11. Ramiona, w które wpadłby prawie każdy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

11. Ramiona, w które wpadłby prawie każdy

Intensywność przedświątecznych testów utrzymywała się wciąż na stałym, beznadziejnym dla licealistów, poziomie, ale dla Oliwiera było to teraz najmniejszym zmartwieniem. Założenie lekkich ubrań jednego dnia i świadome zignorowanie pogody, która przybrała wyjątkowo srogą postać, dało się we znaki i tak teraz, po raz pierwszy od lat, leżał w łóżku przeziębiony. Rodzice wyszli do pracy, a on z nudów karmił się kolejnym filmem, zastanawiając się czy niedługo jego oczy nie będą bardziej poszkodowane od gardła.

— Ykch, ykch — zakaszlał, przeklinając w myślach.

„Cholera jasna, nienawidzę być chory" – tak dawno nie chorował, że nawet niegroźny katar wywoływał w nim niewyobrażalną irytację.

Minęły cztery dni. Oliwier poczuł się znacznie lepiej, co najważniejsze gorączka spadła, jednak potworna para — katar i kaszel — drażniła go wciąż nieustannie. Po powrocie z pracy mama zaglądała do niego co jakiś czas, upewniając się, że wszystko w porządku. Byłoby to naprawdę miłe, gdyby przy okazji nie zaczęła wspominać o szkole i o tym, że wypadałoby, aby zawczasu zapytał o notatki.

— Przecież dwie minuty i mi ktoś wyśle, nie muszę tego robić akurat teraz — na próżno Oliwier próbował jej wytłumaczyć najprostszą rzecz na świecie; upierała się, że zaraz wszyscy zaczną się przygotowywać do świąt i nie będą mieli czasu.

— No dobra — spławił ją w końcu, sięgając po telefon.

„W sumie mogę chociaż raz nie odkładać wszystkiego na później" — przyznał jej częściową rację.

Teraz stanął przed wyborem: do kogo napisać. Wahał się między Amelią a Markiem.

W zasadzie zdziwił się tym, że akurat Marek zawitał do jego głowy jako pierwszy: jeśli chciał w miarę porządne notatki, to od niego na pewno by ich nie dostał. Ale może pomyślał o nim, bo chciał w końcu przełamać tę ścianę, która wciąż ich dzieliła? Ścianę, którą sam postawił.

Przykrzyło mu się ostatnio i to nie tylko przez chorobę, a przez brak kontaktu z ludźmi. Zatęsknił do tego, jak nigdy wcześniej. Kiedy cała ta sytuacja z Beatą była w toku, niezależnie od siebie stracił znajomych i stał się bardzo nieufny do ludzi. Ale teraz... Teraz przecież to wszystko minęło i mógł bez zmartwień i niepokojów z tyłu głowy poznawać nowe osoby. A jednak blokada pozostała.

Nie miał ochoty wychodzić na miasto i zawierać nowych znajomości: sam nie wiedział czemu, ale tak właśnie czuł. Poza tym gdzie mógłby poznać kogoś nowego, z kim by się dogadał? Nigdy nie lubił klubów i tego typu atmosfery, co najwyżej wspólne wypady na pizzę, piwo ze stałą, znaną grupą. No właśnie: znaną...

„Czy ja chcę pogodzić się z Markiem i wybaczyć mu to WSZYSTKO?" — pod ostatnim słowem kryło się sporo obrazów. „Tego chyba nie chcę" — rozmyślał nieprzekonany. „A może?"

„Kurde, to przez to, że ciężko jest znaleźć spoko ludzi".

Ale przecież w szkole jest mnóstwo osób. Może już wybrzydza?

Pięć minut później z czystych nudów oglądał zdjęcia notatek od Amelii i oceniał ile mniej więcej jest w plecy.

„No zajebiście" — nie wyglądało to dobrze.

„Ale chuj, teraz się tym nie będę przejmował" — zwalczył narastający dyskomfort.

— Ukch, akch — wydobyły się z niego dwa paskudne kaszlnięcia.

— Oliwieeer, wychodzę — usłyszał głos matki z dołu i dźwięk otwieranych drzwi.

Zdążył kilka razy mrugnąć oczami, kiedy ponownie dosłyszał otwarcie drzwi.

„Musiała czegoś zapomnieć. Ojciec kończy pracę dopiero za godzinę" — usłyszał jej kroki po schodach.

Kolejne drzwi, tym razem do jego pokoju, zostały otworzone z tym, że nie stała w nich matka chłopaka, a Aleks.

— CO TY TU ROBISZ?! — zakrzyknął odruchowo Oliwier, jakby właśnie porywacz wtargnął do jego domu. Przez ten zryw poczuł suchość w gardle, ale stłumił kaszel, nie chcąc pokazywać swojej słabości.

„Nie przy nim".

— Jak to co, przyszedłem cię odwiedzić — rozpromienił się. — Słyszałem, że jesteś chory. Jak się czujesz? — jego mina w momencie spoważniała; napiął żuchwę, zapalczywie świdrując go oczami, które wydawały się Oliwierowi większe niż zwykle.

Przez intensywność spojrzenia tych ciemnobrązowych tworów, Oliwier wytrącił się z równowagi i już miał odruchowo odpowiedzieć, że czuje się fatalnie. Na szczęście w porę ugryzł się w język, przypominając sobie z kim ma do czynienia.

— Nikt cię tu nie zapraszał. Poza tym kto cię wpuścił?

— Po prostu wszedłem — odpowiedział bezbarwny ton, a Oliwier w duchu zezłościł się na matkę, postanawiając, że musi subtelnie dać jej znać, aby zamykała za sobą drzwi jak wychodzi.

— W takim razie wiesz też gdzie jest wyjście — rzut wojowniczym spojrzeniem.

— O, tak, ale ja nie o tym. Pytam serio: jak się czujesz? — w jego głosie powaga mieszała się z troską, jednak w wykonaniu Aleksa mieszanka ta była odrażająca. Przynajmniej dla Oliwiera.

— Gówno cię to obchodzi — wyrzucił krótko szatyn, siłą woli powstrzymując kolejne kaszlnięcie.

— No dobra... To może mogę ci jakoś pomóc?

— Wyjdź stąd.

— Oliwier — tym razem czarnowłosy zabrzmiał prosząco, a wręcz błagalnie.

— Głuchy jesteś? — podniósł głos.

— Nie przemęczaj się — uspokajał go tamten, lekko kuląc się, a przy tym wyciągając rękę w kierunku Oliego.

Szatyn odsunął się na bezpieczną odległość, siadając ponownie na łóżku, z którego zerwał się, jak tylko „kolega" z klasy zawitał w jego pokoju.

— Jak nie chcesz pogadać, to może chociaż posiedzę z tobą — krótka cisza. — Może poczytam ci bajki?

Oliwier parsknął na tę propozycję i aż wstał z wrażenia.

— Ty człowieku jesteś chory na głowę.

— Oj, tak się składa, że nie jestem — wyprostował się, patrząc szatynowi prosto w oczy. Oliwier po raz pierwszy zobaczył jak Aleks daje po sobie znać, że przejął się jego słowami. Po raz pierwszy też zauważył coś innego: Aleks nie był tego samego wzrostu co on, był odrobinę wyższy.

„Albo byłem przez cały czas ślepy, albo on całe życie chodził skulony".

— No, nieważne — powrócił myślami na ziemię — w każdym razie możesz już sobie iść.

— Ale... Martwię się o ciebie — coś na kształt przesłodzonego tonu wyszło z jego ust, a Oliwier poczuł, że w środku skręca go z zażenowania.

„Jak można być tak fałszywym" — nie sądził, żeby chłopak szczerze się o niego martwił. Gdyby tak było, nie dręczyłby go teraz.

— Martw się o siebie — odburknął. — A ja już jestem praktycznie zdrowy. Więc spadaj.

Pusta cisza.

— AAAAPSIIIK! —Oliwier kichnął przeraźliwie głośno i mocno.

— Właśnie widzę — Aleks przewrócił oczami.

— To tylko kichnięcie, to nie oznacza od razu...

I...

— APSIUUU! — po raz drugi kichnął.

Aleks zachichotał wysoko, a Oliwier zdenerwował się tym jego nagłym napadem szczęścia.

— Jesteś naprawdę uroczy — Aleks wyprzedził go w odezwaniu się i uśmiechnął się szeroko.

— Co w tym, kurwa, było uroczego? — Oli aż zaczął analizować przedsekundową scenę. Dźwięk jego kichania był daleki od bycia uroczym: przypominał bardziej ryk słonia, czy innego dzikiego zwierzęcia.

Skarcił się lekko za to, że rozmyśla o takich głupotach zamiast szybko załatwić sytuację i wykurzyć Aleksa z domu.

— Dobra, dość — spoważniał. Wypa... — jednak nie dokończył, bo tym razem potężna fala kaszlu przebiła się przez słowa; Oliwier poczuł się jakby ktoś rozrywał mu od środka gardło. Żałośnie poklepał się po plecach i wyprostował, przybierając nieprzyjemną minę, po części przez chorobę, po części przez Aleksa.

— Ty naprawdę — zaczął, ale znowu kaszel wszedł mu w paradę.

— Jeżeli cię denerwuję, mogę sobie pójść — w obliczu nowej sytuacji, głos Aleksa również się zmienił — pełno w nim było współczucia, ostrożności i wyrzutów sumienia.

— No zgadnij — Oli wreszcie złapał oddech. — Przez bitych kilka tygodni ci kurwa mówię, żebyś dał mi spokój — popatrzył się na Aleksa w taki sposób, jakby obwiniał go za swój obecny zły stan.

— Dobrze, dam ci spokój, tylko już się nie denerwuj. Już wychodzę, będziesz miał ode mnie spokój — mówił w pośpiechu, ponownie kuląc się.

— Trzymam za słowo. Trzymaj się ode mnie z daleka, bo w końcu przez ciebie wykituje — zakrzyknął jeszcze za chłopakiem, gdy ten opuszczał pomieszczenie.

„Jeżeli mu naprawdę na mnie zależy, to może chociaż da mi ten święty spokój".

Aleks nie oglądnął się za siebie i zniknął tak błyskawicznie, jak się pojawił.

— Ech — westchnął tylko Oliwier, przykrywając się grubą kołdrą.

„Nawet nie chce mi się tego analizować" — przytulił się do poduszki i zasnął.

***

W istocie choroba opuściła Oliwiera na dobre dopiero kilka dni przed Wigilią. Miało to swoje plusy, bo nie musiał pomagać w sprzątaniu. Święta, jak zawsze, spędzali w trójkę w domu; w ciągu całego życia Oliwiera tylko raz zdarzyło się, że byli za granicą u jego wujka.

Rodzina chłopaka była raczej rozsiana po świecie, a na tym samym półwyspie, co on mieszkała jedynie jego babcia i to jakieś trzy godziny drogi stąd. Nie mieli z nią zbyt dobrego kontaktu: była dość specyficzną osobą i choć tata za każdym razem próbował zaprosić ją na tę, czy inną okazję, zawsze odmawiała.

„Może to i lepiej" — Oliwier pamiętał ją jedynie z dzieciństwa i nie były to dobre wspomnienia.

Ale teraz nie ma co marnować czasu na myślenie o niej. Bo wreszcie nadeszły...

Jak zawsze długo wyczekiwane i pompowane święta. Tegoroczne minęły Oliwierowi dziwnie chociaż przy stole wigilijnym i w następnych dniach nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego.

„To wszystko przez to, co się ostatnio działo" — sam nie wierzył w to, ile rzeczy przeżył od września. Cały dramat związany z Beatą to jedno, bo przecież w międzyczasie zainstalował Tindera i prawie przeżył przez to swój pierwszy raz.

„I co dalej?" — z nudów zajmował swoje myśli podczas bożonarodzeniowego obiadu.

Ach, tak. Widział się też z dawnymi znajomymi: Tomkiem i Anielą, a później... Później prawie miał dziewczynę. I Aleks — co najdziwniejsze nie potrafił go umiejscowić w ramach czasowych. Pamiętał mniej więcej wydarzenia z nim związane, ale gdzieniegdzie zamazywała mu się chronologia. Kręgle, pobicie go, czy to jak pierwszy raz wyszli na spacer do amfiteatru — obrazy, jak film, przewijały się w jego głowie.

Sylwester i Nowy Rok Oliwier spędził w raczej nijakim nastroju, nie robiąc nic specjalnego. Przy okazji ponurości spowodowanej brakiem towarzystwa, sam siebie dobijał tym, że już jutro szkoła i znowu cały ten cyrk zacznie się od nowa. Przez chorobę i dłuższe wolne rozleniwił się jak nigdy. Oprócz tego zauważył, że ostatnio pochłania naprawdę niebotyczne porcje jedzenia.

Święta, świętami, ale po nich wżerał równie dużo. Zauważył w lustrze zmianę na twarzy: cera drastycznie mu się pogorszyła, a sama buzia stała się okrąglejsza.

***

Dzień powrotu do szkoły okazał się być zimnym prysznicem i to z kilku stron. Raz, że musiał dogadywać się z nauczycielami na terminy poprawy sprawdzianów, dwa że oni sami jak szaleni zaczęli już gadać o nowych... Jakby tego było mało zmierzył się wzrokiem z Beatą, na którą wolny czas podziałał odżywczo, a nawet wymienili kilka słów. Niestety.

Dziewczyna, z niemałym tupetem, kąśliwymi słowami zwróciła uwagę na pogorszony stan fizyczny Oliwiera. Chłopak, rzecz jasna, odgryzł jej się, jednak ziarno z tamtych słów zakiełkowało później w jego głowie i nie tak łatwo było je wyplenić.

Od razu po szkole stanął przed lustrem bez koszulki. Bądź co bądź jego ostatni szał jedzeniowy nie zostawił wielkich śladów w sylwetce od pasa do szyi — wciąż wyglądał co najmniej zajebiście. Jednak ta twarz, na której dodatkowo zaczęły pojawiać się krosty...

Starał się uspokajać, powtarzając sobie, że Beatka wyolbrzymia i specjalnie chce mu zrobić tym na złość, ale z drugiej strony jeśli nie weźmie się za siebie, to faktycznie się zapuści.

Wisienką na torcie pierwszego dnia szkoły w styczniu był oczywiście Aleks. Wprawdzie nawet nie zamienili słowa i nie zaszła między nimi żadna interakcja, ale sam jego widok zabolał Oliwiera i to dosłownie.

Od czasu ich ostatniego spotkania naprawdę zapomniał o jego istnieniu, a brunet ułatwił mu to, faktycznie dając mu spokój tak, jak obiecał. Bał się jednak, że teraz znowu się do niego przyczepi. Chociaż może niepotrzebnie: na razie nic na to nie wskazywało.

Pierwszy tydzień szkoły tak go dobił, że nawet nie miał ochoty na swoje dotychczasowe ukojenie – bieganie. Wolny od nauki i obowiązków czas spędzał leżąc w łóżku, pożerając czipsy, czy inne dziadostwo i oglądając filmy lub zwyczajnie patrząc się w sufit i narzekając na życie i nawarstwiające się szkolne sprawy. Próbował przy tym zmotywować się do najdrobniejszej aktywności fizycznej, choćby spaceru. Na próżno. Każdego wieczora obiecywał sobie, że od jutra rana weźmie się za wszystko na poważnie i zawsze kończyło się tak samo.

Bez biegania poranki ponownie odzyskały swój okropny smak, a do tego Oliwier nie potrafił już zasnąć od razu, jak kiedyś, i przeglądał internet do później godzin. Wskutek tego do ozdób na jego twarzy, oprócz lekkiego trądziku, dołączyły wory pod oczami.

„Pierdolę. Muszę coś zrobić" — postanowił, patrząc w lustro pewnego poranka. Zmasakrowana twarz, spotęgowana przez niewyspanie, wręcz błagała o pomoc.

„Nigdy w życiu nie wyglądałem tak źle" — aż serce stanęło mu na chwilę, kiedy to sobie uświadomił.

Sięgnął pamięcią wstecz: co prawda, kiedy Beata odstawiała tę całą szopkę, przez tygodnie miał momenty, w których nie chciało mu się ruszyć z łóżka; wtedy jadł dużo mniej niż zwykle.

Niestety obecne połączenie obżerania się śmieciowym jedzeniem i braku ruchu dało się we znaki. Po powrocie popatrzył jeszcze raz na swoje pulchniejsze, odmienione oblicze i naprawdę miał ochotę się rozpłakać. Poczuł nagłą bezradność. Przez wszystkie nastoletnie lata miał może pięć krost na krzyż i wiecznie zgrabną, mocno zarysowaną twarz. A teraz?

„Ech..." — niby wiedział, że jedynym ratunkiem jest sport, ale im bardziej o tym myślał, tym bardziej nie chciało mu się do niego zebrać. I tak leżał zatopiony w swojej beznadziejności.

Następnego dnia poczuł impuls do wzięcia się w garść i choć nie przekuł tej energii w wyjście na zewnątrz, udało mu się chociaż odłożyć telefon i zabrać za drobne porządki.

„Zawsze to lepsze niż nic".

Moment później pod jego palce napatoczyła się ulotka z zapisami na zajęcia mma, którą dostał jeszcze w tamtym roku. Poczuł się jakby doznał olśnienia — zupełnie o tym zapomniał. Usiadł na chwilę na krześle, rozmyślając.

„Zajęcia zaczynają się już w następnym tygodniu. Co za szczęście" — mówił jeden głosik.

„Pewnie już nie będzie miejsc. Poza tym akurat teraz jestem daleko od formy życia. Jeszcze pójdę tam i się skompromituję" — odpowiedział mu drugi.

I po raz kolejny jeden mały impuls wystarczył, aby przemógł się i popędził na dół powiedzieć o swoich zamiarach rodzicom.

Matka z początku była sceptycznie nastawiona, ale wraz z tatą udało się ją przekonać.

„No i super" — Oliwier cieszył się i stresował jednocześnie.

Jeszcze tego samego dnia dopiął wszystko na ostatni guzik (na szczęście były jeszcze wolne miejsca). Położył się spać wyjątkowo wcześnie, z zupełnie optymistycznym nastawieniem do przyszłości.

***

Oliwier szedł w kierunku przeszklonego dwupiętrowego budynku. Na ramieniu miał zawieszoną torbę treningową, a w jego brzuchu krążyło uczucie lekkiego stresu zmieszane z podekscytowaniem.

„Nie tylko ja tam jestem początkujący" — dodawał sobie otuchy.

Przebrał się w szatni i zawitał na salę pięć minut przez rozpoczęciem zajęć. Znajdowała się tam już trójka chłopaków i (co zdziwiło Oliwiera) jedna dziewczyna.

„Ale ja się, kurwa, zmieniłem" — kiedyś podszedłby do którejś z osób i luźno zagadał, z kolei obecnie wzmożona niepewność, dopełniona jeszcze przez koszmarny stan jego twarzy, kazała mu stać w miejscu i czekać.

„Może jednak to był zły pomysł" — zaczynał wątpić.

Zaraz jednak wkroczył trener: żywiołowy, trzydziestoparoletni mężczyzna. Sporo niższy od Oliwiera, a przy tym bardzo krzepki, z zadziornym spojrzeniem.

— No to zrobimy sobie na początek rozgrzeweczkę, a później zaczniemy sobie od podstaw. To są zajęcia dla początkujących, do tego są raz w tygodniu, więc od razu mówię, żebyście się nie łudzili, że osiągniecie po nich nie wiadomo jakie efekty. Ale nikt wam nie każe być od razu sportowcami. Ja pokażę wam, na czym polega mma, poćwiczymy sobie głównie podstawy, będziemy też robić sparingi. Myślę, że dla samego poznania sportu i wysiłku fizycznego warto. Szczególnie w tych czasach — przewrócił oczami.

Jego końcowe narzekanie nie zniechęciło Oliwiera; mimo wszystko sprawiał wrażenie dość przyjaznego, ale stanowczego i wymagającego człowieka.

Trener napomknął jeszcze coś o tym, że zaraz zaczynają i kazał już teraz wybrać sobie sparingpartnerów, kiedy w tym samym momencie... Żołądek Oliwiera fiknął koziołka.

Nie kto inny, jak Aleks, lekko zdyszany, zawitał na salę, mamrotając krótkie: przepraszam za spóźnienie. Oliwier z początku go nie poznał, w końcu rzadko kiedy widział go tylko w krótkim rękawie.

„Kuuuurwa mać" — musiał jakoś odreagować ten nagły zwrot akcji.

„Co on tutaj robi?".

Nie rozmawiali ze sobą od czasu jego nieproszonej wizyty w domu Oliwiera w grudniu, kiedy ten drugi był chory.

„I dzięki Bogu. Ale, kurwa, myślałem, że będę miał spokój. Co ja się łudziłem..." — sam przed sobą przyznał, że był naiwny wierząc, że Aleks się od niego odczepi.

Nie miał jednak czasu na biadolenie, bo sytuacja pogarszała się z sekundy na sekundę. Aleks zupełnie odważnym głosem oznajmił trenerowi, że są z Oliwierem dobrymi znajomymi i że dogadali się na bycie sparingpartnerami, na co trener powiedział:

— Nie ma problemu, no to już jedną parę mamy z głowy. Reszta, dobierzcie się teraz, byle szybko — wśród dwunastu pozostałych osób (wszyscy w wieku okołolicealnym) zapanował lekki gwar.

Oliwier cały zesztywniał. Zastanawiał się, czy też nie wziąć na odwagę i nie postawić się, ale doszedł do wniosku, że woli już nie wywoływać cyrku (odrobinę bał się też reakcji trenera; wyglądał na człowieka, który lubił rzucać zjadliwe żarty, a to ostatnie, co chciałby usłyszeć w tej sytuacji).

Obecność Aleksa (oczywiście złośliwie stanął obok) potwornie wytrącała go z równowagi i musiał wytężyć każdy nerw, żeby przetworzyć to, co trener im pokazywał.

I tak półtorej godziny, które miało być chwilowym odsapnięciem od rzeczywistości i pozytywną zmianą, przerodziło się w półtorej godziny, w czasie którego szatyn raz po raz z utęsknieniem zerkał na kręcące się wskazówki zegara.

— Zostało pół godziny — donośny głos trenera rozbudził go. — No to teraz możemy przejść do ćwiczeń w parach. Dzisiaj nie będziemy jeszcze robić jako takich sparingów, ale spokojnie, wszystko w swoim czasie — uśmiechnął się szelmowsko.

Ustawili się w odpowiednim odstępie i zaczęli ćwiczyć wyprowadzanie ciosów rękami, a trener chodził od pary do pary i rzucał uwagami lub zwyczajnie przyglądał się.

Oliwier odetchnął z ulgą — to jeszcze mógł znieść. Jednocześnie już na samą myśl, co będzie kiedy zaczną w końcu sparować albo po prostu ćwiczyć w mniej komfortowych pozycjach, zemdliło go. I tak lekka ekscytacja możliwością „legalnego" dania sobie po mordzie przerodziła się w stres.

„Nie chcę wchodzić z nim w bliższy kontakt" — spojrzał na twarz Aleksa. Miała dość neutralny wyraz; w końcu teraz skupiał się na przyjmowaniu prawych i lewych prostych Oliwiera.

Moment później trener lekko go upomniał, komentując, że jest zbyt niemrawy i pozbawiony energii. Niby drobna uwaga, ale Oli zaczął poważnie się zastanawiać, czy nie zrezygnować z zajęć.

„Z drugiej strony tak dam tylko Aleksowi satysfakcję" — popatrzył na bruneta ponownie, wyprowadzając kolejny cios z całej siły.

„A gdybym tak niechcący zamiast w rękę trafił w twarz" — zaśmiał się w duchu. Propozycja była kusząca i musiał się porządnie powstrzymać od spełnienia jej.

— Koniec! — krzyknął trener. — To na tyle dzisiaj. Dzięki — przeszedł wzdłuż osób ustawionych w jednej linii, zbijając z każdym żółwika. — Aaa i zapomniałbym. Za tydzień zajęć nie będzie. Odrobimy to sobie gdzieś pod koniec, a jak komuś termin nie będzie pasował, to najwyżej dostanie zwrot pieniędzy.

Oliwier, porządnie zdyszany, popędził do szatni, nie patrząc na nic i na nikogo. Oczywiście chwilę później zawitał w niej Aleks, jednak czarnowłosy, co dziwne, poszedł na drugi koniec i ogólnie wyglądał jakby nie chciał przeszkadzać Oliwierowi.

Czy z własnej dobroci, czy przez złowrogie spojrzenia, jakimi obrywał teraz od szatyna — ciężko stwierdzić. Oli jako tako trzymał nerwy na wodzy, postanawiając, że nie powie tamtemu ani słowa, bo przecież on tego właśnie chciał: uwagi.

Jednak po wyjściu z budynku powiedział w głowie stanowcze „tak nie będzie" i stary, odważny Oliwier ponownie zawitał w jego ciele.

— Musimy pogadać — wysyczał, zatrzymując w ten sposób Aleksa, który zdążył postawić dwa kroki w przeciwną stronę.

— Tu, czy gdzieś indziej? — zapytał tylko.

— Może być tu — żyły Oliwiera tłoczyły już potężną dawkę wściekłości, która zaraz zamieni się w słowa.

— Słucham.

— Słuchasz, kurwa, powiadasz?

Pauza.

— To czego, kurwa, nie usłyszałeś ostatnim razem?!

Aleks już otwierał usta, ale tym razem Oliwier nie zamierzał mu pozwolić dojść do głosu.

„Nieważne co powie i tak dalej będzie robił swoje" — podsycił się jeszcze tą myślą.

— Robisz to specjalnie, prawda? Żeby mnie wkurwić. Zdenerwować. Kochasz psuć mi humor, co nie? — okropny grymas gniewu wykrzywił mu twarz.

— Akurat kocham coś innego.

— Dobra, skończ pierdolić. Odpowiedz mi — natychmiast zdał sobie sprawę z bezsensu tych słów: wcale nie oczekiwał od chłopaka odpowiedzi. — Naprawdę uwielbiasz uprzykrzać mi życie? Nie, to nawet nie pytanie, oczywiście, że tak jest. Tylko powiedz mi, co ja ci takiego zrobiłem, że musisz się nade mną znęcać?

Zmęczony monologiem, Oliwier złapał oddech. Powoli docierało do niego co powiedział i miał co do tego mieszane uczucia: nie lubił zgrywać ofiary i wyrzucać w ten sposób swoje żale — czuł się przez to słabiej. On, który zawsze potrafił prosto w twarz wyjaśnić każdego, kto miał do niego jakiś problem.

Ale Aleks był ewenementem. Nie ma co żałować tych słów: Oliwierowi wydawało się, że już naprawdę kończą mu się pomysły na to, co mógłby zrobić, żeby chłopak dał mu wreszcie święty spokój.

— No już, odpowiadaj — podniósł głos, stając nad nim jak kat, bo czarnowłosy milczał, a do tego skulił się lekko. — Teraz będziesz udawał ofiarę?!

— Ej, ej, panowie, spokojnie — tuż przy nich stanął trener, z którym właśnie skończyli zajęcia. — Bez nerwów. Bicie się zostawcie na trening — powiedział, widząc groźną minę Oliego.

Kilka oddechów.

— Jest okej? — zapytał jeszcze trener.

— Tak — skłamał Oliwier, a Aleks przytaknął wraz z nim.

Trener wsiadł do samochodu i odjechał, a oni znowu zostali sami.

— Przepraszam — wymamrotał znienacka Aleks.

— Ja pierdolę...

— Naprawdę przepraszam — żałośnie brzmiący głos bruneta. — Nie chciałem ci sprawić problemów.

— To się ode mnie, kurwa, odczep. Raz na zawsze.

— Zrozum, nie mogę. Ja po prostu... — Aleksowi zabrakło słów.

— Po prostu chcesz mnie wykończyć psychicznie — Oliwier rzucił mu ostatnie złowrogie spojrzenie i opuścił miejsce.

***

Kolejne dwa tygodnie minęły Oliwierowi bez szału. Wreszcie nadrobił zaległości sprawdzianach, co prawda wszystkie ledwo zdał, ale zdał.

— Jakiego torta chcesz na urodziny? — spytała w sobotę mama, a Oli ze zdumieniem zauważył, że zupełnie zapomniał o swoich urodzinach. A to już niedługo: dwudziestego pierwszego stycznia.

— Aaa, w sumie to...

— No chyba, że nie chcesz torta.

— Jak to tak bez torta?

— No może jakiś placek zamiast tego albo ciasto, czy cokolwiek — proponowała matka.

— Kup, co chcesz — zdecydował. W tym roku naprawdę nie miał ochoty na obchodzenie urodzin.

Tak właściwie nigdy nie urządzał z tej okazji żadnej imprezy. Zwykle to znajomi wyciągali go w ten dzień na miasto i stawiali pizzę, ewentualnie, tak jak w tamtym roku, dobre piwo.

„Ciekawe, czy Marek coś zaproponuje" — z jednej strony wciąż nie sądził, że powinien się z nim pogodzić, z drugiej trochę, gdzieś tam skrycie, liczył na jego inicjatywę.

Jednak Marek w dzień jego urodzin nie dał znaku życia. Zamiast tego inne przeczucie, przeczucie, które Oliwier cisnął na samo dno swojej głowy, sprawdziło się.

— Dzień dobry — kończył właśnie jeść obiad, kiedy usłyszał dzwonek do drzwi i głos Aleksa.

„No to urodziny też już mam spierdolone. Zajebiste życie".

— Momencik, zaraz go zawołam — i oczywiście życzliwy ton jego matki na dokładkę.

— Oliwier, kolega do ciebie.

— Nie ma mnie.

— Może chce ci złożyć życzenia urodzinowe — nacisnęła matka. — Co ty taki... Ostatnio już kompletnie nie wychodzisz z domu, jedynie szkoła i te głupie zajęcia mma. Już nawet przestałeś biegać.

„Nie ma to jak wspierający rodzice".

— Daj mu spokój, Ela, taki wiek. Wszystko ci się odmienia raz, dwa. Już zapomniałaś? — przynajmniej ojciec się za nim wstawił.

Dyskusja rodziców zaczęła powoli zmierzać w stronę kłótni, więc Oliwier stwierdził, że z dwojga złego już lepiej mu wyjść do tego Aleksa i dowiedzieć się czego chce.

— Czego? — zapytał niegrzecznie.

— Chodź się przejść.

— No dobra — postanowił chociaż w urodziny nie sabotować swojego humoru i nie wdawać się w bezsensowne kłótnie.

Usiedli w jednym z mniejszych parków, a Aleks nie wiadomo do czego powiedział:

— Dziwne.

— Hmm?

— Te drzewa, spójrz. Mamy styczeń, a wciąż są zielone. To takie dziwne.

Oliwier nabrał ochoty, by zapytać go, czy mieszka tu dopiero od pierwszej klasy liceum, ale stłumił ciekawość.

„Lepiej nie — jeszcze sobie pomyśli, że mnie interesuje jego osoba i dopiero będzie".

— Natura jest niesamowita — Aleks, jak oczarowany, obracał oczami to tu, to tam.

Zawiał wiatr, a Oliwier dostrzegł, że chłopak nie ma już identycznej fryzury jak on: czarne włosy wyraźnie mu odrosły, a grzywka została przesunięta lekko w lewo przez mocniejszy podmuch.

— To mi chciałeś powiedzieć?

— Faktycznie, ja nie o tym — uderzył ręką w czoło, sięgając do torby, która leżała obok niego.

Wyciągnął z niej małe kartonowe pudełeczko, a Oliwier tylko przełknął wyraźnie ślinę, już się obawiając, co może skrywać.

Na szczęście okazało się, że w środku była tylko najzwyklejsza muffinka ze świeczką wbitą w środek.

— Musisz mi pomóc — brunet wetknął mu w rękę babeczkę (Oli wziął ją z możliwie najbardziej niechętną miną), grzebiąc wolną ręką w kieszeni. Pięć sekund później wyciągnął wreszcie zapałki.

— Noo — zrobiło się niezręcznie, bo trochę nie wiedział, jak ma się za to zabrać. — To może tak, daj mi to — zabrał muffinkę. — I weź to — podał mu zapałki. — I zapal — dodał głupio Aleks.

— W sumie nawet lepiej, że mi dajesz zapałki. Tobie takie bronie dobrze nie służą — przypomniał sobie po raz kolejny (dalej nie dowierzał, że to wydarzyło się naprawdę) jak ten typ latał kiedyś z nożem w kieszeni po mieście.

— Dobra, dobra — zbył go nieprzytomnie Aleks. — Szybciej.

Oliwier odpalił pierwszą zapałkę, ale musiał ją zgasić. Ręka Aleksa trzęsła się tak bardzo, że nie mógł wycelować nią odpowiednio, a mimo całej antypatii wolał jednak nie podpalać go w miejscu publicznym.

Druga próba również zakończyła się fiaskiem i Oliwier wyrzucił na zewnątrz swoje zdenerwowanie:

— Co ci? Weźże to trzymaj prosto.

— Przepraszam — mruknął Aleks, ale jego ręka wciąż się nie uspokoiła.

— Ja pierdolę — westchnął Oliwier.

Rozeźlony zapalił następną, chyba piątą zapałkę i odłożył pudełko, chwytając lewą ręką za dół babeczki celem stabilizacji.

— Sukces — wymamrotał zadowolony, jakby właśnie wspiął się na Mount Everest.

Inne wrażenie, tym razem fizyczne, doszło do niego z opóźnieniem: nie trzymał tylko za papilotkę, a także za rękę Aleksa.

Cofnął rękę jak oparzony i przez ten ruch prawie naprawdę podpalił bruneta.

„Kurwa mać. Na pewno zrobił to specjalnie... Że niby ręka mu drżała" — miał pretensje do samego siebie, że dał się złapać w tak oczywistą pułapkę.

Nie zdążył tego skomentować, bo Aleks zaczął odśpiewywać głośne „Sto lat". Chociaż w pobliżu było co najwyżej paru emerytów, Oliwier w środku płonął ze wstydu i zażenowania.

— Dobra, już dobra, skończ jęczeć — uciszył go, podświadomie odnotowując, że Aleks śpiewał dosyć ładnie i czysto (na pewno nie przypominało to typowego wykrzyczanego „Sto lat").

— No dobra, dobra — lekki uśmiech ozdobił twarz bruneta. — To to już nie będzie nam potrzebne — wyciągnął świeczkę i gwałtownie cisnął ją do kubła.

— No nieźle — skomentował Oliwier; Aleks uczynił to tak chaotycznie, że wręcz go tym wystraszył.

— To teraz jedz — brunet chwycił za jego dłoń, przyciągając ją ku sobie.

— Ej — Oliwier natychmiast wyrwał się z tego uścisku; jakikolwiek kontakt fizyczny z Aleksem był dla niego co najmniej niekomfortowy. — Jeszcze raz mnie tkniesz bez pozwolenia, a przywalę ci w mordę.

— Hm... W sumie to mała kara — uśmiechnął się tamten.

— Ja pierdolę — Oliwier pożałował nagle, że z nim wyszedł. Już lepiej było słuchać kłótni rodziców niż samemu zaczynać własną.

— Spokojnie, nie denerwuj się — jak można się było spodziewać, te słowa tylko rozjuszyły Oliwiera.

— To mnie nie dotykaj.

— Dobrze, już nie będę. Ale zjedz — wyciągnął babeczkę ku niemu.

Oliwier dla świętego spokoju wziął ją, po czym zaczął ją oglądać uważnie.

— No już, jedz — Aleks zmierzył go intensywnym wzrokiem, ale szatyn wciąż trzymał ją na dystans od ust.

— Pewnie jest zatruta — przewrócił oczami.

— Nie jest, głuptasie. Jestem ostatnią osobą, która chciałaby ci zrobić krzywdę.

I chociaż głębokie spojrzenie brązowych oczu Aleksa nie wskazywało na to, żeby kłamał, Oliwier miał wątpliwości.

— Ty mi stale robisz krzywdę. I nie mów do mnie „głuptasie" — dodał.

— No dobrze, mądralo.

— Ja pierdolę — Oli zmarszczył czoło z irytacji.

— Uroczo wyglądasz, jak się tak denerwujesz — Aleksander nie spuszczał z niego wzroku.

— Nie no, nie wytrzymam — Oliwier aż wstał od nadmiaru emocji.

— Już nie będę, nie będę — zarzekał się Aleks, widząc do jakiego stanu go doprowadził.

Milczenie.

— No... To chciałbym ci życzyć spełnienia wszystkich marzeń jakie masz.

— Wszystkich? — zapytał podchwytliwie Oliwier.

— Tak — Aleks również wstał, a przy tym uśmiechnął się najszczerzej na świecie.

— W takim razie marzę o tym, żebyś dał mi wreszcie święty spokój. Na zawsze.

— Jeżeli tego będziesz naprawdę chciał, tak się stanie — po raz kolejny uśmiech zagościł na twarzy Aleksa, jednak tym razem nie dołączyły do niego oczy: mętność w nich ukryta, podkreśliła nędznie chudą twarz Aleksa, a wystające kości policzkowe tylko spotęgowały efekt.

— Właśnie tego chcę — odrzekł Oliwier.

Aleks nie odpowiedział.

— A właśnie — Oliemu się przypomniało — jeżeli myślisz, że jestem idiotą i nie wiem, że specjalnie udawałeś, że ci drżą ręce... — zmierzył go nienawistnym spojrzeniem.

— Nie robiłem tego specjalnie.

— Ta, na pewno...

— Naprawdę — Aleks znowu spojrzał mu głęboko w oczy, jednak tym razem Oliwier już nie był taki przekonany, czy te jego niewinne spojrzenia są dowodem szczerości.

„Beatę jakoś potrafił oszukać. Obydwoje są takimi samymi aktorami i obydwoje są siebie warci".

— Nie wierzysz mi? — wątły głosik

— A czemu miałbym ci wierzyć? — wybuch śmiechu Oliwiera.

— Racja — Aleks spuścił głowę. — Ale naprawdę mówię prawdę.

— To co niby, Parkinsona masz?

„A co jak wyjdzie, że naprawdę ma jakąś chorobę?" — Oliego dopadła niezręczność, ale szybko ją zabił.

— Nieee. Po prostu — czarnowłosy zawahał się. — To ty tak na mnie działasz — wypalił wreszcie i Oli wyczuł od niego niepewność.

„Pewnie kłamie".

— Tak, to znaczy jak? — pociągnął go za język.

— Stresuję się przez ciebie. Ale tylko odrobinę — dodał śmielej, jednak z jego twarzy wciąż emanowała dziwna emocja. Czy to był wstyd?

— No widzisz, jak tak na ciebie działam, to tym bardziej nie powinieneś się ze mną spotykać.

— Nie, nie — szybko zaprzeczył. — To wierzysz mi? — zapytał nie wiadomo po co.

— Oczywiście, że nie — Oli uśmiechnął się, czując satysfakcję z miny chłopaka, jaką otrzymał w odpowiedzi. Jednocześnie w duchu zaczął się zastanawiać, czy to w ogóle możliwe stresować się tak czyjąś obecnością. Natychmiast stłumił te myśli.

Postali jeszcze trochę w ciszy: Aleks gapił się w stronę Oliwiera, Oliwier na wszystko inne oprócz bruneta.

— To będę leciał. Na razie! — tym razem nawet Oliwier zauważył sztuczność jego uśmiechu.

„Może wreszcie zobaczył, że to nie ma sensu i teraz się odczepi" — wracał do domu pełen optymizmu. „Może...".

***

Życie Oliwiera do złudzenia przypominało ostatnio jazdę nudną szosą, na którą od czasu do czasu wskakiwał spłoszony jeleń. I o ile pod słowem jeleń krył się zazwyczaj Aleks, tym razem to Beata zagrała pierwsze skrzypce w jego dniu i to zupełnie niespodziewanie.

Było ciemno, środek miasta. Oliwier wyszedł na odstresowujący spacer i jak na złość wpadł na Beatę i Żanetę. Ominąłby ich, ale Beata szepnęła coś do koleżanki i obie prychnęły śmiechem, a Oli mimowolnie się zatrzymał. Zmierzył ich wzrokiem (dziewczyny również się zatrzymały), ale zaraz uświadomił sobie, że był to idiotyczny ruch.

— No, no, no — Beata zaniosła się głośno. — Cześć Oliwier.

Szatynowi zupełnie nie odpowiadał dobry humor dziewczyny.

„Co z nią?" — aż się zestresował z tego wszystkiego.

— Coś nie za dobrze wyglądasz — spojrzała na niego odważnie. — Wysypiasz się? — doprawiła pytanie sztuczną troską w głosie.

— I ty mi to mówisz. Spójrz na siebie — Oli wydał z siebie coś pomiędzy fuknięciem a śmiechem.

— No ja niestety zawsze byłam brzydka — westchnęła teatralnie. — Za to ty... Bardzo ci spuchła ostatnio twarz — skrzywiona mina — jesteś pewien, że nie użądliła cię jakaś osa?

Oliwier powtarzał sobie w duchu: „olej ją", jednak nic mu to nie dało. Złość kotłowała się w nim coraz mocniej, wymykając się spod kontroli.

— A ty, od kiedy się z nią trzymasz? — zmienił temat, zwracając się do Żanety. Dziewczyna również należała do całej paczki i dopiero co niedawno przepraszała go wraz z innymi. A teraz?

— Zazdrosny? — odpowiedziała mu Żaneta w dość bojowy sposób.

— O co? O trzymanie z kurwami? Średnio — zaniósł się wymuszonym śmiechem.

Z satysfakcją obserwował jak jego przeciwniczka przez tę obelgę również traci nerwy i maska pod tytułem „mam na wszystko wywalone" opada.

— Jeszcze raz do mnie tak powiesz...

— Jak? Że jesteś kurwą? Przecież to fakt.

— Nie każ mi znowu z tobą zaczynać — powiedziała tonem zawierającym w sobie groźbę.

— Już się ciebie boję — odbił piłeczkę Oliwier, jednak w środku zrobiło mu się z lekka niedobrze. Mimo wszystko tamta sytuacja odcisnęła na nim takie piętno, że nawet teraz, kiedy wiedział, że wszyscy znają prawdę, podświadomie bał się, co znowu knuje ta dziewucha.

— Poza tym nie masz już pachołków, żeby się nimi wysłużyć. Ostatni, mówiąc lekko, wyruchał cię twoją własną bronią — sztuczny uśmieszek zawitał na buzi szatyna.

— Racja, pachołków się już pozbyłam, ale zostały mi jeszcze zaufane osoby — obie z Żanetą uśmiechnęły się złośliwe.

„Przecież to nie ma sensu... Po co ona zadaje się z Beatą? Nawet jeśli z nich takie przyjaciółeczki, po tym jak cała akcja wyszła na jaw, to jak strzał w kolano".

Olśnienie.

— Ty wiedziałaś o wszystkim od początku? — Oliwier wątpił w to, że Żaneta przyzna się, jeśli faktycznie wiedziała.

— Może — półuśmiech dosłownie poraził jego oczy.

Teraz był już pewien.

Frustracja targnęła jego ciałem jak nigdy wcześniej: poczuł jak zaczyna niekontrolowanie drgać. Rzucił jeszcze jakimś wulgaryzmem na odchodne, czym prędzej kierując się w stronę domu, żeby móc się w spokoju opanować.

Zamknął drzwi od pokoju na klucz, a wraz z dźwiękiem zamka, potężne uczucia, jakich nie doświadczył od bardzo dawna, zbombardowały jego głowę.

Jak żywa stanęła mu przed oczami sytuacja z tamtych wakacji i Żaneta żartująca z tego, że będzie miał pecha przez cały następny rok.

„Nie no, wtedy jeszcze nie wiedziała. Nie mogła... Przecież wtedy nawet Beata tego nie planowała. Chociaż... Chuj wie".

Kolejne minuty spędził na intensywnym przypominaniu sobie różnych sytuacji: faktycznie u Beaty już wcześniej dało się zauważyć dziwne zachowania, z tym, że wtedy nie było w nich nic dziwnego.

Oliwier próbował się uspokoić i po raz kolejny postawił mocną granicę między przeszłością i teraźniejszością, nie pozwalając sobie zaglądać do tej pierwszej. Jednak uczucie zdrady było tu wciąż, silniejsze niż kiedykolwiek...

Nie żeby Żaneta była dla niego ważną osobą. Po prostu nie mieściło mu się to w głowie. Zupełnie.

„Jak... Jak można? Przecież ja jej nic nie zrobiłem" — zaczął analizować ich relację i naprawdę nie rozumiał jak mogły razem coś takiego zrobić.

„Kolejny pojeb" — tym razem na dobre zakończył zadręczanie się wspomnieniami.

Jeżeli to przypadkowe spotkanie na mieście dało cokolwiek pozytywnego Oliwierowi, to był to nagły przypływ motywacji. Beata szydząca z jego wyglądu — to już naprawdę ostatnie ostrzeżenie.

„Jak się za siebie wezmę, to wtedy posra się z zazdrości" — obiecywał sobie.

Zbyt długo odkładał dbanie o siebie na później. Dość.

***

Jednak co innego żar motywacji, a co innego siły fizyczne. Przez kolejnych kilka dni Oliwier nie zrobił nawet najmniejszego progresu we wzięciu się za siebie. Z wyrzeźbionego brzucha nie zostało już prawie nic, a twarz wciąż była w iście opłakanym stanie.

Jakby tego było mało, Beata z Żanetą (oczywiście umiejętnie) zaszydziły z niego w szkole nie raz, a dwukrotnie. Wykorzystały okazje, kiedy Oli sam wędrował przez korytarz. Za trzecim razem już im się tak nie poszczęściło.

Do rozmowy włączył się Marek, który usłyszał co nieco i uraczył ich takimi słowami, aż Oliwier był zdziwiony jego kreatywnością.

Krótko porozmawiał z dawnym przyjacielem i w ten sposób Marek i reszta dowiedzieli się o prawdziwym obliczu Żanety, izolując obie dziewczyny na dobre. Beata i jej przyjaciółka wydawały się nic sobie z tego nie robić; poza tym w klasie było mnóstwo osób, które nie miały pojęcia o całej tej sytuacji, więc zaczęły zagadywać do nich.

Marek nawet zaproponował Oliemu, by rozpowiedzieć wszystko, ale Oliwier stanowczo zaprzeczył: nie obyłoby się to bez wplątania we wszystko jego skromnej i przede wszystkim zmęczonej osoby.

Szatyn podziękował dawnemu koledze, ale jednocześnie czuł się bardzo głupio i niezręcznie. Miał wrażenie, że razem ze swoją atrakcyjnością, tracił w zastraszającym tempie pewność siebie i tupet. Niby miło ze strony Marka, że tak się za nim wstawił, ale z drugiej strony czuł się jak ostatnia pizda, nie potrafiąca się sama obronić.

„Tyle dobrego, że chociaż Aleks się w to wszystko nie wpierdala" — pomyślał, ale zaraz przypomniał sobie, że widzi się z nim dziś po szkole na treningu mma.

Oliwier wyszedł z zajęć naprawdę zadowolony: dziś po raz pierwszy sparowali „na poważnie". Zupełnie też nie spodziewał się takiego obrotu spraw: Aleks brał treningi zupełnie serio i przestał robić dziwne podchody w jego stronę. Obawy Oliwiera o to, że brunet zrobi podczas walki coś, przez co będzie czuł się nieswojo, okazały się więc niesłuszne.

— Dzięki za dziś — Aleks dogonił go, kiedy ten podchodził do przejścia dla pieszych.

„Nie chwal dnia przed zachodem".

— Ty chyba nie wracasz tą drogą?

— Jesteś pewien? A wiesz, gdzie mieszkam?

— Nie wiem, ale zawsze szedłeś w inną stronę — powiedział niezbyt przyjemnie brązowowłosy.

— Twoje oczy ślicznie błyszczą na słońcu.

— Wiesz co, nie wkurwiaj mnie — cała radość z wysiłku fizycznego momentalnie opuściła ciało Oliego.

— Wybacz, wypsnęło mi się. Co u ciebie ostatnio?

— Nic.

— A ten, nie chcesz się przejść? Usiąść w parku i pogadać?

— Nie.

— Dobra, powiem wprost. Słyszałem od Marka o tej sytuacji z Beatą i Żanetą.

— Zajebiście. Miał powiedzieć tylko wybranym osobom.

— I powiedział.

Oliwier zastanowił się nad tymi słowami i w sumie uznał, że nie ma sensu się wykłócać. Przecież Aleks od dłuższego czasu faktycznie trzymał z Markiem, a przynajmniej gadali dużo ze sobą szkole. Czy poza nią było tak samo — tego Oliwier nie wiedział.

— To jak? — proszący głos Aleksa.

— Dobra, mogę z tobą chwilę posiedzieć — westchnął Oliwier jakby oddawał mu ogromną przysługę.

— To co z tymi dwiema idiotkami? — zaczął rozmowę Aleks, kiedy już usiedli na ławce.

— Nie twój interes.

— Właśnie, że mój. Na za dużo sobie pozwalają. Nie pozwolę im na to, żeby cię wkurwiały.

— Jesteście siebie warci — Oli rzucał słowa, nie bardzo skupiając się na rozmowie.

— Nie mów tak — potulny głosik Aleksa i spojrzenie pełne emocji. — Przecież to ja pokazałem wszystkim prawdę.

— Nie o tym mówię. Też mnie wkurwiasz tak jak ona.

— Możliwe — Aleks nie zaprzeczył. — Ale ja cię naprawdę kocham...

— Weź skończ już pierdolić — Oliwier nauczył się już, że chłopak uwielbia coraz rzucić takim ckliwym tekstem i że najlepsze, co można zrobić, to po prostu zignorować lub wyśmiać go.

— Więc tylko ja mam prawo cię wkurwiać — wyprostował się. — No to co takiego ci powiedziała? Marek tylko napomknął mi o wszystkim i nie podał szczegółów.

Oliwier w duchu podziękował Markowi.

— Już ci powiedziałem, to nie twoja sprawa.

— Oj, no weź, powiedz. Będzie ci lżej — spojrzał na niego z troską.

Oliwier, wpierw niechętnie, zaczął udzielać mu zdawkowych odpowiedzi, ale Aleks zasypywał go ciągle takim gradem pytań, że postanowił, że już lepiej będzie jak sam opowie wszystko od a do z.

Ani się spostrzegł, a zaczął przy tym gadać o swoich odczuciach: o tym jak poczuł się zdradzony, sam nie wiedząc dlaczego, bo przecież tak naprawdę ma obie dziewczyny w dupie. W ostatniej chwili zahamował się, bo prawie wyleciałby z tekstem o swoim wyglądzie i tym, że zrobiło mu się zwyczajnie przykro przez słowa Beaty.

Aleks podczas całego monologu odzywał się sporadycznie, zadając pytania, albo rzucając tekstami typu: „och, rozumiem", czy „biednyyy".

Oliwier zdziwił się, bo po tej całej paplaninie poczuł się naprawdę lepiej.

Prawie wymsknęło mu się podziękowanie w stronę bruneta, kiedy się rozchodzili, ale w porę ugryzł się w język.

„Jeszcze sobie pomyśli nie wiadomo co. Poza tym czy jemu potrzebne jest moje „dziękuję"? Przecież, czy to powiem, czy nie, będzie pierdolił o tym jak bardzo piękny jestem".

***

Kolejny tydzień Oliwiera wyglądał z początku jak wszystkie inne ostatnimi czasy: mglisty, leniwy, pełen beznadziejności i obżerania się syfem. Środowy trening mma, zamiast dać mu trochę dobrego humoru, dobił go jeszcze bardziej.

Oliwier uwielbiał rywalizację i rzecz jasna nie znosił przegrywania, a dziś przegrał aż dwa razy: najpierw z Aleksem, później z innym chłopakiem (dla sprawdzenia wymienili się sparingpartnerami).

Próbował sobie przypomnieć, kiedy nastąpił ten przełomowy punkt, w którym zupełnie zrezygnował z wysiłku fizycznego i zapuścił się, czego żniwo zbierał teraz. Co więcej, do szpiku kości irytował go fakt, że Aleks jakimś cudem zdawał się mieć nieskazitelną kondycję; na pewno o niebo lepszą od niego.

„Przecież dopiero co zdychał, jak raz ze mną biegł".

Jednak faktom nie dało się zaprzeczyć: czarnowłosy ogóle nie wyglądał na zmęczonego, a po treningu, kiedy Oliwier łapczywie łapał oddech, zamęczał go swoją nieustanną paplaniną. I to nie pierwszy raz: Oli zwrócił na to uwagę już wcześniej, po prostu wtedy nie chciał tego przyznać.

Za dzisiejszą przegraną wyżył się na brunecie w inny sposób, zasypując go gradem wyzwisk po tym jak Aleks podszedł do niego jak zawsze i cukierkowym głosem zapytał o „plany na teraz".

Oliwier, kładąc się w łóżku wieczorem, nastawiał się na to, że czwartek będzie równie fatalnym, jeśli nie gorszym, dniem. Jak błyskawica uderzyła go w połowie zajęć pewna nowina. I to dobra nowina, oj, bardzo dobra.

Beata wypisywała się ze szkoły. Od następnego semestru, to znaczy gdzieś od połowy lutego, miało jej już tu nie być.

— Ale jesteś pewien? — dopytywał Roberta, który podzielił się z nim tą informacją.

— Na sto procent.

— Jak się dowiedziałeś?

— Gadała o tym z Żanetą i jeszcze z paroma innymi osobami.

— Może znowu coś kombinuje — szatyn nieufnie podchodził do sprawy.

— Nie ma szans.

— O czym gadacie? — Marek podszedł do nich.

Robert wprowadził go w rozmowę i Marek uspokoił wątpliwości Oliwiera, mówiąc, że słyszał osobiście jak Beata rozmawia o tym z wychowawczynią.

— Czyli to raczej prawda.

— Na pewno — Marek uśmiechnął się do niego.

— No to zajebiście. Muszę iść jeszcze do biblioteki, na razie — opuścił towarzystwo.

„Czyli Beata się wypisuje. Nie no, to jest kurwa nieprawdopodobne" — miał wrażenie, że zaraz popłacze się ze szczęścia.

Po szkole zagadał do niego Aleks, chcąc się upewnić, że słyszał o Beacie.

Dobry humor nie opuszczał Oliwiera do piątku: zapomniał zupełnie o swoich obecnych problemach i niekorzystnym wyglądzie. Kiedy nadszedł wieczór, poczuł ochotę na zrobienie czegoś szalonego: dawniej oznaczałoby to wyjście z kumplami na jakiś wysokoprocentowy trunek i powygłupianie się na mieście.

„Co by tu..." — zastanawiał się.

A może? Nie, kurwa, lepiej nie — przez chwilę pomyślał o spotkaniu z Aleksem. Chociaż właściwie...

„Co to zmieni? Prośby i groźby i tak chuja na niego działają".

A po ostatniej dłuższej rozmowie z nim w parku Oliwier odczuł wyraźną ulgę. Nie to, że Aleks powiedział coś wyjątkowego — po prostu Oli od dłuższego czasu potrzebował się komuś wygadać.

Zastanowił się jeszcze chwilę nad Markiem: mimo wszystko niesmak do jego osoby pozostał i pozostanie już na zawsze. A Aleks, bądź co bądź, miał jeden plus: był ślepo zapatrzony w Oliwiera. I chociaż przynosiło to zwykle mnóstwo kłopotów, takich jak idiotyczne karteczki, czy mdlące teksty o miłości, również z tego samego powodu chłopak słuchał uważnie każdego jego słowa, nieważne o jakiej głupocie by nie mówił i do tego (czy szczerze: to inna kwestia) wczuwał się w sytuację, próbując okazać zrozumienie.

Oli czuł, że Marka niekoniecznie obchodziłyby jego wywody: od pewnego czasu przestawł już nawet wykazywać chęci naprawienia kontaktu z Oliwierem. W końcu wciąż miał swoją paczkę znajomych, więc po co mu to? Teraz powoli będą się stawać dla siebie obcymi ludźmi. Zwykła kolej losu. Choć trochę to Oliwiera bolało, ale przecież sam tak zdecydował.

Istniał jeszcze jeden powód, dla którego szatyn chciał się zobaczyć akurat z Aleksem: czuł, że mógł mieć coś wspólnego z tą nagłą decyzją Beaty i miał ochotę sprawdzić swoje podejrzenia.

Mroczne, granatowe niebo, w podobnym kolorze, co kołdra Oliwiera, zrzucało na miasto niepokój i niepewność, które przestraszyłyby najodważniejszych. Wiał lekki wiatr, z rodzaju tych przynoszących w dzień zbawienie. Teraz jednak wprawiał drzewa w dziwny szelest i szum, a każdy chwilowy przystanek, goszczący ciszę, wzmagał tylko strach nocnych spacerowiczów. Nigdy nie wiadomo, co kryje się w ciemności i czy ten nagły dźwięk, to wciąż tylko dzieło sił natury.

— HEEEJ!

— Jezusmaria! Wystraszyłeś mnie — powiedział Oliwier bez opamiętania.

— Przepraszam, nie chciałem.

— Nie szkodzi — szatyn uspokajał wciąż walące serce. Aleks dosłownie znienacka wskoczył na chodnik, zagradzając mu drogę — nic dziwnego, że prawie dostał przez niego zawału.

— No to opowiadaj, co tam u ciebie — ciepły uśmiech bruneta rozświetlił przestrzeń wokół nich.

— Nic ciekawego — zbył go Oliwier, zaczynając żałować, że zaproponował spotkanie.

„Masz spytać o Beatę, pamiętaj" — powtarzał sobie w głowie, póki jeszcze tamten nie wyprowadził go z równowagi.

— U mnie za to się dzieje — brunet spojrzał na niego z wesołym błyskiem w oku. Przez sekundę jego wychudzona twarz zdawała się promieniować światłem. Po zobaczeniu znużonej miny Oliwiera natychmiast zgasło i głęboko osadzone, mrocznobrązowe oczy Aleksa znowu nadały jego twarzy trupiopodobnego kształtu, zupełnie kontrastującego z jego złocistą, opaloną skórą.

Cisza.

— W ogóle nawet nie wiesz jak się cieszę, że zaproponowałeś spotkanie. Co cię naszło? — Aleks wraz z emocjonowaniem się, zbliżał się delikatnie do Oliwiera; szatyn odsuwał się od niego, krocząc tuż przy trawie sąsiadującej z chodnikiem.

— Nic specjalnego. Po prostu chciałem się czegoś dowiedzieć.

— Dowiedzieć się co tam u mnie, jak super! — dopowiedział sobie brunet.

— Niekoniecznie, ale możesz opowiedzieć — wyrzucił ciężko Oliwier.

Sam nie wiedział, czemu pozwolił mu mówić. Może dlatego, że uważał za zwyczajnie chamskie, gdyby teraz wypalił, że interesuje go tylko sprawa Beaty i nic więcej. Mimo wszystko to on zaproponował spotkanie. Niby Aleks irytował go niewyobrażalnie, ale...

„Ten jeden raz mogę potraktować go jak normalnego człowieka".

Podekscytowany Aleks opowiedział mu o trzech spotkaniach, jakie odbył w ciągu ostatnich trzech dni: kolejno spacer z Amelią, z Julią (również dziewczyną z ich klasy) i wyjście na bilard z Robertem. Ogólnie był to istny monolog, bo chłopak obrał sobie za punkt honoru zdać szczegółową relację z każdego spotkania.

— No, ale zaraz zamęczę cię gadaniem na śmierć — powiedział w końcu. Oliwier wyjątkowo się tym nie przejmował, poza tym i tak go nie słuchał. — No to...

— To co?

— Powiedziałeś wcześniej, że chciałeś się czegoś dowiedzieć.

— Aaaa! — szatyn zupełnie zapomniał.

„Dobrze, że chociaż on zapamiętuje wszystko, co powiem".

— Chciałem zapytać o Beatę.

— Co z nią?

— No przecież wiesz, wypisuje się ze szkoły.

Przełknięcie śliny.

— Eee, masz z tym coś wspólnego? — zapytał niepewnie Oli, równocześnie uświadamiając sobie jak to głupio brzmi.

Aleks tylko uśmiechnął się zagadkowo i odpowiedział coś wymijającego.

„Chuj wie, czy to faktycznie przez niego, czy to jego kolejny dziwny uśmiech" — wkurwiał się Oliwier.

— Masz ochotę pójść na piwo? — znienacka zapytał go czarnowłosy.

— Nie — odpowiedział tamten machinalnie.

Jednak po namyśle Oli stwierdził, że to nie taki głupi pomysł i warto skorzystać z okazji: lepsze już nawet towarzystwo Aleksa niż picie samemu. Podczas tego drugiego czuł się zwyczajnie jak alkoholik.

Dziesięć minut później siedzieli zaszyci w jednym z parków na uboczu miasta; Oliwier był w nim może ze dwa razy w życiu. Aleks wciąż sączył piwo, natomiast szatyn już dawno opróżnił swoją butelkę. Wnioskując po minie Aleksa, Oliwier stwierdził, że brunet nie jest zbyt przyzwyczajony do spożywania takich trunków.

„Ale sam to zaproponował".

„Może zrobił to tylko ze względu na mnie? Nie no, bez przesady. Chociaż chuj wie..." — wzięło go na rozkminy.

Co prawda jedna butelka nie robiła na Oliwierze szczególnego wrażenia, jednak dodała mu odrobinę śmiałości i pewności siebie.

„A co jeśli on naprawdę tak bardzo się we mnie zabujał?".

Głupie pomysły wpadały do jego głowy. Postanowił, że przekona się na ile faktycznie Aleks jest mu oddany. Oczywiście w sprytny sposób.

— W ogóle — przerwał ciszę.

— Tak? — Aleks popatrzył na niego maślanymi oczami. A może błyszczały przez właśnie spożywany trunek?

— Muszę ci się z czegoś zwierzyć. Ostatnio nie czuję się najlepiej.

— Co się dzieje? — Aleks nagle zerwał się na nogi i wyglądał jakby chciał położyć rękę na ramieniu Oliego. — Znowu jesteś chory?

— Nie — Oliwier wstrzymał śmiech; odpowiedź tamtego była idiotyczna. — Wiesz, przestałem trenować i trochę pogorszył mi się wygląd. Wyglądam teraz jak gówno.

— Co ty gadasz? Wyglądasz zajebiście. Przecież nie widzę, żeby twoja sylwetka jakoś specjalnie się pogorszyła — zeskanował go spojrzeniem.

— No bez koszulki tego tak nie widać. Ale — dodał pospiesznie, bo uświadomił sobie, że poprzednie zdanie może źle podziałać na chłopaka — chodzi mi chociażby o twarz. Wyglądam jak ziemniak.

— Nieprawda.

— Oj, przestań kłamać. Bądź szczery chociaż raz, jak chcesz pomóc.

— Znaczy... — Aleks wziął głęboki oddech i wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał. — Tak, masz rację, ostatnio ci się trochę zaokrągliła twarz. Ale to nic nie szkodzi.

— Jak nic. Jeszcze te wszystkie krosty, które mi wyskoczyły...

— Nie ma ich tak dużo. Poza tym... Dla mnie dalej jesteś piękny.

— Już przestań pierdolić.

— Mówię serio. Dalej mi się podobasz — głębokie spojrzenie prosto w oczy.

— A ty dalej jesteś paskudny. Tylko spójrz na siebie.

„Nie powinieneś dalej mówić" — podpowiadał rozsądek Oliwiera, ale alkohol dopchał na zewnątrz resztę słów.

— Wyglądasz jak zombie. Totalnie. I w sumie masz rację, nawet teraz wyglądam całkiem nieźle. Za to ty... Co z tego, że masz spoko cerę, kiedy przypominasz trupa.

— Masz rację — Aleks pokornie przytaknął. — Nie poszczęściło mi się w genach — lekkie zwieszenie głowy.

— No dokładnie — Oliwier dalej pewnie kontynuował. — A włosy, też znowu zamierzasz zapuszczać? — spojrzał na jego odrastającą czuprynę; alkohol nakazywał mu pleść słowa, ile wlezie.

— Nie wiem — bezbarwny głos Aleksa, niepodobny do żadnego z poprzednich jego odcieni. — A ty: jakbyś mi doradził?

— Hmmm, z jednej strony już wszyscy wiemy, jak ci w długich.

Pauza i wyczekujące spojrzenie Aleksa.

— No idzie cię pomylić z bezdomnym. Ale z drugiej strony, jak masz dłuższe włosy, to chociaż świat nie musi oglądać części twojej twarzy. Także zawsze jakieś plusy — uśmiech.

— No to nie pomogłeś — cienki głos Aleksa i szeroki, zupełnie sztuczny uśmiech.

Oliwier zignorował go.

— Dobra, będę już leciał — odszedł, nawet nie czekając na słowa pożegnania.

***

Następnego dnia Oliwier wstał rano i pierwsze co, zaczęło powoli do niego dochodzić to, co się wczoraj wydarzyło. Nie czuł kaca moralnego, no może odrobinę żałowa żalenia się na swój wygląd. Ale co Aleks może z tym zrobić? No właśnie. W zamian zyskał coś o wiele, wiele cenniejszego.

„Teraz już wiem jak się go pozbyć" — plan był wprawdzie w zarodku, ale Oliwier uśmiechał się przebiegle na samą myśl.

Że też wcześniej na to nie wpadł. Znaczy wpadł, ale... Ale co?

„Chyba mimo wszystko chciałem z nim pójść po dobroci. Z niektórymi się nie da jak widać. Wcześniej miałem trochę litości, ale teraz... Nie popuszczę mu".

Plan działania był jasny i rażąco prosty: zrobić wszystko, żeby Aleks go znienawidził. Oli przekonał się już, że standardowe metody, typu wyjaśnianie wszystkiego jak dziecku, czy grożenie pobiciem, a nawet faktyczne dokonanie tego, nie podziałają na Aleksa. Poza tym nie był teraz w szczytowej formie, a i co by to zmieniło.

„Jeszcze bym sobie problemów narobił".

Jednak na każdy problem istnieje rozwiązanie. Po ostatniej rozmowie Oliwier utwierdził się w przekonaniu, że nic tak nie boli Aleksa, jak odpowiednio dobrane słowa: widział to w jego oczach. Zamierzał więc stać się dla niego złośliwym do szpiku kości i już nie mógł doczekać się efektów.

Przez pierwsze cztery dni kolejnego tygodnia Aleks przestał się do niego odzywać i Oliwier, ucieszony swoją taktyką, musiał ją zmienić i przystopować. Nie było sensu zaczepiać bruneta i szukać problemów — już nieraz obróciło się to przeciwko Oliemu.

W piątek czarnowłosy podszedł do niego na jednej z przerw.

„Wreszcie" — chociaż z drugiej strony Oli miał cichutką nadzieję, że tamten obraził się na niego po ostatniej szczerości (może z lekka przesadzonej), jaką mu zafundował.

— Hej — powiedział po kilkukrotnym przełknięciu śliny.

Oliwier milczał, specjalnie patrząc w inną stronę.

— Co tam u ciebie? — odwrócił się i zobaczył u Aleksa kawałek uśmiechu. — No mniejsza — kontynuował brunet, nie doczekawszy się odpowiedzi. — Dzisiaj jest piąty luty. Wiesz co to za dzień?

— Yyy, piątek — Oli nie wytrzymał i odezwał się w końcu.

— Nie o to mi chodzi, głuptasie.

Szatyn już miał go zbesztać za to przezwisko, ale ochłonął i spokojnym tonem, pełnym jadu odpowiedział:

— Jedynym głupkiem i idiotą jesteś tu ty.

Lekkie zwężenie uśmiechu Aleksa.

— Dziś mam urodziny! — ponowne wygięcie ust.

Oliwier obrócił się w inną stronę.

„Idealnie, że też akurat mi się tak trafiło. Teraz jak go zignoruje... Idealnie".

Obrócił się po kilkunastu sekundach i, tak jak się spodziewał, chłopaka już nie było. Do końca zajęć miał spokój.

Wrócił do domu w wyśmienitym humorze i zaczął odruchowo przeglądać telefon. Nic tak nie cieszy, jak satysfakcja z sukcesu. Nagle olśniło go i aż zaczerpnął głośno powietrze.

„Aleks ma urodziny" — myślał diabelsko. „To jest dopiero pole do popisu".

Oczywiście chłopak był na tyle irytujący, że potrafił każdy sygnał wskazujący na to, że Oliwier poświęcił mu uwagę, przekręcać na swoją korzyść. A co jeśli będzie to na tyle dobitne, że... Nawet on nie jest takim głupkiem, mimo że Oliwier dzisiaj tak go właśnie nazwał.

Popędził do sklepu i zaraz siedział przy biurku, wytężając kreatywność.

— Gotowe! — nie poświęcił na to więcej niż pięciu minut.

***

— Siemka — Oli przywitał bruneta.

— No cześć. Nie wierzę, że chciałeś się spotkać. Serio, dalej nie wierzę — Aleks uśmiechał się tak mocno, że wyglądało to tak jakby jego usta miały rozerwać mu lada moment resztę twarzy.

— Wiesz... — chłopak urwał, namyślając się dobrze. — Pomyślałem, że możemy się czasem nie znosić, ale jednak w urodziny... Można na chwilę przystopować.

— Dziękuję, szanuję — uśmiech nie schodził Aleksowi z twarzy, on sam wyciągnął rękę w stronę Oliwiera, ale w ostatniej chwili powstrzymał się; chyba chciał ją położyć na barku.

— No ale nie zajmę ci dużo czasu.

— Na pewno? Nie chcesz wyskoczyć na jakieś jedzenie albo...

Mina Oliwiera spoważniała.

„Ja pierdolę, jeszcze dziś nazwałem go idiotą, a on jak gdyby nigdy nic. Ja rozumiem zakochanie, ale jakiś szacunek do siebie..." — spojrzał na niego z wstrętem.

— No oczywiście jeśli chcesz. Nie nalegam — Aleks odebrał to inaczej.

— Mam jeszcze dużo do zrobienia w domu. Ale dziękuję za zaproszenie — szatyn uśmiechnął się zupełnie miło; w geście tym kryła się misternie chytrość i pogarda.

— No ale nie o tym — kontynuował Oli. — Nie po to cię tu wyciągałem. Pomyślałem — wyciągnął z kieszeni spodni małe ozdobne pudełeczko, przypominające to, w którym dostał od Aleksa dwa bursztyny. — Taki mały prezent dla ciebie.

— Co to jest? — Aleks zmienił się momentalnie w małe dziecko: oczy rozszerzyły mu się, a ciało aż znieruchomiało ze szczęścia i wdzięczności.

— Obiecuj, że odpakujesz w domu.

— Ale no — jęknął. — No dobra, obiecuję — widać, że walczył sam ze sobą.

— No to na razie — Oliwier pognał przed siebie co tchu.

„No to cudownie".

Aleks wypełnił obietnicę, czego Oliwier już nie widział. Nie żeby miało to szczególne znaczenie. Najważniejsza była zawartość: barwna karteczka, podobna do tych, którymi Aleks jeszcze niedawno zamęczał Oliwiera, a na niej słowa:

Z okazji urodzin kilka słów prosto od serca: odpierdol się ode mnie raz na zawsze.

P. S. Nawet gdybym był gejem, w życiu bym się z tobą nie umówił. Wyglądasz po prostu ohydnie.

Oliwier spędził weekend w podekscytowaniu; dawno tak bardzo nie mógł doczekać się poniedziałku. Ten nadszedł i naprawdę lepiej Oli nie mógł go sobie wymarzyć. Efekty swoich piątkowych działań miał jak na tacy: Aleks nawet raz nie spojrzał w jego stronę, a jego stłumiony nastrój czuć było na kilometr.

We wtorek Oliwier poświęcił więcej czasu przed wyborem ubrania na ten dzień. Przez utarcie nosa Aleksowi i to w zupełnie ekstremalny i, co najważniejsze, skuteczny sposób wróciły mu chęci do życia.

— Aaa, weźmy to — chwycił za żółtą sportową koszulkę, ściągając ją z wieszaka.

Puenta wtorkowej szkoły była jednak nieco inna od poniedziałku: choć zachowanie bruneta wciąż się nie zmieniło, a właściwie pogorszyło, Oli tym razem pośrednio wpadł w krępującą sytuację z nim w roli głównej.

Na jednej z przerw postanowił wyjść na dziedziniec przewietrzyć się — poprzednia lekcja nieźle dała mu w kości. Zresztą nie tylko jemu. Na polu, dzięki cudownej pogodzie, jak zwykle roiło się od licealistów. Szatyn łaknący spokoju i ciszy poszukał jakiegoś miejsca na uboczu, siadając przy ławce zasłoniętej częściowo przez drzewo.

Odpoczywając tak, usłyszał nagle znajome głosy w pobliżu: należały do Amelii i Aleksa.

— Coś się stało? Czemu tak nagle wystrzeliłeś do przodu?

Oli już w duchu czuł wzrastające napięcie: był przekonany, że Aleksowi znowu zachciało się za nim łazić. Po odpowiedzi tamtego uznał jednak, że nie przybył tu za nim.

— Po prostu — dziwnie chwiejny, łamany głos. — Ostatnio mam gorszy czas — na słowie czas dźwięk załamał się zupełnie, a Aleks wydał z siebie co najmniej żałosne, chlipiące pociągnięcia.

— Ty płaczesz?

Oliwier bardzo chciał odejść i nie słuchać tego, ale wolał pozostać niezauważony.

— Nie-nieważne — zabrzmiała dygocąca odpowiedź.

— Jak nieważne, oczywiście, że ważne — u Amelii dało się wyczuć determinację.

...

— Nie chcę o tym mówić, naprawdę— już nieco spokojniejszy ton Aleksa, wciąż ociekający łzami, przebił się przez nalegania dziewczyny.

— No dobrze, to może chociaż z tobą tu posiedzę?

— Wiesz, doceniam... Ale serio, wolałbym być teraz sam.

— No dobrze, ale pamiętaj, jak coś to daj znać. Zawsze możemy pogadać.

— Dzięki.

Gasnące pojedyncze kroki.

„Czy to możliwe, że aż tak się tym przejął? Albo widział, że tu jestem i specjalnie chce mi zagrać na emocjach" — Oliwier wpadał już w paranoję. „Z niego też niezły aktorek. Próbuje współczuciem coś ugrać. No ale na mnie to na szczęście nie działa" — oświadczył żelaźnie w swojej głowie.

Aczkolwiek dźwięki chlipania dobiegające nieopodal wciąż nieustawały. Oliwier, chociaż surowo obstający przy swojej racji, podświadomie zaczął poddawać ją w wątpliwość.

Środa okazała się być nadzwyczaj spokojna, za to czwartek... Oli niechcący raz spojrzał w stronę Aleksa i kiedy ich oczy się spotkały, zobaczył wyraźnie opuchnięcia pod powiekami chłopaka.

„Próbuje mnie wziąć na litość" — powtarzał sobie. „Tylko udaje".

Jednak z każdą chwilą coraz mniej wierzył w drugie zdanie.

„Okej, ustalmy nawet, że te łzy są szczere i rzeczywiście tak mocno się we mnie zakochał. Czy to moja wina?".

„No nie. Ale może jednak przesadziłem trochę z tą kartką?" — pojawił się drugi głos, stojący w opozycji do pierwszego.

„Że niby można by to załatwić łagodniej? Niby jak. Przecież próbowałem, ostrzegałem go. Nie chciał słuchać, to teraz trudno...".

Mimo wszystko Oliwier miał wciąż spory kawał serca pod klatką piersiową i słysząc ponownie jak Amelia pociesza Aleksa, który odpowiada jej godnym pożałowania głosem, szatyn miał nawet moment zawahania, w którym rozważał przeproszenie go.

„Ten gościu cię śledził. I to prawdopodobnie nie raz. Może i ci pomógł z Beatą, ale sam fakt, że był wtedy zdeterminowany do tego stopnia, żeby udawać jej przyjaciela sprawia, że jest jeszcze bardziej nienormalny".

Summa summarum Oliwier doszedł do wniosku, że nie powinien okazywać ani okruszka skruchy i że najlepiej będzie ignorować istnienie Aleksa.

„Przeboleje trochę, a potem mu przejdzie" — zakładał.

Jednak ignorowanie Aleksa okazało się nie takim prostym zadaniem nawet w przypadku, gdy czarnowłosy dał mu wreszcie święty spokój...

***

Jednego dnia, jak z powietrza, w zachowaniu Aleksa nastąpiła drastyczna zmiana. Całe to jego dotychczasowe przybicie i aura rodzaju „mam dość życia" wyparowały. W ich miejsce powróciła dawna gadatliwość i energiczność w przerażającej, przytłaczającej ilości.

Oli, chcąc nie chcąc, codziennie zwracał na niego uwagę w szkole. Czarnowłosy stał się duszą towarzystwa i wszędzie go było pełno — Oliwier odkrył z przerażeniem, że czasem po długim dniu szkolnym słyszy jego hałaśliwy głos w myślach.

Cały ten dobry nastrój Aleksandra irytował Oliego w niewytłumaczalny sposób.

„Czy nie o to mi chodziło? Dał mi spokój? Dał. I do tego wygląda jakby wreszcie się z tym wszystkim pogodził. Powinienem się cieszyć, więc dlaczego..." — zastanawiał się.

To poddenerwowanie nie było znowu takie zagadkowe i znikąd. Wręcz przeciwnie: Oliwier doskonale zdawał sobie sprawę, skąd pochodzi, jednak za żadne skarby nie chciał tego przyznać głośno.

Dopadła go czysta zazdrość. Aleks wpierw doczepił się do jego dawnej paczki, dogadując się świetnie z jego starymi znajomymi (zresztą do dziś), a teraz jeszcze wydawał się błyszczeć w każdym towarzystwie, w którym się tylko zakręcił. Zupełnie jak niegdyś Oliwier...

Szatyn czuł jakby tamten dosłownie zajął jego dawne miejsce wszędzie, gdzie się dało. Nie mógł zdzierżyć tej zamiany rolami: niegdyś wycofany Aleksik, i to na tyle, że nawet nie zdawał sobie sprawę z jego istnienia do czasu początku drugiego roku.

„Może powinienem teraz zapuścić włosy?" — zaśmiewał się żałośnie w środku.

Zanudzając się samotnym siedzeniem na przerwach, widział i słyszał wszystko z najdrobniejszymi szczegółami: łapczywe spojrzenia szpetnych kujonek, jakie kierowały w stronę Aleksa, zwyczajne, a jednak podszyte flirtem teksty odważniejszych dziewczyn i wreszcie trzeci typ: celowe ignorowanie z zachowaniem typu „ty mnie obchodzisz? w życiu", mające jednak na celu przyciągnięcie jego uwagi.

Osobowość Aleksa to jednak pikuś w porównaniu z tym, co się stało z jego wyglądem. Nastolatek wreszcie przestał nosić bluzy z kapturem (Oliwier nie mógł pojąć po co to robił — zwykle nawet w krótkim rękawie szło się tu zagotować).

Jednak szatyn szybko przekonał się, że dawny Aleks ubierający bluzy był o niebo lepszy. Bo teraz. Kiedy to się stało, nie miał pojęcia...

Na ramionach Aleksandra odznaczały się kształtne i porządne mięśnie, nie ma co się oszukiwać — podobne do tych, które Oliwier miał w swojej szczytowej formie.

„Do której teraz mi daleko" — z napiętą szczęką patrzył jak niby przypadkiem tamten napręża je, ukazując jeszcze wyraźniej swoje bicepsy. Za każdym takim ruchem, jak kot za kłębkiem nitki, podążały oczy grupek dziewczyn.

Chuda twarz bruneta, przez ćwiczenia stała się jeszcze bardziej ostra i choć dla Oliwiera równało się to: bardziej okropna, słyszał niejednokrotnie, że płeć piękna ma na ten temat nieco odmienne zdanie. Białe sportowe buty, które tak często ubierał, stanowiły kontrast do opalonych na złoto nóg, a przy każdym kroku jaki stawiał, mięśnie przy łydkach i udach uwidaczniały się w imponujący sposób. Krótkie, ciemne lub odblaskowe, spodenki potęgowały każdy z atutów w jego wyglądzie, a kształtne, wyćwiczone pośladki, jakie w nich się odznaczały... Niejedna dziewczyna fantazjowała o nich w myślach.

Zmiana nie ominęła nawet czubka głowy: mimo że włosy Aleksa urosły już znacznie, nijak przypominały dziką fryzurę, jaką nosił w pierwszej klasie. Ku zaskoczeniu wielu, zaczęły kręcić się intensywnie, tworząc drobne, acz grube, loki, co w połączeniu z widoczną żuchwą nadawało jego twarzy wygląd łudząco podobny do tych z marmurowych rzeźb greckich bogów.

„A przecież wypisał się z mma" — Oliwier przypomniał sobie jak tydzień temu zdziwiła go nieobecność chłopaka, na tyle, że aż z ciekawości zapytał o to trenera. „Pewnie po to, żeby jeszcze bardziej cisnąć na siłce" — spekulował. „Zresztą co mnie to kurwa obchodzi".

A jednak trochę go obchodziło.

„Ale jak ja, kurwa, mogłem tego nie zauważyć. Przecież na każdym treningu był w krótkiej koszulce" — o ile mógł sobie podarować niezwrócenie uwagi na fryzurę, o tyle zupełnie nie miał pojęcia jakim cudem umknęła mu ta wyraźna zmiana w sylwetce.

„W sumie to całkiem możliwe" — przypomniał sobie, jak bardzo ignorował chłopaka i przy każdym spotkaniu starał się skupiać na wszystkim innym tak bardzo, jak to możliwe.

Ferie zbliżały się wielkimi krokami, a Oliwier czuł się co najmniej dziwnie.

„Niby mam spokój od tego wariata, ale..." — do końca nie mógł uwierzyć, że już po wszystkim.

Od czasu urodzin Aleksa, zaledwie dwa razy złapali ze sobą kontakt wzrokowy — za pierwszym Oliwier z obruszeniem odwrócił wzrok, za drugim uczynił podobnie, jednak wtedy...

Wydawało mu się, że zobaczył w jego oczach coś niepokojącego. Ale trwało to zaledwie milisekundę — szansa, że wyobraził to sobie była ogromna. Do tego momentami zdawało mu się, że uśmiechy Aleksa, którymi strzelał na prawo i lewo nie są tak szczere.

„Ale co to mnie obchodzi...".

***

Ostatni dzień szkoły przed feriami. A właściwie noc.

Oliwier już trzeci dzień z rzędu wybrał się o tej porze na spacer po obrzeżach miasta — wreszcie udało mu się podnieść tyłek i ruszyć z miejsca. A miejsce było wyjątkowo klimatyczne — kiedy zawędrował tu wczoraj, był zaskoczony jak cicha i spokojna to okolica. Zaledwie kilka domów na krzyż i dróżka dla pieszych biegnąca równolegle do drogi, którą sporadycznie auta uciekały z miasta.

„Zajebiście tu" — rozglądnął się po latarniach. „Szkoda tylko, że nie ma tu czegoś, żeby usiąść. Zmęczyłem się trochę".

Postanowił udać się w stronę pobliskiego wiaduktu i pod nim zrobić krótką przerwę. W międzyczasie znalazł sobie tematy do rozmyślań.

„Wreszcie wolne" — powtórzył to najpierw kilka razy z ulgą.

Ferie zimowe — co prawda na tym półwyspie bardziej adekwatną nazwą była „te krótsze ferie letnie", ale to jedynie uprzyjemniało sprawę.

„Jak ciemno" — obrócił się dookoła, a wszędzie była mroczność.

Ten widok coś mu przypomniał.

„Aaa, tak! Podobnie było w ten dzień kiedy byliśmy na kręglach z Amelią, Kubą i Aleksem. Zaraz po tym się rozpadało. No ale mam nadzieję, że nie będzie burzy, hah".

„Wtedy to dopiero było..." — dopadło go coś na kształt nostalgii. „Pamiętam do tej pory ten wkurw na Beatę, po tym co powiedziała. Ale teraz już jej nie będzie w tej szkole. A i podobno Żaneta ma się przepisać do innej klasy" — cieszył się.

„Od Aleksa też mam spokój i to dzięki sobie. Teraz przydałoby się wziąć za siebie".

Wszedł już na wiadukt, człapając coraz szybciej, chcąc czym prędzej dotrzeć do zejścia na dół.

Po drodze minął się z nieprzyjemną trzyosobową grupką typków, którzy zapytali klasycznie: „czy ma jakiś problem" i nawet prawie doszło do przepychanki, ale jeden z nich miał wciąż głowę na karku i rozeszli się w spokoju.

„O czym to ja? A no tak".

Oliwier zaczął czynić postanowienia na nadchodzące dwa tygodnie wolnego.

„Trening trzy razy w tygodniu. Jak nie siłownia, to chociaż pobiegać" — obiecywał sobie.

„No i wypadałoby coś z nauką... Chociaż tę matmę ogarnąć, bo inaczej serio mnie zapiszą na te korki" — wspominał niedawne biadolenie rodziców.

Wreszcie dotarł pod wiadukt i przykucnął przy ścianie, opierając o nią plecy.

„Może zapytam...".

Nagle zamarł. Usłyszał wyraźne kroki po schodach, a przeczucie mówiło mu, że to tamta grupa zawróciła i...

Jednak pojawił się tylko jeden osobnik w dodatku zakapturzony. Pierwszą reakcją Oliwiera było: uciekaj, jednak zaraz się uspokoił, tylko po to by ponownie zatopić się w gniewie zupełnie innego rodzaju.

Aleks.

„Tym razem jestem, kurwa, przekonany. Przecież to jest niemożliwe, że o tak trafiliśmy na siebie na uboczu miasta".

— Śledziłeś mnie! — nawet nie był do końca świadomy tego, że słowa opuszczają jego usta.

— Owszem — pewny ton chłopaka i szczera odpowiedź jeszcze bardziej wybiły go z rytmu.

— Co ty sobie, kurwa, wyobrażasz?! — mętlik zapanował w głowie Oliwiera.

„Nie, to się nie dzieje naprawdę" — nie chciał w to uwierzyć.

Co prawda nie po raz pierwszy brunet podążył potajemnie za nim, ale teraz, kiedy myślał, że miał już z nim spokój... Przecież tyle się szczerzył w szkole i ignorował go z wzajemnością. To już się robi nienormalne.

„To wcześniej było nienormalne" — przyznał i najczystszy strach zmroził mu krew w żyłach. Jak mógł to wcześniej bagatelizować? Przecież wszystkie sygnały... Jak mógł być takim idiotą?

Nóż w kieszeni — no tak, ale czy to było dla niego coś nadzwyczajnego po tym, jak Marek groził mu nożem?

„Tylko, że on miał powód. Myślał, że przystawiałem się do jego dziewczyny".

Te ciągłe spotkania znienacka, nalegania — ale przecież to tylko desperacja z miłości. Przecież miłość każdemu miesza w głowie: jednym słabiej, drugim mocniej, czyż nie?

„Tak mocno nikomu. Przecież to jest pojebane".

Nagle poczuł się jak naiwne małe dziecko, które nie widziało nic złego w wejściu do auta obcego człowieka, który milutkim głosem zaproponował podwózkę.

„Przecież to od początku było oczywiste. Tak bardzo kurwa oczywiste" — miał wrażenie, że teraz jest już za późno, żeby cokolwiek zrobił. Jakiekolwiek intencje miał Aleks — po jego twarzy wiadomo było, że nie są dobre.

— MIAŁEŚ SIĘ ODE MNIE ODPIERDOLIĆ — wykrzyczał Oliwier, a echo ścian spotęgowało jego głos do olbrzymich rozmiarów.

Jednocześnie miał ochotę rzucić się na niego tu i teraz.

„Muszę się powstrzymać" — powtarzał sobie. Oczy Aleksa były tak nieprzewidywalne, że lepiej nie robić nic pochopnego. Jeszcze nigdy nie widział go takiego.

A może widział? Przypomniał sobie ten raz, kiedy palił papierosa.

„Przecież on miał na sobie wtedy maskę. Jak bardzo pojebanym trzeba być, żeby założyć maskę" — nie mógł uwierzyć, że ot tak zepchnął tę sytuację na dno swojej pamięci. Ciężko było powiązać szkolnego roześmianego Aleksa, Aleksa, który tak delikatnym, niemal dziewczęcym głosem wypytywał go łagodnie o kolejne spotkania, z tym potworem z kamienną miną, który stał przed nim teraz.

— Nie odpierdolę się od ciebie — głos tamtego, tak inny, niespotykany. Surowy, do bólu spokojny, budził jeszcze większe przerażenie niż gdyby chłopak wykrzyczał to zdanie.

„Ja się nie będę jego bał" — Oliwier przetopił gniew w odwagę.

— Taak, to zobaczymy — szatyn uczynił krok, mierząc go niebezpiecznym spojrzeniem; oczy dosłownie płonęły mu z nienawiści.

— Co mi zrobisz? To, co ostatnio? — lekki uśmiech przyozdobił twarz Aleksandra.

Oliwier z początku nie zrozumiał, ale zaraz pojął: był to ten sam wiadukt, pod którym pobił Aleksa.

— Z przyjemnością powtórzę to, jeśli trzeba — wysyczał Oliwier z uśmieszkiem satysfakcji.

— To dawaj — te słowa, jak wyzwanie, padły z usta Aleksa.

Oliwier przybliżył się jeszcze o krok, ale nie zaatakował. Strach ponownie wkradł mu się do głowy.

„Skąd mam wiedzieć co on kombinuje. Przecież to jest psychopata. A jak wyciągnie nóż i mnie zadźga... Nie zamierzam zginąć przez takiego typka".

Napięta cisza.

— Dalej wyglądam dla ciebie ohydnie? — niski ton opuścił gardło Aleksa.

Oliwier analizował każdy jego ruch.

„Czego on w końcu chce? Zemsty?".

Zaraz uświadomił sobie cel pytania.

„Chce sprawdzić na ile się go boję".

— Z każdym dniem wyglądasz ohydniej — zabrzmiała ostra odpowiedź.

— O proszę — Aleks zaśmiał się dźwięcznie, jednak zupełnie nieprzyjemnie. — Spójrz najpierw na siebie. Nie mogłeś się ruszyć przez tygodnie i ledwo co od środy udało ci się wreszcie wziąć i wyjść na spacer.

„Ja pierdolę" — Oliwier bardzo nie chciał teraz się na tym skupiać, ale nie potrafił. To że Aleks wie, kiedy dokładnie... Przecież wyszedł wtedy dopiero o dwudziestej w ciemną noc.

— Czyli ja też wyglądam dla ciebie ohydnie? A dopiero co tak ci się bardzo podobałem, nieważne czy z gorszą, czy lepszą twarzą — Oli wytknął mu to dobitnie.

— Nie powiedziałem, że mi się nie podobasz — to zdanie po raz trzeci zmroziło krew Oliwiera. Czuł się jakby dawny koszmar powrócił.

— Odpierdol się ode mnie — warknął zdesperowany. Miał wrażenie, że z tej desperacji lada moment napłynie mu do oczu strumień łez.

— Ty nic nie rozumiesz — Aleksander zachowywał stoicki spokój.

— To mi wytłumacz!

Zaczerpnięcie oddechu. Zaraz po nim popłynęły łagodne, dobrze wyważone słowa.

— Jestem jak twój cień, nie pozbędziesz się mnie, choćbyś chciał. Zawsze będę za tobą chodził, będę za twoimi plecami, a jeśli tylko mi pozwolisz — spojrzał błagalnie — będę też obok ciebie.

— Bardzo łatwo pozbyć się cienia. Wystarczy zgasić światło — wytknął mu Oliwier, sam nie wiedząc po co z nim dyskutuje. Chyba tylko po to, by nie dać mu satysfakcji z milczenia.

— Tak, to prawda — chłopak zdawał się być niewzruszony jego spostrzeżeniem. — Ale czy chcesz spędzić całe życie w ciemności? — jego oczy przebiły ciało Oliwiera; krył się w nich niewysłowiony mrok, inny niż ten wynikający z barwy. Mrok, który mógł się okazać gorszym od spędzenia życia w ciemności.

Szaleńczy śmiech i obłęd w oczach zakończyły wypowiedź stalkera. Stalker — tak, właśnie tym był ten chłopak. Oliwier wreszcie znalazł ten ostatni puzzel układanki — słowo, którego brakowało mu przez ten cały czas. Spojrzał na jego osobę, już wtedy wiedząc, że zapamięta ten obraz na długo.

Zaraz po tym zupełnie stracił kontrolę. Aleks rzucił właśnie dziwny, niezrozumiały tekst, ale w w interpretacji Oliwiera brzmiał on jak groźba. A na to szatyn na pewno sobie nie pozwoli.

Znienacka wyskoczył, chwytając za bluzę bruneta i szarpiąc do góry.

— Teraz cię zajebię — oczy Oliwiera zapłonęły szaleństwem. — Ty pizdo jebana — wciąż zaciskał dłonie na czarnym materiale ubrania tamtego.

„Zajebię go naprawdę" — krótki dialog w myślach przypieczętował ostateczną decyzję.

Jednak nim wygiął ręce do uderzenia, brunet złapał je mocno, odpychając go z całej siły. Oliwier, cofając się, w ostatniej chwili złapał równowagę, podpierając się ścianą, na którą poleciał. Rozeźlony już szykował się do szarży, ale został zawczasu przyparty do muru z niespodziewaną siłą.

— Jesteś jebaną kurwą — zaraz po tym spróbował splunąć mu w twarz, ale nie trafił. Cały czas szarpał się, by uwolnić się z uścisku obu dłoni Aleksa, jednak czuł, że tamten był zwyczajnie silniejszy. To nie był ten sam chłopak, któremu spuścił tu wpierdol.

„A było ćwiczyć" — zezłościł się na siebie, poprzysięgając, że tym razem pójdzie na tę cholerną siłownię, choćby nie wiem co się działo.

„O ile przeżyję...".

— I kto jest teraz pizdą? — Aleks spojrzał mu prosto w oczy; ich twarze znajdowały się tak blisko, że prawie stykali się nosami.

— Nadal ty — zmęczony szamotaniem się Oliwier zdecydował się przynajmniej na splunięcie mu na dresy.

„Najwyżej mnie zajebie, ale nie zginę tu, potulnie milcząc".

— Nie wiedziałem, że tak cię kręci plucie — Aleks wyszczerzył się, a ciemne oczy rozświetlał nienaturalny błysk; to spojrzenie miało w sobie coś zwierzęcego.

Chwila przerwy i dyszące od wysiłku męskie oddechy.

— Skoro tak cię kręci ślina — Aleks przysunął się, nie spuszczając z niego wzroku, a z jego oczu dało się wyczytać...

Wyglądał tak jakby miał zaraz pocałować szatyna.

— I co mi teraz zrobisz? — głos Oliwiera na wpół wyzywający, na wpół zagubiony; spodziewał się już najgorszego.

— Noo? — brązowowłosy podniósł głos, licząc, że może ktoś w pobliżu się tym zainteresuje i przyjdzie mu na ratunek.

„Nikt się nie zapuszcza w takie zakamarki" — prawda kłuła boleśnie.

— Na co czekasz? Masz, czego chciałeś. Możesz teraz mnie zgwałcić, tak? — ostatnie zdanie wypowiedział nisko, ciszej, z odrazą.

Aleks natychmiast go puścił.

— NIGDY nie zrobiłbym ci krzywdy — jego oczy zrobiły się ogromne, a silna emocja na kształt gniewu mieszała się w nich z wrażliwością. Zaakcentował przeraźliwie pierwsze słowo, wypowiadając je nieznoszącym sprzeciwu tonem — zupełnie tak jakby był w stanie zginąć i zabić za nie.

Oliwier sapał ciężko. Wciąż nie docierała do niego połowa rzeczy, które przed chwilą się wydarzyły i tych, które działy się teraz.

— Ja cię kocham, rozumiesz — w nikłym świetle nocy Aleksander wyglądał jeszcze bardziej jak szaleniec. — Zrobię dla ciebie wszystko. I nigdy cię nie skrzywdzę — dopowiedział brutalnie nisko.

— Ty jesteś popierdolony — oczy Oliwiera stały się jak dwa ogromne, świecące bursztyny; był tak przerażony jak nigdy w życiu. Nie tyle słowami chłopaka, co jego zaciętym i odmienionym wyglądem: momentami naprawdę wydawało mu się, że jest jak cień z jakiegoś koszmaru.

— Oliwier — głos Aleksa zmienił się diametralnie. Z grubego i groźnego, ponownie stał się delikatny i łagodny (taki, jak Oliwier słyszał go najczęściej), a wręcz łamiący się.

— Oliwier, poczekaj!

Oliwier odchodził. Za sobą usłyszał jeszcze głos tamtego. Znów odmieniony, potwornie ciężki i mocny:

— I tak się mnie nie pozbędziesz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro