6. Gdzie pięknie, tam ptaszki ćwierkają

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

6. Gdzie pięknie, tam ptaszki ćwierkają

Widoki były niczego sobie. Szli obok siebie: Zofia przy barierce oddzielającej auta od chodnika, Oliwier przy zewnętrznej barierce mostu.

— Ale ładnie dzisiaj jest — dziewczyna rozglądnęła się, pozwalając wiatrowi owiać jej delikatną twarz.

— Czy ja wiem — Oliwier rzucił może trochę bezsensownym tekstem, ale za wszelką cenę pragnął kontynuować wymianę zdań.

— Nie podoba ci się? Zawsze uwielbiałam patrzeć na widoki z mostu — przystanęła, wyprzedzając Oliwiera i stając tuż przy zewnętrznej barierce.

— Średnio mnie obchodzą takie rzeczy — wyznał szczerze Oliwier. Jakiś wewnętrzny głos podpowiedział mu, że lepiej mówić to, co myśli niż na siłę próbować oczarować dziewczynę.

— Romantyk z ciebie — zaśmiała się, nie odwracając od niego wzroku.

— Musisz chyba znać ten most na pamięć — zmienił lekko temat.

— Hmmm, czemu? — zdziwiła się.

— No przecież w tym mieście nie ma innych mostów.

— Aaaa — załapała o co mu chodzi. — Nie, ja nie pochodzę stąd.

— Przyjezdna — stwierdził Oliwier tonem, który zawierał w sobie coś zaczepnego i flirciarskiego zarazem.

— Taak. Moja rodzina mieszka na wsi. Mamy tam taki mały mostek nad niewielkim strumykiem — zaczęła się rozmarzać. — Ale nie będę cię tu zanudzać opowieściami o mnie i o moim dzieciństwie — nagle zmieniła głos na bardziej konkretny.

— Nie zanudzasz — upewnił ją szatyn. — Chętnie dowiem się o tobie czegoś więcej — ponownie elektryzował powietrze słowami.

— Ja o tobie też. No ale powoli, mamy czas — dodała, jakby chcąc przystopować samą siebie od nadmiernego gadania, jakim jeszcze przed chwilą tryskała. — Och, ale chyba przeze mnie trochę ślamazarnie nam idzie przeprawa na drugą stronę — zauważyła. Znajdowali się dopiero w połowie.

— Wydaje ci się. Po prostu to bardzo duuuży most, nie taki jak w twojej wsi — Oliwier spojrzał na nią wymownie.

— Możliwe — przywdziała na twarz naprawdę śliczny uśmiech, który mógłby być definicją piękna.

Spędzili ze sobą dobrą godzinę, a milczenie często wkradało się im między słowa. Nie należało ono jednak do tego z rodzaju niezręcznych, bardziej do tych intrygujących. Przy końcu mostu Oliwier poczuł szalony impuls, by pocałować dziewczynę. Wyobraził sobie jak chwyta ją za plecy, zmuszając do lekkiego odchylenia w stronę barierki, dokonując tym samym pocałunku; na ryzyko i adrenalinę związane z tą wizją jego serce zareagowało nadzwyczaj ochoczo. W jednej połowie sekundy był przekonany, że miał ku temu idealny moment, ale kolejną połowę później kawałki stresu i niepewności przechyliły szalę na drugą stronę, a czuł, że już drugi raz dziś nie spróbuje.

Po powrocie mama ponarzekała ostro na jego ciągłe spotkania i brak pomocy przy obowiązkach, jednak Oliwier był w zbyt uniesionym stanie, by nawet odrobinę zmieniło to jego nastawienie. Wręcz przeciwnie: ochoczo zabrał się do zmywania naczyń, wyręczając matkę, a później obiecał, że pomoże ojcu w jakiejś pracy w garażu. Po wszystkim zgodził się jeszcze wziąć za ścięcie trawnika (chociaż oboje rodzice życzyliby sobie, żeby przeznaczył resztkę sił na naukę). Na szczęście ich działka (jak w przypadku większości domów w okolicy) nie była specjalnie wielka.

Kobieca intuicja podpowiedziała mamie, że coś musi być nie tak, więc zaczęła go zasypywać pytaniami skąd ma tyle energii i z kim się dzisiaj widział. Oliwier jednak nieustępliwie udzielał wymijającej odpowiedzi, jednak raz, przy kolacji, nie zdołał powstrzymać uśmiechu, kiedy przeżuwając kawałek mięsa nieświadomie przywołał fragmenty dzisiejszej randki.

Randka, o tak, że to była randka, co do tego nie miał wątpliwości, bo już umówili się na kolejną. Całe szczęście w tej kwestii nie różnili się z Zofią: ona również lubiła nazywać rzeczy po imieniu, bez niepotrzebnych komplikacji. Co nie znaczy, że nie mogli kontynuować zaczepnej gry, w jaką zaczęli dzisiaj grać...

Do Oliwiera wrócił, dawno już niewidziany, prawdziwy zapał do życia. Oprócz podekscytowania i niespodziewanych bananów na twarzy, dopadła go lekka dezorientacja: nie do końca wiedział jakie kroki powinien teraz podjąć. Po części pragnął jak najszybciej rozwinąć nową relację, ale nie był ślepy i widział sygnały Zofii, które jasno mówiły, że nie chce robić niczego pochopnie.

„Po części ma rację" — analizował wszystko w głowie. „Jaka satysfakcja z tego, że po kilku dniach znajomości rzucisz się na kogoś i zaproponujesz seks.

Trzecia randka okazała się lekkim niewypałem. Oli wyszedł z inicjatywą i zabrał ją do wykwintniejszej kawiarni. Zrobił to trochę wbrew sobie, bo nie lubił tego typu miejsc i nie czuł się w nich zbyt dobrze (knajpowo-barowy klimat zdecydowanie bardziej mu odpowiadał). Zofia jednak wydawała się zachwycona pomysłem i pierwsze minuty upłynęły im jak z bajki. Później nieswojość szatyna zaczęła udzielać się obojgu, a sama (momentami mocno nieskładna) rozmowa zwyczajnie nudziła Oliwiera.

„Może się pomyliłem?" — zaczął poddawać w wątpliwość to, czy dziewczyna w ogóle dalej go kręci. Na początku zachwycał się jej innością: sposobem wypowiedzi, powolnym ważeniem słów, wdziękiem w gestach, niewinnymi uśmiechami i spojrzeniami, mającymi jednak drugie dno, a nawet swego rodzaju niedostępnością.

Patrząc na to wszystko trzeźwym okiem, nie mógł nie zauważyć, że dziewczyna w wielu miejscach była jego istnym przeciwieństwem: impulsywnego, gadającego zazwyczaj prosto z mostu, wręcz bez okrzesania człowieka, tak często ociekającego wulgaryzmami i niestosownymi żartami.

Nie to, że Zofia nie miała dystansu do siebie, czy nie potrafiłaby być bardziej „niegrzeczna". To było coś subtelniejszego. Oliwier czuł, że są z nieco innych światów i jeszcze nie wiedział, czy w tym przypadku to bardziej zaleta, czy przeszkoda.

Kolejne spotkanie było już tylko zwykłym spacerem po mieście. Poszło jednak lepiej niż Oli przypuszczał, bo dziewczyna opowiedziała co nieco o swoich gimnazjalnych czasach, podczas których przeżyła krótki, ale intensywny okres buntu. Z uśmiechem wspomniała jak uparła się i przez miesiąc nosiła tylko czarne ubrania, a nawet jak raz zapaliła papierosa tylko po to, by zrobić na złość rodzicom, którzy wiecznie od niej czegoś oczekiwali.

Oczywiście uważała starą siebie za głupią i dziękowała Bogu, że szybko wzięła się w garść z pomocą rodziców. Dla Oliwiera ta historia była jednak zbawienna, bo była czymś, co wreszcie zaburzyło jej idealny, momentami zbyt perfekcyjny wizerunek w jego oczach.

Szatyn wykorzystał okazję i również opowiedział o swoich początkach z alkoholem, które wyszły raczej naturalnie w wieku około piętnastu-szesnastu lat, bardziej z ciekawości niż chęci przypodobania się innym. Napomknął także o niedawnej historii z papierosem, pomijając jednak tajemniczego człowieka, którego wtedy spotkał. Wtedy pewnie musiałby nawiązać do Beaty i dawnych kolegów, których temat skrzętnie omijał.

Gryzło go to potwornie, bo tak jak niektórzy cenili ponad wszystko pracowitość i systematyczność, tak on doceniał szczerość w innych, sam też będąc zawsze prawdomównym. Teraz musiał wymijać prawdę, gdy Zofia wspominała o swoich koleżankach, z radością oferując mu zapoznanie z nimi — wciąż nie czuł wystarczającego zaufania, by zwierzyć się z zagmatwanej sprawy.

***

Szybka, rapowa muzyka w słuchawkach zagrzewała Oliwiera do walki ze szkolnymi obowiązkami. Siedział przy biurku z otwartym zeszytem, myśląc nad kolejnym zdaniem wypracowania. Pozycja jaką przyjmował, a szczególnie ułożenie nóg, nie wyglądała na najwygodniejszą na świecie, ale dla niego była istnym wybawieniem. Nadzwyczaj często zmieniał ją lub po prostu wstawał i siadał — siedzenie w miejscu bez ruchu było dla niego zbyt dużą torturą.

Na chwilę odciągnął myśli od zadania domowego. W ogóle ostatnio bardziej odpowiedzialnie podchodził do szkoły i to z własnej woli. W zasadzie jego dziewczyna mogła mieć na to pośredni wpływ, w końcu z jakim przestajesz...

„A tak właściwie to moja dziewczyna?" — zaczął zastanawiać się. Minęło mniej więcej półtorej tygodnia od kiedy poznali się, ale wciąż nie padło nigdy takie określenie. Niby nie raz rozmawiali ze sobą w co najmniej jednoznaczny sposób, ale nie doszło jeszcze do pierwszego pocałunku, a tym bardziej nie poprosił jej o chodzenie.

„A dla dziewczyn to raczej ważne" — widział to chociażby w typowych serialach dla nastolatków.

Ale teraz nie o tym. Przypomniało mu się, że miał jeszcze dogadać się z Anielą w sprawie kolejnego spotkania. Z tego co słyszał od Zofii mieli niezły wycisk w tej ich szkole (co całkiem mu schlebiało, biorąc pod uwagę, że Zofia wciąż znajdywała dla niego czas).

„Jutro piątek, więc chociaż w weekend mogłaby odpocząć" — czekał na odpowiedź znajomej z podstawówki i gimnazjum.

„Noo, nareszcie" — odpisał po jej obszernej wiadomości, w której z co najmniej trzy razy zaznaczyła, że poświęci się dla niego i wykombinuje trochę czasu jutro.

Odłożył rozpraszacz i ponownie próbował skupić się na zadaniu, ale dostał wiadomość od Zofii.

„Świetnie" — zaśmiał się z absurdu sytuacji. Ona też chciała się z nim spotkać jutro popołudniu.

Zastanowił się i zaproponował jej, żeby spotkali się w trójkę razem z Anielą, ale Zosia w dość kategoryczny sposób odmówiła.

„Noo, okej" — napisał Oli, trochę żałując, że nie spotka się z dawną koleżanką. Może Zofia jest zazdrosna? Nie, to idiotyczne. Pewnie po prostu woli spędzić czas we dwójkę, jak już ma go trochę.

„Jutro się zapytam, czy zostanie moją dziewczyną" — z przekonaniem postanowił Oliwier. Na myśl o tej sytuacji i zadaniu takiego pytania czuł lekkie skrępowanie, ale przecież sam lubił gdy się przed nim stawiało konkrety.

Przeprosił jeszcze Anielę, zapewniając, że i tak nie wymiga się od spotkania.

„Zobaczymy... Tylko bądź grzeczny na randce" — odpisała, dołączając dwuznaczną emotkę.

„Powiedz to Zofii. To ona chciała się spotkać tylko we dwójkę".

„A tak już zupełnie serio, właśnie: była dzisiaj trochę nie w sosie. Niby coś kręciła, że łapie ją jakaś choroba, ale ja w to nie do końca wierzę... Możesz spróbować ją pocieszyć i przy okazji dowiedzieć się, o co chodzi, bo mi nie chce powiedzieć..."

„Postaram się" — uderzył mocno w ikonkę wysłania i zaczął zastanawiać się jak może poprawić humor dziewczynie.

***

Nazajutrz, gdy Oliwier zobaczył Zofię po raz pierwszy, pomyślał, że Aniela zdecydowanie nie miała racji. Zosia nie wyglądała na „trochę nie w sosie" — była totalnie przybita i przygaszona, jakby ktoś z jej bliskich umarł.

— Cześć — szatyn zaczął asekuracyjnie, przybliżając się do niej i rozkładając ręce w geście przytulenia. Ta jednak cofnęła się delikatnie, dając znać, że stanowczo nie ma na to ochoty.

— Może przejdziemy się trochę dalej? — spytał, bo okolica nie była zbyt opustoszała, a wolał dać dziewczynie prywatność na wypadek gdyby sprawy naprawdę były poważne i miałaby na przykład wybuchnąć płaczem.

Zofia nie odpowiedziała, ale podążyła w lewo. Oliwier poszedł w jej ślady. Kiedy wkroczyli na uliczkę obok miejskiego lasku, zdecydował, że to odpowiedni moment na odezwanie się:

— Co się stało? — podjął ponowną próbę dotyku, kładąc dłoń na jej ramieniu. Jednak dziewczyna szybko, acz spokojnie, odskoczyła w bok.

— Posłuchaj, jeśli stało się coś złego i chcesz po prostu pobyć z kimś i pomilczeć, daj znać — Oliwier nagle wpadł na pomysł, że nie każdy musi być typem rozmownego, wyrzucającego z siebie wszystko człowieka, szczególnie po tragicznych wydarzeniach. — Ale pamiętaj, cokolwiek powiesz, wszystko zrozumiem.

— Dobrze, że to powiedziałeś. W tym problem, że ja nie potrafię zrozumieć niektórych rzeczy — po raz pierwszy rzuciła mu bezpośrednie spojrzenie i nareszcie zobaczył, że problem nie tkwił w niej, a w nim.

— Dobrze, więc słucham... — odparł lekko pretensjonalnym tonem. — Słucham, czego nie możesz zrozumieć — doprecyzował, kiedy odpowiedziała mu głucha cisza.

Zosia wyglądała jakby miała ochotę się wycofać, ale zaraz wzięła głęboki wdech:

— Może lepiej sam to wyjaśnij.

Tym razem to Oliwier nie wydobył z siebie pojedynczego dźwięku. Stali na środku chodnika z twarzami naprzeciw siebie. Dziewczyna, zniecierpliwiona lub rozdrażniona, poczuła impuls do kontynuacji dyskusji. Po raz pierwszy go dotknęła, kładąc rękę na barkach, jedynie po to, by przywołać jego głowę, wpatrzoną teraz w krzew nieopodal...

— Mówiłeś, że cenisz sobie szczerość — popatrzyła mu głęboko w oczy.

— To prawda — wytrzymał jej spojrzenie.

— To dlaczego... Dlaczego kłamiesz?

— W czym kłamię?! — podniósł trochę głos. W jego wnętrzu zawrzało: przecież nie powiedział dziś pojedynczego kłamstwa. Zresztą nigdy jej nie okłamał.

— Może źle to ujęłam — zreflektowała się. — Dlaczego udajesz, że nic się nie stało? — ponownie przyjęła atakującą pozycję, pełną stanowczości.

— A co się stało? — spytał zuchwale Oli. W duchu wiedział już o co chodzi, na osiemdziesiąt, nie, na dziewięćdziesiąt procent...

— Nie, ja w to nie wierzę — uniosła się dziewczyna. Albo chcesz ze mnie zrobić głupka, albo...

— No albo? — Oliwier rzucił niegrzecznie.

— Oliwier! — wypowiedziała jego imię pełna emocji. — Przystawiałeś się do dziewczyny i uważasz, że nic się nie stało.

— Aeea — z ust chłopaka wydobył się niezrozumiały dźwięk; zbierał myśli na odpowiedź, ale mu przerwano.

— ...i nie widzisz w tym nic złego — usłyszał tylko końcówkę jej potoku burzliwych słów.  — Masz problem, Oliwier — zabrzmiała tak, jakby była psychologiem.

— Taak? A może to ty masz problem. Może ty masz problem — powtórzył szybko, nie chcąc pozwolić, by tym razem mu przerwano — z ufaniem wszystkiemu, co ci powiedzą.

— A nie było tak?

— Nie było. W życiu bym czegoś takiego nie zrobił — z ust szatyna wydobył się chyba najszczerszy ton świata.

— To po co... Ktoś to sobie niby wymyślił? — Zofia miała ewidentny problem po usłyszeniu tak szczerej odpowiedzi chłopaka. — Po co? — powtórzyła po raz kolejny.

— Nie wiem... Może na przykład po to, by się zemścić? Po to by zniszczyć komuś życie?

— Oliwier — popatrzyła w jego stronę i na moment pomyślał, że uwierzyła mu. — To brzmi absurdalnie.

— A to jak usłyszysz od obcej osoby, że się do niej przystawiałem, to nie brzmi dla ciebie absurdalnie?! — stracił kontrolę, unosząc się.

Zofia zamilkła rozważając całą sytuację.

— A więc to nieprawda? — spytała jeszcze raz.

Szatyn już miał przytaknąć, kiedy pojedyncza myśl zszargała jego nerwy.

„Znamy się już trochę czasu, a mimo to wierzy bardziej nieznajomej osobie niż mi. Od razu zaczęła mnie atakować, nie przeszło jej nawet przez głowę, że to mogą być kłamstwa".

— A ma jakiekolwiek znaczenie to, co powiem, skoro i tak lepiej wiesz jak było — odezwał się w końcu.

— Oli...

— Czy w ogóle jakiekolwiek moje słowa mają dla ciebie znaczenie, skoro i tak z góry zakładasz, że kłamię?! Bardziej wierzysz przypadkowo napotkanej osobie niż komuś z kim znasz się już...

— NIecałe DWA TYGODNIE — weszła mu w słowo. — I nie muszę we wszystkim ci od razu ufać. Mam prawo mieć wątpliwości, mam prawo spytać cię i wyjaśnić, czy to prawda.

— Spytać?! Przecież pierwsze co rzuciłaś oskarżeniami w moją stronę!

— Chciałam sprawdzić, jak zareagujesz.

— AHA, czyli mi nie ufasz i będziesz sprawdzać moje reakcje, ale obcym osobom...

— NIE POWIEDZIAŁAM, ŻE UWIERZYŁAM IM.

— Czyli nie uwierzyłaś? To po co ta cała szopka? — zapytał, a dziewczyna ucichła.

Przez krótką pauzę w kłótni Oliwier mógł zauważyć swój ciężki oddech i gniew trzęsący jego ciałem. Jednocześnie podziwiał się, że mimo wszystko zachował dość duży spokój.

— Posłuchaj, miałam podstawy twierdzić, że jesteś taką osobą.

— Bo? Bo co? Bo jestem przystojny? Czy na jakiej kurwa podstawie? Wyczytałaś to z moich ubrań, czy sposobu wypowiedzi?

— Rozmawiałam z Anielą o tobie. Powiedziała, że już w gimnazjum byłeś kobieciarzem.

Słowo kobieciarz podziałało na Oliwiera rozjuszająco. Nie był flirciarzem, który gdy tylko zobaczy ładną dupę, pierwsze co podchodzi z uśmiechem i wali dwuznacznymi tekstami. Nawet nie za specjalnie chciał się w tamtym okresie zadawać z kobietami. Na to, że one lgnęły do niego, jak ćmy do światła, nie mógł mieć wpływu.

— Z Anielą... — wrócił do dyskusji łącząc kropki. — I co, pewnie jej już też sprzedałaś teorię o potwornym Oliwierze, najokropniejszym zboczeńcu przystawiającym się do kobiet. Źródło: jedna laska, która ma nierówno pod sufitem.

— Nie powiedziałam Anieli o całej sprawie. A poza tym potwierdziło mi to więcej osób niż jedna — wypunktowała go Zofia.

— O, doprawdy? — Oli od razu zobaczył w głowie twarz Marka. — To teraz już naprawdę nie mam szans na obronę. Zostałem przegłosowany... — zaśmiał się ironicznie.

— Wiesz co... — nastolatka zbierała w sobie siłę do wybuchu. — Na początku miałam jeszcze wątpliwości i naprawdę chciałam ci uwierzyć. Ale teraz widzę, że jesteś po prostu zajebistym aktorem.

— Nie tylko ja! — wtrącił Oliwier ponownie zanosząc się śmiechem; dał się ponieść emocjom i już mu naprawdę nie zależało.

— Ktoś, kto byłby niewinny, nigdy by się tak nie zachowywał — spojrzała na niego z odrazą, bo szyderczy, prześmiewający ją grymas wciąż nie opuścił jego twarzy. — Poza tym widać, że jesteś skończonym bucem, zaślepionym na punkcie swojego wyglądu. Zdania też nie potrafisz poprawnie złożyć, w niczym innym ci nie wychodzi, to chociaż tak próbujesz swoich sił. Charakterem nie poderwałbyś żadnej laski, więc w akcie desperacji... — teraz zależało jej już tylko na tym, by jak najmocniej dopiec szatynowi. —  Ty po prostu widzisz dziewczyny jako rzeczy, ale pamiętaj, że w końcu miarka się przeleje i wylądujesz w pierdlu albo w piachu przez twój brak kontroli nad sobą.

Jeżeli w umyśle Oliwiera istniały jeszcze jakieś granice furii, właśnie zostały przekroczone. Już nie obchodził go szał w jakim wypowiadał kolejne słowa, czy podniesione ręce w agresywnej gestykulacji.

— Taaaak? To dlaczego mnie nie zgłosisz?! No już, zasuwaj na policję. Wcześniej nagadaj na mnie wszystkim swoim koleżankom, żebyś mogła poczuć się wreszcie spełniona. W sumie niczym nie różnisz się od osoby, z którą rozmawiałaś: widzę, że też lubisz spieprzać życie innym osobom. Na co czekasz?! NO idź na ten pierdolony komisariat i złóż zeznania. Kogo tam będzie obchodzić, czy są prawdziwe. Ustalicie wspólną wersję i... i... — zaciął się.

Zofia wyglądała na przerażoną. Być może bała się, że chłopak jej coś zrobi, przez wściekłość tracąc panowanie nad sobą. Oliwier jednak resztkami woli powstrzymywał się, a nawet specjalnie zrobił krok do tyłu, chcąc pokazać pozorne opanowanie.

„Do takich rzeczy się nie posunę" — powtarzał sobie, pomimo że jego psychika i kontrola były zbite w drobny mak.

— JESTEŚ POPIERDOLONY — wycedziła Zofia, ważąc każde słowo jeszcze dokładniej niż to miała w zwyczaju.

Cisza i wymiana spojrzeń.

— I niech będzie — powiedział Oli już spokojniejszym, ale wciąż rozdartym głosem. — Ale pamiętaj — wyciągnął ku niej wskazujący palec, jakby w groźbie — pamiętaj, że może być też tak, że nawet mimo mojego zachowania teraz, mimo większości ludzi, którzy opowiedzieli ci te wszystkie niesamowite historie o mnie... Może się okazać, że to ja mówiłem prawdę. I co wtedy? — zakończył, obrzucając ją wzrokiem przesyconym tyloma emocjami, że nie starczyłoby palców by je zliczyć.

Oliwier odszedł czym prędzej, zostawiając ją z pytaniem. Nie wiedział, czy zawahanie które zobaczył w jej oczach wynikało z przestraszenia i obawy, że zrobi jej krzywdę, czy może z refleksji nad jego słowami. Musiał odejść. Nie dlatego, że już nie mógł dłużej słuchać tej dziewuchy, ale przede wszystkim z powodu łez, które napierały w zwartym szyku, pragnąc zaatakować powieki, policzki i resztę twarzy. Łez, których w życiu nie pokazałby nikomu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro