23. Zawód...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Olbrzymie! Olbrzymie, przebudź się w końcu! - Usłyszał cieniutki głosik, tuż przy swoim uchu. Zdawał sobie sprawę, że powinien wstać, jednak nie miał nawet siły otworzyć oczu. Tak strasznie bolała go głowa, a powieki były takie ciężkie... - Czas ruszać w drogę! Twoja dziewczyna nie będzie czekać wiecznie!

„Dziewczyna? Jaka dziewczyna..." - myślał, wciąż na wpół nieprzytomny. - „Dziewczyna..." - Powoli zaczął się dobudzać. - „Avalon". - Gwałtownie otworzył oczy. To było błędem, bowiem wzmógł tym silny ucisk w swojej skroni.

- Ach... Za jakie grzechy... - jęknął. Mimo okropnego bólu, powoli zaczął wstawać. Usiadł i rozejrzał się dookoła. „Chyba od wczoraj nie zaszły tu żadne zmiany" - pomyślał, nadal zaspany. - „A, tak. Ludzik...". Popatrzył w dół i napotkał wzrok zniecierpliwionego Izjopenunda. Schylił głowę, by lepiej go widzieć i słyszeć. - Coś się staaało? - spytał, tłumiąc ziewnięcie.

- Król twierdzi, że już czas wyruszać, Olbrzymie - oświadczył mały człowieczek. Jego skwaszona mina i próba mówienia szorstkim głosem rozbawiły Dartina.

- Czyli mam wkrótce wyruszać, tak? - westchnął. - A jego wysokość nie przyjdzie mnie pożegnać?

- Zaraz powinien zaszczycić cię swoją obecnością - oznajmił malec i wskoczył do jednej z dziur. Chłopak przetarł ręką twarz. Nie wiedział, dlaczego czuje się tak kiepsko.

„Czy nie powinno być zupełnie inaczej? Przecież niedługo spotkam Avę..." - przemknęło mu przez myśl, jednak wspomnienie dziewczyny nie przyniosło ulgi. Zacisnął mocno oczy, prosząc bogów, by zabrali od niego ten ból. Ale niewiele to zmieniło.

- Coś nie tak? - U jego stóp pojawił się władca.

- Bardzo źle się czuję - jęknął chłopak.

- Jak zobaczysz swoją przyjaciółkę, na pewno ci przejdzie. - Maleńki człowieczek wyszczerzył usta w uśmiechu. W tym momencie z jednej z nor wynurzyła się dziewczynka, która podbiegła do króla i zaczęła coś bardzo szybko mówić. Oczywiście Dartin jak zwykle nic nie zrozumiał, lecz po chwili Leopian popatrzył na niego z uśmiechem.

- Zaraz przyjdą tu twoi przewodnicy. Cóż... Wygląda na to, że już czas na pożegnanie. Naprawdę miło było poznać kogoś spoza traw. Jeśli będzie ci po drodze, odwiedź nas kiedyś. Chętnie posłucham historii o dalekich krainach południa - zakończył swoją przemowę.

- Ja także jestem zaszczycony, że mogłem cię spotkać, wasza wysokość. I bardzo dziękuję za zapasy na drogę. I za uratowanie mi życia. - Myśliwy doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby nie natrafił na małych ludków, marny byłby jego los.

- Nie ma o czym mówić. - Machnął ręką władca. W tym momencie pojawiło się przy nich kilku Izjopenundczyków. - To twoi przewodnicy. - Zaprezentował ich król. - Zaprowadzą cię do wioski, gdzie czeka twoja towarzyszka, a potem do granicy traw. Dalej będziecie musieli już radzić sobie sami. Dlatego pragnę podarować ci pewien przedmiot. Jest ukryty tutaj. - Sprężystym krokiem podszedł do jednej z dziur, zachęcając Dartina, by się zbliżył. - Zostawili nam go Glukowie. Nie wiem, po co, bo i tak jest dla nas zbyt wielki, lecz wygląda na to, że jednak się przyda. Sięgnij po to, jest głęboko ukryte - poradził mu. Chłopak posłusznie wykonał polecenie i już po chwili trzymał w ręku okrągły przedmiot.

Był to jakby kompas, ale z wyrysowaną na nim małą mapką. Wskazówka nie pokazywała jednak północy, a stolicę państwa Gluków, Uzajdę. Wyglądało na to, że mieszkają oni w dżungli, co nie bardzo podobało się myśliwemu. Opowieści o lasach tropikalnych zawsze napawały go jakimś dziwnym niepokojem. Nie umiał dokładnie wyjaśnić, o co chodzi, ale zdecydowanie wolałby nie przekraczać ich granicy. Postanowił jednak zachować te obawy dla siebie i po raz kolejny podziękował Leopianowi. Zauważył, że jego wysokości wyraźnie podoba się ta wdzięczność, ale postanowił nie zawracać sobie głowy jego próżnością.

Pożegnali się po raz ostatni i Dartin wyruszył w dalszą drogę.

„Nareszcie, dlaczego to musiało tak długo trwać" - westchnął Teodor. Nie potrafił jednak powstrzymać uśmiechu cisnącego mu się na usta. - „Przy pomyślnych wiatrach jeszcze dzisiaj zobaczę Rinę!".

***

- Już niedaleko. - Jeden z małych przewodników posłał mu pokrzepiający uśmiech.

- Mam nadzieję. - Mrugnął do niego wesoło Dartin. Miał wyjątkowo dobry humor. Poranny ból głowy odszedł jak ręką odjął. Co prawda miał pewne obawy, jeśli chodzi o spotkanie z Avalon, ale postanowił na razie nie myśleć o tym. Chciał skupić się raczej na pozytywach. - Niedługo zobaczę znów Avę, niedługo zobaczę znów Avę... - nucił radośnie pod nosem.

Teodora natomiast rozsadzała od środka cała mieszanka uczuć. Z jednej strony mógł nareszcie odetchnąć z ulgą, rozpierała go ogromna radość, że w końcu zobaczy swoją ukochaną i przysięgał sobie już nigdy jej nie opuszczać. Z drugiej jednak cały drżał ze strachu. Co, jeśli ktoś zawiedzie? Jeśli przewodnicy zbłądzą? A gdyby one odjechały bez nich? Podobno mają przed sobą dżunglę, jak się tam odnajdą? Obaw było wiele i mogła je uspokoić tylko jedna rzecz: zobaczenie Riny na własne oczy.

Rozmyślania obu panów przerwał głos małego człowieczka.

- To tutaj. Zaczekaj chwilę, olbrzymie, ja porozmawiam ze starszym wioski. - Po czym zniknął w dziurze. Była ona o wiele mniejsza od tej w stolicy, z pewnością nie wszedłby tam dorosły człowiek, w najlepszym wypadku wskoczyłoby tam małe dziecko. Rozejrzeli się dookoła. Cały teren był pokryty mniejszymi i większymi dziurami. Wieczór nadchodził wielkimi krokami i zwykle złociste trawy, które otaczały polankę, traciły swój niezwykły blask.

- Olbrzymie... - W okolicach stóp myśliwego odezwał się drżący głosik.

- Tak? - Chłopak schylił głowę, by lepiej słyszeć. Zaniepokoił go zdenerwowany wyraz twarzy przewodnika.

- Obawiam się... - zaczął powoli malec - że się z nią rozminęliśmy.

Serce Dartina przystanęło na chwilę. Myśliwy byłby w stanie przysiąc, że na ten krótki moment czas stanął, cały świat zawisł w bezruchu i nastała przerażająca cisza. Nie trwało to jednak długo, gdyż chwilę później chłopak usłyszał dudnienie swojego serca, które podeszło mu do gardła.

Jednak było to nic, w porównaniu z krzykiem Teo. Nikt nie był w stanie go usłyszeć, lecz gdyby istniała taka możliwość, włos zjeżyłby się na głowie najmężniejszego wojownika. Duch złapał się z włosy i, jeśli by mógł, zapewne powyrywałby sobie wszystkie.

- To chyba jakiś żart... - szepnął Dartin, padając na kolana.

- Niestety nie - powiedział ze smutkiem posłaniec. - Wyjechała kilka godzin temu, zapewne niedługo dotrze do granicy naszego państwa.

Myśliwy ukrył twarz w dłoniach. Byłoby przecież niemęskie, gdyby któryś z Izjopenundów zauważył czające się w kącikach jego oczu łzy. Poza tym, czyż „olbrzym" nie powinien być uosobieniem odwagi i siły? Mali ludkowie nie powinni tracić dla niego uznania, szczególnie, jeśli wszystko zapowiadało, iż spędzi z nimi jeszcze trochę czasu.

„A więc przepadło... Ostatnia nadzieja zgasła...". Bezgłośny szloch wstrząsnął jego ciałem. Dłuższą chwilę zajęło mu uspokojenie się. Popatrzył w górę na ciemniejące niebo, na którym zaczęły błyskać jasne diamenciki gwiazd. Przypomniały mu one o ich ostatnim wspólnym wieczorze. Wtedy noc była szczególnie piękna.

„Zaraz..." - W jego głowie zapaliła się lampka. - „Przecież ona..." - ...musi stanąć, bo przecież postój... - dokończył głośno.

- Słucham? - spytał zaskoczony przewodnik, który cały ten czas kręcił się w pobliżu.

- Mówisz, że teraz zapewne dociera do granicy tych koszmarnych traw, prawda?

- Owszem - przytaknął niepewnie, puszczając mimo uszu uwagę o „przeklętych trawach". Nikt nie chciałby raczej, by obrażano jego ojczyznę, ale w tym przypadku człowieczek uznał sytuację Dartina za wystarczające usprawiedliwienie.

- Czyli najprawdopodobniej na noc stanie przed granicą, by do dżungli wejść dopiero z rana? - dociekał chłopak.

- Tak, to bardzo możliwe - wzruszył ramionami jego rozmówca, który nadal niewiele z tego wszystkiego rozumiał.

- Czyli gdybyśmy teraz wyruszyli, dalibyśmy radę ją dogonić? - Mocno zacisnął pięści, czekając na odpowiedź, która mogła zadecydować o wszystkim.

Mały człowieczek przez chwilę rozmyślał intensywnie.

- Tak. Nie wolno wykluczyć takiej opcji - oznajmił w końcu, co wywołało błysk nadziei w oczach myśliwego. - Jednak moglibyśmy się zgubić. To niezwykle ryzykowne podróżować po nocy tymi drogami...

- Ale pomożecie mi? - spytał błagalnie Dartin. - Proszę, zrobię wszystko... - zaczął, ale przerwano mu.

- Muszę to uzgodnić z innymi - powiedział przepraszająco przewodnik. - Niedługo wrócę, poczekaj tutaj.

Całej rozmowie z napięciem przysłuchiwał się Teodor. Był już pewien, że nigdy nie zobaczy Riny, jej ślicznej twarzy, przepięknych oczu, w których często igrały gniewne ogniki, ale potrafiły one także wyrazić całą jej miłość do niego, że nigdy więcej nie będzie jej drażnił, nie obejmie jej niematerialnego ciała w pasie i nigdy nie powie jej, że ją kocha... To było tak przerażające, że nic, co do tej pory czuł, nie mogło się z tym równać. Nie potrafił ogarnąć rozumem uczuć, które wtedy nim zawładnęły, przytłoczyły go, przygniotły do ziemi. Wszystko jednak gwałtownie zmalało, gdy tylko z ust Izjopenunda padło magiczne: „tak". Ale pytanie brzmiało: co postanowi cała reszta? Czy im pomogą?

***

Po półgodzinie z nory wynurzyła się znajoma twarz. Dartin natychmiast podszedł do dziury.

- I co? Co postanowiliście? - zapytał niecierpliwie, gdy mały przewodnik ociągał się z odpowiedzią.

- Odmówili - ogłosił w końcu.

- Jak to? - zrozpaczony chłopak bezwładnie opadł na kolana. - Przecież... - Nie wiedział, co powiedzieć.

- Jednak... - Myśliwy gwałtownie uniósł głowę. Było jakieś „ale".

„Czyli jest jeszcze...?" - nie chciał nawet myśleć o tym słowie. Zbyt często ostatnio o nie błagał.

- Jednak ja i dwóch innych Izjopenundów wyraziliśmy zgodę, by was tam zaprowadzić. Na własną odpowiedzialność - zaznaczył ostatnie słowa.

- Ja... dziękuję... - wyszeptał z wdzięcznością. - Ja nie wiem...

- Nieważne. - Machnął ręką mały człowieczek. - Ale lepiej ruszajmy natychmiast, jeśli masz nadzieję jeszcze kiedykolwiek spotkać tę dziewczynę.

- To jest bardzo dobry pomysł. - Dartin zerwał się z miejsca i wskoczył na Safira.

***

Obudził ją śpiew ptaków. „Jak ja za tym tęskniłam" - pomyślała Avalon. - „Już tak dawno tego nie słyszałam... To chyba znaczy, że zbliżamy się do dżungli". Szybko wstała i zaczęła pakować obozowisko. Swych przewodników pożegnała poprzedniego wieczora. Powiedzieli jej którędy dokładnie ma iść, by trafić do „bramy lasu", jak to określili. Sami do końca nie wiedzieli, co może spotkać podróżnika za granicą traw. Żaden z nich nigdy tam nie był.

Dziewczyna potoczyła wzrokiem dookoła.

- Rina... Gdzie jesteś? - zawołała. W ciągu ostatnich dni kobieta często znikała z jej pola widzenia. Momentami Ava nawet się z tego cieszyła. Ponury nastrój duszki mocno dotykał także ją. Przecież ona również źle znosiła całą sytuację. Nie chciała zostawiać Dartina i Teodora, ale nie miała wyboru. Nie znała tych terenów, każdy zakątek wyglądał identycznie. Sama nigdy nie byłaby w stanie odszukać swoich towarzyszy, więc jeśli nawet Izjopenundowie w to zwątpili... cóż. Nie pozostawało jej nic innego, jak ruszać dalej. Poza tym, dzięki rozłące z myśliwym przypomniała sobie o Larotcie. Miała wyrzuty sumienia, że coraz częściej o nim zapominała, gdy przebywała ze swym nowym towarzyszem. Musiała się pilnować. W końcu ta misja miała jakiś cel.

- Tutaj jestem. - Głos kobiety dobiegał do niej niczym cichy szmer strumyka. - Czy czas już ruszać?

Avalon westchnęła ciężko.

- Tak. Kolejny etap podróży przed nami. - Próbowała brzmieć wesoło, lecz zachowanie Riny bardzo ją niepokoiło. Ona jakby... traciła wolę istnienia. Ava wiedziała, rozumiała ją, ale... było to także kolejnym zmartwieniem. Szczególnie, że nie mogła w żaden sposób jej pomóc.

Osiodłała Pasadenę i wsiadła na jej grzbiet. O dziwo, koń bardzo dobrze znosił wszystkie niewygody. Przynajmniej o to nie musiała się troszczyć. - Ruszamy? - rzuciła przez ramię do duszki.

- Wolałabym nie, lecz zdaje się, że nie mam głosu w tej sprawie - rzekła chłodnym tonem.

- Racja. Ale dobrze wiesz, że nie ma innego wyjścia. - Uśmiechnęła się smutno dziewczyna. Nawet nie zauważyła, gdy klacz zaczęła stawiać pierwsze powolne kroki. Przyspieszyła ją nieco. „Nie należy zbyt długo pozostawać w tej dziwnej krainie" - pomyślała.

Po kilku minutach milczenia coś usłyszała. Coś dziwnego. Jakby...

- Ava! Avalon! - Znała ten głos.

„To niemożliwe...". Odwróciła się gwałtownie, jednak nikogo za nią nie było.

- Czy ty też to... - Zerknęła w stronę Riny, ale duszka zniknęła jak kamfora. - Co jest...

Nagle coś wypadło spośród traw. Coś... a raczej ktoś.

- Dartin?!

.

.

.

.

Mam oficjalnie powyżej uszu tego rozdziału. Sprawdzałam go trzy godziny, ale i tak na 100% są jeszcze jakieś błędy, bo ja już tego nie trawię. Prawie na pamięć się tego nauczyłam...

No, ale dość mojego narzekania! Wyliczyłam, że rozdziałów WP nie będzie więcej niż 40 (szacuję + - 36). Sądziłam, że wyjdzie więcej (ale po usunięciu/zmienieniu kilku spraw wszystko się zredukowało xD). Dlatego z nowym opowiadaniem wstrzymam się jeszcze. Przynajmniej dopóki nie napiszę kilku kolejnych rozdziałów WP (a dostałam napad weny!). Kolejny rozdział pojawi się w przyszłym tygodniu :)

Pozdrawiam

diffciara

PS Dedykacja dla @Adiutrix , która obudziła część mojej weny :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro