10. Ciacha i ciasteczka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

10. Ciacha i ciasteczka

Rześki wiatr, nie do końca zimne, ale jeszcze nienagrzane powietrze, pierwsze odbicia stóp od podłoża, które później przemieniały się w bezmyślną, ale pełną wolności, rutynę...

Oliwier kiedyś nienawidził poranków. Teraz jego podejście nie zmieniło się może całkowicie, aczkolwiek coraz częściej zdarzało mu się wstać z uśmiechem na ustach. Dziś był ten dzień.

Chociaż pobudkę miał nienaturalnie wcześnie, bo o piątej trzydzieści, bieganie natychmiast obudziło w nim chęci do życia. Jeszcze kawałek i będzie wracał — powoli czuł rosnący apetyt i ciało domagające się śniadania. Ostatnio obżerał się z rana nieprzeciętnie.

„Jeszcze ta jebana szkoła i sprawdzian z matmy" — czarne chmury spowiły chwilowo niebo w jego głowie, ale natychmiast je przegonił. Teraz jest tu: na malutkiej uliczce, której nazwy nawet nie znał, pomimo że przemierzał tę trasę już dziesiątki razy. Teraz liczy się tylko bieganie, promienie wschodzącego słońca, głaskające skórę i spokój.

— Cześć, przystojniaku — drogę zagrodził mu wysoki obiekt o czarnym zakończeniu; największa z możliwych burzowych chmur.

„I po spokoju".

— Nawet nie chcę wiedzieć, po co tu jesteś...

— Jak to po co? Żeby...

— Milcz — przerwał mu Oliwier, aby zachować resztki drobnego nastroju.

— Mogę się przyłączyć?

— Nie — machinalna odpowiedź. — Zresztą, czy to ważne co powiem? Przecież i tak pewnie poleziesz za mną. Moje słowa cię gówno obchodzą.

— Twoje słowa są dla mnie najważniejsze na świecie — powiedział Aleks anielskim głosem.

— To dlaczego nie zwróciłeś uwagi na te, jak dziesięć razy kazałem ci odwalić się ode mnie — Oliwier początkowo planował utrzymać kontrolę nad sobą, teraz jednak wybuchł.

— Oj, ale to jest coś zupełnie innego. To coś ponad moje siły — oczy Aleksa powiększyły się, a on sam patrzył się na Oliwiera, jakby liczył, że ten wykaże jakiekolwiek zainteresowanie konwersacją.

...

— Po prostu nie mogę ot tak się od ciebie odciąć — tłumaczył dalej. — Jesteśmy jak dwa magnesy — ciągnie mnie do ciebie, czy tego chcę, czy nie. Spróbuj mnie zrozumieć.

— Bardzo chciałbym, ale niestety nie jest to możliwe, ponieważ ja nie jestem popierdolony — twarz Oliwiera wyglądała tak, jakby obraził się na cały świat.

— Ale za to całkiem śmieszny — dźwięczny chichot opuścił usta Aleksa.

— Posłuchaj, nie mam czasu — Oliwier wznowił bieg.

Nie minęło dziesięć sekund, kiedy obok niego ponownie pojawiła się sylwetka bruneta.

— Nie tak łatwo mi uciec — odwrócił twarz w stronę Oliwiera i promiennie się uśmiechnął.

— Zobaczymy — Oliwier przyspieszył.

Szatyna nawet zaskoczyło trochę to, że Aleks nie pękł i do końca dotrzymał mu kroku. Co prawda mógł się przy tym przeforsować, ale to już jego problem. Dla Oliego liczyło się to, że przez zwiększone tempo przymknął się.

Dziwne uczucie nawiedziło Oliwiera, kiedy zobaczył Aleksa po raz drugi w szkole, w innych ubraniach. Żółte szorty, bawełniana czarna bluza i wystająca z niej ręka machająca zapalczywie do niego na przywitanie. Tak jakby się, kurwa, nie widzieli.

„Zwariuję przez niego".

— Ty jesteś jednak pojebany — powitał go. — Rano, kiedy jest chłodniej, ubierasz krótki rękaw, a teraz zakładasz bluzę.

— Czyżby Oliś się o mnie martwił? — Aleks wywinął oczami w okropny sposób.

Na dźwięk nowego przezwiska Oliwiera zemdliło.

— Nigdy w życiu, po prostu twoje zachowanie przeczy prawom logiki.

— No nie do końca. Rano miałem na sobie sportowe ubrania, bo szedłem biegać. W długim rękawie od razu bym się spocił. Aktualnie nie mam za dużego wysiłku fizycznego poza pójściem do kibla, więc...

— Dobra, nieważne — Oliwier już odchodził, ale Aleks przedłużył jeszcze dyskusję.

— Chyba że... — takiego uśmiechu na jego twarzy szatyn jeszcze nie widział i wolał nie zastanawiać się nad tym, co oznacza. — Ty po prostu wolisz, żebym był bardziej rozebrany — jego usta wygięły się jeszcze mocniej (chyba do granic możliwości), a rozpalone oczy prześwidrowały oczy Oliwiera.

— Co kurwa?! Nic takiego nie powiedziałem.

— Nie. W każdym razie nie wprost — i ponownie brązowowłosy oberwał dwuznaczną miną.

— Spierdalaj — odwrócony Oliwier gnał gdziekolwiek, byle daleko stąd.

— Ale w lewo czy prawo? — usłyszał jeszcze za sobą i musiał stłumić parsknięcie.

„To akurat było śmieszne" — przyznał.

***

Ostatni dzień listopada nie różnił się niczym specjalnym, a jednak Oliwier poczuł dziwną pustkę, spoglądając na kartkę kalendarza w salonie.

„Ale ten czas zapierdala" — miał wrażenie, że im starszy jest, tym wszystko przyspiesza jeszcze bardziej.

Jednak pustka nie wynikała tylko z tego, że upłynął już kwartał od rozpoczęcia drugiej klasy liceum. Baa, szatyn cieszył się, że jest coraz bliżej do wakacji, a do świąt to już w ogóle...

Dziwne uczucie miało niewytłumaczalne korzenie, a Oliwier doszedł jedynie do wniosku, że czegoś mu w życiu brakuje. Czego? Nie wiedział.

***

Kilka dni później szkoła wyrwała go z tego niemiłego stanu. Wreszcie zaczęło się coś dziać i choć Oliwier nie ekscytował się tym specjalnie, przynajmniej co innego zaprzątało teraz jego głowę.

Na godzinie wychowawczej nauczyciel przekazał im informację od dyrektora. Planował on zacząć organizować w szkole rozmaite wydarzenia i oczywiście apelował o zaangażowanie i inne duperele (Oliwier nie słuchał). Głównym celem miało być rzekomo urozmaicenie życia szkolnego, ale nastolatek wątpił, czy jakikolwiek nauczyciel ma pojęcie, że to co dla niego jest dobrą zabawą, dla licealistów jest albo nudne, albo żenujące.

— Przyszedł nowy dyrektor i od razu chce się wykazać — żartowali jedni. — Ta szkoła ssie i próbują ją ratować. Już i tak im spadły statystyki w tym roku. Praktycznie nikt nie chce tu iść.

— Przynajmniej próbuje. Może nawet będzie fajnie — część patrzyła na to przychylnym okiem.

Oli należał do osób, które szczerze miały w to wywalone. Nie zależało mu specjalnie na czymkolwiek, co wiązało się ze słowem szkoła. Kiedyś wyjątek stanowili niektórzy ludzie z klasy, ale teraz...

— Ja już wcześniej o wszystkim wiedziałam — chwaliła się Małgośka, która należała do samorządu szkolnego. — Oczywiście prosiliśmy dyrektora o dyskoteki jak co roku...

— I jak? — wtrąciła się Barbara.

— Nijak. To znaczy odpowiedział wymijająco. Ale też nie zaprzeczył — dodała pospiesznie. — Czuję, że w tym roku mamy szansę, tylko trzeba go jeszcze trochę pomęczyć.

Tymczasem pierwsze wydarzenie zapowiedziano na sobotę dziesiątego grudnia — nie miało specjalnej nazwy, chodziły jedynie słuchy, że będzie związane ze świętami.

— Wysypało nam się trochę rzeczy — powiedziała szeptem Gosia do swoich koleżanek pewnego dnia.

Jednak, jak to z szeptami bywa, szybko zostały podchwycone i zaraz cała klasa trąbiła o tym, spekulując, czy dyrektor wycofa się ze swojej obietnicy i tak dalej. Oliwier z nudów wytężył słuch — zawsze lepsze to niż wieczne rozprawianie o zadaniach domowych, sprawdzianach i lekcjach.

Na trzy dni przed wydarzeniem przewodnicząca klasy, Martyna, przekazała wszystkim najświeższe wieści: ogłoszono wreszcie godzinę rozpoczęcia (dziesiąta rano) i co najważniejsze okazało się, że będzie to zwykły kiermasz ciast i słodkości połączony z przedstawieniem, w którym mieli grać nauczyciele. Oczywiście o upieczenie wypieków poproszono chętnych uczniów, natomiast wstęp na przedstawienie kosztował dziesięć bulbenów (waluta na wyspie) — zebrane środki z obu rzeczy miały zostać przeznaczone na cele charytatywne.

Oburzenie ogarnęło uczniów wszystkich klas.

— Nie no zajebiście, kiermasz ciast... Dziesiąty raz z kolei, kurwa.

— Już chyba nigdy nie doczekamy się czegoś w tej szkole.

— A jednak lepiej było pójść do Trójki, cisną tam z nauką, ale przynajmniej mają jakieś imprezy raz na pół roku.

„Ja nie wiem czego po tej szkole się spodziewali" — brzmiał jedyny komentarz Oliwiera. On sam nie zamierzał marnować weekendu na takie coś.

— W sumie może nawet się wybiorę. Jeśli nauczyciele dowiedzieli się dopiero teraz, że będą grać w przedstawieniu, to może być niezła beka — mówił ktoś.

— A ty planujesz iść Oliwier? — usłyszał za sobą znajomy głos.

Obrócił się i ujrzał Marka. Chłopak miał już teraz wyraźnie dłuższe włosy, związane w stylu przywodzącym na myśl samuraja.

— Wiesz co, eee, raczej nie.

— Dawaj, chodź, będzie śmiesznie. Pożartujemy sobie z nauczycieli jak kiedyś na apelach.

Oliwiera na myśl o dawnych czasach coś ukłuło w sercu .

— To jak? Na pewno nie chcesz? — uśmiechnął się stary przyjaciel.

— Nie, mam lepsze rzeczy do roboty — wybrzmiała sztywna odpowiedź.

***

Nawet gdyby minimalnie obchodziło go to „wydarzenie" (jak to mówił na nie dyrektor) Oliwier nie miałby czasu na wiwaty. Nauczyciele w przeciągu dwóch dni zapowiedzieli cztery sprawdziany na następny tydzień, jakby nagle przypomniało im się, że niedługo będą święta i chcieli się zemścić. Oczywiście czwarty sprawdzian sprytnie ogłoszono kartkówką, aby obejść zasady statutu szkolnego, który pozwalał tylko na trzy duże testy w tygodniu.

Oliwier trwał w rozdartym stanie: raz wyklinał nauczycieli w myślach, innym razem próbował przekonać siebie, że to nic nie da i że powinien się wziąć za naukę. Praktycznie całe piątkowe popołudnie spędził nad książkami, próbując ogarnąć dwa przedmioty.

„Nawet lepiej, że nie idę jutro na to idiotyczne wydarzenie. Przynajmniej będę miał więcej czasu, żeby to wszystko ogarnąć" — optymistycznie szukał pozytywów. „W ogóle czemu ja się do cholery zacząłem stresować?".

Taka reakcja zdziwiła go mocno — do tej pory miał totalnie wywalone w oceny, nawet będąc na skraju niezdania.

„Chyba za bardzo się ostatnio przykładałem. Jeszcze mi wejdzie w krew..."

Wyobraził sobie siebie w okularkach, czytającego grubą książkę i uciszającego pozostałych rówieśników hałaśliwie gawędzących w czasie przerwy.

„Nigdy w życiu" — parsknął śmiechem i zaczął szukać tematu zastępczego, by wyluzować.

Chcąc nie chcąc, jako pierwszy do jego głowy wpadł Aleks. Już się łudził, że będzie miał z nim święty spokój, kiedy nadszedł początek tego tygodnia...

Zaczęło się od którejś już z kolei karteczki w intensywnie czerwonym kolorze. Tym razem Oliwier przyłapał czarnowłosego, który na początku jednych zajęć próbował ukradkiem podrzucić mu ją do plecaka. Spojrzał tylko na zawartość i obrzucił tamtego czymś, co miał nadzieję było najbardziej znienawidzonym spojrzeniem na świecie. Zrobienie awantury przy wszystkich nie miało sensu, tym bardziej, że ktoś mógłby wtedy zainteresować się czarnym napisem drukowanymi literami, przez który Oliwier umierał z zażenowania:

„NIEZŁE Z CIEBIE CIACHO"

Szatyn cisnął karteczkę do kieszeni i dopiero w drodze powrotnej (w celu upewnienia się, że nie będzie świadków) odważył się jej pozbyć.

Kolejny prezent nie przeszedł już bez takiego echa. Pomińmy fakt, że tym razem Aleks postarał się bardziej, bo zapakował go w mini pudełeczko z kokardką, które wyglądało tak, że Oliwier przez chwilę dostał minizawału, bo pomyślał, że ten popapraniec chce mu dać pierścionek zaręczynowy.

Aleks wręczył mu prezent na jednej z przerw, co prawda na innym korytarzu niż znajdowała się większość klasy, ale sam fakt, że robił to przy jakichkolwiek ludziach wydobyłł z Oliwiera czystą furię; musiał się nieźle opanować, żeby nie dać tego po sobie poznać.

Do tego wszystkiego napatoczyła się jeszcze Amelia ze swoją koleżanką z innej klasy, Wiolą, która uchodziła raczej za plotkarski typ osoby.

„Ja pierdolę" — przekleństwa wybrzmiewały w głowie Oliego.

Tyle dobrego, że Aleks zaczął wyjaśniać dziewczynom i paplać coś o tym, że Oliwier pomógł mu ostatnio w jednej sprawie i chciał mu się odwdzięczyć. Chociaż nawet mimo tego miny dziewczyn były nieprzekonujące i (być może Oliemu się przywidziało) dwuznaczne.

„Co tam, kurwa, jest?" — tuż po wejściu do pokoju szatyn rozpakowywał pudełeczko, które prawie zniszczył pod wpływem impulsu. Jedynie myśl o tym, że może zawierać coś kosztownego powstrzymała go.

Ściągnął wieczko i ujrzał białą karteczkę, tym razem prostokątną.

„A jakżeby inaczej..."

„Przypominają mi twoje oczy. Może wybierzemy się kiedyś na plażę?" — głosił odręczny zapis.

Pod karteczką znalazł dwa bursztyny. Na chwilę zapomniał o Aleksie, uświadamiając sobie jak dawno nie był na plaży, a przecież miał do niej dosłownie rzut beretem. No może dwa rzuty...

Przeraził się przy tym nie na żarty.

„Ja dosłownie zapomniałem o tym, że mieszkam nad morzem".

Czując się jakby odkrył Amerykę po raz drugi, z rozmarzeniem postanowił, że kiedy tylko znajdzie garstkę wolnego czasu, odwiedzi piaszczysty brzeg, choćby miał tam spędzić jedynie pięć minut. Wtedy też Aleks zawitał w jego myślach ponownie.

„Może je kupił? Nie no, po co miałby wydawać kasę, raczej znalazł je na plaży. Jeśli to kolejna pułapka i natrafię tam na tego kretyna, to po chuj mi iść. Wolę nie ryzykować" — postanowił.

Przy okazji pozbył się pudełka i karteczki — skończyły w koszu, natomiast dwa okrągłe bursztyny położył na szafce obok innych niepotrzebnych rzeczy. Zostawił je tylko i wyłącznie z sentymentu: pamiętał jak za dzieciaka bawił się z kilkorgiem dzieci w szukanie bursztynów, podczas gdy jego rodzice wylegiwali się na plaży. Scena, pomimo upływu czasu, stanęła przed nim jak żywa.

***

W tym momencie Oliwier ślęczał nad zadaniem z matmy, w głowie mając jednak inny dylemat.

„A może jednak pójdę jutro na to głupie przedstawienie?".

„W sumie to by mi dobrze zrobiło, przecież co jutro mam do roboty? Nie będę siedział przed tymi głupimi książkami... Bez przesady".

W jego głowie pojawiło się jedno małe „ale", a konkretniej: Aleks. Nie chciał spotkać chłopaka, który ostatnio działał na niego jak płachta na byka. Nie żeby wcześniej darzył go specjalną sympatią. Jednak teraz ta niechęć zdecydowanie rosła i rosła i nie zamierzała się zatrzymać...

Zaraz po otrzymaniu mdląco-czerwonej karteczki Oliwier zauważył w sobie jedno: na sam widok czarnowłosego, już nawet z daleka, automatycznie podnosiło się mu ciśnienie, nerwy szlag trafiał, a z humoru zostawało tyle, co z kartek, które od niego dostał.

W myślach już odpuszczał. Wtedy pojawił się kontrargument.

„Nie no, o czym ja w ogóle myślę. Nie iść, żeby go nie spotkać?! Nie będę się pod niego podporządkowywał! On tego pewnie chce. O nie! Jak coś do mnie zagada, po prostu go oleję i chuj" — szczerze wątpił, by zakamuflował i tak już kipiące od kolejnych sytuacji emocje, ale zdecydował...

Pójdzie jutro. I chuj. Najwyżej urozmaici nudnawą sobotę bójką.

***

Oliwiera szczerze zaskoczyła ilość osób, jakiej zechciało się pofatygować, żeby odwiedzić szkołę w sobotę. Na pewno nie było ich więcej niż połowa, ale wciąż tworzyli mały tłum.

Szatyn szedł pewnie korytarzem, szydząc z kilku tandetnych dekoracji w motywach świątecznych (jak widać zdecydowali się ostatecznie spróbować). Wystrój był jednak łysy (trzy śnieżynki na krzyż powieszone na całym korytarzu i tym podobne) a całość wyglądała jakby prace dekoracyjne dopiero zaczęto, a nie skończono.

Przedstawienie z nauczycielami w rolach głównych (klasycznie na sali gimnastycznej) trwało może z pół godziny. Odegrali coś ala bajką świąteczną i to wyjątkowo ckliwą; scenariusz nadawałby się na typowy bożonarodzeniowy film familijny. Negatywne opinie większości pojawiły się już w trakcie: takie coś trafiłoby do przedszkolaków, maks pierwszoklasistów, ale nie do licealistów.

Z drugiej strony nie dało się ukryć, że nauczyciele dostarczyli im niezłej rozrywki. W przeciwieństwie do typowych uroczystości, tym razem nikt ich nie uciszał i co chwila można było usłyszeć szepty i dźwięczne śmiechy. Dorośli zapewne żyli w cudownym przeświadczeniu, że wywołały je ich żarty.

Blisko, bo zaledwie dwie ławki za Oliwierem, siedział Marek wraz z ekipą, komentując żywo i bawiąc się w najlepsze. Chcąc nie chcąc, niektóre żarty dotarły do szatyna, a ten tłumił parsknięcia, choć nie zawsze mu to wychodziło. Przy okazji jego serce ponownie się rozdarło: co najmniej dziesięć razy miał ochotę przesiąść się o te dwie ławki i dołączyć do roastu nauczycieli. Upartość i honor wciąż obstawiały przy swoim — rozkazały Oliemu zostać na swoim miejscu.

Oglądnął się jeszcze dyskretnie za siebie, by sprawdzić, czy Aleks też tam siedzi. Ostatnio trzymał się z jego dawną ekipą wyjątkowo blisko. Nie raz Oliwier widział, jak rozmawia z Markiem i obaj się śmieją. Zupełnie tak jakby zajął jego miejsce...

„No ale nieważne. Najważniejsze, że go nie ma" — wrócił do oglądania widowiska.

Ze wszystkich postaci zdecydowanie najbardziej przypadła mu do gustu ich matematyczka. Oj, to był niezapomniany widok. To BĘDZIE niezapomniany widok. Grała Panią Mikołajową i nawet abstrahując od stroju, który dziwnie na niej leżał, po prostu rozwalała system całą swoją osobą. Wystarczy powiedzieć, że minę miała taką, jak uczniowie na jej lekcjach.

Po przedstawieniu chmara osób ulotniła się w mgnieniu oka, reszta natomiast poszła zerknąć na kiermasz ciast. Oliwier postanowił, że też rzuci okiem. Ceny przekraczały zdrowy rozsądek, ale biorąc pod uwagę, że wszystkie pieniądze miały pójść na cel charytatywny, nie było co narzekać.

Wśród typowych serników i placków z galaretką Oliwier wyhaczył ciasto z kawałkami pomarańczy i, skuszony nazwą, kupił jeden kawałek. Zmierzył jeszcze korytarz wzrokiem.

„Może trochę ponad dwadzieścia osób sprzedaje. Chyba nie tak źle... Wydaje mi się nawet, że w ostatnim roku było mniej. Ale wtedy chyba nie zbierali na cele charytatywne...".

Mimo wszystko towar nie schodził zbyt gładko: przy stoiskach stało wprawdzie po kilka osób, ale często byli to po prostu znajomi właścicieli, którzy ich zagadywali.

Gdzieś przy końcu korytarza Oliwier zauważył kolejkę składającą się z trzech osób. Niesiony ciekawością pognał tam miarowym krokiem. Szybko pożałował.

Za stolikiem stał Aleks.Tuż przed nim, w czymś przypominającym karton, leżało kilkanaście-kilkadziesiąt ciasteczek. Z wyglądu przypominały chrust i zupełnie obiektywnie nie sprawiały wrażenia jakichś super pysznych — po prostu najzwyklejsze w świecie ciastka.

Oliwier wyciągnął głowę i odczytał kartkę z napisem:

„CIASTECZKA Z WRÓŻBĄ"

W pierwszej chwili chciał się ulotnić, ale powstrzymał się.

„To wyglądałoby tak, jakbym uciekał albo bał się go. Przecież mogłem sobie tu przyjść tylko pooglądać".

Inna sprawa, że zupełnie nie chciał tam stać. Obrzucił wzrokiem trzy osoby stojące obok niego, licząc, że znajdzie wśród nich znajomego. Niestety nie kojarzył żadnej z trójki dziewczyn. Już zaczynał się wahać, kiedy w pobliżu pojawiła się jeszcze jedna, tym razem znajoma osoba.

Beata. Oliwier już wcześniej ją zauważył — tak jak Aleks zaangażowała się czynnie w akcję i chyba upiekła szarlotkę (nie przyglądał się jej dłużej niż dwie sekundy). Teraz natomiast kręciła się w pobliżu niego, ewidentnie będąc w rozdarciu.

Oli już miał się ewakuować, ale nie zdążył.

— Możemy porozmawiać — powiedziała wreszcie Beata w taki sposób, jakby słowa parzyły jej język.

— Nie mam teraz czasu — nagła złość odrodziła się w Oliwierze na nowo, zdecydował się więc na szybką, zdawkową odpowiedź, żeby nie dać się wyprowadzić z równowagi.

— Proszę. To nie zajmie...

— Jestem teraz zajęty. Stoję w kolejce, nie widzisz? — z dwojga złego zdecydował, że woli już udawać, że chce kupić ciastka od Aleksa niż rozmawiać z tą dziewuchą, której szczerze nienawidził.

— A-ale...

Woda w mózgu Oliwiera zagotowała się i już miała wyparować i przemienić się w grad donośnych słów, jednak uprzedził go Aleks.

— Jest zajęty. Nie słyszałaś, Beatko? Może wypadałoby dokładniej czyścić uszy — wyciągnął szyję w jej stronę, nasycając swoją wypowiedź chamskim tonem.

— Z tobą nie rozmawiam — odpowiedziała mu, lekko się przy tym czerwieniąc. Dziewczyny stojące w kolejce bacznie obserwowały rozwój sytuacji.

— Ja z tobą też. Także możesz już sobie odejść.

— Nie rozkazuj mi — warknęła.

— Oj, to nie był rozkaz, tylko delikatna sugestia. Widzę, że u ciebie w główce też nie za ciekawie — Aleks uśmiechnął się przebezczelnie.

— I kto to, kurwa, mówi — dziewczyna wraz z wulgaryzmem straciła kontrolę.

— Boże, ty naprawdę musisz przeczyścić te uszy. Ja to mówię: Aleks.

Napięta cisza.

— Także bądź tak miła, o ile w ogóle znasz takie słowo — brunet kąśliwie tkał kolejne wyrazy — i wróć do swojego stolika. Zbieramy pieniądze i robimy coś dobrego. Upiekłaś coś tak jak ja, więc powinno ci najbardziej na tym zależeć. Po co się kłócić... — uśmiechnął się pozornie szczerze, ale w jego przymrużonych oczach Oliwier dostrzegł nutkę sarkazmu.

— Posłuchaj — Beata widocznie też to dostrzegła, bo zaczynała z przytupem.

— Daj spokój laska — pierwsza w kolejce dziewczyna, zniecierpliwiona, a może poirytowana zachowaniem Beaty, przerwała jej.

I tak niedawny nemezis Oliwiera obrócił się na pięcie, odchodząc.

— Noo — rzucił tylko Aleks i wziął pieniądze od pierwszej osoby.

Oliwier wyłączył się na chwilę z zewnętrznego świata, udając się do świata myśli.

„Co się właśnie odwaliło? I czego chciała Beata?" — nieświadomie odprowadzał ją wzrokiem. „Pewnie teraz, jak jej się dupa pali i wszyscy mają na nią wyjebane, będzie chciała przeprosić i udawać, że nic się nie stało".

„Albo znowu ma jakiś plan" — zakręciło mu się lekko w głowie.

„No mniejsza" — powrócił duchem na korytarz.

Przy okazji niedawna wymiana zdań Aleksa z Beatą zaczęła go niebywale bawić. Jakby na to nie spojrzeć jeszcze parę tygodni temu oboje stali po jednej stronie, wkurwiając go na przemian. A teraz...

„W ogóle ciekawe co Beata teraz myśli o Aleksie" — zaświtało mu nagle. Że też wcześniej o tym nie pomyślał. „Przecież na stówę wie, że to przez niego cała jej misterna intryga runęła".

Niby do tej pory nie widział żadnej konfrontacji między nimi, ale tego, że dziewczyna go nienawidzi nietrudno się było domyśleć.

— Noo, a w sumie mogą być trzy — na ziemię sprowadził go filigranowy głosik dziewczyny przed nim, zwracającej się do Aleksa.

— Oki.

„Cholera jasna, niech kupuje szybciej, ile można sprzedawać jebane ciastka".

Niestety tą myślą skusił los, bo chociaż kupowanie ciastek zajęło niecałe dziesięć sekund, nieznajoma wdała się teraz w dyskusję z Aleksem, pytając do jakiej klasy chodzi i o inne podobne pierdoły.

„Ja pierdolę" — z nudów zmierzył ją wzrokiem.

Była niską i to naprawdę niską blondynką z okrągłą twarzą. Całość jej osoby: twarz, krótka spódniczka, a szczególnie głosik nadawały jej cech dziewczyny, która jest „słodka", żeby nie powiedzieć aż za słodka. 

Chociaż im dłużej jej słuchał, tym bardziej wydawało mu się, że to efekt spowodowany głównie przez nietypową barwę jej głosu i dziewczyna nie robi tego specjalnie.

Zauważył coś jeszcze: za wszelką cenę chciała podtrzymać i chyba, nie, na pewno flirtowała z Aleksem.

„To sobie osobę wybrała" — zakpił Oliwier. „Ciekawe co takiego jej się w nim podoba".

Aleks strzelał uśmiechem średnio co pięć sekund i gawędził równie zawzięcie, co ona, aczkolwiek Oliwier czuł, że trzyma dziewczynę na dystans.

Nagle w środku szatyna pojawiły się dwie rywalizujące siły: jedna chciała wykorzystać okazję i próbować zeswatać Aleksa albo przynajmniej dopiec mu, druga natomiast radziła, aby nie wtrącał się, bo jeszcze wyjdzie na tym gorzej niż lepiej.

„Właściwie to po co ja tu w ogóle stoję? Przecież mogę iść".

Jednak postanowił zostać i wykorzystać okazję.

— Oj, Aleks, no co ty jesteś taki nieśmiały — idealnie wtrącił się w dyskusję, bo Aneta (tak miała na imię) właśnie zapytała czarnowłosego o to, czy jest dziś bardzo zajęty.

„Pokonany własną bronią. A jednak karma istnieje" — cieszył się Oliwier.

— Czemu tak sądzisz? — odpowiedział mu głosem pełnym ciekawości.

— Oj no, nie udawaj, że nie widzisz. To może inaczej — odwrócił się do dziewczyny. — Krótko i na temat: znam Aleksa już trochę i chociaż normalnie jest wygadany, nie ma za bardzo doświadczenia w tego typu relacjach i w tych tematach jest nieśmiały. A ja jako jego przyjaciel — wyszczerzył się okrutnie w wyobraźni — już naprawdę nie mogę tego znieść. Więc odpowiem za niego: chętnie pójdzie z tobą na randkę, powiedz tylko gdzie i kiedy ci pasuje.

Dziewczyna ewidentnie nie spodziewała się takiego obrotu sprawy i speszona zamilkła. Tym bardziej, że przez całą rozmowę dawała jedynie subtelne (acz wyraźne) znaki, co do zamiarów, ale nie bez powodu unikała za wszelką cenę mówienia wprost o co jej chodzi.

— Hmm? — Oli wydał z siebie zachęcający odgłos.

— Nooo... W sumie, jeśli tak się sprawy mają — całkowicie uwierzyła Oliwierowi. — To tak, faktycznie bym gdzieś z tobą wyszła. Podobasz mi się — w tym pozornie nieśmiałym wyznaniu skierowanym już do bruneta, przebijała się garstka odwagi i pewności.

„Cholera jasna" — dziwił się jednocześnie Oliwier, uświadamiając sobie, co tu się właśnie dzieje.

Spoglądnął na Aleksa, bo dopadło go nowe, pozakonkursowe pytanie.

„Nie zmienił się za specjalnie w ostatnim czasie. Włosy nadal krótkie, ubiera się tak samo: dalej w każdy dzień musi założyć te cholerne bluzy z kapturem (teraz miał jasnożółtą) i do tego krótkie spodenki. Boże, jak to wygląda... Niby chodził coś na siłkę, ale wielkich efektów nie ma. Trochę mięśni widać, ale w porównaniu do takiego mnie... Co taka dziewczyna może w nim widzieć?".

„Może chodzi o ten charakter. No charakterek to on ma" — zaśmiewał się. „Ale przecież ona go nie znała wcześniej. Chyba, że widziała go gdzieś na korytarzu. Dobra, nieważne...".

— Muszę cię rozczarować — przerwał ciszę Aleks; minę miał zdezorientowaną i nieciekawą. — Nie zrozum mnie źle, jesteś naprawdę fajną dziewczyną — zwrócił się do Anety — z tym, że... Moje serce już należy do kogoś innego.

— Och, no rozumiem — wybąkała nieskładnie. — To... To miłego dnia — odeszła, pozostawiając w powietrzu uczucie krępacji.

— Dlaczego ją okłamałeś? — Oliwier musiał się wyżyć za to niepowodzenie. Miał nadzieję, że obudzi u Aleksa chociaż cień negatywnych emocji do siebie, ale nie...

— Nie okłamałem. Przecież wiesz — na jego twarz powrócił nonszalancki uśmieszek.

— Skończ już z tym.

— W ogóle to chyba nie po to przyszedłeś. Chciałeś ciastko, tak? — zagadnął aksamitnym głosem, którego Oliwier do tej pory nie słyszał.

— Chciałem, ale... Jednak nie chcę. Rozmyśliłem się — zafuczył się.

— Na cele charytatywne nie dasz? Oj, nieładnie — droczył się z nim czarnowłosy, a oczy migały mu wesoło.

— Szantażować to mnie nie będziesz — odrzekł stanowczo.

— No już nie przesadzaj.

— Powiedziałem, że nie chcę.

— Spokojnie, sknerusie — sposób w jaki Aleks wypowiedział drugie słowo, sprawił, że Oliwier oddalił się od spokoju jeszcze dalej. — I tak mam dla ciebie jedno. Darmowe — dodał pospiesznie — więc bez nerwów.

Oliwier zignorował go totalnie, skupiając spojrzenie na losowym punkcie, więc Aleks zaczął działać w inny sposób.

— Darmowe ciasteczko dla mojego ciasteczka — powiedział zupełnie niegłośno, a reakcja Oliwiera była błyskawiczna.

— Zamknij się idioto — spojrzał ukradkiem dookoła. Na bank co najmniej dwie osoby się na niego oglądnęły.

„Kurwa mać".

Miał ochotę tu i teraz udusić bruneta.

— Możesz... się... czasami... powstrzymywać... — wycedził, oddzielając gniewnie każde słowo: wyraz twarzy mówił, że trzeba być teraz nadzwyczaj ostrożnym z tym, co się do niego mówi.

— Ale o co ci chodzi?

— O idiotyczne rzeczy, które gadasz na głos bez opamiętania.

— Wolisz szept?

— Nie — syknął szybko, czując się jakby rozmawiał z debilem.

— Aaa, rozumiem, dla Ciebie to bardziej romantyczne — Aleksander uśmiechnął się przepotwornie szeroko. — No dobrze, Oliwierku — wyszeptał z ustami wygiętymi w półuśmiechu.

Gdyby spojrzenia mogły zabijać, Aleks zostałby poćwiartowany dzisiaj już piąty raz.

— W każdym razie weź sobie ciasteczko — wetknął mu je na siłę w rękę; wystawała z niego maleńka biała karteczka z czarnym nadrukiem.

— Mam dość tych twoich jebanych papierków —  warknął cicho, ale agresywnie, równocześnie powstrzymując się od zrobienia sceny i zmiażdżenia ostentacyjnie tego ciastka.

— Przy okazji: masz jakieś plany na teraz? — Aleks niewzruszony gniewem Oliwiera kontynuował. — Myślę, że jeszcze z piętnaście minut tu posiedzę i później muszę jeszcze oddać kasę jednemu chłopakowi, który się tym zajmuje. Poczekasz na mnie? Moglibyśmy potem gdzieś wy...

— Czy ciebie popierdoliło? — Oliwier stracił całe dobre samopoczucie, już nawet jego głos był bardziej zmęczony niż gniewny. — Nigdzie z tobą nie wychodzę — obrócił się na pięcie i pognał do wyjścia nie zwracając uwagę na nic i na nikogo.

— Na razie — usłyszał jeszcze krzyk za sobą i uczucie totalnej olewki przemieniło się na sekundę w uczucie: chcę się zapaść pod ziemię.

„Ja już, kurwa, naprawdę nie mam do niego siły...".

Po drodze zjadł ciastko, nie chcąc marnować jedzenia, lecz „karteczki z wróżbą" zamierzał się pozbyć natychmiastowo. Ciekawość nie dała mu jednak spokoju i koniec końców rozwinął ją w myśl zasady: „trzeba znać swojego wroga".

„Zakochasz się po uszy w czarnowłosym młodzieńcu".

Ciśnięcie karteczki w kosz. Oliwier przez resztę wędrówki zatopił się w żałowaniu wszystkiego: począwszy od tego, że w ogóle popatrzył na tę kartkę, a skończywszy na tym, że wyszedł dziś z domu.

***

Niewiele dni później brązowowłosy szedł uliczką wycieńczony życiem szkolnym. Czas masy sprawdzianów w końcu nadszedł i chociaż totalnie nie olał nauki, a ze stresem nie miał problemu, nie czuł się zbyt pewnie.

„Tym bardziej, że oni mają te swoje dziwaczne systemy oceniania. Szczególnie nauczyciel języka. Ten jak się kogoś uczepi, to..." — narzekał w myślach.

Marząc o gorącej kawie lub herbacie, gnał przed siebie z naprawdę nadętą miną. Z transu wyrwał go chłopak, którego mijał, a który wcisnął mu nachalnie ulotkę.

„Ja pierdolę. Jak ja tego nienawidzę".

Normalnie ignorował takich typów, ale teraz nie zauważył go zawczasu i dał się złapać. Już kierował się do najbliższego kubła i był o włos wyrzucenia śmiecia, kiedy mignął mu na nim napis: „zapisy na zajęcia" i z ciekawości, dla zabicia czasu, zaczął czytać.

Okazało się to ogłoszeniem o zajęciach mma, które startowały od nowego roku.

„Klasycznie: nowy rok, nowy ja" — zadrwił Oliwier. „Już słyszę te gadki o postanowieniach noworocznych".

Jednak stawiając kolejne kroki, zdecydował się na zachowanie ulotki i zaczął poważnie zastanawiać się nad zapisaniem się na zajęcia. Z tego co przeczytał, miały odbywać się co tydzień, więc za dużo czasu by na to nie stracił. Niby sztuki walki nigdy za specjalnie go nie interesowały, ale też nie miał z nimi do czynienia, więc skąd może wiedzieć?

„Ale czemu by nie spróbować czegoś nowego?" — głowił się. „Wreszcie bym się nauczył jak spuszczać wpierdol, ale taki profesjonalny".

Z drugiej strony, odkąd wrócił do regularnego chodzenia na siłkę, sportu w życiu miał wystarczająco. Czy będzie mu się chciało na to chodzić, czy może pójdzie na jedne zajęcia i na tym się skończy?

„No zobaczymy" — po dotarciu do domu postanowił, że jeszcze to kiedyś przemyśli. „Zajęcia startują dopiero od połowy stycznia, więc mam czas".

***

Przedostatni tydzień przed świętami, wolne popołudnie, słońce na horyzoncie i rozgrzewające ciepło zupełnie anormalne dla większości regionów świata.

Oliwier szedł znudzony, zachodząc w głowę, co mógłby porobić ze swoim życiem. Ostatnio widział się dwa razy z Anielą, ale zauważył, że jakoś gorzej im się gada. O ile pierwsze spotkania po długim czasie były jeszcze ekscytujące, o tyle teraz wyszły na jaw jak bardzo się różnią: dziewczyna stała się jeszcze bardziej ułożona i chociaż wciąż potrafiła pożartować, coraz częściej zaczynała poważniejsze tematy, takie jak przyszłość, studia, praca, od których chłopak na razie wolał trzymać się z daleka.

Pomyślał o bieganiu, ale nawet na to nie miał szczególnej ochoty. Przez ostatnie trzy dni odpuścił sobie wysiłek fizyczny i teraz miał lekki problem z powrotem do regularności.

„Może jednak to mma będzie..." — nie dokończył, bo...

— Coś ty taki przygaszony — Aleks praktycznie skoczył na niego, kładąc rękę na jego barku.

— Zaraz ciebie mogę przygasić — Oli automatycznie odsunął się i przyjął bojowe nastawienie.

— Oj no już, wyluzuj — brunet nie przestraszył się ani trochę.

— A już myślałem, że mam od ciebie, kurwa, spokój. Nie możemy się dalej ignorować jak przez ostatnie dni?

— Ja cię nie ignorowałem.

— Nie odzywałeś się. Dzięki Bogu — dodał natychmiast, żeby chłopak tego nie przeinaczył.

— No miałem trochę pracy. Ale jakbyś tylko czegoś chciał... Ja zawsze jestem do twojej dyspozycji — radośnie poderwał głowę, aż mu uszy podskoczyły.

— Nie, dzięki — oschła odpowiedź.

— Dokąd idziesz?

— Nie twoja sprawa — mruknął Oli. — Bardziej mnie interesuje jak mnie tu znalazłeś.

— Oj, daj spokój, przecież jesteśmy w centrum miasta. To już mi nie wolno tędy chodzić?

— I chcesz powiedzieć, że zupełnie przypadkiem byłeś akurat w tym miejscu?

— Inne pytanie poproszę — wyszczerzył się.

„Ja pierdolę, czy on naprawdę ciągle za mną łazi?" — Oliwier nie miał siły na martwienie się, a przecież wyglądało to co najmniej niepokojąco.

— To może ja zadam, jak nie masz — Aleks niezmiennie się produkował. — Przeczytałeś wróżbę z ciasteczka?

— Nie — skłamał Oliwier.

— Och, szkoda. No ale na szczęście dobrze ją pamiętam, mogę ci powtórzyć.

— Nawet się nie waż — grożący ton głosu Oliwiera mówił jasno: koniec żartów.

— Aa...

— Słuchaj, spierdalaj — odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i poszedł już nawet nie dbając o to, czy tamten lezie zanim. Jak się okazało, o dziwo, tym razem udało mu się spławić chłopaka.

Oliwier powrócił do rozmyślania nad swoim obecnym życiem. Dopiero co narzekał i prosił wszystkie siły wyższe o to, by wreszcie ta przeklęta sytuacja z Beatą się skończyła. Teraz było już dawno po niej i choć powinien odczuwać ulgę, wciąż coś, jak okropny tuman kurzu lecący wprost na oko, drażniło go niebywale.

Aleks.

„Szczerze: już nie wiem, czy gorszy był ten cały popierdolony teatrzyk Beaty, czy to, jak ten koleś teraz nie daje mi spokoju...".

Chwilę się nad tym zastanowił i choć pytanie było dziwne, doszedł do pewnego wniosku. Niezbyt przyjemnego, a nawet wkurwiającego. Zdecydowanie teraz w obliczu całej tej dziwności czuł, że wolałby jasny konflikt niż tę całą bezradność.

„Niech się to kurwa jakoś rozwiąże, bo naprawdę nie ręczę za siebie".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro