1. Niewinny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1. Niewinny

— No to jeszcze za... — zabrzmiało urwane w pół zdanie. — Za kolejny rok.

— Za kolejny rok — powtórzyły młodzieńcze głosy, a kieliszki z kolorową zawartością, przypominającą drinki, poszybowały w górę.

— Oliwier? — wznoszący toast spojrzał na chłopaka.

— Wiesz, chyba sobie daruję tego jednego — opaloną twarz Oliwiera rozświetlił uśmiech.

— No dobra, jak chcesz — odpuścił chłopak.

— Jak się nie napijesz, będziesz miał pecha przez caaaały następny rok szkolny — straszyła jedna z dziewczyn.

— Mówi się trudno — odpowiedział niewzruszony Oliwier.

Podmuch ciepłego powietrza przemknął po twarzach pierwszoklasistów, otwierając na oścież Drzwi Najbliższej Przyszłości, przez które majestatycznym krokiem wkroczyły Wakacje. W drzwiach Oliwiera pojawiła się jeszcze jedna postać: niezauważalny, przyczajony cień mknął w jego kierunku, skrywając się raz po raz, by pozostać niedostrzegalnym. Jeszcze nie czas. W końcu jednak dotrze do celu, a wtedy...

Dopadnie go. Stalker.

***

Życie Oliwiera mogłoby spokojnie pretendować do miana idealnego. Jego miasto przypominało wakacyjny kurort wypoczynkowy: położone nad morzem i wyposażone w rajski klimat, zapewne niewielu dałoby powody do narzekań. Praktycznie codzienna, upalna, bezchmurna aura bywała monotonna, ale był to rodzaj monotonii, który chłopak zdecydowanie ukochał.

Jakby tego było mało, Matka Natura nie poskąpiła młodzieńcowi urody. Doskonale tego świadomy, wrodzoną przystojność doprawił zamiłowaniem do rozmaitych sportów. Choć jedynie amatorskie, przez lata zdążyło odbić się na jego ciele i narysować zgrabne mięśnie na ramionach. Wraz z regularnymi rysami twarzy, stanowiło to (rzecz jasna) mieszankę wybuchową, której zapach przyciągał do nastolatka niejedną dziewczynę. Przeżył już swój pierwszy pocałunek i nic poza tym, ale przecież był jeszcze młody...

Pewność siebie i nieustanne balansowanie na granicy lekkiej arogancji i ironii znacznie ułatwiło mu nawiązywanie relacji. Z przekraczaniem jej, cóż, bywało różnie...

— Sieeeema — donośny, znajomy głos wytrącił na chwilę Oliwiera z równowagi.

Znajdował się teraz na korytarzu szkolnym, który, jak przystało na rozpoczęcie roku szkolnego, pękał w szwach.

— O, tu jesteś. Elo — zbił pionę z Markiem. Marek był jego kumplem, tak właściwie... najlepszym kumplem. Chociaż znali się dopiero od początku liceum, czyli zaledwie rok, zdążyli już przeżyć wystarczająco dużo wspólnych akcji i przypałów, by wywiązała się między nimi mocniejsza więź.

— Co ty ślepy jesteś? — naskoczył na niego przyjaciel.

— Ciężko cię zauważyć w tym rozpierdolu. Nic nie urosłeś przez wakacje — odgryzł się Oliwier, jednocześnie głaskając się po swoich krótkich jak igła włosach w kolorze jasnego brązu.

— Ha, ha, ha, bardzo śmieszne — Marek uraczył go udawanym śmiechem. Nie był jakoś szczególnie niski, ale nieco ponad pół głowy różnicy wystarczyło, by Oli wypominał mu to przy każdej okazji, jak na najlepszego przyjaciela przystało.

— Mniejsza. Idziemy dzisiaj na piwo? — zapytał szatyna, wyszczerzając zęby.

— No nie wiem, nie wiem — Oli udawał wahanie, w duchu podjąwszy już dawno decyzję.

— No nie daj się prosić...

— O której i gdzie? — Oliwier skończył wygłupy.

Nie uważał się za „niegrzecznego",  czy zbuntowanego nastolatka, co nie oznaczało, że ma nie skorzystać z młodości. Tym bardziej, że nieraz miał okazję się przekonać, że akurat do picia ma mocną głowę.

— Jeszcze się szkoła nie zaczęła, a wy już chlejecie — do rozmowy wtrąciła się Beata, dziewczyna Marka.

— Rozumiem, że chcesz się przyłączyć? — zapytał nonszalancko Oliwier.

— Jak Ty mnie świetnie znasz — dziewczyna odpowiedziała z przekąsem, odrzucając jednocześnie swoje długie włosy za siebie.

***

— Ja już nie mogę. Jak słyszę to pierdolenie, to aż mnie coś — frustrował się jeden ze znajomych z paczki Oliwiera.

— Nie pruj się tak, tylko jedz. Nie ty jeden męczysz się w szkole — odpowiedziała mu jedna z dziewczyn. Chłopak uraczył ją nieciekawym grymasem, ale posłusznie wziął kolejny kawałek pizzy w rękę.

— Nie ja jeden, nie ja jeden... Tylko że ja jeden mam później problemy ze zdaniem — nie dawał za wygraną.

— A to już nie nasza wina, że jesteś urodzonym idiotą — wtrącił się Marek.

„Urodzony idiota" spojrzał na niego złowrogo, po czym wziął duży haust piwa.

Właściciele pizzerni nie przejmowali się zbytnio sprzedażą alkoholu młodzieży. Tak długo, jak nie awanturowali się, byli klientami jak każdy inny. Nie pierwszy i nie ostatni raz luźny klimat wpłynął na umysły miejscowych ludzi, naginając zasady etyki...

Godzinę później towarzystwo uszczupliło się do czterech osób: Oliwiera, Eryka, Beaty i Marka, przy czym ten ostatni wyszedł na chwilę do toalety.

Oli i Eryk żywo rozmawiali na swoje tematy, podczas gdy Beata tonęła w wirtualnym świecie, wpatrzona w telefon. Przez moment Oliwier poczuł żal i chciał włączyć ją do dyskusji, ale zmienił zdanie — z jakiegoś powodu dziewczyna była dla niego w ostatnim czasie trochę, jakby to powiedzieć... Opryskliwa?

Zawiesił na niej wzrok, pogrążając się w myślach, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, odwrócił głowę nieco zbyt gwałtownie, choć zupełnie niespecjalnie.

„Gdzie ten Marek..." — narzekał w duchu.

— Ostatnio się opuściłem. Muszę wrócić na siłkę — z braku tematu, Eryk zaczął nudnawą gadkę.

— Nie jest tak źle — pocieszał go Oliwier. — Pokaż — objął jego bicepsa, gdy tamten napiął rękę.

— Nie jest źle, ale mogłoby być lepiej.

— Faktycznie — Oli nie mógł powstrzymać się od zaprezentowania swojego, szczerząc się przy tym zaczepnie.

— Dobra, dobra, zobaczymy co powiesz za niedługo.

— Już to widzę — przekomarzał się Oli.

— A tak serio, to muszę już lecieć — wypalił znienacka Eryk.

— Juuż?

— Tak, obiecałem jeszcze pomóc tacie... Dobra, to nara.

— Na razie — pożegnali się z nim Oliwier z Beatą.

Zapadła krępująca cisza.

— Często chodzisz teraz na siłownię? — spytała Beata, potęgując niezręczne uczucie.

— Umm, staram się trzy-cztery razy w tygodniu.

Oliwier próbował zmusić usta do kontynuowania tej wymuszonej rozmowy, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Zamiast tego skupił swoje myśli wokół czegoś przyjemnego, podświadomie napinając i rozluźniając mięśnie na swoich ramionach.

Nagle poczuł dotyk w tamtej okolicy — ściskające go palce. Podniósł wzrok i ujrzał rękę Beaty, wyciągniętą przez stół.

Niekomfortowy dotyk trwał o chwilę za długo... A może tylko mu się zdawało?

— Co ty...

— Chciałam tylko zobaczyć — tłumaczyła się, ponownie obejmując jego bicepsa.

— Dobra, starczy już — złapał za jej dłoń, cofając ją do...

W tym samym momencie Marek wreszcie do nich wrócił.

— Widzę, że nieźle się bawicie — rzucił, a Oliwier nie potrafił odgadnąć, czy miał być to żart, czy złośliwy przytyk. W każdym razie atmosfera po tym lekko się zagęściła, dlatego z pierwszą lepszą wymówką opuścił towarzystwo.

„Co ona odwaliła " — myślał Oli, wracając w mieszanym nastroju do domu.

— Jak rozpoczęcie? — powitał go pełen ciekawości głos matki.

— Dobrze — zdobył się na krótkie mruknięcie.

— A jak koledzy?

— Idę na górę do swojego pokoju, muszę odpocząć, jestem zmęczony — wyrzucił mechanicznie, ale spokojnie, a rodzicielka odpuściła, widząc, że jej jedyny syn nie ma ochoty na rozmowę.

***

Zaledwie dwa dni później Oliwier siedział w swoim pokoju, w całkiem niezłym humorze, kiedy to otrzymał nieoczekiwaną wiadomość od Beaty, z propozycją spotkania się w celu wyjaśnienia ostatniej sytuacji.

Powiedzieć, że spędzała mu sen z powiek to dużo, ale z pewnością przez nią odczuwał lekki dyskomfort.

„Wreszcie sobie wszystko wyjaśnimy" — pocieszał się.

Z drugiej strony w jego głowie pojawiały się nieprzyjemne myśli, które natychmiast tłumił. Ale przecież to mogła być tylko głupia zaczepka z jej strony, prawda?

— Wychodzę — oznajmił donośnie, narzucając cienką bluzę; dzisiejszy dzień wyjątkowo przemycił ze sobą nieco chłodu.

Oliwier dotarł do miejsca spotkania lekko zziajany. Właściwie nawet nie dostrzegł, że przemieszczał się w tak szybkim tempie. Podświadomie zignorował też hiszpankę w ognistym kolorze, jaką miała na sobie dziewczyna, podobnie nie zauważył jej ognistego spojrzenia zupełnie pasującego do ubrań, jakie założyła.

— Noo too... — próbował nawiązać rozmowę. — To powiesz mi, o co w końcu chodziło? — zapytał idiotycznie, ale niedziwne, w końcu cała ta sytuacja była idiotyczna.

— Słuchaj, ostatnio nie byłam sobą i zachowywałam się w stosunku do ciebie — dziewczyna zawiesiła głos — no nie fair.

Chłopak w duchu odetchnął z ulgą. Beata była raczej osobą, która stawia na swoim i niełatwo przyznawała się do błędu.

— Przejdziemy się? — zaproponowała, ruszając do przodu.

— Yyyy, no dobra... — Oli wolał to załatwić szybciej, no ale niech będzie... Skoro już ma okazję, to warto to zrobić raz a dobrze.

— Dobra, chyba możesz już to z siebie wyrzucić — powiedział zniecierpliwiony chłopak, po tym jak przeszli kilkadziesiąt kroków w idealnej ciszy.

— No więc... — zaczęła nieśmiało. — Naprawdę nie domyślasz się, o co może chodzić?

— Eeee, nie? — odparł zbity z tropu Oliwier. Próbował sobie przypomnieć, czy w ostatnim czasie podpadł jej czymś.

Jednocześnie przeszedł go dreszcz. Maleńka część mózgu znowu pomyślała... Ech, nieważne.

— To mówisz, czy mam sobie iść? — rzucił niegrzecznie tonem nieznoszącym sprzeciwu.

— No bo widzisz, yyy, ja — rzadko kiedy miał okazję obserwować Beatę w chwili, która choćby minimalnie wskazywała na to, że brak jej pewności siebie. — Zakochałam się w tobie, idioto — powiedziała głośno (za głośno), patrząc przy tym na szatyna najsłodszym wzrokiem, jaki kiedykolwiek widział. Zanim zdążył się zachwycić, w duchu zakrzyknął:

„Szlag! Tego brakowało".

I co teraz powinien zrobić? Jak się zachować?

Po dwóch uspokajających wdechach Oliwier zdał sobie sprawę z tego, że sytuacja nie jest aż tak beznadziejna. W końcu Beata nijak mu się podobała — była ładną dziewczyną, to niewątpliwie, ale nie pociągała go w ten sposób, aby kiedykolwiek przeszło mu przez myśl romansowanie z nią. Zresztą to dziewczyna jego przyjaciela. Nawet gdyby... NIE MA MOWY.

Zdał sobie sprawę, że milczą już przez dłuższą chwilę, zdecydowanie za długą. Dziewczyna od swojego wyznania nie przestawała się na niego patrzeć.

— Nie — wydobył z siebie w końcu. — Beata, jak ty to sobie do jasnej cholery wyobrażasz?! Jesteś dziewczyną mojego najlepszego przyjaciela.

— Miłość nie wybiera — odpowiedziała nieco głupkowato, a jednocześnie odważnie. — Co ja ci poradzę, że bardziej mi się podobasz od niego.

— Słuchaj... Miło, że tak o mnie myślisz... — palnął zupełnie niepotrzebnie.

Dziewczyna zbliżyła się, a w Olim przez sekundę pojawiły się pokłady empatii, po zobaczeniu jej zatroskanego wyrazu twarzy. Przez sekundę, bo sekundę później prysły, po tym jak wykonała szybki ruch, łącząc ich usta w pocałunku. I to nie byle jakim. Beata dosłownie pochłonęła jego wargę swoimi. Chłopak odskoczył jak oparzony.

— Pojebało cię?! — krzyknął naprawdę wściekły. Głowa buzowała mu od myśli, skupionych głównie wokół najlepszego przyjaciela.

„Nawet jak teraz jej odmówię, to co... Wróci do niego jak gdyby nigdy nic? Po tym spotkaniu wszystko miało się rozwiązać, a nie skomplikować..."

— Jak sama słusznie zauważyłaś: miłość nie wybiera — powoli cedził słowa. — Dlatego też nie jestem zainteresowany, nie gustuję w puszczalskich dziewczynach.

Od razu uświadomił sobie, że przesadził. Ale Beata też przesadziła, całując go wbrew jego woli. Pojebana sytuacja. Szczerze powiedziawszy Oliwier nigdy w życiu nie musiał dawać komukolwiek kosza. O kilku dziewczynach podejrzewał, że się w nim podkochują, ale nigdy nie odważyły się tego powiedzieć. Z innymi z kolei otwarcie flirtował – z wzajemnością.

Najgorsze nadchodziło. Beata zaczęła wpadać w dziwny stan na pograniczu rozpaczy i szaleństwa, wręcz błagając go by dał jej szansę. W pewnym momencie, pośród potoku słów, powiedziała nawet coś, co mentalnie zwaliło go z nóg:

— To pozwól mi chociaż ci obciągnąć.

Po serii stanowczych, bezkompromisowych „nie" w końcu poddała się. Wyjęła z kieszeni chusteczkę, wycierając czerwoną od emocji buzię, jakby zbierając resztki godności, a przy tym zapytała:

— Czyli naprawdę nic z tego nie będzie? — nie wiadomo czy siebie, czy Oliego.

— Nic. Beata, przykro mi — Oliwier zdążył już nieco ochłonąć i uspokoić się i tym razem w jego tonie znalazła się garść współczucia. Serce wybijało mu dziwny rytm. Nie sądził, że ktoś jest zdolny do takiej desperacji.

— Pożałujesz tego — warknęła nagle, zupełnie zmieniając mimikę. — Pożałujesz, pożałujesz...

— Beata, rozumiem, że... — położył delikatnie rękę na jej ramieniu.

— Nie dotykaj mnie — wrzasnęła jak opętana.

Oliwier zdecydował się czym prędzej oddalić z tego miejsca. Współczuł odrobinę dziewczynie, bo kto wie, może naprawdę zakochała się w nim na amen... Chociaż ten jej wybuch był przerażający. Jednocześnie miał z tyłu głowy największego poszkodowanego, który jeszcze o niczym nie wiedział. Jeszcze. Jutro będzie ciężki dzień...

***

Rzeczywiście zaczęło się ciężko — przed pójściem do szkoły ojciec kazał Oliwierowi skosić trawnik. No coż, życie w miejscu, gdzie panowało wieczne lato, miało też minusy. Po wykonaniu zadania, czuł zmęczenie większe niż zwykle, a wszystko przez to, że cały czas wisiało nad nim widmo rozmowy, którą musiał odbyć dziś z Markiem.

Postanowił dla odmiany udać się do szkoły autobusem, jakby chcąc odwrócić swoją uwagę, poprzez nagłą zmianę w rytmie dnia.

Kilka godzin później w Oliwierze wezbrał dziwny niepokój. Marek nie pojawił się w szkole i, choć nie znał powodu, miał co do tego złe przeczucia. Ale może niepotrzebnie tworzy czarne scenariusze...

Po ostatniej lekcji Oli pognał pierwszy do drzwi, decydując się przełożyć rozmowę na jutro.

„W końcu co się odwlecze, to..."

Nie zdążył dokończyć myśli przerwanej przez dźwięk telefonu i wiadomość od Marka, który chciał się spotkać.

Oliwier przełknął ślinę, zanim ruszył w odpowiednim kierunku.

— Siema — uśmiechnął się trochę głupio, widząc w oddali przyjaciela. Marek w odpowiedzi wykonał dziwne skinienie głową, które już złowróżyło.

— Przejdziemy się? — zaproponował chłopak, niemal identycznie jak jego dziewczyna wczoraj.

Serce podskoczyło Oliwierowi wbrew woli, pompując stres. Ale niech już przestanie myśleć jak paranoik.

Dotarli w końcu do bardziej ustronnego miejsca.

— Słuchaj, załatwmy to krótko — odezwał się Marek.

— Popieram — odpowiedział mu Oli, szczerząc się. Kiedy jednak zobaczył w oczach znajomego obojętność, a wręcz poirytowanie, momentalnie zmienił wyraz twarzy.

Później wszystko wydarzyło szybko. Za szybko.

Ani się obejrzał, a został przyciśnięty do ściany, z nożem przy gardle.

— Odpierdolisz się ode mnie i od mojej dziewczyny albo... — Marek przycisnął go bardziej, wiedząc, że nie musi dopowiadać tego, co po „albo".

Oliwiera zmroziło. W tej chwili nie był w stanie wyjąkać ani słowa, znajdując się praktycznie w sytuacji życie – śmierć. W końcu jednak drugi z chłopaków zwolnił uścisk i cofnął się o dwa kroki, a wtedy zabrzmiało:

— STARY, CO TY WYPRAWIASZ?! O CO CI KURWA CHODZI? — wykrzyknął zaskoczony Oliwier, natychmiast reflektując się, po przypomnieniu sobie, że chłopak ma przy sobie broń.

Marek nie odpowiadał. Oliwier wziął uspokajający wdech, starając się ochłonąć i uporządkować chaos w głowie, po to, by ponownie się odezwać, tym razem spokojniej:

— Myślałem, że wyjaśnimy sobie tę sytuację z Beatą jak ludzie...

— JAK LUDZIE?! — w Marku wezbrała nowa fala gniewu. — Jak chcesz wyjaśnić to, że przystawiałeś się do mojej dziewczyny? Takich kurew nie traktuję jak ludzi.

— CO KURWA?! — wykrzyknął równie głośno szatyn. — Tak ci powiedziała?!

— Słuchaj — „najlepszy przyjaciel" ponownie przycisnął go do ściany — jak jeszcze raz powiesz cokolwiek o niej, to będą to twoje ostatnie słowa.

Ponownie przystawił ostre narzędzie w pobliżu szyi przyjaciela. Oliwier, który tym razem dostrzegł drżenie ręki dzierżącej przedmiot i zawahanie w oczach Marka, odepchnął go mocno. Jednocześnie wyrzucił z siebie:

— Słuchaj... Nie wiem co ci ta twoja dziewczyna nagadała — zgryźliwie zaakcentował słowo „dziewczyna" — ale było wręcz odwrotnie. To ona powiedziała, że się we mnie zakochała, a potem... Pocałowała mnie. (Oliwier postanowił zaoszczędzić mu szczegółów o niemoralnej propozycji: to mogłoby go tylko bardziej rozjuszyć).

Marek zaśmiał się ignorancko, a w Oliwierze wezbrała złość. Samo słowo „Beata" wypowiedziane w jego umyśle burzyło wszelki spokój, nie pozwalając mu zebrać myśli.

— Nie wierzysz mi? — wydobył z siebie wreszcie.

— Miałem cię za najlepszego kumpla...

— Spójrz na mnie, czy wyglądam, jak ktoś, kto kłamie? — rzucił Oliwier w akcie desperacji.

— Sugerujesz, że Beata to sobie wymyśliła? — odparł przeciwnik tonem łączącym w sobie niewzruszenie i niedowierzanie.

„Tak" — wykrzyczał w myślach Oliwier, jakkolwiek w rzeczywistości nie wydobył się z niego żaden dźwięk. Gdzieś tam głęboko przeczuwał, że to nic nie zmieni.

— No właśnie — skomentował z pogardą jego dotychczasowy przyjaciel, opuszczając miejsce. Mruknął jeszcze jakąś groźbę, którą Oliwier zignorował.

Drugi chłopak stał jeszcze przez chwilę w bezruchu, patrząc pustym wzrokiem przed siebie i nie myśląc o niczym. Wreszcie ocknął się, a w głowie krążyło mu tylko jedno pytanie.

„Co się właśnie odjebało?"

***

Nogi Oliwiera poniosły go automatycznie do domu. Nawet nie pamiętał drogi powrotnej. Zaraz po przybyciu wdał się w luźną rozmowę z rodzicami na niezobowiązujący temat. Odciągnęła ona jego uwagę, ale nie na długo. Gdy tylko matka wspomniała imię Marka, chłopak poczuł się, jakby wylano mu na głowę kubeł zimnej wody. 

— Coś się stało? — zapytała jego mama.

Oliwier szybko otrząsnął się z niekontrolowanej reakcji i odbąknął jakieś kłamstewko o Marku i o tym, jak się miewa. Jednocześnie w głowie odtworzył dzisiejszą sytuację z jego udziałem, próbując sam sobie odpowiedzieć na pytanie, czy wydarzyła się w rzeczywistości. W umyśle widział ją przez jakąś dziwną mgłę, sugerującą jakby mógł to być tylko koszmar. Mimo wszystko nie dało się wyprzeć prawdy.

— A jak tam nauka? — kontynuowała rozmowę mama.

— Nieważne — odpowiedział obojętnym tonem, przeczuwając, że jest to idealny moment na zakończenie dyskusji. — Idę się przejść — dorzucił, czując, że musi na chwilę odpocząć od wszystkich i od wszystkiego.

Wyszedł czym prędzej, słysząc jeszcze jak ojciec coś do niego woła. Nie zwlekając, zdecydował się na konkretne miejsce ucieczki — plażę. Dosłownie gnał przed siebie, a w połowie drogi uświadomił sobie jedną rzecz...

Nie pamiętał kiedy ostatni raz został sam ze swoimi myślami. Owszem, zdarzało mu się, jak każdemu, miewać przemyślenia, jednak na pewno nie należał do ludzi nadto refleksyjnych. To po prostu nie leżało w jego naturze. Gdy tylko dopadała go samotność i miał chwilę na „pobujanie w obłokach", natychmiast pisał do któregoś ze znajomych, by się spotkać. Tak samo było z problemami: rodzice albo znajomi — zawsze któreś z nich było w stanie mu pomóc. Nigdy nie rozumiał osób, które mówiły, że muszą sobie zrobić przerwę od ludzi. Od konkretnych — owszem, zdarzało się, ale ogólnie od towarzystwa? U Oliwiera nie było takiej opcji. Rozmowy, imprezy, gry na boisku, jedzenie poza domem — to wszystko było kwintesencją jego życia.

Gdyby nie zmiana gruntu pod nogami, nawet nie zauważyłby, że już dotarł na miejsce.

„I co teraz?" — zapytał sam siebie w duchu.

Postanowił nie rozwodzić się nad aktualnym problemem, choć słowo „problem" było zdecydowanie za słabym określeniem. Zamiast tego po prostu wędrował piaszczystym brzegiem, obserwując otoczenie dookoła.

Minęła go dziewczyna, na oko o rok młodsza. Szła w towarzystwie starszych osób, prawdopodobnie rodziców i uśmiechnęła się beztrosko-figlarnie do Oliwiera. Ten jednak odwrócił głowę.

Czuł się jakoś dziwnie obojętnie. Przysiadł na chwilę w miejscu oddalonym nieco od morza po to, by wlepić wzrok w bezkresną toń. Nie potrafił się zbytnio zachwycać cudami natury, aczkolwiek nie mógł przejść obojętnie obok piękna zachodu nad wodą.

Wzdrygnął się, gdy nieopodal dobiegły go rozochocone głosy. Obrócił się w ich stronę, bo przez chwilę wydawało mu się, że słyszy kogoś znajomego. Oczywiście pomylił się. Jego oczom ukazała się grupka starszej młodzieży rozpalająca ognisko. Mimowolnie sięgnął pamięcią wstecz. Zaledwie kilka tygodni temu sam siedział przy takim ognisku ze swoją paczką znajomych. A teraz...

Oliwier postanowił nie dokańczać tej myśli, trochę po to, by nie męczyć już dzisiaj siebie i trochę ze strachu. Ponownie wlepił wzrok przed siebie i pozwolił morskiemu szumowi wypełnić jego głowę, w nadziei, że przyniesie ukojenie.

***

Kolejny dzień przywitał, wstając prawą nogą. Nawet wspomnienie wczorajszych wydarzeń nie przyćmiło go. Czuł napływ jakiejś dziwnej, niewytłumaczalnej energii, mówiącej, że „będzie dobrze". Może podświadomie sobie to ubzdurał, ale co tam... Postanowił jej zaufać.

Z uśmiechem wyszedł z domu, zamykając go na klucz, jako że dziś zaczynał zajęcia o nieco późniejszej godzinie, a jego rodzice byli już w pracy.

Zanim dotarł do szkoły, przywołał jeszcze w myślach Beatę, tym razem nie popadając w gniew, a determinację do tego, by rozwiązać tę popapraną sprawę i pozwolić wybrzmieć prawdzie.

Po skończonych lekcjach z jego pozytywnego nastawienia nie pozostał nawet okruch. Zaczęło się już w szatni. Stojąc przy swojej szafce, dostrzegł jednego ze swoich lepszych kumpli — Patryka. Z niebywałym entuzjazmem popędził w jego stronę, witając się i pytając, co u niego. Patryk...

Patryk wprawdzie odbąknął coś na kształt „cześć", ale nie podał mu ręki. Nie odpowiedział także na jego pytanie, ulatniając się bez wahania, pozostawiwszy skonsternowanego Oliwiera samemu sobie.

Później Oliwier podejmował jeszcze kilkukrotne próby zagadania do kogoś ze swojej paczki. Za każdym razem reakcja była podobna — osoba odchodziła od niego bez słowa lub mamrotała marną wymówkę, nieudolnie kryjąc niechęć. Dodatkowo niektórzy z jego znajomych odwracali ostentacyjnie wzrok, gdy tylko nastolatek spojrzał w ich stronę.

Oliwier leżał teraz w swoim pokoju, przywołując jeszcze raz te wszystkie zdarzenia sprzed kilku godzin. Powoli popadał w irytację i bezradność. Zdecydowanie nie zamierzał pozwolić się tak poniżać i dać sobą pomiatać. Przeciwnie — jego ostry charakter dał dziś o sobie znać i to nie raz tak, że chłopak naprawdę musiał się hamować przed wybuchem. Z drugiej strony, co mógł do cholery zrobić? Nakrzyczeć na znajomych? Rzucić się na nich?

Nie dość, że wyszedłby na głupka, to jeszcze uwiarygodniłby tym wersję zdarzeń Beaty. Swoją drogą nie pojawiła się dzisiaj w szkole...

„W końcu trzeba dobrze odegrać rolę poszkodowanej" — pomyślał z ironią chłopak.

„Dosyć tego, kurwa. Nie poddam się!" — po raz setny zmienił nastawienie do całej sprawy. Tym razem z największą stanowczością. Postanowił, że napisze do Marka, czy się to komukolwiek podoba, czy nie. Wyjął telefon i chyba z dziesięć minut zajęło mu sklejenie naprawdę przyzwoitej wiadomości. Kliknął wyślij, odczuwając satysfakcję, która jednak szybko opadła, po tym jak na ekranie zobaczył, że Marek zablokował go na Messengerze. Spróbował zadzwonić, jednak z podobnego powodu nie mógł wykonać połączenia.

Jak to jednak podkreślił: „nie podda się". Przebrał koszulkę, ruszając ku schodom z zamiarem odwiedzenia Marka w jego domu. Jak podejrzewał, rozpowiedział on o wszystkim jedynie znajomym z ich paczki. Co ważniejsze w tym momencie: nie powiedział o tym swoim rodzicom. Chłopak nie miał z nimi za dobrego kontaktu i już wielokrotnie marzycielsko rozprawiał o tym, jak to będzie, kiedy wreszcie się wyprowadzi.

Kiedy prawdziwy poszkodowany całej afery stał już przed drzwiami wejściowymi, poczuł lekki strach. Zadzwonił dwukrotnie dzwonkiem, modląc się, żeby otworzyło mu któreś z rodziców.

Modlitwy zostały wysłuchane, a w progu stanęła matka Marka:

— Oliwier?

— Dzień dobry. Mam małą sprawę do Marka — wyrzucił lakonicznie chłopak i nim zdołał cokolwiek zrobić, kobieta weszła z powrotem do środka, wołając swojego syna.

— Chyba jest zajęty — stwierdziła, gdy ponownie stanęła przy wejściu.

— Nie szkodzi, to mi zajmie dosłownie chwilkę — powiedział Oliwier, wiedząc, że to jest jego „teraz albo nigdy".

— No dobrze, zatem zapraszam.

W całym amoku chłopak prawie zapomniał o zdjęciu butów; w przeciwnym wypadku na pewno zarobiłby nieprzyjemny wzrok matki kolegi, która miała obsesję na punkcie czystości.

Pokój Marka, tak samo jak Oliwiera, znajdował się na pierwszym piętrze. Szatyn popędził tam czym prędzej i bez zastanawiania się wparował do pomieszczenia. Pierwszą emocją, którą oberwał, był szok, ale nic dziwnego, bo oprócz Marka zastał tam również Beatę. Kiedy zdziwienie opadło, natychmiast zaczął powtarzać sobie w mózgu dla utrwalenia, że musi trzymać nerwy na wodzy. Ostatecznie powiedział:

— Musimy sobie to w końcu wyjaśnić.

— Nic nie musimy — zabrzmiała odpowiedź drugiego nastolatka, pełna wyższości i obojętności. W tym samym momencie do pokoju weszła jego matka, pytając uprzejmie, czy nie chcą czegoś do jedzenia.

— Nie — syknął w odpowiedzi Marek i kobieta wyszła z nietęgą miną, sugerującą, że później wyjaśni sobie z synem ten ton głosu.

— Nie ruszę się stąd, dopóki mnie nie wysłuchasz — zagroził Oliwier, czując, że znajomy nie będzie chciał robić scen przy matce i w tym upatrując swoją szansę.

Z miny przeciwnika wywnioskował, że był to dobry ruch.

— Streszczaj się — wydusił z siebie Marek tym samym, bezbarwnym tonem, co wcześniej.

— Wolałbym pogadać sam na sam — powiedział odważnie Oliwier.

— Nie ty tu dyktujesz warunki — zripostował go Marek.

Po kolejnej milczącej przerwie, Marek odezwał się ponownie, tym razem do swojej dziewczyny:

— Przepraszam. Wiem, że to dla ciebie trudne. Jeśli nie chcesz... załatwię to sam.

Beata przed odpowiedzią uczyniła wyraźną pauzę, a Oliwiera aż odurzyło od tego fałszu, jaki unosił się w powietrzu. Okazało się, że to zaledwie preludium. Spojrzał na Beatę, której oczy zaczęły się szklić, wytwarzając pojedynczą łzę.

— Wo-wolę zostać. Miejmy to już za sobą — powiedziała wreszcie, a jej chłopak objął ją czule, wywołując u Oliwiera uczucie obrzydzenia. Żeby nie uzewnętrzniać go za bardzo, chłopak wyobraził sobie, jak Beatę potrąca ciężarówka, co przyniosło mu chwilową ulgę.

— Mów — rozkazał Marek, jakby Oliwier był jego sługą.

Oliwier opowiedział całą historię z feralnego dnia, starając się nie pominąć żadnego szczegółu po to, by zabrzmieć jak najbardziej wiarygodnie. Utrzymywał przy tym stały kontakt wzrokowy z Markiem, od czasu do czasu próbując uchwycić wzrokiem Beatę, która jednak sprytnie zdecydowała się na wlepienie oczu w swojego chłopaka.

Po opowieści nastała cisza. Oliwier cierpliwie czekał na odpowiedź przyjaciela.

— To tyle? — odezwał się w końcu Marek.

Oliwier zmierzył go pytającym wzrokiem.

— Liczyłem, że wymyślisz coś lepszego — dodał kpiącym głosem, nie pozostawiając wątpliwości co do odbioru.

W Oliwierze zakotłowało się. Już otwierał usta w odpowiedzi, kiedy brutalnie mu przerwano:

— Gościu, masz czelność pierdolić takie głupoty, po tym jak są ewidentne dowody na to, że sam zaproponowałeś spotkanie...

— Jakie dowody? — odparł prawdziwie zaskoczony Oliwier.

I wtedy wydało się. Na próżno Oliwier wręczył telefon Markowi, zarzekając się, że nigdy podobnej wiadomości nie pisał. Usunięta wiadomość. To tylko posłużyło za brakujący puzzel do układanki. Układanki, której autorem była Beata.

Oliwier natychmiast pojął co się stało. Beata musiała jakimś cudem podejrzeć jego hasło (poprzysiągł sobie przy tym, że od teraz będzie oglądać się dziesięć razy za siebie, gdy tylko będzie się logował na czymkolwiek). Wysłała wiadomość z jego konta do siebie, po czym usunęła ją. Przez chwilę rozważał, czy nie zdemaskować tego jej cudownego planu, ale dotarło do niego... Że to i tak nic nie zmieni. Marek był tak w nią ślepo zapatrzony, że nawet bez takich dowodów Oliwier nie był pewny, czy udałoby mu się go przekonać.

Co dziwniejsze, zamiast rozgoryczenia, poczuł w tym momencie dziwny spokój. Może to dlatego, że zrobił wszystko, co mógł? Postanowił odpuścić, wychodząc z pokoju bez słowa (albo też wspomniał coś o „pojebanym towarzystwie wzajemnej adoracji"; sam nie pamiętał).

„Niech sobie żyją w tym swoim zakłamanym świecie, szczęśliwi ze sobą: głupia suka z kretynem." — pozwolił sobie później na upust emocji w głowie. Prawda prędzej, czy później ich zaboli — tego był pewien. A raczej chciał w to głęboko wierzyć...

***

Oliwier leżał na łóżku, owijając sobie włosy wokół palca. Dopiero teraz dochodziło do niego, jakie konsekwencje przyniesie mu w życiu ostatnie zdarzenie. Poprawka: jakie już przyniosło. Stracił przyjaciela, prawdopodobnie straci też znajomych, bo przecież kto mu uwierzy, po tym jakże wiarygodnym planie, jaki wymyśliła Beata... Powtarzał sobie jednak, że nie dba o to, chwilami faktycznie czując się tak, a chwilami odnosząc wrażenie, że oszukuje sam siebie. On również nie zamierzał zwierzać się rodzicom. Nie wątpił, że stanęliby po jego stronie, ale co to da — spotkają się z jego znajomymi, przekonując po kolei każdego, że jest niewinny? Pocieszenia też nie potrzebował.

„Cholera" — przeklął, zaciskając pięść i wbijając palce w wewnętrzną część dłoni. Jedno wiedział na pewno: nie ulegnie, choćby miał się nie odzywać do nikogo przez resztę liceum. Samotność nie była mu kompletnie po drodze, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić.

Myślał nieprzerwanie, analizując wszystkie możliwe scenariusze krok po kroku. A może nawet uda mu się zemścić? Zauważył jednak, że z każdą kolejną sekundą nie skupia się bardziej na zemście i knuciu spisków, a na tym, że stracił znajomych. I za każdym razem, kiedy to do niego docierało, bolało go to jeszcze bardziej. A wtedy pojawiło się coś, co wzbudziło w Oliwierze wstręt i odrazę do samego siebie. Coś, co do tej pory pojawiało się u niego tylko i wyłącznie po zjedzeniu papryczek chilli w ramach zakładu, czy po oberwaniu sporą porcją piasku w oczy, gdy ten znienacka wzniósł się w powietrze niesiony przez morską bryzę.

Łzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro