12. Kosz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

12. Kosz

— Dopiero co tak bardzo chciałeś na to chodzić!

— Chciałem tylko spróbować.

— Ja nie wytrzymam... — matka odetchnęła ciężko.

— Przecież to tylko głupie zajęcia mma. Co za problem, żebym się wypisał?

— Jak głupie, to po co się zapisywałeś?

Teraz to Oliwier zagotował się w środku. Wolał jednak trzymać język za zębami, żeby nie pogorszyć swojej sytuacji.

Prosty problem — wypisanie się z treningów mma, w ciągu kilkunastu minut urósł do rangi kłótni. A wszystko to przez to, że nie dostawało się pełnego zwrotu pieniędzy.

— Dobra, możesz się wypisać, ale zaznaczam: to jest ostatni raz kiedy wydajemy na ciebie z ojcem pieniądze. NIektórzy ludzie w twoim wieku już pracują dorywczo.

— Kto na przykład? — przerwał jej.

— Dużo osób — kobieta odpowiedziała ogólnikowo.

— No i dobra, znajdę pracę i łaski bez. A za te zajęcia z mma też ci oddam jak to taki ogroooomny problem — zafuczył się i popędził rozzłoszony na górę, zamykając się w pokoju.

„Nagle to dla niej taki wielki wydatek. Szkoda jej, bo nie odzysa pięcdziesięciu bulbenów" — dla chłopaka sytuacja miała absurdalny wymiar.

Rozzłoszczona matka stanęła pod jego drzwiami, stwierdzając bezwględnie, że skoro tak zdecydował, to czeka na pieniądze za wszystkie treningi.

„A może dla świętego spokoju przechodzę jeszcze do tego maja?" — zastanawiał się. „Nie, absolutnie".

Po ostatnich zajęciach zdecydowanie odwidziało mu się to całe trenowanie, nawet mimo tego, że Aleks się wypisał i miał wreszcie pełen komfort na zajęciach.

„To po prostu nie dla mnie" — wolał wrócić do starego, dobrego chodzenia na siłkę.

Jakby to jeszcze było takie proste. Proszenie rodziców o pieniądze na karnet nie wchodziło teraz w grę.

„A zresztą co ja się będę" — uniósł się, postanawiając, że znajdzie sobie dorywcze zajęcie.

W okolicach wieczora ojciec wrócił z pracy i dzięki niemu sytuacja załagodziła się znacznie. Co prawda zażądał twardo, że podczas ferii Oliwier będzie miał jeszcze więcej obowiązków w domu niż zwykle, ale dla poddenerwowanego i i tak osamotnionego chłopaka nie było to specjalną ujmą.

„Ja pierdolę" — rozłożył się na łóżku. Normalnie wyszedłby teraz na spacer, ale mając w pamięci wciąż świeże spotkanie z Aleksem wolał się nie wychylać.

„Powoli wpadam w paranoję. Ale przecież nie będę przez niego, kurwa, siedział całymi dniami w domu".

Oliwier czuł się jak na ekstremalnej huśtawce: raz dostawał przypływu pewności siebie i uważał, że najlepsze co może zrobić z tym popapranym stalkerem, to konfrontacja i otwarte pokazanie, że się go nie boi. Z kolei innym razem czuł, że lepiej unikać z nim wszelkiego kontaktu i liczyć na to, że stanie się jakiś cud, który albo zmiecie go z powierzchni ziemi, albo chociaż wybije mu tę chorą obsesję z głowy.

„Obsesja, bo jak to inaczej nazwać" — złapał się znowu na tym, jak przypomina sobie jego twarz z przedwczoraj.

Ten chłodny, kamienny wyraz, intensywne spojrzenie i przy tym wieczorny cień, rozmazujący część jego surowego oblicza.

„Dobra, pasowałoby coś porobić" — odpalił laptopa i wciągnął się w jakąś gierkę na zabicie czasu.

Nie minęło za wiele czasu, kiedy z dołu zaczęły do niego dobiegać dźwięki podniesionych głosów. To rodzice się kłócili.

„Ach, cudowny dzień" — zaśmiewał się ironicznie w środku.

Uchylił lekko drzwi, nasłuchując czy chodzi o niego, czy o coś innego.

— Ty jesteś zmęczony? Ja też jestem zmęczona! — wyrwane z kontekstu zdanie pospieszyło mu z odpowiedzią.

„Nieźle się tam bawią" — rzucił się bezwładnie na łóżko, uruchamiając telefon.

Klik: Messenger. Z pustym spojrzeniem zaczął skrolować i czytać kolejne konwersacje. Najwcześniejsza była sprzed kilku dni.

„Ech, nikt nie napisze... Ale w sumie kto by miał?" — chłopak w szkole nie rozmawiał praktycznie z nikim, nie licząc typowych miałkich gadek, czy rozmów związanych z lekcjami.

Nagle zamarł. Do jego uszu doszło pukanie: ale nie takie zwykłe, tylko takie o szybę. Zerwał się na równe nogi, podążając do jedynego miejsca, z którego mogło pochodzić — balkonowych drzwi.

Po wystających z kaptura kręconych, czarnych włosach natychmiast poznał osobę, zresztą czy to nie było oczywiste?

Po chwili zawahania otworzył drzwi od balkonu, a Aleksander bezpardonowo wparował do środka, usadawiając się na jego łóżku.

Oli w międzyczasie zamknął drzwi na klucz; gdyby teraz któreś z rodziców weszło do jego pokoju, wyglądałoby to co najmniej dziwnie, a ostatnie na co miał ochotę, to tłumaczenia.

„Już widzę tę reakcję matki. Ale jak to uwziął się na ciebie, bo się w tobie zakochał? Co ty opowiadasz. Wziąłbyś się lepiej za naukę".

Jakby Aleks dodał do tego swoją szopkę umiejętności aktorskich, to już na sto procent był pewien, że rodzice by mu nie uwierzyli. Ale nie o tym teraz.

— Co ty tu robisz? — ciężki ton wydobył się z Oliwiera. — I jak się tu dostałeś?

— Wdrapałem się po drzewie.

— Ja pierdolę...

„Zajebiści sąsiedzi, włamywacz albo morderca by sobie wszedł, a oni co...".

Chociaż z drugiej strony Oli nie mógł ich aż tak winić. Wiedział, że sędziwe drzewo prawie zahaczające o jego balkon pokryte było gęstymi liśćmi, więc istniała jakaś tam szansa, że faktycznie w ciemności ciężko zobaczyć wspinającą się po nim osobę.

„Ale jakoś musiał wejść na posesję. Chyba, że wszedł od tyłu.

Przerwał rozmyślania, skupiając się na tu i teraz. Aleks zachowywał się jak u siebie: wstał i zaczął przeglądać zdjęcia stojące na jednej z półek.

— Jak zaraz nie przestaniesz, to osobiście wypierdolę cię przez ten balkon — powiedział Oliwier, dobitnie, ale dość cicho; musiał się pilnować, żeby rodzice z dołu niczego nie dosłyszeli.

„Chociaż tu i tak jest niezłe wyciszenie".

Aleks ponownie usiadł na łóżku, a Oliwier zajął miejsce na krześle obrotowym przy biurku, próbując opanować wzrastającą irytację. Przy okazji czuł się niesamowicie niekomfortowo: brunet, jak gdyby nigdy nic, właśnie wlazł sobie przez balkon, a on go jeszcze wpuścił (chociaż jakby go tam zostawił, byłoby jeszcze gorzej) i teraz pozwalał mu buszować po pokoju.

— Czego chcesz? — warknięcie.

— Przyszedłem cię przeprosić — delikatny głos Aleksa posłany wraz z niewinnymi oczętami, jakie przybrał.

— Ech — Oli zdobył się jedynie na westchnięcie.

To już robiło się nudne, męczące i dosłownie wysysające chęci do życia. Cały czas ten sam schemat: jakaś pojebana akcja, jakiś równie popierdolony tekst, nic niewarte przeprosiny i na dokładkę nic niewarta obietnica trzymania się z daleka od niego...

— Mam cię dość. MAM–CIĘ–KURWA–DOŚĆ — zaakcentował każde słowo, utrzymując wciąż przyzwoitą głośność.

— Przepraszam.

— Skończ wreszcie przepraszać, w chuju mam twoje przeprosiny.

— Dobrze, prze... — urwał w pół słowa.

— Powiedz mi, czego ty tak naprawdę chcesz? — szatyn sam nie wiedział, po co zadał to pytanie. Chyba tylko po to, by przerwać niekomfortową ciszę.

— Przecież wiesz — pauza. — Chcę, żebyś dał mi szansę.

— W tym tempie wykończysz mnie psychicznie — Oliwier przetarł twarz rękami.

— Przepr...

— Skończ, kurwa, mówić te puste słowa — mocne spojrzenie słomianych oczu.

— To nie są puste słowa, przysięgam...

— Tak samo jak te, kiedy obiecywałeś, że się ode mnie odwalisz?

— Ty nie rozumiesz.

Oliwier poczuł uczucie deja vu. Miał ochotę, tak jak ostatnio, kazać mu wytłumaczyć, ale zamiast tego odrzekł:

— Ty też nie rozumiesz. I ja nie rozumiem... Nie rozumiem jak można być tak zawziętym, żeby nie dać komuś spokoju, kiedy wyraźnie mówi ci, że...

— Ale ja cię naprawdę kocham.

— A ja naprawdę ci mówię, że nigdy nie będziemy razem. Choćby nie wiem co. Mogę ci to obiecać, przysiąść na wszystko.

— Nigdy nie mów nigdy — wtrącił mu się Aleks.

— W tym przypadku NIGDY. Na sto procent.

Oliwier zawiesił się na chwilę. Obserwował bacznie zachowanie tamtego, który wyglądał na pogrążonego w zamyśleniu. Coś podpowiedziało Oliwierowi, żeby spróbować teraz porozmawiać o wszystkim najszczerzej i najdojrzalej, jak tylko się da.

— Posłuchaj — na dźwięk jego słów Aleks natychmiast obrócił się w jego stronę. — Musisz mnie zrozumieć. Postaw się na moim miejscu. Przecież to, co ty robisz, jest jak nękanie. A to co ostatnio się wydarzyło...

— Przepraszam za to. Nie byłem sobą. Poniosło mnie — konkretne wypowiedzi opuszczały usta Aleksa, a jego oczy zrobiły się jeszcze bardziej okrągłe niż zwykle; był wpatrzony w Oliwiera jak w obrazek.

— Co nie zmienia faktu, że się stało. Jeśli dalej cię tak poniesie...

— Już nie poniesie. Obiecuję.

— Zrozum, nieważne co powiesz... Nie wierzę ci po prostu — stwierdził zupełnie szczerze Oli.

— Rozumiem — głos Aleksa złamał się przy końcówce.

Cisza z rodzaju tych niekomfortowych.

— To teraz ty posłuchaj — Aleks zdecydował się już po raz kolejny odważnie spojrzeć w oczy swojemu rozmówcy.

Oliwier wytrzymał spojrzenie, ale zaraz przez dyskomfort przerzucił je parę centymetrów w bok — nie pamiętał, żeby ktokolwiek kiedykolwiek rzucił mu wyzwanie tak długiego kontaktu wzrokowego.

— Jeżeli naprawdę mnie kochasz, to chcesz dla mnie dobrze, prawda? — szatyn nie wytrzymał i przerwał mu; miał niesamowitą trudność z wypchaniem słów na taki temat na zewnątrz.

— Oczywiście.

— No właśnie. A w ten sposób niszczysz mnie. I to dosłownie. Odpuść sobie, proszę.

— Chciałbym. Ale nie rozumiesz właśnie tego. Nie potrafię.

— Jest tylu innych chłopaków. Przebolejesz i w końcu na pewno ktoś inny ci się spodoba.

— Nie chcę nikogo innego — tuż po tym zapachniało kolejną niezręczną ciszą.

— To... Ja wiem, że tego nie zrozumiesz — Aleks zwiesił głowę, a jego sprężyste loki podążyły za tym ruchem, kładąc się na czole. — To uczucie jest po prostu nie z tej ziemi — zaczął bawić się rękoma; chyba pomagało mu to zebrać słowa. — Naprawdę, czuję, że zrobiłbym dla ciebie wszystko. I że... Chciałbym być razem z tobą. Mieć cię przy boku, móc cię przytulić i...

Oliwier kompletnie nie wiedział jak zachować się w takiej sytuacji. Zresztą wątpił, żeby był na to jakiś gotowy przepis.

— Ale rozumiem, że ty aktualnie mnie nienawidzisz. Co najmniej — dodał z bolesnym uśmiechem, ponownie patrząc na szatyna. — Byłem nieznośny, upierdliwy, robiłem pojebane rzeczy... Nie chcę już tak. Nie chcę cię straszyć swoim zachowaniem.

Oliwier poczuł się niemęsko po tym stwierdzeniu. Wprawdzie Aleks nieraz go przeraził, ale kto normalny nie wystraszyłby się w takiej sytuacji?

— Czy to znaczy, że teraz dasz mi spokój? — jeden obawiał się tego pytania, drugi odpowiedzi.

— Nie zrozum mnie źle — zaczął Aleks, a w środku Oliwiera coś przewróciło się nieprzyjemnie. — Nie będę cię już tak nękał, spokojnie.

— Przestaniesz mnie śledzić? — przerwał mu Oli.

— Tak — łagodny dźwięk.

— Ale...

— Ale? — niespokojne, szybkie powtórzenie.

— Ale daj mi chociaż szansę być twoim znajomym. Przyjacielem. Daj mi sobie pomóc. Jestem ci to winien.

Oliwier miał poważną zagwozdkę. Chłopak teraz brzmiał niesamowicie przekonująco, ale na ile mógł mu ufać z tym, że to faktycznie wypali? Z drugiej strony jakie jeszcze miał wyjście? Spośród najbardziej desperackich kroków myślał o pójściu na policję, ale wiedział, że tak naprawdę dopóki chłopak nie wyrządzi mu jakiejś namacalnej krzywdy, na nic by się to zdało, a jeśli jeszcze dotarłoby to do jego rodziców...

— Ale skończysz z tymi dziwnymi tekstami? — głos Oliego był czystą niepewnością.

— Obiecuję — natychmiast rzucił Aleks — Naprawdę nie pożałujesz. Będę dla ciebie wsparciem, zrobię wszystko, co zechesz — rozgadywał się.

„Zrobi wszystko. Szkoda tylko, że w to wszystko nie wlicza się danie mi spokoju..." — debatował ze sobą Oliwier.

— No dobra. Zobaczymy jak wyjdzie — wciąż niepewnie, zakończył dyskusję szatyn. — A teraz idź już.

Aleks posłusznie wstał, kierując się z powrotem w stronę balkonu. Nim wyszedł na świeże powietrze, obrócił się jeszcze, po raz kolejny bombardując Oliwiera jednym ze swoich głębokich, wyglądających na szczere, spojrzeń.

— Dziękuję. To znaczy dla mnie wszystko — w ostatnim słowie uciekł się do półszeptu.

„Już się, kurwa, boję" — w połowie bardziej spokojny, w połowie znów przerażony, Oliwier próbował zasnąć.

***

— Cześć, Oliwier. Co tam u ciebie?

— Cześć — Oliwier niezdolny do wymyślenia odpowiedzi na zadane pytanie, ograniczył się do jednego słowa.

Odpoczywał właśnie od swoich (podwojonych na czas ferii) domowych obowiązków. O ile spacer z Aleksem można było nazwać odpoczynkiem.

„Lepsze to niż nic" — ostatnio czuł, że od tego siedzenia z samym sobą dosłownie mózg mu paruje i zaczyna wariować.

— A jak u ciebie? — odbił piłeczkę. Tak jak się spodziewał, zabrzmiało to strasznie sztucznie z jego ust.

— Dobrze, dzięki, że pytasz — zdawkowa odpowiedź.

Chwila milczenia.

— Co robimy? — łagodny głos ulotnił się z ust Aleksa.

— Hmm, nie wiem — Oli wciąż czuł się nieswojo w jego obecności. Jak na razie Aleks nie odwalił niczego, ale minęło zaledwie pięć minut.

„Jeszcze ma czas... Ale może tym razem naprawdę będzie się trzymał obietnicy?"

„Co ja pierdolę? Zobaczysz, jeszcze dzisiaj zdąży cię wkurwić" — mówił sam sobie Oli.

Jednak tym razem pomylił się. Podczas bitych półtorej godziny Aleks nie wyprowadził go z równowagi ani razu. Ale też przez większość czasu byli zajęci jedzeniem — brunet zaproponował pójście do jednej z knajp.

Oliwier z początku miał potworne obiekcje: już analizował w głowie, że dla chłopaka wspólne jedzenie może wyglądać jak randka. Po kilku pytaniach Aleksandra (Wszystko w porządku? Wyglądasz jakby coś cię trapiło.), który patrzył na niego jak na wariata, Oli postanowił się wyluzować.

Podczas szamy plotli największe głupoty na bezsensowne tematy i to naprawdę bezsensowne (bo kto normalny zaczyna rozważać przy stole z czego zrobiona jest solniczka).

Oli czuł lekki dyskomfort po spotkaniu — tym razem rozmowa zwyczajnie go nudziła. Z drugiej strony chyba powinien się cieszyć, że jego nerwy w żaden sposób nie ucierpiały.

„Z dwojga złego to już wolę te nudne jak flaki gadki niż obrzydliwie słodkie teksty, czy dziwne komentarze nie wiadomo skąd i do czego".

***

Minął pierwszy tydzień ferii. Za Oliwierem była masa monotonnej, wykonanej pracy i kolejne trzy spotkania z Aleksem, niemal identycznie ciekawe, jak to pierwsze. Poza tym, że czarnowłosy uporczywie próbował go namówić na wspólne bieganie, Oli nie zauważył żadnych niepokojących zmian.

Co do wysiłku fizycznego — przydałby mu się bez dwóch zdań. Faktem było, że przez obowiązki w domu jego sportowe plany powrotu do formy poszły się jebać.

„No chyba, że jakimś cudem dzięki odkurzaniu zacząłem lepiej wyglądać" — spoglądnął na swoje odbicie, ale niestety nie zauważył żadnych zmian.

— Nie możecie mi już tego odpuścić? — spytał rodziców, kiedy mama zażądała by skosił trawę.

„To chujostwo odrasta w zastraszającym tempie. Mam wrażenie jakbym zaledwie wczoraj ją kosił".

— O nie, nie — odpowiedziała matka — taką mieliśmy umowę.

Chłopak liczył jeszcze na pomoc ojca, ale ten również poparł matkę.

„No nic..." — zrozumiał, że z jego spektakularnej przemiany podczas ferii wyszły nici.

Postanowił jednak, że chociaż spróbuje pobiegać z raz, czy dwa. Może z rana kiedy jeszcze nie będzie wykończony tymi wszystkim pracami?

„Nie ma szans, nie będzie mi się chciało" — niemal natychmiast zaczął narzekać.

Położył się na łóżku i włączył telefon.

Jedna nieodczytana wiadomość od Aleksa:.

„hej, co porabiasz?".

Oliwier odblokował go wreszcie na Messengerze i w sumie nawet odczuwał z tego pewne korzyści. Nawet jeśli pisał zwykle idiotyczne pytania typu „co tam?", nieprowadzące do niczego, czy udzielał podobnie nudnawych odpowiedzi na nie, zawsze to była jakaś odmiana w życiu Oliwiera. Logo aplikacji wyglądało o wiele przyjemniej, przyzdobione czerwoną jedynką oznaczającą nową, nieodczytaną wiadomość.

„W sumie zbieram się do koszenia" — odpisał zgodnie z prawdą.

„Widzę, że pracowicie" — otrzymał w odpowiedzi.

„No...".

I na tym miał zakończyć. Jednak nie wiedzieć czemu coś go podkusiło, by wyrzucić z siebie frustrację na to, że nie może w spokoju mieć wolnego czasu i na przykład pobiegać.

Reakcja Aleksa była przewidywalna: napisał kilka marnych współczujących słów, które nie zmieniały sytuacji szatyna, ale też po raz kolejny zaproponował wspólne bieganie rano.

„No nie wiem" — odpisał Oliwier, już po skończonej robocie.

„Zero w tobie motywacji. Widzimy się jutro o ósmej pod twoim domem".

Oliemu trochę nie spodobał się apodyktyczny wydźwięk ostatniej wiadomości. Ale z drugiej strony: no ileż jeszcze będzie uciekał od sportu i wymyślał wymówki? Może właśnie tego mu potrzeba: żeby ktoś wziął go za wszarz i przypilnował, nieważne czy mu się chce, czy nie.

„Ale akurat Aleks? To chyba nie taki dobry pomysł".

Jednak o ósmej rano, niesamowicie niechętnie, wyszedł na chodnik obok domu i dołączył do niego. Przebiegli średni dystans w milczeniu i Oliemu zupełnie odpowiadał taki obrót spraw: najważniejsze, że Aleks nie rządził się tak, jak się spodziewał.

Różnica między kondycją szatyna a bruneta była ogromna, ale to tylko podsyciło motywację Oliwiera.

— Nie ciesz się tak. Jeszcze zobaczysz, jak sam tak będziesz sapał.

— Nie myślałem, że od razu przejdziesz do rzeczy. Żartuję, tylko żartuję — zachichotał, tuż po tym jak do Oliwiera dotarło, że jego komentarz nie był zbyt dobry w doborze słów.

— Chodziło mi o kondycję — przewrócił oczami.

— W takim razie czekam — Aleks uśmiechnął się nieco pobłażliwie, co brązowowłosy odebrał następująco: chłopak nie wierzy, że Oliwier jest zdolny przegonić go w umiejętnościach.

— Jeszcze niedawno sam zdychałeś po o wiele krótszym dystansie — przypomniał mu szatyn.

— Ale teraz to ja jestem ten lepszy — Aleks wyszczerzył się i Oli poczuł na gołej skórze szczerość tego grymasu. Nie odpowiedział nic.

— To jak?

— Co?

— Jak robimy z tym bieganiem?

— To znaczy?

— No możemy się dogadać i na przykład co dwa dni rano się spotykać.

— No nie wiem.

— Cykasz się?

Oliwier spiorunował go znużonym spojrzeniem. Wiedział do czego Aleks zmierza.

— Dobra, spokojnie, przecież żartuję. A tak serio: zastanów się i daj znać jak coś. Ja cię do niczego nie zmuszam.

— Nie ma co się zastanawiać. Może być co dwa dni o ósmej, póki są jeszcze ferie — sam nie wierzył w swoje słowa, ale przemyślał wszystkie za i przeciw.

„Zawsze lepiej z kimś niż samemu".

— W takim razie oficjalnie mogę zostać twoim trenerem. A ty moim uczniem.

— Eggrh — irytacja wylała się z Oliwiera.

— Coś ty taki ostatnio bez dystansu?

Nieprzyjemny grymas wciąż nie opuszczał twarzy Oliwiera.

— To jak, mam czekać pojutrze, czy nie?

— Możesz — wymamrotał i obrał kierunek w stronę swojego domu.

Oliwiera lekko dotknęły słowa o jego braku dystansu. Zaczął poważnie się nad nimi zastanawiać.

„Czy faktycznie nie mam dystansu? Aleks i te jego nieśmieszne żarty. Ciężko mieć do tego...".

Jednocześnie uświadomił sobie, że przecież z nikim oprócz niego i rodziców nie miał w ostatnim czasie kontaktu. Przez to wyobcowanie jest całkiem duża szansa, że w końcu stanie się zgryźliwym dziadem.

Bzz-Bzz.

Wiadomość od Aleksa.

„Przepraszam za dziś, nie chciałem cię urazić".

„Luuz" — odpisał Oliwier, w środku czując zakłopotanie, a wręcz lekkie poczucie winy.

„On jest nienormalny. Za takie głupoty przepraszać".

Z drugiej strony to oznaczało, że naprawdę stara się nie podpaść Oliwierowi — zupełnie dobra informacja dla tego drugiego.

„A z innej beczki: jutro wychodzę z Amelią pochodzić po mieście. Masz ochotę do nas dołączyć?".

„Mam nadzieję, że nie zaczął mi czytać w myślach jeszcze" — chichotał Oliwier.

„W sumie mogę" — odpisał neutralnie. W życiu nie przyznałby się nikomu, że w jego wnętrzu nastąpił mini wybuch radości.

Właśnie sobie uświadomił: tak bardzo pragnął jakiejkolwiek odmiany, wyjścia z inną osobą. Już nawet ta Amelia ujdzie.

No ale nie cieszmy się zawczasu. Przecież trzeba jeszcze spytać rodziców, co dla niego jutro szykują.

Ci okazali się jednak wyjątkowo łaskawi i stwierdzili, że jak pozmywa naczynia po obiedzie, będzie mógł wyjść.

***

— Hej! — zakrzyczał z daleka Oliwier, widząc dwie znajome postacie, z którymi chodził do jednej klasy.

„Naprawdę długo nie wychodziłem do ludzi" — właśnie dotarło do niego, że przedsekundowy okrzyk był niemal desperacki.

— Cześć — przywitali go entuzjastycznie; Oli zauważył, że oboje wyglądają trochę inaczej.

— Przefarbowałaś włosy na blond.

— A i owszem — Amelia delikatnie rozchyliła kąciki ust.

Następnie chłopak przeniósł badawcze spojrzenie na Aleksa, próbując odnaleźć rzecz, która sprawiła, że doznał tego dziwnego wrażenia.

Może to fryzura? W końcu podczas biegania się na niej nie skupiał.

Jednak czarne włosy nie zmieniły się za wiele — co najwyżej lekko urosły. Wciąż kręciły się potwornie i zacięcie, acz regularnie. Przy okazji Oliwier zauważył, że Aleks ma też dość wyraźnie widoczne brwi.

„Jakoś wcześniej tak tego nie analizowałem. No ale nie o tym teraz...".

Pogrążyli się w rozmowie o dniu dzisiejszym, a on wciąż szukał tego drobiazgu. Niemal odetchnął z ulgą, kiedy w końcu dopiął swego: chodziło o koszulkę.

Aleks, znany Oliemu z chodzenia w bluzach z kapturem lub sportowych T-shirtach z krótkim rękawem, dziś ubrał zupełnie białą koszulkę bez rękawów.

Niby nic nadzwyczajnego w tym mieście i przy tej pogodzie: ot zwykła koszulka i czarne szorty, a jednak. U Aleksa, którego nigdy w takim wydaniu nie widział, robiło to różnicę.

Zauważył przy tym wyeksponowany kawałek jego klatki piersiowej, który wraz z obojczykami prezentował się estetycznie —nadawałby się na typowe, instagramowe zdjęcie.

„Mam nadzieję, że to nie jest jego kolejna gra" — próbował doszukać się w tej odmiennym ubiorze drugiego dna.

„A może przesadzam?".

Przez te rozmyślania w większości rozmowy uczestniczył na pół gwizdka. Co prawda po powrocie do domu pamiętał dobrze Aleksa rozprawiającego o przygrzewającym słońcu i długie opowiadanie Amelii o pierwszym tygodniu ferii spędzonych z kuzynką. Ale co z tego...

Brakowało mu tej przyjemności z rozmowy, przyjemności, której już dawno nie odczuł.

***

— Boże, znowu szkoła... — pierwszy tydzień nowego semestru minął Oliemu na przyzwyczajaniu się.

Po wolnym, które w jego odczuciu trwało wieczność, czuł się dziwnie. Dosłownie nie wiedział jak ma się zachować w szkole, jakkolwiek dziwnie to brzmi.

Postanowił przybrać wygodną maskę człowieka zajętego sprawami w telefonie. Nie odzywał się też do Aleksa, chociaż wciąż co kilka dni spotykali się na wspólne bieganie. Nie zamieniali podczas niego zbyt wielu słów.

***

Konsekwentnie powracająca kondycja Oliwiera zaowocowała nie tylko poprawą w wyglądzie (do dawnej świetności wciąż pozostawała mu długa droga), ale też powrotem pewności siebie. Chłopak stwierdził, że nie ma sensu już dłużej milczeć i wyglądać przy tym tak jakby obraził się na cały świat. Zaczął wreszcie wychodzić z inicjatywą rozmowy i przestał spędzać przerwy w wirtualnym świecie.

W jeden z weekendów udało mu się nawet umówić z dziewczyną z równoległej klasy, Gosią, która była niczego sobie zarówno pod względem wyglądu jak i charakteru.

Spacerowali razem niecałą godzinę, ale przez intensywność rozmowy Oliwierowi wydawało się, że spędzili ze sobą co najmniej pół dnia.

„Kurde, zajebiście" — cieszył się, wracając. „Dawno nie miałem tak udanego wyjścia. Teraz powoli wszystko powinno zacząć się układać...".

Odpalił przednią kamerkę w telefonie, by szybko sprawdzić jak wygląda. Nareszcie mógł patrzeć na swoją twarz bez wewnętrznego skrzywienia. Oprócz tego sprawy z Aleksem zaczynały się normować — oprócz wspólnego biegania, zdarzało im się zamieniać dwa zdania w czasie szkolnym; poza tym brunet nie męczył go.

„Przestał być nachalny" — co najważniejsze.

Rozmowy z pozostałymi rówieśnikami bywały często nużące, ale jaka to była miła odmiana po tak ogromnej samotności. Już nawet na powrót szkolnych obowiązków Oliwier poniekąd się cieszył. W końcu czasy, w których to one, a nie jakieś popaprane sytuacje, były największym zmartwieniem w jego życiu były najlepszymi czasami. Teraz czuł, że powoli wracają.

Głośna, ożywcza muzyka dochodząca z restauracji obok której przechodził, spotęgowała jego dobry humor.

„Jak cudownie" — po raz kolejny przyznał przed sobą, że dawno (naprawdę DAWNO) się tak świetnie nie czuł.

Spowolnił nieco kroku, chcąc dłużej nacieszyć się tym ciepłym powietrzem i atmosferą. Chwilę później energicznie zawrócił: minął właśnie przyjemny bar, o którym wcześniej nie miał pojęcia.

„Chyba niedawno go otworzyli" — pomyślał, stojąc przed wejściem i obserwując wystrój. „Może bym zaprosił tu Gosię, na przykład jutro..."

Ponownie wykonał dość szybki zwrot, przez co zderzył się z przechodniem.

— Przepraszam pana — podniósł wzrok, ale zamiast dorosłego, ujrzał przed sobą chłopaka w czarnej bluzie z kapturem.

Zaczął on pospiesznie się oddalać, ale Oliwier szybko podążył w ślad za nim.

— Aleks — wyszło z niego bezbarwne słowo, powodując zatrzymanie się tamtego „nieznajomego" przechodnia.

— Oliw... Co ty tu robisz? — spytał czarnowłosy zaskoczonym tonem. Jednak albo osłabił się w swojej grze aktorskiej, albo Oliwier znał już jego sztuczki na wylot... Wyraźnie dosłyszał fałsz w głosie.

— Co TY tu robisz?

— Byłem akurat na spacerze — powiedział tamten szybko. Zbyt szybko.

Napięta cisza. Oliwierowi dosłownie odebrało mowę, a na chwilę wręcz zdolność myślenia. To co przeżywał było zupełnie nowym rodzajem frustracji, o istnieniu którego jeszcze minutę temu nie miał pojęcia.

— Jak mogłeś... — uciął zdanie w połowie; silne emocje znów wzięły górę.

Miał ochotę przeklinać i rzucać najsoczystszymi wyzwiskami, jakie mógłby tylko wymyślić.

„Ale po co? Przecież to już jest nudne. Do bólu nudne i powtarzalne. Z wyzwiskami czy bez, nigdy nic się nie zmieniło".

— Oliwier, to... — mina Aleksa prezentowała coś na kształt przestraszenia.

— Śledziłeś mnie. Znowu. Obiecałeś, że...

„Zresztą co ja się będę. Przecież dobrze wiedziałem, że nie dotrzyma tej obietnicy" — szatyn był na siebie zły, że pozwolił złudnej nadziei zagłuszyć głos rozsądku.

— Powiedz tylko od kiedy. Od początku naszego spotkania?

— Jakiego spotkania? — Aleks podjął jeszcze jedną, nieudolną próbę udawania, że nie wie o co chodzi.

Uparta cisza.

— I? — niecierpliwe warknięcie Oliwiera. — Szybko, bo nie będę marnował na ciebie czasu.

— Od początku... Odkąd wyszedłeś z domu — poprawił się. — Ja naprawdę nie chciałem, Oliwier, nie mogłem się powstrzymać — płynęły tłumaczenia.

— Obiecałeś mi to, Aleks — reakcja i ton głosu Oliwiera zdziwiły jego samego. Spodziewał się, że tak jak zwykle, po takim wulkanie emocji, straci w końcu nad sobą kontrolę, a jednak... Coś się zmieniło.

Najgorsze, że ta zmiana nie wynikała z nagłej samodyscypliny Oliego, a z beznadziei... Kolejna granica została przekroczona i nie miał pojęcia... Nie miał pojęcia co...

„Ech, nieważne" — uciął swoje myśli, jednocześnie doznając dziwnego odczucia: miał wrażenie, że lada moment naprawdę może się przez to wszystko popłakać.

— Wiem, że obiecałem, ale... — mamrotał coś brunet, ale Oli nawet go nie słuchał.

— Sam widzisz, że mówisz jedno, a robisz drugie. Nie możemy być nawet znajomymi.

— Oliwier, nie, posłuchaj, obiecuję, że to był ostatni raz — mówił pospiesznie Aleks.

— Jesteś zwykłym stalkerem — Oliwier odważył się spojrzeć mu prosto w oczy i po raz pierwszy to Aleks był zmuszony uciec spojrzeniem gdzieś indziej.

— Nie mów tak na mnie — spuścił głowę; mówił tak, jakby życie z niego uchodziło.

— Stalker — ich oczy ponownie się spotkały. — Chciałeś mnie wykończyć psychicznie i proszę, udało ci się — Oliwier już nie dbał o to, czy w kącikach faktycznie gromadzą mu się przezroczyste łzy i czy tamten je widzi. — Zgaduję, że teraz nie dasz mi w spokoju umówić się z kimkolwiek i będziesz dręczył każdą dziewczynę, z którą ośmielę się pójść na randkę. Droga wolna.

— Oliwier!

Oliwier odszedł, podświadomie oddychając z ulgą — Aleksander, znaczy się stalker, nie podążył za nim. Kilka wodnistych kulek popłynęło po jego policzkach — wytarł je szybko, nie zadręczając się już nadto ich pojawieniem.

„To nie moja wina" — powtarzał sobie.

***

Oliwier stracił ochotę na wyjście z Gosią, spędzając następny dzień w fatalnym nastroju. Na szczęście udało mu się wyprzeć ze świadomości sytuację ze stalkerem — ponownie wrócili do punktu wyjścia, nie odzywając się do siebie w szkole i poza nią. Oliwier starał się nie zwracać uwagi na jego obecność i nawet gdy przypadkiem widział kątem oka kawałek jego ciała, wyobrażał sobie, że chłopak nie istnieje.

„Wolę nie myśleć o tym, co planuje" — postanowił, wiedząc że przez to zupełnie by zwariował.

Na szczęście dość nietypowy zbieg okoliczności pozwolił szatynowi jeszcze lepiej zapomnieć o tym problemie. Odezwała się do niego Aniela, z propozycją spotkania, jednak nie we dwójkę: miała do nich dołączyć Zofia.

Zofia, ach, Zofia... Nastolatkowi od razu wróciły wspomnienia z tych kilku spotkań-randek, a także ostatniej kłótni, która zakończyła ich związek.

„O ile związkiem to można nazwać...".

Tamte wydarzenia nie budziły w nim już zbyt wielu emocji — miał wręcz wrażenie jakby to nie on był ich uczestnikiem, a jedynie widzem, który znał je z bardzo realistycznego filmu z wymyślną fabułą.

„Co mi szkodzi?" — przekonywał się do wyjścia z dziewczynami. Za Anielą zdążył się stęsknić, ale perspektywa rozmowy z Zosią wywoływała w nim co najmniej niesmak.

„Raz się żyje" — postanowił.

***

— No to do następnego. Coś dzisiaj mało rozmowny byłeś — żegnała się Aniela.

— Tak jakoś — Oli zbył ją.

W rzeczywistości, tak jak się spodziewał, czuł się niesamowicie niezręcznie przy eks dziewczynie. Z kolei ona zachowywała się wręcz odwrotnie.

„Powinno jej być wstyd. Uwierzyła wtedy w te oszczerstwa, a teraz jak gdyby nigdy nic sobie ze mnie żartuje" — wprawdzie nie były to jakieś kąśliwe żarty, ale nieświadoma Aniela parę razy zahaczyła w ironiczny sposób o temat ich relacji, a Zofia z przyjemnością do niej dołączyła.

— No na razie — wymamrotał Oli, ciesząc się z końca spotkania. Przeszedł kilkadziesiąt metrów, po czym usłyszał czyjeś przyspieszone kroki.

„Aleks" — pomyślał natychmiast.

Obrócił się i ujrzał Zosię.

„Ja już wariuję" — przeraził się tym, że pierwszą osobą, jaka przyszła mu do głowy, był brunet.

— Mogę jeszcze z tobą zamienić słówko?

— Odnośnie?

— Odnośnie jednej sprawy — uniknęła odpowiedzi.

Przeszli więc do rozmowy, co do której Oliwier miał jasne przeczucia. Sprawdziły się w stu procentach.

Zofia najpierw przeprosiła go (choć brzmiało to dosyć nieskładnie i niezręcznie), później słodząc mu (naprawdę dobry z ciebie chłopak, no i do tego całkiem uroczy... — nerwowy śmiech), na koniec proponując kolejne spotkanie.

Oliwier dobrze wiedział do czego zmierza.

— No nie wiem, nie wiem. Po co mielibyśmy się spotykać? — z nudów postanowił zagrać w tę grę i z radością obserwował jak dziewczyna próbuje za wszelką cenę uniknąć przyznania, że chciałaby się z nim umówić na randkę, jednocześnie próbując tego pośrednio dokonać.

— Posłuchaj. Naprawdę wolę nie — kształtne wargi Oliego opuściły zdecydowane słowa.

— Dobra, powiem po prostu wprost — westchnęła dziewczyna. — Chciałabym spróbować... Spróbować znowu z nami.

„No co ty nie powiesz".

— Wiesz, to że nam nie wyszło, to wszystko przez głupi zbieg okoliczności. Powtarzam się, ale serio jesteś bardzo wartościową osobą.

Oli nie dał się nabrać na ten komplement. Zirytowało go niesamowicie nazwanie tego wszystkiego, co mu się przytrafiło „głupim zbiegiem okoliczności".

„Dopiero co przepraszała, a teraz nagle udaje jakby to wszystko nie stało się przez nią".

— To jak? — powtórzyła pytanie

— Nie wiem, czy zgrywasz idiotkę, czy naprawdę nią jesteś. Ale odpowiedz sobie sama.

Oliwier odwrócił się na pięcie i odszedł.

Dzień później Aniela napisała do niego nieprzyjemną wiadomość, krytykując (krytykując to dość lekkie określenie, jak na to, co tam napisała) to jak potraktował jej koleżankę.

„Tak nie będzie" — Oli umówił się z nią na pojutrze, zdeterminowany by zwierzyć się ze wszystkiego, co mu się przytrafiło.

I tak zrobił. Po skończonej opowieści poczuł pewną ulgę — po pierwsze wyrzucił z siebie złe emocje, po drugie czuł, że więź między nią a Anielą ponownie powróciła na poziom z czasów gimnazjum.

A przynajmniej tak się łudził dopóki tamta się nie odezwała. Co prawda powiedziała, że mu współczuje, ale po raz kolejny, tak jak w przypadku Zofii, Oliwier wyczuł, że mówi to raczej z obowiązku i od niechcenia niż naprawdę z serca.

Do tego po tym wszystkim wciąż obstawała przy swoim, uważając, że nie powinien był w taki sposób potraktować Zofii.

— A ona? Nie powiesz nic na to jak się zachowała?

— Posłuchaj, Oliwier. Nie mówię, że zrobiła dobrze. Było, minęło.

— Było, minęło? — Oli nie mógł uwierzyć własnym uszom. Czuł się tak jakby Aniela właśnie go spoliczkowała. — Ty nie widzisz w tym nic złego?

— Przecież nie powiedziałam, że nie widzę w tym nic złego. Ale z drugiej strony: przypieprzasz się trochę (Aniela nie miała w zwyczaju przeklinać, więc zabrzmiało to ostro). Skąd ona mogła wtedy znać prawdę?

— To skoro nie znała prawdy, dlaczego uwierzyła w kłamstwa?

— Nie rozumiesz jak to jest, kiedy dziewczyna ci coś takiego mówi.

Oli miał dość. Ostentacyjnie wstał i już nawet nie zebrał się na ostatni komentarz, tylko wyszedł z knajpy, w której się znajdowali.

Po raz kolejny poczuł, że jest w nastroju bliskim płaczu. Tym razem jednak napiął szczękę i zdecydował się to powstrzymać.

„Nie będę co chwilę ryczał, jak jakiś mięczak".

Jednocześnie myśli krążyły mu nieustannie wokół Anieli. Byli przyjaciółmi szmat czasu i teraz... Co prawda od liceum nie mieli już równie dobrego kontaktu, co kiedyś, ale Oli wciąż liczył na to, że pozostaną znajomymi. Tymczasem właśnie został doszczętnie zdradzony.

„Nigdy bym się po niej tego nie spodziewał. Akurat ona zawsze była tą wspierającą osobą..." — przypominał sobie przeszłość.

„Ale może Zofia jej coś nagadała. Kto wie...".

„Albo po prostu się zmieniła" — ta myśl była jeszcze bardziej bolesna.

Na domiar złego, podczas drogi powrotnej, w samym centrum miasta (w którym o tej porze roiło się od ludzi) napotkał Zofię.

„Wątpię, żeby to był zbieg okoliczności. Pewnie się ugadały" — samonapędzająca się machina wściekłości ruszyła w głowie Oliwiera.

— Czego chcesz? — warknął.

— Tak właściwie od ciebie niczego. Rozmawiałeś już z Anielą?

„Kurwa, wiedziałem" — zdenerwował się.

— A co cię to?

— A to, że ta rozmowa mnie dotyczyła.

— To trzeba było samej na nią pójść a nie wysługujesz się innymi.

— Nie będę rozmawiała z ludźmi, którzy nazywają mnie idiotką — uniosła się z wyższością.

— Właśnie to robisz — wypunktował ją Oliwier.

Dziewczyna zamilkła po tej uwadze, ale zaraz odzyskała tupet.

— W każdym razie nie pozwolę tak do siebie mówić.

„Skończ tę dyskusję i wracaj do domu" — radził Oliwierowi wewnętrzny głos. Chęć dopieczenia Zofii okazała się silniejsza.

— Bo mnie obchodzi to, na co ty komu pozwalasz, idiotko — idealnie zaakcentował ostatnie słowo.

Wlepił w nią intensywnie wzrok, niezmiernie ciekawy jej odpowiedzi.

„Zasypie mnie teraz przekleństwami?" — szczerze bawiła go taka perspektywa; byłoby to zupełnie nie w jej stylu, ale kto wie...

— Wiesz co... Naprawdę szkoda, że tamta dziewczyna nie dopięła jednak swego. Fajnie byłoby cię zobaczyć za kratkami. No ale jeszcze nic straconego. Patrząc na ciebie, jesteś typowym prymitywnym facetem, który rzuciłby się na pierwszą lepszą laskę bez jej zgody. Więc może wystarczy jeszcze tylko trochę poczekać...

Tego Oliwier się nie spodziewał. Krew w nim zagotowała się, a z ust, jak para, wypłynęły słowa.

— Taaak? — podwyższony głos. — A jeszcze kilka dni temu chciałaś żebyśmy do siebie wrócili. To jak to w końcu jest? Rzucam się na dziewczyny, czy może... — urwał.

— To był błąd przy pracy — machnęła ręką. — Poza tym nie masz w sobie nic zachęcającego. Przedtem to chociaż nadrabiałeś wyglądem, a teraz...

Oliwier mimowolnie zaczął zastanawiać się, czy naprawdę aż tak podupadł na formie... Powrót do bieganie przywrócił go na właściwie tory, ale na pewno nie zdziałał cudów w tak krótkim czasie.

— Ty...

— Waż słowa — wyrzuciła konkretnie, a Oliwier poczuł się nagle jak małe dziecko, które zostało zbesztane.

Psychika na chwilę siadła mu zupełnie. Nie mógł pojąć, jak... Jak Zofia, która sama nigdy nie grzeszyła wyglądem (prezentowała się przyzwoicie, ale do ideału piękna jej było daleko) może wypominać mu teraz jego stan. Jak Zofia, która dopiero co tak mu współczuła i chciała się z nim umówić, teraz sugeruje, że tamte oszczerstwa były prawdą.

„Jak można mieć takiego kurewskiego pecha do dziewczyn? Ja chyba żyję w matriksie..." — Oliwier nie dowierzał.

— Niestety, to jest prawda mój drogi Oliwierku. Zamiast wziąć się za siebie, to męczysz Anielę narzekaniami na swoje życie...

— Jakimi narzekaniami? — wszedł jej w słowo.

— A nie pisałeś do niej z żalami?

Oliwier przewertował wspomnienia. Faktycznie napomkął jej coś kiedyś na Messegerze o tym, że totalnie brak mu motywacji do treningów, ale to wszystko... Jednak co ważniejsze...

„Super, czyli tak można do niej coś pisać. Wszystko pokazała Zośce. Nie zdziwiłbym się jakby mnie we dwójkę obgadywały".

— Ty się lepiej zajmij sobą i swoją niewyjściową mordą — odgryzł się.

— Widzisz Oliwier, nawet jeśli mam, jak to powiedziałeś „niewyjściową mordę" — jej ton głosu zabierał chłopaka na wyżyny irytacji — to mam jeszcze charakter. Elokwencja, inteligencja, to niestety nie jest coś, co wytrenujesz ot tak. A ty... Nijaki charakter, a i z wyglądem teraz słabo.

Oliwier cały czas czekał na dogodny moment, by przerwać, jednak po pewnym czasie poczuł ogromną niemoc. Na chwilę, w swojej wyobraźni, zamiast Zofii ujrzał Beatę. To łudzące podobieństwo, które widział między nimi, przeraziło go. Tak oto na skali pewności siebie znowu był bezbronną ofiarą.

— A ty nie masz klasy. I zaraz nie będziesz miała zębów.

Żołądek Oliwiera przewrócił się już zupełnie, na dźwięk nowego, znajomego głosu, nie zważając nawet na to, że był to głos broniący go.

— A ty kim...

— Radziłbym ci filtrować słowa, jakie wypuszczasz z tej końskiej mordy.

— Popatrz lepiej na swoją...

— Wracaj lepiej do domu brać się za naukę — przerwał jej chłopak. — Bo inaczej znowu popłaczesz się, że dostałaś trzy z odpowiedzi.

— Ja nie płaczę przez takie — zaczęła mamrotać Zofia, ale Oliwier wyraźnie widział, że została wybita z rytmu.

„To chyba musiało być prawdą".

— Idziemy — stanowczy głos i pociągnięcie ręki.

Dopiero po kilkunastu krokach, zdezorientowany Oliwier uświadomił sobie, że Aleks bezpardonowo chwycił za jego przedramię i wciąż nie puścił.

— Spierdalaj — odtrącił nienawistnie jego rękę, dosłownie przebijając go złowrogim spojrzeniem.

Aleks jednak dalej dotrzymywał mu kroku. Oliwier przestał skupiać się na nim i zaczął analizować to co właśnie zaszło, nawet nie patrząc na to gdzie idą.

Aniela, Zofia...

„Nie no, życie jest zajebiste... Zajebiście pojebane" — sam nie mógł uwierzyć, że Zofia z tak miłej dziewczyny stała się nagle tak kąśliwa. Dlaczego?

„Może to ten sam powód co Beata? Może też się we mnie zakochała i jak nie dostała tego, czego chciała...".

Było to nieco egoistyczne założenie: założenie, że kolejna dziewczyna zakochała się w nim bez opamiętania.

„Ale chuj wie. Może jest w tym prawda".

Z drugiej strony właśnie szedł obok gościa, który też się w nim zakochał. I oczywiście też mu z tego powodu zaczęło odpierdalać. Może takie już jego fatum? Rozkochiwanie w sobie ludzi, a potem doprowadzanie ich do szaleństwa.

To przemyślenie nawet rozweseliło go nieco.

— Siadajmy — Aleks ponownie szarpnął go za rękę, kierując w stronę ławki (znajdowali się w parku).

— Jeszcze raz mnie, kurwa, dotkniesz — Oliwier tym razem zdecydował, że mu nie popuści.

— Już się zamknij wreszcie i siadaj — Aleks (ku zdziwieniu szatyna) wyprostował się, pokazując kilkucentymetrową wzrostową dominację.

Zaraz po tym chwycił za kawałek jego koszulki, znowu ciągnąc go w stronę siedzenia. Oliwier, niczym marionetka, bezmyślnie usiadł, dopiero sekundę po tym zdając sobie sprawę z tego, że uległ mu.

— Zaraz cię pobiję — warknął na bruneta.

— Tu, w parku? — Aleks miał neutralną minę.

— Tak.

— Musisz naprawdę opanować tę agresję. Chociaż trochę — troskliwy głosik Aleksa był idealnym paliwem dla podkurwienia szatyna.

Oli odetchnął ciężko i głośno, powstrzymując się od zamachnięcia się.

„Jestem w miejscu publicznym" — powtarzał sobie.

— Wyluzuj, są teraz ważniejsze sprawy — Aleksander położył mu dłonie na karku i zaczął delikatnie go masować.

Do Oliwiera, znajdującego się wciąż w stanie wielkiego szoku, ten bodziec znowu dotarł z opóźnieniem.

— Ja pierdolę — syknął tylko, wyrywając się z dotyku.

Zapanowała kilkuminutowa cisza. Oliwier najpierw próbował za wszelką cenę ułożyć sobie w głowie wszystko co zaszło w dniu dzisiejszym, ale zaraz poprzestał, skupiając się tylko na szumie wiatru.

— Wszystko okej? — przerwał w końcu ciszę Aleks.

— Chuj cię to obchodzi.

— Ja wiem, że możesz mnie nienawidzić — powiedział łagodnie. Ciemnobrązowymi, ślicznie okrągłymi oczami, nieustannie wpatrywał się w Oliwiera.

— Nienawidzę cię — stwierdził sucho Oliwier.

— Wiem, że mnie nienawidzisz — poprawił się Aleks. — Ale chociaż dla siebie przestań teraz przeklinać. To ci nic nie pomoże.

— Twoja obecność też nic nie pomaga.

— Mylisz się. Jakbym wtedy nie przyszedł.

— Radziłem sobie bez ciebie świetnie.

— Właśnie widziałem — Aleks uśmiechnął się lekko. Nie był to jednak ironiczny uśmiech, a zwykły, pogodny gest.

Oli zamilkł, wiedząc że akurat tu chłopak ma rację. Zmroziło go w pewnym momencie tamtej rozmowy i nie był w stanie wyjąkać ani słowa.

— To jak? Już spokojniej? — Aleks po raz kolejny delikatnie naruszył ciszę, wyciągając przy tym swoje długie palce w kierunku drugiego.

— Dotkniesz mnie tylko, a ci je połamię — ostrzegł brązowowłosy.

— Nie spodziewałem się, że lubisz takie ostre klimaty — perwersyjny uśmiech Aleksa zupełnie nie spodobał się Oliemu.

— Ja pierdolę...

— Jak ty wszystko bierzesz na serio — marudził Aleksander.

— Jak ty ze wszystkiego żartujesz.

— Nieprawda. Dopiero co pytałem się normalnie, czy już w porządku.

— Już ci mówiłem, że cię to nie dotyczy.

— Martwię się o ciebie.

Cisza.

— Zrobiłbym dla ciebie wszystko. Naprawdę wszystko — pomimo łagodności, głos Aleksa był dziwnie poważny.

W Oliwierze coś pękło i przemówił.

— Taak? To daj sobie połamać te palce — przez głupawkę poczuł potrzebę zakpienia z niego i naprawdę sięgnął po jego prawą dłoń.

Zaraz jednak uświadomił sobie co spowodował: kiedy tak trzymał jego palce w swoich, wyraz Aleksa zmienił się diametralnie. Nie to, że uwierzył w groźbę Oliwiera i się wystraszył. Wręcz przeciwnie.

Oczy powiększyły mu się do granic możliwości, a on sam wyglądał jak oczarowany. Oliwier szybko przerwał dotyk. Był pewien, że trwało to około sekundy, ale ta dziwna mina na twarzy Aleksa w dziwny sposób zaburzyła poczucie czasu.

— Noo... — Oliwier dosłownie widział w powietrzu to uczucie krępacji, które ich otoczyło.

— Będę wracał — dodał niedługo po tym.

Aleks jednak nie odpowiedział na jego „na razie". Siedział tam wciąż na ławce, wpatrzony w górę, a jego wysportowane ciało, choć oddychało spokojnie, wyglądało tak jakby duch, który je zamieszkiwał, uleciał hen daleko w przestworza.

***

Późne popołudnie. Oliwier wracał ze sklepu, ściskając w ręku torbę z zakupami. Czekał właśnie na światłach przy długim przejściu, niecierpliwie obserwując okolicę i samochody.

„No kiedy to zielone..."

...

„No wreszcie".

Ruszył. Z nudów przesuwał spojrzenie po ludziach idących z naprzeciwka. Najpierw dwójka dzieciaków z plecakami, chyba wracająca z drugiej zmiany ze szkoły. Obok nich szło małżeństwo w podeszłym wieku, trzymające się wyjątkowo blisko siebie.

Dalej Oliwier zobaczył trójkę chłopców niewiele młodszych od niego; przez chwilę wydawało mu się, że z jednym z nich chodził na mma.

Jako ostatni ukazał mu się nietuzinkowy widok widok: chłopak bez koszulki, w luźnych, długich spodniach, trzymający w rękach deskę. Jednak nie to zwróciło uwagę Oliwiera, a najzwyklejsze trampki, które tamten przywiązał sobie do szyi.

„Przecież to wygląda komicznie" — Oliwier zawiesił wzrok na tych zwisających butach, które kołysały się to na prawo, to na lewo. Przesunął wzrok niżej.

„Nie no, gościu ma też normalne buty" — biała, sportowa para obuwia znajdowała się na jego nogach. „To po co mu...".

Dopiero gdy minęli się twarzą w twarz uświadomił sobie, że to był Aleks. Od razu dopadło go skrępowanie.

„Kurwa, tak długo się na niego gapiłem... Mam nadzieję, że nie pomyśli sobie niczego głupiego".

Od czasu kłótni z Zofią nie odzywali się do siebie w ogóle. Oliwier z nową determinacją wykluczył Aleksa ze swojego życia tak bardzo, jak się tylko dało. W szkole starał się trzymać go zawsze na bezpieczną odległość, a gdy widział, że tamten zbliża się do niego, udawał że jest czymś zajęty. Jak na razie to działało.

Zdarzało im się przypadkowo złapać kontakt wzrokowy, jednak wtedy Oliwier natychmiast odwracał głowę w drugą stronę.

Mimo wszystko niezaprzeczalnie czuł na sobie masę ukradkowych spojrzeń. Postanowił jednak, że postara się do nich przyzwyczaić i poczeka aż życie samo podsunie mu idealny pomysł na pozbycie się Aleksa na dobre.

***

Oliwier wracał do domu po zajęciach, z przerażeniem zauważając, że zastanawia się nad sensem życia.

„Od czego zaczęły się te rozmyślania?"

Ach, tak. Od tego jak ostatnio beznadziejne było jego. Sporadycznie udawało mu się pobiegać przed szkołą (rzecz jasna samemu), później wpajał do głowy te wszystkie bezsensowne rzeczy, które nigdy mu się nie przydadzą, na przerwach uczestnicząc w jakże nudnawych dyskusjach.

Nie miał już nawet ochoty zgrabnie zagadywać dziewczyny, lekko z nimi flirtując, co kiedyś sprawiało mu niebywałą frajdę. Oczywiście próbował, ale za każdym razem z tyłu głowy jak żywa stawała mu twarz Beaty, Żanety, Zofii, czy innych kobiet, które zupełnie nadszarpnęły jego nerwy.

— Wróciłem! — krzyknął, wchodząc do kuchni.

Matka krzątała się przy szafkach, a przy stole w jadalni siedział obcy mężczyzna, który zdecydowanie nie był jego ojcem.

— Gości masz — rzuciła do niego mama, a Oliwier poczuł jak serce mu zamiera.

„Kurwa mać" — przy stole siedział Aleks.

— Cześć, Oliwier — uśmiechnął się do niego jak gdyby nigdy nic.

Szatyn toczył wewnętrzną bójkę pomiędzy udawaniem, że nic się nie stało i przywitaniem się z chłopakiem, a rzuceniem się na niego tu i teraz celem uduszenia.

Nie wybrał jednak żadnej z tych dwóch czynności, tylko przemówił oschle.

— Czego chcesz?

— Wychodzimy dziś na koszykówkę, nie pamiętasz? — tym razem Oliwier mógł przysiąc, że uśmieszek Aleksa zawierał w sobie hektolitry ukrytej ironii.

— Nie. Coś chyba słabą pamięć mam... — Oli nie krył sarkazmu.

— Zgadzam się — do rozmowy wtrąciła się matka. — Oj, zgadzam się w stu procentach. A przydałaby ci się do nauki — popatrzyła Oliemu prosto w oczy. — Później muszę wysłuchiwać na wywiadówkach...

— Mamo — syn przerwał jej, brzmiąc pretensjonalnie.

„Jeszcze tego, kurwa, brakowało, żeby matka zaczęła narzekać przy Aleksie. Po prostu połączenie idealne".

— Nie zbierasz się? — Aleks dorzucał oliwy do ognia.

— Nigdzie nie idę — stwierdził sucho; matka wciąż krzątała się w pobliżu, więc tylko na tyle mógł sobie pozwolić.

— Na pewno nie dasz się namówić?

— Na pewno.

— Wyszedłbyś wreszcie gdzieś, Oliwier, a nie tylko w tym domu siedzisz — po raz kolejny mama podniosła mu ciśnienie.

— Chciałem zostać się pouczyć — skłamał.

„Już lepsza nauka niż towarzystwo Aleksa".

— Nauka nie zając, nie ucieknie. A o znajomych trzeba dbać.

„Teraz nagle odpaliła się w niej taka łaskawość" — szatyn narzekał na obrót sprawy.

— Dobra już, pójdę — zadeklarował się tonem, sugerującym, że robi wszystkim tu zebranym wielką łaskę.

Chwilę później wychodził ubrany w przewiewną koszulkę bez rękawów.

— Do widzenia — rzucił głośno Aleks.

Po przejściu właściwej odległości, Oli wreszcie uruchomił się.

— Zajebię cię kiedyś.

— To kiedyś. Teraz idziemy pograć w koszykówkę — Aleksander zdawał się być w nadzwyczaj dobrym humorze.

Oliwier, widząc to, za punkt honoru zdecydował się mu go zepsuć.

— Nie będę z tobą w nic grać, pedale jebany.

— O proszę, takich komplementów się dziś nie spodziewałem — czarnowłosy wciąż wydawał się mieć dystans do tych słów, aczkolwiek uśmiech już spełzł z jego twarzy.

— Nie wiem, co ty sobie, kurwa, wyobrażasz. Przychodzisz do mojego domu, gadasz z moją matką... — Oliwier popłynął z całą litanią, przeplataną wulgaryzmami i wymyślnymi obrazami.

— Już lepiej? — po wszystkim Aleks zapytał łagodnie.

— Będzie lepiej, jak ci wpierdolę — warknięcie.

— Nie wiem, co ty sobie, kurwa, wyobrażasz siedząc w domu i izolując się od wszystkich ludzi — Aleksander w momencie spoważniał; ta groźna mina zupełnie nie pasowała do delikatnych, gęstych loków, które wiły się w okolicach czoła i po bokach.

— Posłuchaj, nie powinno cię obchodzić co ja... — brązowowłosy urwał, bo właśnie dotarli na boisko. Znajdowali się tam już Marek, Robert, Eryk i czwarty chłopak, którego kojarzył ze szkoły z widzenia.

— Fajnie, że zgodziłeś się dołączyć — przywitał go dawny najlepszy przyjaciel.

„Zaraz, kurwa, nie wytrzymam".

— I tak nie miałem nic lepszego do roboty — Oli przybrał sztuczny uśmiech.

Podzielili się na składy: Oliwier był z Markiem i nieznanym chłopakiem (nazywał się Bartek), a Aleks, Eryk i Robert grali przeciwko nim.

„Idealnie. Może by tak przez przypadek skontuzjować go" — szatyn zawiesił wzrok na czarnowłosym.

Pół godziny później Oli czuł się zupełnie szczęśliwy. Tego właśnie mu brakowało: porządnego wysiłku fizycznego. A jeszcze z odrobiną rywalizacji — cudownie. Towarzystwo było niczego sobie; Oli poczuł się jak za dawnych czasów. Nostalgicznie myśli zaczęły odciągać go od gry, nie pozwalając się skupić.

„Szkoda, że wszystko tak się potoczyło".

Buch. Aleks po raz kolejny zabrał mu piłkę. Skurczybyk był całkiem dobry.

„Chuj w to" — szatyn powrócił do świata żywych, podwajając wysiłki.

Po długiej, intensywnej grze cała szóstka, wykończona, położyła się na gładkiej powierzchni. Leżeli tak, obserwując niebo nad sobą, a dla Oliwiera czas na chwilę przestał istnieć.

— Idziemy już? — w końcu ktoś odważył się przerwać ten letarg i jeden po drugim zaczęli się zrywać na nogi.

Zanim opuścili boisko, wszyscy z wyjątkiem Oliwiera ściągnęli koszulki. Dwójka dziewczyn, siedząca nieopodal, chichotała w najlepsze. Obserwowały ich już od pewnego czasu.

A trzeba było przyznać, że było na co popatrzeć. Dawni znajomi Oliwiera wciąż utrzymywali przyzwoitą formę i z wyjątkiem kraty na brzuchu, mieli wszystkie inne podsycające wyobraźnię szczegóły: wyraźnie bicepsy, czy szeroką klatę. Bartek prezentował się od nich nieco lepiej (Oliwierowi coś zaświtało, że chodził do klasy sportowej), jednak najlepszym wyglądem mógł pochwalić się Aleks.

I to nie tylko przez masywne bicepsy (widocznie większe od pozostałych) ostre, kształtne sutki, czy docięte mięśnie brzucha. Na to składał się całokształt: dziwnie trupia, ale satysfakcjonująco regularna twarz, przywodząca w pewnym sensie na myśl rzeźbę i te mroczne, czarne loki... Nawet pot spływający po nich nie odejmował im uroku, wręcz przeciwnie: podkreślał ich intensywność, czyniąc z chłopaka jeden, wielki, żywy feromon. Do tego przeszło metr dziewięćdziesiąt wzrostu dopełniało dzieła, sprawiając że w myślach niektórych dziewczyn tworzyły się co najmniej niepruderyjne scenariusze z brunetem w roli głównej.

Oliwier, z początku z lekka niewytłumaczalnie skrępowany, nie zdejmował swojego górnego nakrycia, ale po tekście Marka (stary, leje się z ciebie) w końcu się przemógł.

„Nie jest nawet tak źle" — popatrzył na siebie. Sylwetką zupełnie dorównywał dawnemu przyjacielowi.

„Muszę, kurwa, wrócić na siłkę" — obudziła się w nim nowa motywacja.

Spojrzał w prawo na Aleksa zagadującego Roberta i Bartka. Cała trójka śmiała się średnio co pięć sekund.

„Ciekawe, czy oni go podniecają" — nie wiadomo skąd ta myśl przyszła do Oliwiera.

„Właśnie" — nagle dostał olśnienia.

Orientacja Aleksa. To było tak oczywiste. Nie żeby wcześniej o tym nie myślał. Jak zareagowaliby tamci, gdyby się dowiedzieli? Marek chyba nie byłby zadowolony. Jeszcze rok temu żartowali nieraz z zniewieściałych chłopaczków.

„Ale Aleks nie jest zniewieściały. Przynajmniej nie fizycznie" — temu nie dało się zaprzeczyć.

Poza tym szatyn nie był do końca pewny, czy Marek i reszta są uprzedzeni do tego typu ludzi. Żarty żartami, ale przecież z Aleksem mają już dobry kontakt od paru ładnych miesięcy. Co jeśliby się okazało, że ich to nic nie obchodzi i cały plan obróciłby się przeciwko Oliwierowi?

Nastolatek postanowił, że nie warto ryzykować. A okazji do zemsty jeszcze będzie wiele. O tak.

Nieopisywalna atmosfera tego dnia została w Oliwierze do samego wieczoru, chociaż sam na dobre nie zdawał sobie z tego sprawy. Cudowne letnie powietrze, choć do bólu typowe dla tego klimatu, w magiczny sposób zwiastowało nadejście wiosny. Miało też w sobie coś z wakacji, beztroski i czystej radości, a Oliwier kładąc się w łóżku, przed zamknięciem powiek, stwierdził szczerze w duchu, że życie jednak na pewno ma jakiś sens.

***

— Jak ci się podobała biologia? — pytał Aleks.

— Jak zawsze chujowo — Oliwier przyjął minę męczennika.

Wspomniana dwójka znowu wróciła do relacji typu zamienimy-ze-sobą-pięć-zdań-na-krzyż, chociaż czarnowłosy zdecydowanie dążył do wyrzucenia z siebie co najmniej epopei przy każdej możliwej okazji. Oli natomiast standardowo miał już dość po dwóch słowach i teraz nie było inaczej.

— Co by mogło poprawić ci humor... — zastanawiał się na głos Aleks. — Już wiem! Może spacerek dziś?

— Z przyjemnością.

— Ooo! — tamtemu aż uszy się poruszyły z zachwytu. — To kiedy i gdzie? — pytanie zadane w milisekundę z prędkością światła.

— Ze mną nigdy. Za to tobie polecam. Najlepiej taki w jedną stronę, daleko stąd — słowa szatyna ociekały szyderą.

Choć Oliwier pogodził się z tym, że nie ma jeszcze skutecznego planu na pozbycie się Aleksa, nie pozostawał bierny. Ostatnimi czasy uwielbiał tak się z nim droczyć i kiedy czarnowłosy klasycznie zaczynał ze swoimi romantycznymi do porzygu zaczepkami lub troskliwymi pytankami, umiejętnie robił mu nadzieję tylko po to, by w odpowiednim momencie ją zgasić. Efekt jak zawsze był oszałamiający.

Aleks w momencie spoważniał, a jego oczy zdawały się opaść centymetr niżej od tego przygnębienia. W momencie jednak, jak pobrudzony pies, otrząsnął się, zaczynając z nową energią.

— Oj, chciałbyś się mnie pozbyć, Oliwierku? Nie ma tak łatwo. Co ty byś beze mnie zrobił?

— Na pewno więcej niż z tobą — zakpił w odpowiedzi.

— No w każdym razie... Nie ma szans. Nie w tym wcieleniu. Już ci mówiłem, że jestem jak cień.

— Stalker — wysyczał Oliwier.

Z niewiadomego powodu to jedno słowo zawsze denerwowało bruneta. A może powód był oczywisty?

„Dokładnie go podsumowuje. Nie może po prostu znieść prawdy".

— Nie mów tak na mnie — Aleksander podwyższył sztucznie głos, próbując zgrywać posmutniałego.

„Ja pierdolę. Zaraz umrę z zażenowania".

Ten mało męski ton brzmiał tym komiczniej, jeśli się wzięło pod uwagę, że mówi go prawie dwumetrowy gość, w dodatku dobrze zbudowany.

— Ale a propos spacerów — zaczął szatyn, a drugi chłopak ponownie odżył.

— Noo?

— Może byśmy...

Coraz większe światło w podskakujących tęczówkach Aleksa.

— Nie no, żartuję — Oliwier, z czystą satysfakcją, po raz kolejny obserwował jak tamten gaśnie jak zapałka.

Zabawa była tym przyjemniejsza, że wiedział, iż Aleksander nigdy nie powie na niego złego słowa. Wprawdzie parę razy zdarzyło mu się podnieść na Oliwiera głos, jednak wystarczyło tylko powiedzieć frazę-klucz: „skończ, bo przestanę się do ciebie odzywać", a brunet w momencie stawał się potulną owieczką.

„Szkoda, że słucha mnie tylko do pewnego stopnia" — nieważne jak bardzo Oliwier próbował, Aleks za każdym razem zaznaczał, że zrobi wszystko byleby tylko „zdobyć jego serce" (Oliwiera mdliło od tego zwrotu, który słyszał ZA dużo razy).

— Powiedz mi w sumie — zaczął nieskładnie Oliwier — bo słyszałem od jednej osoby... Podobno pracujesz dorywczo?

— A i owszem. Ale zaraz, czy ty się mną właśnie zainteresowałeś? — oczęta Aleksa rozszerzyły się po raz kolejny.

„I tak właśnie wygląda rozmowa z nim...".

— Czy ty KURWA MAĆ chociaż raz możesz nie myśleć o sobie?

— I kto to mów...

— Zamilcz, bo — złowrogi ton.

I Aleks wyciszył się momentalnie. Oczywiście zapewniał Oliwiera, że to dlatego, że go szanuje i nie chce go już więcej denerwować tak, jak kiedyś. Ba, chce go bronić. Szkoda tylko, że na jeden taki posłuszny gest, przypadało kilka irytujących słów, które w międzyczasie wypowiadał.

„I szkoda, że nie może mnie obronić przed samym sobą...".

— A kto ci powiedział? — Aleks przerwał ciszę.

„Że też teraz musi być długa przerwa" — Oli wolał już wrócić do klasy niż kontynuować tę...

„Muszę pamiętać po co o to pytam".

— Nie twoja sprawa. No to wracając...

— Powiedz, powiedz, proszę, powiedz — powtarzał Aleks jak małe dziecko, po raz kolejny wywołując dysonans między osobowością, a imponującym, wręcz odrobinę groźnym, wyglądem.

— Marek. Po koszykówce — szatyn uznał, że w sumie ta informacja i tak mu nic nie da. — No ale wracając... To gdzie pracujesz?

— Pracuje w jednej z budek przy amfiteatrze.

— A kiedy?

— W zasadzie to różnie. W weekendy zwykle z rana, od około dziewiątej. A co, chcesz wpaść? Zapraszam — szeroki uśmiech.

— Nie, podziękuję — zakpił Oliwier.

W duchu jednak knuł inny plan. Planował odnaleźć miejsce i spróbować upokorzyć Aleksa w pracy.

„Na początek to zawsze coś".

***

Oliwier wędrował po przestrzeni przy amfiteatrze i nie wiedzieć czemu zaczął wspominać swój pierwszy spacer z Aleksem i to, jak siedzieli tu razem.

„No ale ja nie po to tu" — ukierunkował się na działanie.

Nie po to udał się w sobotę w te rejony... Zmienił spojrzenie na bystre, wyłapujące szczegóły i rozglądał się po kolei po stoiskach z rozmaitym jedzeniem, głównie przekąskami.

„Jest!" — wypatrzył Aleksa w budce z lodami. Obok niego stała dziewczyna; oboje intensywnie nakładali gałki na rożki. Nic dziwnego — kolejka przy budce składała się z kilkunastu osób i co chwila kolejna doczepiała się do jej ogona.

„Skup się" — ocucił się Oliwier, bo tym razem zaczął rozmyślać o tym, czy mają tu dobre lody i czy by ich kiedyś nie spróbować.

Jeszcze raz zmierzył swojego arcywroga wzrokiem; stał w bezpiecznej odległości, by być pewnym, że tamten go nie zauważy.

„Idealnie, wyśmienicie. Dobrze, że ta dziewczyna jeszcze tam jest" — już licytował w myślach najlepsze teksty, które by go zabolały.

Zaraz po tym ustawił się w kolejkę, dbając o to, by pozostać zasłoniętym przez kolejnych ludzi przed nim. Z uciechą, ale też lekkim strachem oglądał się do tyłu i obserwował dobrych paręnaście osób, które czekały za nim.

„Dobra, tylko nie spanikuj. Pamiętaj, że to ma być zemsta".

...

— O, Oliwier, hej!

Oliwier nabierał oddech, żeby...

— Przyszedłeś, żeby zrobić ci loda?

...

„Ja kurwa nie mogę" — Oliwier nie dowierzał. Wiedział, że tamten jest pojebany, ale żeby wystrzelić takim tekstem w miejscu publicznym. Co do jego dwuznaczności nikt nie mógł mieć wątpliwości — mina jaką Aleks uczynił, gdy go wypowiadał, była aż nazbyt sugerująca.

Oliwier mimowolnie dosłyszał dwie starsze panie, narzekające na „tę dzisiejszą młodzież" i pojedynczy chichot.

— Zaje...

Miał ochotę powiedzieć, że go zajebie, ale się powstrzymał. Chociaż on powinien zachować resztki przyzwoitości przy ludziach.

— To jak? — Aleks zdawał się nie przejmować żadną z reakcji, w tym tą Oliwiera.

Chwila ciszy.

— Dobra, niech już ci będzie. Już ci go postawię. Loda, chodzi mi o loda — dodał szybko Aleks, w akompaniamencie dźwięcznego chichotu (swojego i kilku innych osób). Szybko, bo zaraz mi tu urośnie — podał Oliwierowi wafelka. — Kolejka — dodał, zaśmiewając się sam do siebie.

Oliwier oddalał się z miejsca w zastraszającym tempie, ale zaraz posłyszał za sobą czyjeś kroki. To Aleks biegł jak oszalały.

— Nigdy – więcej – tego – nie – rób — zdołał tylko wycedzić Oliwier, modląc się, by w tamtej kolejce nie stał jakiś znajomy z pracy jego rodziców.

— Rozchmurz się — Aleks potrząsnął jego barkiem.

— Zaraz ci naprawdę zrobię krzywdę — Oli zmierzył go srogim spojrzeniem.

— Na pewno nie chcesz tego loda? — Aleks popatrzył na niego maślanymi oczami; Oliwierowi przez chwilę wydawało się, że jest śmiertelnie poważny.

— Czy ciebie do reszty pojebało?

— Szkoda...

***

Piątek, samiusieńki początek wolnego, tuż przed głównym wejściem do szkoły.

— Cza-cza, cza-cza-cza.

— Co ci odwala? — z jednej strony Oliwier nie chciał poznać odpowiedzi na to pytanie, z drugiej chętnie zobaczyłby teraz, co siedzi w głowie Aleksa.

— Po prostu jestem w dobrym humorze — Aleks założył rękę na szyi Oliwiera, co spotkało się oczywiście z natychmiastową reakcją.

— Bo? — wyrzut w głosie.

— Jestem szczęśliwy, że jestem z tobą — Aleks objął go prawą ręką po raz kolejny; tym razem prawie położył głowę na jego ramieniu.

Jednak nawet kolejne odtrącenie nie ugasiło jego uśmiechu, mającego w sobie coś ze słońca, które uparcie dawało wszystkim po oczach.

„Że też oni tego nie widzą" — Oliwier wypatrzył w oddali Marka i Roberta. „Czy są takimi debilami i nie zauważają, że Aleks się do mnie przystawia, czy on naprawdę robi to jak nikt nie patrzy?".

„Aaa zresztą..." — już miał rzucić wulgarny tekst w kierunku bruneta, ale widząc jego wesołą twarz, zdecydował, że mu odpuści.

— To co robimy? — pytał chłopak z kręconymi włosami.

— Ja wracam do domu, zamykam się w pokoju i odpoczywam — Oliwier gadał od niechcenia.

— Mogę z tobą?

— Powariowało cię?

— Ech — Aleksander zwiesił głowę.

— A po co konkretnie miałbyś do mnie przychodzić? Jeżeli znowu po to, by obrzucać mnie tymi słodkimi tekstami, od których chce mi się rzygać...

— Może być zero tekstów. I w ogóle, mogę nawet milczeć cały czas, jeśli tylko mnie zaprosisz — Aleksander mówił szybciej niż zwykle; chyba zdziwiło go to, że Oliwier pociągnął temat.

— Bo ci uwierzę...

— Naprawdę. Obiecuję, przysięgam, zaklinam się na wszystko.

— To zmienia postać rzeczy — Oliwier przewrócił ironicznie oczami.

„To idealna okazja by z niego zakpić" — podpowiadał głosik.

Jednak inna część Oliwiera, część, która pozostawała bardzo samotna i potrzebowała najzwyczajniej w świecie towarzystwa, przeważyła. Postanowił mimo wszystko podroczyć się z nim jeszcze chwilę.

„Jeny, naprawdę mu na tym zależy" — wysłuchiwał kolejnych zapewnień z dziwną satysfakcją.

„Dobra, dosyć tego".

— Dobra, niech już będzie. Możesz przyjść.

— Naprawdę? — Aleks tak uniósł głos, że to zdziwienie nie mogło być udawane.

„Co w tym takiego dziwnego...".

„Z drugiej strony, po tym jak ciągle na niego narzekam, chyba dziwi się, że sam z siebie się zgadzam".

— Powiedz to jeszcze raz. Uszczypnij mnie!

Przesadzona reakcja czarnowłosego zaczęła być dla Oliego coraz mniej komfortowa.

— Stary, wyluzuj.

— Uszczypnij mnie, serio...

— Mogę ci dać co najwyżej po mordzie.

— To daj, bo nie mogę w to uwierzyć.

„A ja nie wierzę w to, co on gada" — Oliwier naprawdę był przekonany, że Aleks aktorzy i gdzieś tam w środku kpi sobie z niego, specjalnie wyolbrzymiając swoją reakcję.

„Ta reakcja nie może być szczera" — powtarzał sobie, bojąc się odrobinę, że jednak chłopak nie udaje.

Przez chwilę miał wrażenie, że brunet rzuci mu się w objęcia. Obaj dotarli jednak do domu Oliwiera w nienaruszonym stanie.

Spędzili ze sobą zaledwie godzinę i choć Aleks faktycznie z początku milczał (i w ogóle praktycznie się nie ruszał) jakby obrał sobie za punkt honoru nie denerwować Oliwiera, tamten drugi zdecydował wreszcie, że nie wytrzyma tej ciszy i podjął losowy temat.

Rozmowa, choć niezobowiązująca, nawet się kleiła i Oliwier z odrobinką, okruszynką żalu żegnał chłopaka (czego w życiu by nie przyznał).

Kiedy wrócił ponownie na górę, ujrzał na biurku czarną karteczkę, ze złotym napisem: „dzięki za dziś".

„Kiedy on to tu położył? Praktycznie nie ruszał się z tego krzesła i przecież bym widział...".

„Pewnie jak wychodził..." — stwierdził Oliwier, podnosząc karteczkę i mnąc ją w ręku.

Już zamachnął się, by wykonać rzut do kosza, kiedy zawahał się.

Ostatecznie wycofał się, ciskając kartkę pomiędzy niepotrzebne papiery.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro