2. Ucieczka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

NOTKA POD ROZDZIAŁEM :)

Dzięki nasuniętemu na oczy kapturowi, mijający ją służący nie rozpoznali w niej królowej. Cicho przemknęła przez dziedziniec i wślizgnęła się do stajni. Podeszła do swojej ukochanej, siwej klaczy - Pasadeny, towarzyszącej jej od dziesięciu lat. Dostała zwierzę na ósme urodziny od rodziców, na krótko przed ich śmiercią. Był to pierwszy koń. To na nim nauczyła się jeździć i nigdy jej nie zawiódł.

Teraz szybko osiodłała Pasadenę, przytroczyła do siodła worek paszy, błyskawicznie wskoczyła na konia i galopem wybiegły przez otwarte drzwi stajni. Brama na szczęście była otwarta, ale pilnowało jej dwóch strażników. Na widok zamaskowanego jeźdźca wymierzyli włócznie w stronę Avalon.

- Stój! - krzyknął jeden z nich, groźnie marszcząc brwi. - Kto jedzie? - spytał, gdy zatrzymała konia.

Nie podniosła kaptura, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie chciała zostać zdemaskowana, jeszcze nie teraz.

- Puśćcie go! - Usłyszała głos Galiona. Kątem oka zauważyła, że mężczyzna wygląda z okna korytarza na pierwszym piętrze. - To królewski posłaniec. - Obaj wojownicy popatrzyli po sobie, nieco niezdecydowani. - Na co czekacie? Ruszać się! - krzyknął, gdy oni nadal stali w tym samym miejscu. - Albo poniesiecie konsekwencje swojej opieszałości.

Strażnicy natychmiast odsunęli się, przepuszczając dziewczynę. Szybko wykorzystała sytuację i wyminęła ich, w myśli dziękując Galionowi za pomoc.

- Tak jest, panie - spuścili głowy ze skruchą.

- I żeby mi to było ostatni raz - powiedział, udając groźnego, ale w głębi duszy był zadowolony, że nie odkryto Avalon. Po chwili zniknął wewnątrz zamku, zamykając okno.

- Powodzenia, królowo - szepnął do siebie. - Nie każ mi rządzić w nieskończoność.

-***-

Jasnowłosa dziewczyna na białym koniu galopem przemierzała wyłożoną kamieniami drogę. Postanowiła ominąć miasto, wybierając leśne szlaki.

Gród znajdował się dwie mile od zamku. Z niewiadomych przyczyn wybudowano je w pewnej odległości od siebie, nikt nie wiedział dlaczego. Tak po prostu już było.

Avalon skręciła w leśną ścieżkę i zwolniła bieg do kłusu.

Wokół panowała cisza. Tylko czasem jakiś ptak zaskrzeczał w koronach drzew. Poza tym niewiele się tu działo. Zwierzęta opuściły tę część puszczy – zamkowi myśliwi wybili niemal doszczętnie okoliczną zwierzynę, reszta uciekła.

Ostatnimi czasy rzadko siedziała w siodle, ale nie zapomniała, jakie to wspaniałe uczucie.

Sunąc powoli przez las, zaczęła zastanawiać się, czy mimo wszystko dobrze postąpiła. Jej mąż nie żył od ośmiu dni a ona... cóż. Poddani pokładali w niej ogromne nadzieje. Nie zapomnieli dobrych decyzji, które dzięki niej poprawiły warunki ich życia w ciągu ostatniego roku. Udało jej się przekonać do siebie przynajmniej część mieszkańców Olgradu, choć niektórzy nadal rzucali w jej stronę nieprzychylne spojrzenia. Ale jeśli pomyśleć, że z początku nikt nie chciał takiej królowej... W końcu, dziewczyna z lasu ma zostać władczynią? To jakieś żarty - gadali ludzie.

Uśmiechnęła się krzywo do swoich myśli.

- A teraz są tacy, którzy twierdzą, że oddaliby za mnie życie. - Westchnęła smutno.

Po kilku godzinach jazdy postanowiła zrobić sobie postój. Akurat trafiła na małą, zieloną łączkę, idealną na popas dla Pasadeny. Zsunęła się z siodła i omal nie upadła.

- Na złośliwe duszki! - zaklęła, opierając lewą rękę o biodro. - Zdecydowanie zbyt dawno nie jeździłam.

Przeszła kilka kroków po trawie, rozciągając się. Bolał ją dosłownie każdy mięsień. Od dwóch lat nie spędziła tyle czasu bez przerwy na koniu. Po chwili wróciło jej czucie w kończynach. Podeszła do klaczy i rozsiodłała ją.

- Na dzisiaj wystarczy. - Z czułością poklepała Pasadenę po łbie.

Podczas, gdy zwierzę pasło się na łączce, Avalon przygotowała sobie posiłek. Usiadła oparta o pień wiekowego dębu. Przymknęła oczy i głęboko zaczerpnęła leśnego powietrza.

"Chyba właśnie wróciłam do życia" - pomyślała, a wkrótce potem usnęła, wtulona w miękki, zielony mech.

-***-

Obudziła się wczesnym rankiem. W lesie trudno było długo spać. Dzień drogi od ludzkich osiedli zaczęła zauważać już nieco więcej ptaków, które teraz wesoło śpiewały w koronach drzew. Dziewczyna zauważyła nawet maleńką rudą wiewiórkę, zwinnie wspinającą się po gałęziach. Od zawsze miała słabość do tych stworzonek, dlatego nigdy na nie nie polowała, mimo że ich futerko było wysoko cenione wśród kupców.

Po szybkim śniadaniu, złożonym z chleba i kawałka pieczonego kurczaka, ruszyła w dalszą drogę.

Wędrówka dłużyła jej się niemiłosiernie. Mozolnie parła przez gęstniejącą z każdym krokiem puszczę. Dodatkowo dzień był wyjątkowo parny, a duchota docierała do najgłębszych zakamarków lasu.

Mimo tego dopiero około południa Avalon zdecydowała się na pierwszy postój. Była zdeterminowana jak najszybciej dotrzeć do czarnoksiężnika. Zdawała sobie sprawę, że czeka ją jeszcze bardzo długa droga; uznała więc, że nie ma sensu marnować zbyt wiele cennego czasu.

Zatrzymała się przy strumyku. Potrzebowała nabrać wody dla siebie i konia, gdyż na kolejne źródło mogła liczyć dopiero następnego dnia. Zaczęła też rozglądać się za jakąś łowną zwierzyną. Wprawdzie prowiant powinien wystarczyć jej jeszcze na co najmniej cztery-pięć dni, zawsze jednak warto mieć przy sobie nieco zapasów.

Ku jej rozczarowaniu, zauważyła jedynie zająca, który umknął, zanim zdążyła nałożyć strzałę na cięciwę.

- Jutro też jest dzień - stwierdziła z lekkim westchnieniem, lecz podły nastrój nie opuścił jej do wieczora.

Wtedy to na ostatnim postoju usłyszała szelest w krzakach. Siedziała akurat przy ognisku, strugając strzałę. Lubiła to zajęcie, ponieważ pozwalało na wyciszenie i zebranie myśli. Uniosła głowę, nasłuchując. Gdyby mogła, zapewne zastrzygłaby uszami niczym pies tropiący. Cicho podniosła się z trawy, chwytając jednocześnie łuk i kołczan. Niemal bezszelestnie podeszła do miejsca, skąd słychać było popiskiwanie. Ostrożnie odchyliła liście i to, co zobaczyła, wprawiło ją w zdumienie.

W prostej pułapce szamotał się sporej wielkości zając. Nie to jednak zaskoczyło dziewczynę.

- Jeśli są sidła, to gdzie jest... - Bała się wypowiedzieć ostatnie słowo, ale było nieuniknione, dlatego wypowiedziała je niemal bezgłośnie: - ...myśliwy.

Czujnie zlustrowała wzrokiem polankę, ale nic podejrzanego nie zwróciło jej uwagi. Nieco uspokojona, wyciągnęła zwierzę z pułapki i szybkim ruchem sztyletu poderżnęła mu gardło. Nauczyła się to robić lata temu. Dla niektórych kobiet było to zdecydowanie zbyt drastyczne zajęcie, jednak ona wiedziała, że to po prostu kolejny posiłek, jakich spożyła już wiele. Zanim zaczęła oprawiać zająca, wyszeptała krótkie podziękowanie.

- Duchu zająca, dziękuję ci, że pojawiłeś się tutaj. Dzięki tobie mogę żyć nadal. Mam nadzieję, że nie cierpiałeś długo. Bądź szczęśliwy na wiecznej łące.

Tej modlitwy nauczył ją ojciec, gdy zabierał ją na polowania. Mawiał, że zawsze należy oddać cześć duchom lasu. Nigdy nie polowali więcej niż należało. Tam, gdzie mieszkali, zwierzyny zawsze było pod dostatkiem.

Wprawnymi ruchami obdarła zająca ze skóry, pozbyła się wnętrzności, a mięso podzieliła na części. Długouche stworzenie było dość dobrze utuczone, co raczej nie dziwiło. W okolicy rosło sporo zajęczych przysmaków, więc niczego mu nie brakowało.

Po umieszczeniu kawałka mięsa na rożnie, zdecydowała się przejść wokół swego obozu. Nie zauważyła jednak nic niepokojącego, żadnej nowej pułapki czy choćby śladów bytności innych ludzi. Mimo tego niejasne przeczucie nie pozwoliło jej w nocy zapaść w głęboki sen.

.
.
.
.
Wrzucam nowy rozdział nieco wcześniej niż planowałam, ale co tam :D Póki jeszcze nie zaczęło się na dobre szkolne szaleństwo (choć nauczyciele od początku świrują. Ludzie, to tylko głupi test gimnazjalny, nie matura!), to wrzucam. Potem zapewne będzie rzadziej pisane, ale nic nie poradzę :/
Jeśli zauważycie jakieś błędy lub nieścisłości w tekście koniecznie mi o tym powiedzcie. Staram się poprawiać wszystko, ale sami wiecie jak to bywa.
Dziękuję za wasze głosy i komentarze :) To naprawdę dużo dla mnie znaczy.
Zapraszam do dalszej lektury, nowe rozdziały już wkrótce :D

diffciara

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro