17. To się nie dzieje naprawdę...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Serce jej zamarło.

- Dartin? - rzuciła niepewnie, drżącym głosem. - Dartin? - powtórzyła głośniej, ale odpowiedziała jej tylko cisza. - Dartin! - krzyknęła. - Gdzie jesteś?! - Natychmiast zawróciła konia, chcąc jak najszybciej odnaleźć towarzysza, gdy wtem...

- Stój, głupia dziewczyno! - rozkazała Rina tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Czyś ty oszalała? Jeśli teraz zawrócisz, oboje niechybnie się zgubicie. Nie wiemy, jak daleko ciągną się te trawy. Jeśli ty pojedziesz w jedną stronę, a on w drugą, możecie się już nigdy nie odnaleźć - oświadczyła.

Ava jęknęła. Doskonale wiedziała, że kobieta ma rację. Ale co mogła zrobić?

- Co teraz? - spytała. - Chwila... a gdzie jest Teo? - Nigdzie nie dostrzegła mężczyzny. - O nie... - szepnęła.

- Tak - pokiwała z głową brunetka. - Był razem z tym twoim myśliwym. - W jej ciemnych oczach Avalon dostrzegła smutek. Obie doskonale rozumiały konsekwencje rozdzielenia. A gdyby Teodor oddalił się od chłopaka, szanse na znalezienie go znacząco by zmalały. Dla obu pozaziemskich istot byłaby to straszna tragedia. Być może czekałaby ich cała wieczność bez siebie.

- Co powinnyśmy zrobić? Nie możemy usiąść i czekać - zaczęła denerwować się dziewczyna. - Co, jeśli on dopiero za kilka minut, a może i godzin, zorientuje się, że się rozdzieliliśmy? - Przeszły ją dreszcze. A gdyby spotkał jakieś dzikie zwierzę? Wolała o tym teraz nie myśleć.

- Sądzę, że powinnyśmy tu zaczekać - orzekła Rina. Nie patrzyła na Avę. Starała się ukryć wszelkie emocje. Nie powinna okazywać słabości.

- Jak długo? - szepnęła Avalon zsiadając z Pasadeny.

- Godzina powinna wystarczyć. Jeśli do tego czasu nas nie znajdą, trzeba będzie ruszać.

Dziewczyna skinęła głową na znak zgody, po czym usiadła na ziemi. Nie przejmowała się, że łamie przy okazji kilka źdźbeł trawy. Cała drżała. Nie czuła czegoś takiego, gdy zostawiała Dartina u Langwinów. Teraz się bała. Bała się o niego, lecz także o siebie. Wczoraj wiele się zmieniło między nimi. Nie traktowała go już jak wroga. Powoli go akceptowała. Poza tym, przez ostatnie dni uzależniła się od niego. Niejednokrotnie jej pomagał, polował... był kimś, z kim mogła porozmawiać. Nawet, gdy trwali w zaciętym milczeniu, czuła jego obecność. Wiedziała, że pomógłby jej w razie zagrożenia. W tym momencie została sama. Ukryła twarz w dłoniach. Zbierało jej się na płacz. W głowie kołatało jej się wiele pytań, ale jedno najważniejsze: „Co, jeśli on się nie znajdzie?". Nie chciała znać odpowiedzi.

Zaczęła błagać wszystkie znane jej i nie znane bóstwa, by pomogły im się odnaleźć. By dały jej jakiś sygnał, gdzie szukać. By wskazały drogę. Jednak bezskutecznie. Złociste trawy wciąż uginały się i kiwały w narzuconym przez wiatr rytmie.

Czas płynął nieubłaganie. Nie miała pojęcia, czy upłynęła już wyznaczona godzina, czy minęło dopiero kilka minut. Nie chciała wstawać. Pragnęła, by nagle z zarośli wyłoniła się głowa chłopaka. Roześmiana i krzycząca:

- Ja tylko żartowałem, niepotrzebnie tak się przejmujesz. Nie martw się już!

Ale były to tylko czcze marzenia. Zbyt nierealne.

Zerknęła na siedzącą obok kobietę. Rina kiwała się w sobie tylko znanym rytmie. W przód i w tył. W przód i w tył. W przód i w tył. Niczym wahadło w starym zegarze. Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że jej towarzyszka także bardzo przeżyła to rozstanie. Może nawet jeszcze mocniej. Przecież od tylu lat była nierozłączna z Teodorem. A teraz nagle... mogą być skazani na wieczne rozdzielenie. „Nie, nie wolno ci tak myśleć" - zganiła się w duchu. - „Niedługo się spotkamy. Na pewno. Trzeba być dobrej myśli".

- Trzeba ruszać. - Usłyszała matowy głos ciemnowłosej. Był całkowicie pozbawiony jakichkolwiek uczuć. - Nie zjawili się.

Ava z całej siły zacisnęła powieki. „Nie płacz. Jeszcze się odnajdą" - powtarzała w głowie. Ale i tak z każdą mijającą sekundą traciła nadzieję.

Powoli wstała i wspięła się na konia. Do przodu ruszyła tak wolno, jak tylko było to możliwe.

-***-

Teo pierwszy zorientował się, że się zgubili. Było to tak zaskakujące, że w pierwszej chwili zatrzymał się jak wryty. Nie mógł w to uwierzyć. Ruszył się dopiero, gdy Dartin zaczął znikać między trawami. Na to nie mógł pozwolić. Avalon z pewnością zacznie go szukać, a z nią zapewne jest Rina. „Rina... najdroższa moja..." - pomyślał ze ściśniętym sercem. Nie mógł znieść myśli o rozdzieleniu z nią. Przez ponad siedemdziesiąt lat dzień i noc spędzali razem. „A teraz nagle... Nie, nie myśl o tym, Teodorze" - zganił się. - „Trzeba coś zrobić... Ale jak zawiadomić tego tu?" - jęknął. Myśliwy jechał przed siebie, bardzo zamyślony. Nie widział ani nie słyszał ducha, nie było więc możliwości porozumienia. „Myśl, myśl..." - gorączkowo próbował znaleźć sposób. Im dłużej chłopak żył w nieświadomości, tym bardziej malały szanse na szybkie odnalezienie się. „Na jakiekolwiek odnalezienie się... Och, Rina!". Tak bardzo pragnął, aby to był głupi sen, a on zaraz się obudzi. Niestety, duchy nie śniły, nie jadły ani nie oddychały. Musiał więc coś wymyślić. Nagle przypomniał sobie, że przecież niektóre zwierzęta mogły wyczuć istoty pozaziemskie. Nie testował tego jeszcze na Safirze i Pasadenie, ale to chyba był ten moment. Delikatnie pogładził konia po grzywie. Ten ani drgnął. Spróbował go kopnąć w zad - nic się nie stało. Ciągnięciem za ogon także nic nie wskórał. Postanowił wykorzystać ostatnią deskę ratunku. Wyprzedził zwierzę i stanął na wprost niego. Zadziałało. Koń powolnym krokiem przybliżył się do Teo i zatrzymał.

Dartin jakby ocknął się z transu.

- Co jest, Safir? - spytał ze zmarszczonymi brwiami. - Jedziemy dalej. - Gdy Teodor usłużnie odsunął się, zwierzę ruszyło. Myśliwy popatrzył przed siebie. I zamarł.

- Tak! Udało się! - ucieszył się duch, dobrze wiedząc, że chłopak go nie usłyszy.

Jeździec zaczął szybciej oddychać.

- Ava? Avalon?! - krzyknął i pognał na przód. Po chwili zatrzymał się. - To się nie dzieje naprawdę... - szepnął przerażony. - To musi być sen... - Jednak to nie był sen, złudzenie ani żadna fatamorgana. - Co ja zrobiłem... - Ukrył twarz w dłoniach. - Jak ja ją teraz odnajdę? - Po chwili uspokoił się i zaczął myśleć. Musiał coś zrobić, coś zdziałać... Tylko co? Nie miał pojęcia. „Może... może gdybym się cofnął... i spróbował odnaleźć miejsce, gdzie zboczyłem z trasy... Koń przecież depta trawy, z pewnością zostaną jakieś ślady". Jak postanowił, tak uczynił. Koniecznie chciał coś robić; cokolwiek, co odwróciłoby jego uwagę od czarnych myśli. Okazało się to jednak być niezwykle trudne. W głowie roiło mu się od smutnych i strasznych spostrzeżeń. Co, jeśli jej nie odnajdzie? Co jeśli ona ruszy dalej bez niego? I najważniejsze: co, jeśli celowo go porzuciła? Wydawało się to być kompletnie bez sensu, w końcu to on jechał za nią i gdyby ją obserwował, nie rozdzieliliby się. Jednak... nie mógł pominąć takiej opcji, zwłaszcza mając wzgląd na wydarzenia sprzed kilku dni. Spróbował się otrząsnąć. Teraz należało być szczególnie uważnym.

Ku jego radości, ślady zostały w miarę wyraźne. Poruszał się więc szybko w nadziei, że wkrótce się spotkają. W pewnym momencie jego ślad kończył się, a pojawiły się nowe. Tylko że droga nie rozwidlała się na dwie części, a trzy. I wtedy już wiedział, że zgubił się na amen. Nie miał nawet pojęcia, gdzie było południe.

-***-

Z trudem powstrzymywała się od płaczu. Zdradzał ją szybki, drżący oddech. Ale nie mogła, nie umiała zachować spokoju. Zwyczajnie się bała.

Pasadena wlokła się do przodu. Krok za krokiem. Noga za nogą. Kopyto za kopytem. Gdyby chciała iść wolniej, zapewne musiałaby stanąć lub zacząć się cofać.

- Stój - rozkazała Rina. Avalon popatrzyła na nią bez żadnych emocji.

- Po co? - spytała, choć głos zamierał jej w gardle. Najchętniej położyłaby się teraz na ziemi i zwyczajnie poczekała na śmierć.

- Musisz odpocząć. Zjedz coś.

W innej sytuacji byłaby zdziwiona troską kobiety, lecz w tym momencie było jej wszystko jedno. Posłusznie zsiadła z konia, jednak nic nie wzięła do ust.

- Nie jestem głodna - oświadczyła, zajmując miejsce na połamanej wcześniej kępie traw.

- Musisz jeść - naciskała ciemnowłosa. - Bo mi tu zemdlejesz - próbowała brzmieć groźnie, ale Ava doskonale zdawała sobie sprawę, jak bardzo musi cierpieć. Posłusznie sięgnęła więc po kawałek zimnego mięsa, pozostałości po śniadaniu. Nagle przypomniała sobie coś, co sprawiło, że chciała wypluć posiłek i zacząć wyć.

- On... został bez żywności - szepnęła. I wtedy się rozpłakała. Nie mogła już dłużej się powstrzymywać. Teraz nie dość, że się rozdzielili, to jeszcze Dartin umrze z głodu. Tutaj nie było zbyt wiele do upolowania, a nie wiadomo, jak daleko ciągną się te gąszcze. Rano ona zabrała jedzenie, a on kilka innych rzeczy. „To chyba oznaczało, że ja zostałam bez koca" - pomyślała. Nie pocieszyło jej to, wręcz przeciwnie. Łzy ciurkiem spływały po jej policzkach, usta drżały i wydawały ciche jęki. Lecz nic nie mogła na to poradzić. Zerknęła na swoją towarzyszkę, ale Rina nie patrzyła na nią. Dziewczyna zauważyła jednak, że kobieta także uroniła kilka łez. To jeszcze wzmogło jej płacz. - Dlaczego? - Zwróciła oczy do nieba i z wyrzutem rzuciła pytanie. Miała nadzieję, że któreś bóstwo, dotąd milczące, odezwie się i wspomoże. Choćby marnym sygnałem... Niestety, tak jak poprzednio, cały świat pozostał głuchy na jej wołanie.

Zmęczona łzami, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, zasnęła.

.

.

.

.

Witam :)

Tylko jedna informacja: nie sądzę, by rozdział pojawił się szybciej niż za dwa tygodnie. Najbliższy czas to koszmar. Jeszcze się nie zaczęło, a już chciałabym to skończyć. W każdym razie szanse na napisanie czegokolwiek są znikome :(

Bye

diffciara

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro