Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Na następne zajęcia robotyki, przygotujcie szkic waszego projektu. To tyle na dzisiaj, do zobaczenia po weekendzie – gdy tylko profesor opuścił mównicę i skierował się do wyjścia z pomieszczenia, w zaludnionej przez studentów sali zapanował gwar.

Tylko jedna ze zgromadzonych tutaj osób nie wiedziała, co się wokół niej dzieje. Otóż pewien przystojny młodzieniec, na oko dwudziestoletni, drzemał na swoim miejscu, zabarykadowany z każdej możliwej strony, rozłożonymi książkami, które stanowiły prowizoryczną ochronę przed światem zewnętrznym.
Dopiero znaczny hałas spowodowany przez jego rówieśników i kulka zmiętej kartki papieru, która trafiła go w głowę, spowodowała jego nagłe wybudzenie, które dość szybko przerodziło się w popłoch, a następnie w panikę...

„Cholera... Znowu zasnąłem na wykładzie..." przeszło mu przez myśl, kiedy to pospiesznie pakował na opak swoje podręczniki i zeszyty do torby. Nie był to pierwszy raz, gdy chłopak przesypiał smacznie całą godzinę zajęć na nowojorskim uniwersytecie technologii. Za każdym takim razem pluł sobie w brodę, ganiąc samego siebie, jednak póki co nie było widać żadnej poprawy ze strony tego młodego człowieka, ale nie można mu odmówić braku żadnej chęci czy też inicjatywy.

Na pierwszym roku harował jak wół, praktycznie ciężej od większości uczniów. Musiał z góry udowodnić swoją wartość tym, którzy dalej uważali, że omegi powinny siedzieć najlepiej w zamknięciu, czekać grzecznie na swojego partnera, opiekować się przy tym domem i dziećmi. I to pomimo tego, że z każdym rokiem świat szedł naprzód, to dalej w tym społeczeństwie istniało wiele jednostek, które wręcz postrzegały omegi jako „płeć" niższą od innych.

Jednak z nadejściem drugiego roku studiów, sprawy zaczęły się układać nie po jego myśli. Sytuacja w domu od samego początku dawała po sobie wiele do życzenia, ale ostatnimi czasy wszystko się zaczęło walić młodemu studentowi na głowę, a grunt osuwał się spod stóp w zaskakującym tempie. Zmusiło go to do szukania kolejnych miejsc pracy, które zapewniłyby mu wystarczający dochód na wszystkie naglące go opłaty. Nie było to łatwe, gdyż aktualnie pracował na zmiany, w trzech różnych miejscach. Oczywiście była to praca na czarno, więc równie dobrze pewnego dnia może przyjść i przysłowiowo pocałować klamkę, nie dostając przy tym żadnego wynagrodzenia za swój wysiłek. Nie mówiąc już nic o tym, co by było, gdyby stało się nieszczęście i uległ wypadkowi.

Takiemu komuś jak on (czyli męskiej omedze, bez wyższego wykształcenia) trudno było znaleźć stałą a na dodatek dobrze płatną pracę. Czasami nawet rozmyślał nad porzuceniem studiów, by skupić się jeszcze bardziej na zarabianiu, ale ten pomysł dość szybko został wytrzepany z głowy przez jego ciotkę, która dobro swojego bratanka przekładała nad swoje zdrowie, co z resztą i on robił, jeśli chodziło o nią...

Jak na autopilocie opuścił salę wykładową, w głowie układając plany na nadchodzące dni wolnego, które jakby nie inaczej, również wykorzysta na naukę i pracę.

Na jego niekorzyść, był tak zaabsorbowany swoimi myślami, że nawet nie zauważył, kiedy potrącił wyższą od siebie i dobrze zbudowaną osobę, przy której wyglądał jak głodujące dziecko, co wcale prawdą nie było. Miał całkiem imponujące mięśnie jak na omegi, ale oczywiście wciąż była to znacząca różnica w budowie ciała w porównaniu z betami czy alfami.

- Patrz, jak łazisz, dzieciaku – wzdrygnął się na upomnienie skierowane w jego stronę przez starszego ucznia. Schylił pokornie głowę, czując na sobie pogardliwe spojrzenia swoich „kolegów", którzy zatrzymali się na korytarzu, aby przyjrzeć się temu małemu zamieszaniu.

- Jesteś głuchy czy niemy? Może łaskawie przeprosisz, co omego? – odezwał się ten sam gruby głos, który przed chwilą zganił go jak małe dziecko, które dopuściło się małego psikusa.

Z feromonów unoszących się w powietrzu łatwo można było rozpoznać mocny i dominujący zapach alfy.

- P-przepraszam – wyszeptał chłopak, chyląc znowu głowę, tak że jego brązowe loki zasłoniły mu całą wizję. Nienawidził tego. Czuł, że gotuje się w nim złość. Nienawidził, że przez swoją „płeć" musiał się tak płaszczyć przed tymi rzekomo lepszymi od niego.

Kiedyś postawił się pewnej „osobistości" i skończyło się to niezbyt dobrze... Od tamtego czasu po prostu zaciska zęby i stara się jak najszybciej załagodzić sytuację.

- No, całkiem nieźle – cmoknął zadowolony osiłek z uległości tak drobnej istotki. – Znaj swoje miejsce...

Po tych słowach odszedł, ale wokół chłopaka dalej można było słyszeć szepty pełne pogardy lub też czasem litości, czy też współczucia. 

„Nie ma co tu tak stać..." dodał sam do siebie, po czym cały spięty opuścił miejsce zdarzenia, marząc aktualnie tylko o tym, by stąd wyjść i wziąć haust świeżego powietrza.
Tak też więc zrobił, gdy tylko przekroczył próg budynku uniwersyteckiego. Od razu poczuł się lepiej i jakoś pozytywniej nastawiony na resztę dnia, która jeszcze pozostała przed nim.

- Hej, Parker! – chłopak usłyszał nagle znajomy głos i jak na zawołanie uśmiechnął się promiennie do stojącej przed schodami pięknej dziewczyny o długich i niemalże czarnych włosach. Jej ciemny odcień skóry idealnie współgrał z jej lokami i brązowymi oczami. Z całą pewnością można było powiedzieć, że młoda kobieta była pociągająca i atrakcyjna dla wielu osób. Miała na sobie rozpiętą koszulę w kratę, pod którą znajdował się biały podkoszulek i na pierwszy rzut oka wygodne spodnie, wraz z lekko znoszonymi tenisówkami.

– Co ty się tak guzdrasz? Czekam już na ciebie dziesięć minut, a według twojego planu to skończyłeś zajęcia... sześć minut temu!

Jej twarz była naburmuszona i z jej tonu głosu można było wywnioskować, że jest lekko poirytowana, ale Peter wiedział, że jego przyjaciółka alfa nie potrafi się długo na niego gniewać.

- Wybacz, że musiałaś czekać, MJ – uniósł niewinnie kąciki swoich ust, poprawiając ramiączko plecaka na swoich ramionach. – Coś mnie zatrzymało...

Ciemnowłosa w jednej chwili zmieniła swoją postawę, przybierając groźny i stanowczy wyraz twarzy, a w jej oczach zabłysła złość, jak i troska o przyjaciela.

- Co takiego? – zagadnęła, mając już swoje podejrzenia, gdyż nieraz Peter jej się zwierzał z nieprzyjemności, jakie go spotykały.

- A...! – Peter speszył się szybko, wyczuwając nagłą zmianę nastroju dziewczyny, która zaczęła z siebie emanować duszące i jednocześnie ochronne feromony alfa. – Jeden z profesorów chciał ze mną porozmawiać... - skłamał, odwracając przy tym wzrok, czując się trochę niekomfortowo, kiedy to ona prawie że dusiła go swoimi „emocjami". To było typowe dla młodych alf, że nie potrafiły jeszcze całkowicie kontrolować nad swoją naturą. Wiedział, że dziewczyna nie robiła tego specjalnie i po prostu się zapomniała. Poza tym nie była przywiązana do stereotypów tego społeczeństwa, tak jak to mieli w zwyczaju inni jej podobni, więc nie miała w zwyczaju specjalnie kogoś dominować swoim zapachem.

Mimo to nie chciał zamartwiać MJ swoimi problemami... Poza tym, jeśli chodziło o jego bezpieczeństwo to młoda alfa miała dość krótki temperament. Już raz to prawie doprowadziło do bójki i Peter chciałby uniknąć niepotrzebnego rozlewu krwi.

Towarzyszka omegi przyglądała mu się w chwilowym milczeniu, przegryzając przy tym dolną wargę, po czym wydała z siebie niezadowolony pomruk:

- Niby taki mały geniusz, ale kłamać nie umie za nic...

- Coś mówiłaś? – chłopak spojrzał na nią pytającym wzrokiem, gdyż wydawało mu się, że jego przyjaciółka coś do niego powiedziała, kiedy to on był pogrążony w swoim świecie.

- Zapytałam, czy nie powinieneś się zbierać... Za dwadzieścia minut zaczynasz swoją zmianę w kawiarni, czyż nie? – mrugnęła w jego stronę, na co ten jakby na chwilę oniemiał.

- Na śmierć bym zapomniał! Nie mogę się spóźnić już pierwszego dnia, co sobie o mnie pomyślą?! – dzieciak niemalże popadł w histerię, kiedy przypomniał sobie o swojej dorywczej pracy.

- Spokojnie, jak ruszymy teraz, to na pewno się wyrobisz – dziewczyna starała się go uspokoić i ułożyła dłoń na jego puszystych loczkach, co na szczęście poskutkowała znacznym rozluźnieniem ze strony chłopaka.

- Masz rację, dzięki... - odetchnął, przecierając dłońmi zmęczoną twarz. Ostatnio był tak zabiegany, że w głowie zaczynał mu się tworzyć mały chaos, który ewidentnie nie pomaga w zmaganiu się z tym wszystkim.

- W takim razie w drogę – oznajmiła MJ z łagodnym uśmiechem, uderzając delikatnie Parkera w ramię, na co ten zachichotał cicho, ruszając ze wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką w stronę najbliższego przystanku autobusowego.

Michelle studiowała prawo na uniwersytecie położonym blisko tego, do którego on sam uczęszczał, więc mogli sobie od czasu do czasu pozwolić na takie spotkania, szczególnie gdy ich godziny zajęć się pokrywały.

- Nie wiem, czy już widziałeś, ale Ned napisał na czacie, że chciałby się spotkać z nami w ten weekend – oznajmiła MJ, gdy tylko zajęli wolne miejsca stojące w autobusie. – Co ty na to? – uniosła spojrzenie swoich ciemnych oczu na szatyna, który najwyraźniej zastanawiał się nad dopiero co usłyszaną propozycją.

- Ja odpadam – odpowiedział po chwili.

- Nie mów mi, że znowu będziesz pracował... - jęknęła i wywróciła teatralnie oczami. Znała powody, dla których poświęca się jej przyjaciel, jednak uważała, że należy mu się chociaż trochę odpoczynku od tego wszystkiego.

Peter uśmiechnął się rozbawiony z jej zachowania i wzruszył jedynie ramionami.

- Żałuj, ominie cię składanie Gwiazdy Śmierci – prychnęła pod nosem i wróciła do przeglądania czegoś w swoim telefonie.

Na jej słowa chłopak skrzywił się i przez chwilę wyglądał jak skopany szczeniak, co nie umknęło uwadze Jones, która co chwila zerkała w jego stronę. Nie lubiła patrzeć na jego smutną minkę i oczy szczeniaczka, które powodowały mały ból w klatce piersiowej, ale również nie mogła sobie odmówić niewinnego drażnienia swojego ulubionego frajera.

Młodzieniec niepocieszony tym, że nie będzie mógł udać się na spotkanie ze swoją jedyną paczką przyjaciół, zaczął od niechcenia przyglądać się widokom zza oknem. Jego uwagę niespodziewanie przykuł duży bilbord, wykonany na bazie zaawansowanej technologii, a jego hasło przewodnie brzmiało tak: „Rok 2042. Zainwestuj w swoją i naszą przyszłość już dziś!".

Całość wydała się chłopakowi dość ironiczna. Jak mógł zainwestować lub zrobić cokolwiek na rzecz swojej, lub czyjejś przyszłości, kiedy to ciągle jest ograniczony przez swoją „płeć"? Już przekonał się, że same starania tak naprawdę nie zapewnią poprawy obecnej sytuacji. To społeczeństwo powinno zacząć się zmieniać, bo jak na razie utknęło w jakimś martwym punkcie.

- To nasz przystanek – z refleksji nad dotychczasowym życiem, wyrwał go głos przyjaciółki, która schowawszy telefon do kieszeni, czekała na reakcję z jego strony.

- Oh, okej – skinął głową i razem przepchnęli się do wyjścia z autobusu.

Kiedy już opuścili zatłoczony pojazd, pozostało im tylko dojść na piechotę do celu ich podróży, od które dzieliło ich gdzieś tak około pięciuset metrów.

- O której kończysz? – dziewczyna alfa zagaiła rozmowę, podczas ich krótkiego spacerku.

- Koło dwudziestej pierwszej – odparł niemalże natychmiast Parker, zerkając na Michelle, która układała aktualnie w głowie jakieś swoje plany.

- Hmm... Mam zamiar po odprowadzeniu cię pójść do biblioteki i posiedzieć tak z kilka godzin... Ale do wieczora to i tak pozostanie mi szmat czasu... - zaczęła myśleć na głos, a Peter szybko pojął jej tok rozumowania.

- Nie musisz mnie odbierać! Nie jestem dzieckiem i sam trafię do domu – zaprotestował, nie chcąc kłopotać jeszcze bardziej dziewczyny, która i tak miała też swoje własne sprawy na głowie.

- Peter – spojrzała na niego upominająco, jakby była co najmniej jego matką. – Tu nie chodzi o to, czy jesteś dzieckiem, czy też nie... Po prostu... O tej godzinie... Jest niebezpiecznie... Dla omeg...

Na jej słowa zmarszczył nieznacznie nos. Sam dobrze zdawał sobie z tego sprawę, ale przecież to, że jest omegą, nie oznacza iż jest od razu słaby. Bzdura! Był przekonany, że w obliczu niebezpieczeństwa na pewno dałby sobie radę. Przynajmniej taką miał nadzieję...

- Daj spokój – westchnął ciężko, jakby samo myślenie o tym sprawiało mu trud. – Poradzę sobie. To nie pierwszy ani ostatni raz.

- Nie możesz mówić, bym się uspokoiła, kiedy zamartwiam się o ciebie na śmierć...! Co chwila słychać w wiadomościach o atakach na omegi... – warknęła cicho, na co chłopak zadrżał, czując dyskomfort rozchodzący się po jego ciele, które chciało się podporządkować alfie. Widząc, jego reakcję MJ od razu spokorniała i wyszeptała szybkie przeprosiny.

- Dam sobie radę... Nie potrzebuję ochroniarza, więc wyluzuj, bo to aż do ciebie niepodobne, by tak się zamartwiać - mruknął, chcąc przekonać przyjaciółkę, jak i samego siebie, że nic mu się nie stanie.

- Peter!

- O patrz, już jesteśmy na miejscu! To na razie!

- Parker do cholery! Nie zmieniaj tematu! – jednak on już nie słuchał i jedynie pchnął ciężkie drzwi prowadzące do wnętrza kawiarni, by po chwili całkiem zniknąć.

Czuł się źle z tym że tak uciął rozmowę, ale nie chciał już dłużej słuchać tego, co miała do powiedzenia Jones. Nie potrzebował ochrony. Dotychczas całkiem dobrze sobie radził. Nie chodził podejrzanymi ścieżkami i jak na razie nic poważnego mu się nie przytrafiło, poza sporadycznymi, nieprzyjemnymi sytuacjami i zaczepkami, które w sumie jakby tak popatrzeć, były na porządku dziennym. Poza tym to radził sobie świetnie. Przynajmniej tak sobie wmawiał...

Po przywitaniu się z nowymi współpracownikami i szefem zmiany poszedł do przebieralni, gdzie musiał odziać się w ubrania robocze. Były to dość wygodne spodnie, koszulka z krótkim rękawkiem i oczywiście szary fartuch z logiem kawiarni, w której zatrudnił się kilka dni temu. Naturalnie dzisiaj był jego pierwszy oficjalny dzień pracy tutaj.

Gdy tylko był gotowy, skorzystał z okazji, że jest sam w szatni i podszedł do dużego lustra, które wisiało na ścianie. Przyjrzał się swojemu odbiciu z cichym westchnięciem. Jego cera była dość blada, a pod oczami już pojawiały się pierwsze oznaki przemęczenia, co zawdzięczał wielu nieprzespanym nocom, spędzonym nad książkami. Poza tym nie wyglądał wcale tak źle. Szczupłe ciało, ale zarazem dobrze zbudowane dzięki wielu ćwiczeniom, których podjął się w przeszłości. W sumie do teraz lubił potrenować, aby oczyścić umysł.

Co do reszty. Jego zdaniem nie miał w sobie niczego wyjątkowego. Oczy o kolorze gorącej czekolady, wiecznie potargane i nieokrzesane brązowe loki i uroczy uśmiech. Ktoś mógłby powiedzieć, że wyglądał jak typowa omega – delikatny i śliczny, ale jednocześnie było w jego wyglądzie, jak i charakterze coś, że wyróżniał się na tle innych osób. On sam jednak nie widział siebie w ten sposób. W końcu był tylko zwykłym, a na dodatek biednym studentem z Queens. Nic poza tym.

- Skończyłeś się już stroić? Teraz twoja kolej, by obsługiwać klientów – odezwał się pracownik rannej zmiany, którego Parker właśnie miał zmienić.

Na zadane pytanie chłopak odpowiedział skinięciem głowy i pospiesznym krokiem opuścił pomieszczenie wypełnione szafkami roboczymi.

Bez słowa zajął miejsce za ladą razem z innym pracownikiem beta, czekając teraz jedynie na zamówienia lub jakieś polecenia skierowane specjalnie w jego stronę. Na szczęście nie musiał przechodzić nudnych procedur wprowadzeni, gdyż już miał małe doświadczenie w tego typu pracy. Co mogłoby pójść nie tak?

Nie trzeba było długo czekać, kiedy wolne miejsca zaczęły się wypełniać ludźmi. O tej porze dnia, mieszkańcy Nowego Jorku walili oknami i drzwiami do pierwszej lepszej kawiarni, by odpocząć po ciężkim dniu, albo po prostu posiedzieć ze znajomymi w przyjemnym miejscu. Dlatego nim się obejrzał, został obrzucony niesamowicie wielką ilością zamówień, które trzeba było przygotować porządnie, ale jednocześnie w jak najkrótszym czasie.

- Oto pańskie zamówienie, życzę smacznego – te słowa wypadały z jego ust jak pociski z karabinu, kiedy to kręcił się wokół stolików, roznosząc zamówienia. Niektórzy z gości patrzyli na niego z wyższością czy też uśmiechali się złośliwie po wyczuciu jego słodkiego omegańskiego zapachu, ale nie zwracał na to uwagi, zawalony od stóp do głów robotą.

Dopiero gdy na zewnątrz zaczęło się powoli ściemniać, klientów ubyło i tylko nieliczni zaglądali do środka i decydowali się na jakiś gorący napój lub przekąskę. Dlatego też Peter został praktycznie sam w kawiarni, nie licząc kilku współpracowników, którzy kręcili się w kuchni lub udawali, że ciężko pracują.

Aktualnie we wnętrzu znajdowały się cztery osoby, korzystające z usług tego miejsca. Każda z tych osób była już obsłużona, dlatego chłopak pozwolił sobie na zjedzenie sobie kanapki, którą przygotował sobie na szybkiego rano, przed wyjściem na zajęcia.

Gdy już miał usiąść na stołku za ladą i odpakować przekąskę zawiniętą w folię spożywczą, usłyszał delikatny dźwięk dzwoneczka, sugerujący, że do lokalu wszedł nowy gość. Nim Peter spojrzał w stronę drzwi, usłyszał szepty zgromadzonych, pełne zdziwienia, jak i ekscytacji, jakby nie wiadomo kto właśnie wkroczył do środka.

Młoda omega odłożyła na bok swoją kanapkę i podniósł wzrok na dopiero co przybyłego klienta.

Nim spojrzenia ich oczu się spotkały, do nosa Petera dotarł mocny, piżmowy, ale jednocześnie bardzo przyjemny zapach.

Twarz młodzieńca oblała się rumieńcem na sam powiew feromonów, a nogi zaczęły mu odmawiać posłuszeństwa, przez co musiał oprzeć się o blat drżącymi z emocji rękoma.

Czuł ból w klatce piersiowej i swędzenie szyi. Miał wrażenie, że jeśli zaraz się nie uspokoi, to zemdleje, albo - co gorsza - zostanie zwolniony za nie profesjonalizm w miejscu pracy.

„Co się ze mną dzieje...?" wewnątrz zaczynał powoli panikować.

W końcu, gdy odważył się unieść swój wzrok i spojrzeć na osobę, która doprowadziła go do tak opłakanego stanu, pomyślał, że cały wszechświat robi sobie z niego jakiś nieśmieszny żart...

„Cholera, cholera, cholera...! To przecież...!"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro