17. Kiedy gasną światła

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

17. Kiedy gasną światła

Bach — wciąganie spodni.

Trach — próba przeciśnięcia koszuli przez głowę.

„Cholera, nie mam teraz na to czasu" — Oliwier pospiesznie odpinał guziki.

— Pierdolona szkoła — mamrotał pod nosem.

Rozpoczęcie roku.

Ceremonia przebiegła bez większych niespodzianek. Jak zwykle. Później natomiast Oliwier, raczej niechętnie, został wciągnięty do rozmowy w kółku ze swoimi starymi znajomymi. Typowa gadka.

No może nie do końca typowa. Aleks też tam był.

***

Mieszkanie Aleksa.

— Mówię ci, skapnął się — biadolił Oliwier.

— Wydawało ci się. Po prostu żartował — uspokajał go chłopak.

Oliwier czuł łomoczące serce. Był pewien, że spojrzenie Marka, które otrzymał pół godziny temu, świadczyło dobitnie o tym, że podejrzewał coś na temat jego i Aleksa.

— Niepotrzebnie z nimi gadaliśmy — kontynuował szatyn.

— Oli, no już, spokojnie — położenie ręki na ramieniu. — Nawet jeśli się dowiedzą, to co? Prędzej, czy później i tak to wyjdzie.

— Wiem, ale... Wolałbym jednak, żeby to było później — dodał tonem pełnym rezygnacji.

Wyobrażał sobie jaka byłaby reakcja rodziców. Za każdym razem scenariusz był odmienny. Raz wydawało mu się, że podejdą do tematu z lekkością, nawet obojętnością, innym razem mrożące krew w żyłach dialogi formowały się w jego wyobraźni.

— Odpocznij już — Aleks siłą usadził go na swoim łóżku. — Jutro szkoła, będziesz miał jeszcze setki powodów do stresowania się.

— Dzięki za pocieszenie... — przekora.

„Faktycznie. Jeszcze ta cholerna, ostatnia, trzecia klasa. Wprost cudownie" — ironizował, dobijając się w myślach.

— Wiem, co ci dobrze zrobi — uśmiechnął się brunet.

Ręka biegnąca po koszulce, pod koszulką, wypełzająca z koszulki i opadająca na dresowe krocze.

— Hmm? — Aleksander wywrócił oczami jakby czekając na pozwolenie.

— No nie wiem, nie wiem...

— Nie to nie — brunet podźwignął się, udając się w stronę kuchni i mrugając do niego zaczepnie.

— Poczekaj! W sumie...

— Tak?

— W sumie mały lodzik mi nie zaszkodzi — zachichotał z własnej wypowiedzi.

Chichot Aleksa.

Sekundę później był już przy nim, zwinnie opuszczając jego dolne ubrania i obejmując ustami jego kutasa. Cyklicznie przerywał obciąganie, drażniąc żołądź swoim ostrym, niewyparzonym językiem.

Oliwier rozkoszował się tą nową pieszczotą, od czasu do czasu gładząc tamtego po czarnych włosach w ramach małego „dziękuję".

— Ooooo! — dochodził, wystrzelając nasienie wprost do ust Aleksandra.

Brunet połknął wszystko, oblizując zmysłowo usta, po czym wyszedł na chwilę do łazienki, a gdy wrócił, rzucił się na łóżko obok Oliwiera, obejmując go mocno ramionami.

...

Popołudniowe słońce wpadało bezczelnie przez szyby, oświetlając sylwetki śpiących chłopców.

***

— Mówię ci, że jutro nie będę miał czasu — powtórzył Oliwier. — A już na pewno nie będzie chciało mi się biegać.

— No nic, jak chcesz — Aleks pogłaskał go po przedramieniu. — Dobra, zróbmy to szybko, to jeszcze zdążymy się przejść.

Para znajdowała się w pokoju Oliwiera, gdzie pracowali właśnie wspólnie nad zadaniem domowym od kilku godzin.

Zupełnie niedawno odwiedziła ich mama Oliwiera, a co najgorsze weszła bez pukania.

„Oby pomyślała, że się po prostu przestraszyłem" — Oliwier wspominał sytuację i to jak mocno odskoczył na widok rodzonej matki. Wprawdzie był stuprocentowo pewny, że nie widziała ich dotyku, aczkolwiek nawet sama reakcja mogła jej się wydać podejrzana.

„Znając ją, to kto wie...".

***

Środek września. Nagłe spotkanie zaaranżowane przez Marka podsuwało Oliwierowi tylko dwa podejrzenia: albo coś niedobrego stało się w jego życiu, albo odkrył wreszcie co stało się w życiu Oliwiera.

Pełny optymizmu, przekonywał siebie co do pierwszej wersji.

— Co się ostatnio z tobą dzieje? — z przerażeniem trawił w głowie słowa kolegi.

— O czym mówisz? — próbował zgrywać głupka.

— Jak to o czym...

Chwilowe milczenie. Marek zbity z tropu i zmuszony do myślenia, zdawał się powoli kreować argumenty.

— Dziwnie się ostatnio zachowujesz.

— To znaczy? — spokojne pytanie, choć serce szatyna biło coraz szybciej.

— Myślałem, że kiedy zacznie się rok szkolny, to znowu będziemy spędzać czas jak dawniej... W wakacje nie miałeś czasu, okej... Wcześniej rozumiem, że byłeś wciąż zły, choć próbowałeś to ukryć. Przez to... Przez to co zrobiłem — zawahał się.

— Nic już nie będzie jak dawniej właśnie przez to — surowe stwierdzenie.

— Tak, wiem, że zachowałem się jak podły chuj. Ale ile jeszcze razy mam przepraszać?

— Co się stało to się nie odstanie.

— Aleks też swego czasu zalazł ci za skórę, a jakoś teraz nie masz problemu z nim trzymać — ostrożnie naciskał Marek.

— To co innego. On udawał tylko kolegę Beaty, po to, by mi pomóc — Oliwier zabrzmiał wojowniczo-obrończo. Na chwilę przestraszył się, czy jego ton nie zdradził za dużo.

— O ile mi wiadomo za bardzo za nim nie przepadałeś.

Pauza na namysł.

— Aaa, teraz rozumiem... Zazdrosny jesteś? — Oli próbował to obrócić w żart.

Kolejna pauza.

— Na wakacjach też... — zaczął Marek, pokazując jednak nieco rozczarowania.

— Z tego co pamiętam, nie było cię przez miesiąc.

— Ale drugi miesiąc...

— Uchh — westchnienie irytacji.

W środku jednak Oliwier gryzł się z samym sobą.

„Widzę, że naprawdę żałuje tego, jak to się potoczyło".

Z jednej strony on też chętnie wróciłby do dawnych czasów... Ale teraz miał o wiele piękniejsze życie. Z kimś, kto go rozumie, z kimś kogo był pewny, że go nie zdradzi.

— Posłuchaj... — niepewny głos Marka.

Kolega Oliwiera poczynił jeszcze dwie niezdarne próby rozpoczęcia zdania, aż w końcu wyrzucił wprost:

— Wydaje mi się, że z tym chłopakiem jest coś nie tak.

— Z kim? — pytanie, chociaż odpowiedź była oczywista.

— Z Aleksem — Marek wciąż niepewnie odsłaniał swoje podejrzenia. — Nie wydało ci się to nigdy dziwne?

— To, to znaczy co?

„Jest setki rzeczy, które w nim wydały mi się dziwne" — przyznał w duchu Oli, z lekka śmiejąc się wewnętrznie.

— Gościu robi całą tę szopkę z Beatą, zaprzyjaźnia się z nią i z nami — dodał niepewnie — tylko po to, by ci pomóc.

Brak reakcji. Kamienna twarz szatyna.

— Poza tym... — ton Marka zmienił się na bardziej tajemniczy. — Nieraz wypytywał mnie o ciebie różne rzeczy. To znaczy, nigdy nie robił tego wprost, zawsze to wychodziło tak w praniu, ale... Sam rozumiesz. Teraz jak o tym myślę, to wydaje się oczywiste.

— Może ci się zdawało — zauważył kąśliwie Oliwier. — Obaj wiemy, że lubisz wyciągnąć złe wnioski co do...

— Możesz sobie żartować — prychnął Marek — tylko potem nie mów, że cię nie ostrzegałem. — Poza tym nieraz wydawało mi się, że patrzy na ciebie tym jego dziwnym wzrokiem — ponownie zniżony do półszeptu ton.

— On ma taki wyraz twarzy — stwierdził sztywno Oli. — Ale widzę, że wciąż lubisz obgadywać znajomych z innymi — szydercza uwaga. — Teraz przerzucamy się ze mnie na niego, tak?

— Idioto! Czy ty mnie w ogóle słuchasz?

— Słucham. Jakoś wcześniej sam nie miałeś problemu spędzać z nim czasu.

— To nie... — speszenie. — Od zawsze wydawał mi się dziwny, tylko...

— Tylko póki to było wygodne, to z nim gadałeś. Fajnie to o tobie świadczy — sztuczny uśmiech.

Oliwier otwierał usta celem skończenia dyskusji, ale mu przerwano.

— Kiedyś grzebałem w jego plecaku, bo coś mi się wydawało nie tak — Marek wyrzucił szybko, niemal desperacko.

— Grzebałeś w jego plecaku?! — uniósł się Oliwier.

— Nieważne. Posłuchaj. Znalazłem tam nóż. Kto normalny nosi nóż ze sobą?

— Przypominam ci, że sam kiedyś naskoczyłeś na mnie z nożem — odpowiedział po namyśle Oliwier.

— To było co innego...

— Naprawdę?

— Dobrze wiesz — bezpośrednie spojrzenie. — Miałem wtedy prawo być wściekły, myślałem, że chciałeś zgwałcić moją dziewczynę — odzyskiwanie pewności. — A on... Na co by miał mu być nóż?

— Nie wiem, może szedł na grzyby? — Oliwier nie powstrzymał śmiechu.

— Dlaczego ty go tak uparcie bronisz — twarz Marka była śmiertelnie poważna i zastygła jeszcze bardziej na widok beztroskiej reakcji kolegi.

— A może to ty uparcie się doszukujesz dziury w całym?

— Widziałem jak na ciebie patrzy — powtórzył. — Ten dziwny wzrok.

— I teraz nagle ci się zebrało, żeby mi o tym powiedzieć?

— Wcześniej aż tak się z nim nie zadawałeś — usprawiedliwiał się Marek. — Poza tym sam wiesz jakby to zabrzmiało, widzisz jak to brzmi...

— No właśnie widzę — ironiczne wtrącenie.

...

— W takim razie powiedz z ręką na sercu, że nigdy nie zauważyłeś u niego nic dziwnego.

— Marek, posłuchaj. Doceniam twoją troskę o mnie, ale...

Uparte spojrzenie drugiego.

— Więc zamierzasz udawać?

— Nie przeczę, że Aleksander bywa specyficzny, ale... — Oliwier mówił głośno i dobitnie. — To nie oznacza, że trzeba go od razu obwoływać psychopatą.

— Jak chcesz.

Rozeszli się.

Podkręcony Oliwier, zatopił się we własnych myślach, po tej jakże dziwnej, nieskładnej rozmowie. Nie patrząc przed siebie, tuż po pierwszym zakręcie wpadł z impetem na człowieka, którym okazał się być Aleks.

— Aleks, co ty tu... — Oli urwał.

Początkowa radość na widok chłopaka, została zastąpiona przez niepokój zasiany tuż przed chwilą przez jego dawnego przyjaciela.

„Przecież nie mówiłem mu o tym spotkaniu".

— Co ty tu robisz? Nie mówiłem ci, że wychodzę — odrzekł Oliwier, może trochę za bardzo oskarżycielsko.

— Po prostu przechodziłem tędy, idę do sklepu — wyjaśnił bez zawahania brunet.

Oliwier znał go jednak już na tyle długo i dobrze, że dostrzegł w tej wypowiedzi cień czegoś dziwnego. Cień ten był dawny, dobrze znajomy.

— Czy ty... Śledziłeś mnie? — wypalił Oliwier, próbując zabrzmieć groźnie, w rzeczywistości jednak opuścił go dość głupi, zbity z tropu ton.

— Oczywiście, że nie — odpowiedział Aleksander w taki sposób, że zmartwienie Oliwiera zwielokrotniło się. Na dodatek jego chłopak unikał kontaktu wzrokowego.

W czasie gdy Oli przeżywał szok, Aleks odezwał się ponownie:

— Chodźmy do mojego mieszkania — pociągnął go delikatnie za nadgarstek, a wciąż mielący informacje Oliwier posłusznie i bezmyślnie ruszył za nim.

...

Otwieranie drzwi. Wejście do mieszkania.

— Wiem, że kłamiesz — wypalił Oliwier, tym razem bardziej stanowczym głosem.

Aleks milczał.

Klik.

Oliwier obrócił się i zobaczył jak chłopak zamyka drzwi wejściowe. Chociaż robił to zawsze, tym razem wzbudziło to w nim nienaturalny niepokój.

Szatyn zajął stałe miejsce na łóżku bruneta.

— Co robimy? — uśmiechnął się Aleks, wchodząc do pokoju. Uśmiech ten jednak był tak do bólu sztuczny, że wystraszył Oliwiera nie na żarty.

„Muszę wziąć się w garść¨ — dopuścił do głosu zdrowy rozsądek.

— Jeżeli myślisz, że jak zignorujesz temat, to o nim zapomnę, to...

— Nie mam siły się kłócić, Oliwier. To jak, co robimy? — kolejny, potwornie wykrzywiony uśmiech.

— Dlaczego to zrobiłeś? Jak? Skąd wiedziałeś?

— Daję ci jeszcze jedną szansę.

— Jeszcze jedną szansę i co? — strach wzburzył krew Oliwiera. — Co mi zrobisz? Zadźgasz? — wyrzucił ostro.

„Czyży Marek miał jednak rację?"

— Niczego takiego nie powiedziałem — cedził słowa czarnowłosy.

— Powiedziałeś to takim tonem jakbyś mi groził.

— Powiedziałem to takim tonem, bo jestem zły.

— Na jedno wychodzi.

Twarz Aleksa wykrzywiła się w grymasie.

— Nie chciałem, żebyś tak to odebrał. Przepraszam — zdobył się na spokojny ton.

Aleksander przestał wreszcie chodzić w kółko i usiadł na krześle naprzeciw Oliego.

— To jak? Raczysz wyjaśnić mi, skąd wiedziałeś, że spotykam się dziś z Markiem?

— Przeczytałem.

— Na moim telefonie?

Cisza.

— Nie przypominam sobie, żebym ostatnio go zostawiał...

— Na twoim Messengerze.

— Na moim...

Oliwier łączył kropki.

— Co, kurwa? Skąd znasz moje hasło? Jak długo? — zerwał się z łóżka, gotów zaatakować go w każdej chwili.

— Spokojnie, Oliwier — Aleks też powstał i wyciągnął ku niemu dłonie.

Odtrącenie.

— Spokojnie, kurwa?! Jak długo pytam się?!

— Dwa tygodnie — pospieszna, wymuszona wypowiedź.

— Jak? — ciągnięcie za język. — No już, GADAJ — krzyk.

— To nie było takie trudne, biorąc pod uwagę, że spędzamy ze sobą tyle czasu.

Cisza.

— Raz, kiedy miałem twój telefon pod ręką, wylogowałem cię po to, żeby zobaczyć...

— Wylogowałeś — powtórzył Oliwier.

Faktycznie jakieś kilkanaście dni temu podobna sytuacja miała miejsce. Myślał wtedy, że to coś w stylu chwilowy błąd aplikacji, przez który...

— Ty chuju... — najgorsze w tym wszystkim była ta satysfakcja w głosie Aleksa, przy wyjaśnianiu wszystkiego. Brzmiał zupełnie tak jakby był dumny ze swojego sprytu...

— TY... — Oliwierowi po raz kolejny zabrakło tchu i pomysłu.

„Zranić go. Zranić go tak bardzo" — to wszystko, czego teraz pragnął.

On mu ufał. On był takim idiotą, aby wierzyć, że...

— Dosyć tego — mocne postawienie nogi. Strzępki trzeźwego myślenia przyniosły wreszcie Oliwierowi rozwiązanie. Tak proste. Tak oczywiste. Tak satysfakcjonujące.

— Zrywam z tobą. Nie chcę mieć z tobą więcej nic wspólnego. Zero rozmów. Zero wiadomości. Zero kontaktu jakiegokolwiek, nawet, kurwa, wzrokowego. Jeśli tylko spróbujesz... — urwał, znowu czując namiastkę dawnego strachu i bezsilności. — Jeśli spróbujesz, idę z tym od razu na policję. Jest mnóstwo świadków, Marek, Robert, cała reszta...

Dyszenie od emocji. Przerwa na wzięcie poszarpanego oddechu.

— Jak trzeba to ściągnie się nawet Beatę — Oliwier wygiął usta w triumfalnym uśmiechu; twarz Aleksa ociekała powagą, a cała pewność siebie opuściła go na dobre. — Jeszcze lepiej, zrobię to dzisiaj tak czy siak — Oliwier miał obłęd w oczach. Tak, mam tego dosyć, MAM TEGO KURWA DOSYĆ.

„Jak mogłem dać się mu tak wykorzystać? Byłem taki..." — złość na siebie samego sięgała w nim zenitu, a było to i tak nic nieznaczące w porównaniu z nienawiścią do szatyna.

„Pierwsze co, powiem wszystko rodzicom. Wyjdę na idiotę i głupka, ale tak. Muszą wiedzieć".

Oliwier bez słowa wsunął buty na nogi i porwał się do wyjścia. Zwinnym ruchem błyskawicznie odblokował górny zamek, ale mimo tego drzwi nie chciały się otworzyć.

„Musiał zamknąć dolny kluczem".

Po raz pierwszy ogarnęła go prawdziwa panika. Jeszcze dzisiaj, dosłownie niecałą godzinę temu, Marek ostrzegał go, że to człowiek niezrównoważony psychicznie, coś o czym Oliwier przekonał się już aż nazbyt wiele razy. Gdyby tylko mu uwierzył...

Ale jak miał to zrobić, kiedy Aleks był wtedy dla niego całym światem?

— Otwórz te drzwi natychmiast — mimo wszystko Oliwier zdecydował się wrócić do pokoju i stanąć z nim twarzą w twarz.

— Nie — stanowczość.

— Otwórz albo dzwonię na policję.

Brak reakcji. Brunet nawet nie drgnął.

Oliwier miał wielką ochotę rozpłakać się teraz i rzucić na niego z pięściami jednocześnie. Wiedział jednak, że pierwsze ani trochę mu nie pomoże, a z wygraną w bezpośredniej walce może być ciężko, tym bardziej, że nie wie do czego chłopak jest zdolny posunąć się teraz, kiedy już wie, że zamierza zgłosić wszystko na policję.

„Po co ja to, kurwa, mówiłem?" — Oliwier zdał sobie sprawę z oczywistego błędu.

Mimo wszystko dzielnie wlepiał w niego wzrok i podobnie jak przeciwnik nie cofnął się ani o milimetr.

Znienacka wyciągnął telefon z kieszeni i zaczął szybko wykręcać numer alarmowy.

„Jeśli mam zginąć, to nie bez walki" — w obliczu tego, że jeszcze wczoraj wraz z chłopakiem przytulali się najlepsze, te heroiczne słowa brzmiały dziwnie głupio i niepoważnie w jego głowie.

Już miał nacisnąć zieloną słuchawkę, ale w tej samej milisekundzie Aleks zareagował, przekręcając jego rękę, a telefon spadł z hukiem na posadzkę.

— PO... — Oliwier ostatniej deski ratunku upatrywał w sąsiadach, może usłyszą jego wołanie, a wtedy.

Jednak słowo „pomocy" zostało zdławione tuż po pierwszej sylabie przez rękę Aleksa, którą brunet przystawił mu z całą siłą do ust.

Oliwier nie myślał już w ogóle tylko działał instynktownie. Próbował ugryźć rękę chłopaka, jednocześnie szarpiąc się na prawo i lewo, pamiętając, że chłopak ma tylko nieznaczną przewagę siły nad nim.

— Oliwier, Oliwier — w końcu dotarł do niego głos.

„Czy to głos wybawiciela?" — był w takim amoku, że ciężko mu było stwierdzić co się dzieje, co kto robi i...

— Oliwier, proszę cię, daj mi... — nie, to Aleks wypowiadał te słowa, jego oprawca, zaraz z nim skończy, coś co pewnie planował już od dawna, rozkochać go w sobie, a potem zabić...

— Oliwier — najgłośniejszy do tej pory dźwięk przerwał potok jego przedśmiertnej refleksji.

Szatyn pochwycił spojrzenie ciemnobrązowych, ciepłych oczu. Oczu, które z przekleństwa stały się ukojeniem i bezpieczeństwem, a teraz znowu budziły strach i...

— Oliwier, proszę cię, daj mi tylko to powiedzieć, a potem wypuszczę cię stąd i będziesz mógł zrobić co chcesz — powiedział w błyskawicznym tempie Aleks tak, że sens tych słów dotarł do Oliego z opóźnieniem.

— Będziesz mógł pójść na policję, sam pójdę z tobą, do wszystkiego się przyznam, jeśli tylko chcesz — kontynuował zdesperowany brunet.

— Chcę — Oliwier był w stanie wydobyć z siebie tylko to jedno słowo.

Płakał.

— Dobrze, ale pozwól mi tylko powiedzieć...

— Nie chcę — niczym niezdolna do głębszych uczuć machina, Oliwier wydukał kolejne dwa słowa.

— Pozwól mi, proszę... — na widok tych rozklejających się oczu sens wrócił do Oliwiera w pół sekundy.

— Pozwolić ci co? Przeprosić jak zwykle?

Już rozpędzał się by zadać kolejne ciosy słowami...

— Nie, nie będę przepraszał — wydukał szybko Aleks, byle tylko zdążyć przed na nowo rozwścieczonym szatynem, który do niedawna był miłością jego ży...

— To po co? — błyskawiczne warknięcie.

— Chcę opowiedzieć. Wytłumaczyć, dlaczego to zrobiłem. Dlaczego znowu cię śledziłem — wyznał skruszony, jednak na Oliwiera to głośne przyznanie faktu podziałało zupełnie rozpalająco.

— DLACZEGO?! DLATEGO, ŻE JESTEŚ JEBANYM STALKEREM.

— Nie, Oliwier — jąkanie się.

— NIE?! — uniesienie.

— N-nie... Tak. Może, może faktycznie tak — Aleks zamyślił się.

— No właśnie. Więc po co — nieco cichszy ton, ale tak perfekcyjnie ociekający złością, iż...

— Proszę, błagam — Aleks upadł na ziemię, chwytając się jego nóg. — Daj mi szansę... Szansę wyjaśnić — szybko dopowiedział — a potem mogą mnie zamknąć w więzieniu.

Oliwier uwolnił nogawki z jego chwytu i cofnął się, patrząc mu prosto w oczy z nieziemską odrazą. Teraz kiedy widział, że brunet nie jest dla niego żadnym zagrożeniem miał ochotę tak samo jak on przed chwilą, z satysfakcją zabawić się jego kosztem.

Niech cierpi. Niech wewnętrznie ginie. Niech oszaleje do reszty, o ile da się oszaleć jeszcze bardziej.

Teraz Oliwier będzie taki jak on. Bezlitosny. Za każde śledzenie. Za każde kłamstwo.

Podniesienie telefonu z podłogi.

„Na szczęście się nie uszkodził" — złowieszczy wewnętrzny uśmieszek.

— Przykro mi, Aleks — udawana smutna mina. — To nasz koniec.

Oliwier zaczął ponownie wstukiwać numer alarmowy. Przed połączeniem się spojrzał jeszcze na żałośnie ociekającego łzami Aleksa.

„Cóż, jeszcze przed chwilą nie było mu mnie żal" — zwalczył poczucie winy.

Zbliżenie palca...

Oliwier obserwował go cały czas kątem oka. Liczył na lepsze przedstawienie: miał nadzieję, że chłopak zacznie skomleć, błagać by tego nie robił, ale Aleksander albo nie miał na to siły, albo już pogodził się z nowym stanem rzeczy.

„Najwyższa pora. Oko za oko, dokładnie tak jak on...".

„Ale ty nie jesteś taki jak on" — głos w głowie przebił mu serce na wylot.

Zablokowanie ekranu.

„Co ty odpierdalasz?" — krzyczały myśli i rozsądek.

— Więc wytłumacz — powiedział Oliwier najbardziej oschle jak tylko potrafił i usiadł na krześle.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro