było mi dziwnie. Jeszcze przed paroma minutami jadłem spokojnie kolację wigilijną w rodzinnym gronie, a teraz?
-To ja idę? - ciężko powiedzieć, czy pytał, czy oznajmiał. Jedno było pewne - chciał zostać.
-Nie, czekaj. Muszę zostać na kolacji z ciotką, bo by mnie obdarli ze skóry. Ale dałbyś radę wrócić tak.. koło dwudziestej drugiej?
-Tak - odparł bez wahania.
-A ty nie masz w domu kolacji? - zdziwiłem się.
-Już była. Inaczej byłbym tu wcześniej.
Szczerość i prostoduszność tego chłopaka, zaskakiwały mnie wciąż na nowo.
-To będziesz?
-Będę - obiecał. I pocałował mnie. Delikatnie i krótko. Wtedy ja pocałowałem jego, już dłużej. Przytuliliśmy się do siebie, ale kiedy poczułem na pośladkach jego dłonie, przerwałem.
-Nie tutaj. Chodź! - nakazałem i pobiegliśmy do mojego pokoju.
-Ładnie tutaj - ocenił po krótkim zwiedzeniu.
Nie miałem czasu ani ochoty na rozmowę o niczym. Zamknałem drzwi na zamek i przylgnąłem do niego.
-A jak ktoś do ciebie przyjdzie? - speszył się.
-Jest ryzyko-jest zabawa.
Ta odpowiedź w pełni mu wystarczyła. Wkrótce leżeliśmy w łóżku, pozbywając się wzajemnie ubrań, chciwie całując i dotykając swoich ciał.
Nic więcej się nie liczyło.

Dopiero następnego dnia, kiedy obudziłem się w ciepłym łózku, zacząłęm myśleć logicznie.
Spojrzałem na wciąż śpiącego Marka i podniosłem się z trudem. Gdy wyszedłem spod kołdry, uderzyła we mnie fala chłodu.
Nie muszę chyba mówić, że wyglądał słodko, gdy spał. Wszyscy tak wyglądają, gdy spędzisz z nimi noc. Zwłaszcza taką.
Zaparzyłem herbatę i usiadłem na podłodze pod oknem, pozwalając, by kaloryfer przyjemnie grzał w plecy.
Pokój nie był tak duży i luksusowy jak te, w których mieszkali nasi starsi, ale i tak dobrze, że Jarek nam go udostępnił, a sam spał w pokoju z matką.
Oceniłem sytuację. Chłopak ledwie mnie poznał i już za mną szalał. Gotów był zrobić z siebie idiotę, byle tylo móc mnie zobaczyć jeszcze raz. Był przy tym inteligentny i całkiem ładny. I trochę ziomowaty, a to lubiłem.
Ideał? Pewnie, że nie. Zawsze wolałem blondynów.
Tak czy inaczej, był 25 grudnia i mieliśmy przed sobą jeszcze pięć dni poznawania się i dobrej zabawy. Nie zamierzałem marnować szansy, ale i zakochiwać się nie było po co. Miałem tylko nadzieję, że i Marek to rozumie.
W końcu się obudził. Usiadł na brzegu łóżka, a kiedy w miarę oprzytomniał przeciągnął się, ziewając. Obserwowałem jego smukłe, młode ciało, ubrane jedynie w czarne bokserki.
Po chwili przykucnął przede mną i bardzo powoli mnie pocałował .
-Cześć - powiedział.
-Cześć - odpowiedziałem.
-Kocham cię - szepnął.
No to przesądzone. Za kilka dni, gdy będziemy się żegnać, zaproponuje związek na odległość, a potem będzie strasznie tęsknił i w końcu odwiedzi mnie w Warszawie. Albo będzie dzwonił, chcąc usłyszeć mój głos. Albo jeszcze gorzej... A najdalej za dwa tygodnie znajdzie sobie nowy obiekt westchnień i wszystko zacznie się na nowo. Tak działają geje, pomyślałem.
Skąd mogłem wtedy wiedzieć, że się mylę? Skąd mogłem wiedzieć, że Marek nigdy wcześniej się nie zakochał?

***

Było pogodne, bezwietrzne popołudnie. Śnieg pruszył łagodnie, naznaczając nasze ubrania białymi kropkami.
Spojrzałem na niego, a on odwzajemnił spojrzenie. Siedział przede mną, na niewysokim płotku.
-Jak byłem mały, to nie znosiłem śniegu. Kiedy tylko się pojawiał, chciało mi się rzygać - powiedziałem, choć nie miałem pojęcia po co.
-Ja go lubię. Od małego ciągle sanki, narty, łyżwy, a teraz snowboard - odparł.
Uśmiechnąłem się i złapałem jego dłoń w swoje. Była zimna.
-Ty to w ogóle jesteś mutantem. Ubierasz się jak jakiś ziom, zachowujesz się jak skejt, a nie jesteś żadnym z nich. W ogóle nie powinieneś istnieć!
-Ale pierdolisz! - krzyknął i przyciągnął mnie do siebie, mimo oporu. Był silniejszy i podobało mi się to.
Stałem tak, oparty o niego, przytulony i gapiłem się w milczeniu w góry. Moglismy tu sobie pozwolić na swobodne zachowanie, bo byliśmy daleko za miastem.
-Rodzice nie będą się czepiać? - spytał w końcu.
-Powiedziałem, że będę u ciebie do jutra. Pomarudzili i się zgodzili.
-A kim jestem oficjalnie? - zaciekawił się.
-Kolegą z Warszawy, którego przypadkiem spotkałem.
-A nieoficjlanie? - zawahał się, zadając to pytanie.
-Co?
-No.. kim dla ciebie jestem?
Musiał spieprzyć nastrój. A było tak fajnie.
-Nie wiem - przyznałem szczerze - Lubię cię - dodałem w ramach rekompensaty.
Chyba mu to wystarczyło, bo objął mnie mocniej i pocałował w kark.
W odpowiedzi otarłem się o niego pośladkami.
-Wracamy do schroniska? - spytałem, wiedząc jak łatwo go sprowokować.
-Wracamy.
Tej nocy długo nie spaliśmy.

***

Obudziłem się nagle, od razu odzyskując pełnię świadomości.
Było ciemno. Stał na balkonie, oparty o poręcz, ubrany jedynie w bokserki i podkoszulek.
-Nie mówiłeś, że palisz - skomentowałem, gdy stanąłem w progu balkonu.
Zaciągnął się i wypuścił powietrze.
-Rzuciłem - odparł głosem bez wyrazu.
Noc była bardzo cicha.
-Co jest? - spytałem w końcu.
-Jutro wyjeżdżasz.
Aha. Zanosiło się na długą rozmowę. Szkoda, ze w środku nocy.
-No i? - udałem obojętność, wiedząc że to go zdenerwuje.
-Tobie to wisi? - spytał z niedowierzaniem.
-Nie... Ale przecież nie mogę zostać. Jutro się skończy..
Brutalne, ale w końcu trzeba było to powiedzieć głośno. Lubiłem jasne sytuacje.
-Wiem, to bez sensu - zaciągnięcie - Nie będę ryczał, nie bój się. I nie będę truł ci dupy, jak odjedziesz. Po prostu jest chujowo... - urwał.
Zastanawiałem się jeszcze, co powiedzieć, ale chyba nie było nic do dodania.
-Pojebany jesteś, zmarzniesz, chodź - ku mojemu zdziwieniu pozwolił sie zaciągnąć do pokoju, wyrzucając po drodze niedopałek.
Usiadł na brzegu łóżka, a ja położyłem się z głową na jego kolanach.
-Wiesz, mamy jeszcze całą noc razem - stwierdziłem.
-I co?
-I możemy to jakoś wykorzystać...

***

Rozstaniom towarzyszy zwykle pochmurne niebo, deszcz, burza, albo wichury. Kiedy żegnałem się z Markiem, było zimno, ale bezwietrznie i świeciło słońce.
Stałem z nim na tyłach schroniska młodzieżowego i żaden z nas nie mógł jakoś wydusić z siebie słowa. Zamiast tego, gapiliśmy się w ziemię albo w niebo.
Wiedziałem, że bardzo chciał zadać mi pytanie. Ważne pytanie, które absorbowało teraz cały jego umysł. 'Czy zobaczymy się jeszcze?'.
Jednak nie zadał go, pewnie ze strachu, że odpowiedź będzie negatywna. Pewnie nie wyobrażał sobie wtedy życia beze mnie.
Próżność? Nie, nie jestem ideałem. Za to wiem jak działa miłość, a działa zawsze tak samo.
Bystry jestem, jak na siedemnastolatka, co?
Pożegnaliśmy się zwyczajnie, po przyjacielsku - uściskiem dłoni. To znaczy ja tak chciałem, ale on wtulił się we mnie z całych sił, aż ciężko mi było oddychać. Możliwe, że ktoś nas przyuważył, ale to się nie liczyło.
Jak to się wszystko stało? Ten silny, niezależny chłopak, którego poznałem, teraz niemal płakał, wiedząc że to koniec.
Miłość.
Wolnym krokiem ruszyłem w stronę hotelu, gdzie czekała już spakowana rodzinka, zapewne zirytowana do granic możliwości.
Marek nie rzucił się za mną biegiem, by w ostatniej chwili wyznać coś ważnego. Ja także nie zawróciłem. Rodzice nie postanowili zostać dłużej w górach.
Świat nie zrobił zupełnie nic, by dać nam szansę, ba, nawet na raczył na nas spojrzeć.
Pewnie, że byłoby ciekawie, gdyby 'coś z tego wyszło', gdyby zdarzyło się coś nieprzewidzianego. Ale nie stało się zupełnie nic. Po prostu się skończyło.
Spacerowałem powoli ulicami, a ostre, bladożółte słońce raziło mnie w oczy.
Nie było nawet pojedynczego powiewu wiatru.
-Kocham Cię. - pomyślałem siedząc już w aucie. Włączyłem swoją ulubioną playlistę i ruszyliśmy. Zostawiając za sobą wszystkie wspomnienia z nim związane.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro