22. Wyruszamy?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Wczoraj wspominałeś coś o mojej towarzyszce, która rozesłała wieści o moim zaginięciu wśród tych przeklętych traw - przypomniał sobie Dartin. Siedział razem z Leopianem w sali tronowej. Czuł się już znacznie lepiej po porządnym wyspaniu się. Okazało się także, że po spożyciu innego rodzaju owoców nie ma już odruchów wymiotnych. Przeczuwał jednak, że to nie samo jedzenie mu zaszkodziło, raczej długotrwała głodówka i nagłe obżarstwo. To nie mogło skończyć się dobrze.

- Och, tak. Czeka na ciebie bliżej zachodniej granicy. Podobno bardzo się niepokoi - poinformował go znudzonym głosem.

W czasie ich niedługich rozmów chłopak zdążył zauważyć, że młody władca ma bardzo specyficzny charakter. Był księciem z krwi i kości, ale nieszczególnie nadawał się na dobrego króla. Raczej na rozpieszczonego dzieciaka. Zasadniczo przecież mu pomógł: nakarmił, napoił, miał wyposażyć w zapasy... nie mógł więc narzekać. Uznał jednak, że w świecie ludzi nie zostaliby najlepszymi przyjaciółmi.

- Zgaduję, że chciałbyś do niej dołączyć? - spytał po chwili mały chłoptaś. W jego, na pozór obojętnym tonie, można było wyczuć nutkę zainteresowania i delikatnego poirytowania. Jakby nie chciał się tak szybko rozstawać z olbrzymem.

- Jeśli nie miałbyś nic przeciwko, pragnąłbym wyruszyć jak najprędzej - powiedział nieśmiało Dartin. Nie był do końca pewien reakcji Leopiana. Jeśli ten nagle zmieniłby zdanie i odmówił mu pomocy, cała nadzieja ległaby w gruzach. Było aż nazbyt oczywiste, że sam nie da sobie rady.

W tym czasie Teodor nerwowo zaciskał niewidzialne pięści.

„Błagam, zgódź się wyruszyć jeszcze dzisiaj. Proszę, jedźmy jak najszybciej..." - powtarzał w myślach nieme błaganie. Teraz, kiedy pojawiła się szansa na odzyskanie Riny, rozczarowanie byłoby tysiąckroć dotkliwsze. Nagle zaświtała mu w głowie kolejna, przerażająca myśl. „Jeśli wieści rozesłano, powiedzmy... w dniu naszego zaginięcia, to załóżmy, że dotarły tu dzień później. Jeśli jednak one w tym czasie postanowiły ruszać dalej?" - rozumował przestraszony. - „Nawet, gdybyśmy ruszyli ich tropem, nie wiadomo, co czai się dalej, za trawami. Moglibyśmy się rozminąć...". Czarne myśli na nowo zawisły nad jego głową. Tego by chyba nie zniósł. Niestety, w takiej sytuacji nie pozostałoby mu nic poza szaleństwem. Nie mógłby się zabić ani nawet umrzeć z tęsknoty.

- Tak... Ruszaj, kiedy chcesz. - Władca wzruszył ramionami. - Dam ci przewodników i jakieś zapasy na drogę. W zwykłych wioskach nie mają takich spichlerzy, jak my - oświadczył z dumą. - Dla nas nie jest to zbyt wielki uszczerbek, a ich mogłoby to zrujnować. Bo widzisz... my, Izjopenundowie, jesteśmy bardzo gościnnym narodem. Szczególnie ci starsi. Dlatego prędzej skazaliby osadę na głód w porze deszczowej, niż pozwolili ci odjechać z pustymi rękami. Dlatego lepiej nie opowiadaj tym tam o swoim stanie, na siłę zechcą cię dokarmiać. - Pokręcił głową, jakby z politowaniem dla zachowania mieszkańców złocistych traw.

Myśliwy przypatrzył się niewielkiemu królowi. Nie był pewien, czy dobrze zrozumiał jego intencje. „On troszczy się o swoich poddanych? Czy może potępia ich hojność?" - zastanawiał się. Nie doszedł jednak do żadnych wniosków, bowiem Leopian zniknął w jednym z maleńkich przejść, uprzednio każąc mu się jeszcze przespać przed podróżą.

Zgodnie z rozkazem „jego wysokości" wyszedł na zewnątrz. Było około południa, lecz tego dnia popielate chmury zasnuły niebo. Wszystko zdawało się być jakieś bezbarwne i monotonne, trawy utraciły jakby swój złocisty blask, na rzecz matowej, mdłej żółci. Wiatr poruszał nimi niemrawo, jakby znużony swoją zwykłą pracą. Świat był senny i opieszały. Zupełnie inna pogoda panowała w tym czasie w sercu chłopaka. Słońce stało tam w zenicie na czystym, lazurowym niebie, wysyłając porozumiewawcze promyki wszystkim stworzeniom wokoło. Trawa była bujna, zielona, ale nie sięgająca wyżej niż do kolan dorosłemu człowiekowi. Wszystkiego dopełniały różnobarwne, jaskrawe kwiaty. Taki widok byłby adekwatny do nastroju Dartina. Niestety, na ogół jest jednak tak, że to ludzie muszą dostrajać się do panującej aury, nie na odwrót.

Dostosowując się do poleceń władcy, ułożył się na legowisku z traw. Nie mógł jednak zasnąć. Uznał, że jest na to zbyt pobudzony. Przecież już wkrótce będzie mógł znów zobaczyć Avalon! Myśl o niej przyprawiała go o szybsze bicie serca. Teraz, gdy ponownie mieli się spotkać, mógł myśleć o niej bez bólu, smutku czy zwykłego przygnębienia.

Jego umysł zszedł na inny tor. „Jakie to dziwne. Nawet w trakcie mojej podróży po ucieczce z domu nie spotkałem tylu władców. A teraz? Do wyboru do koloru. Mali, więksi, mądrzejsi, bardziej zadufani w sobie... Z jedną wielką panią nawet podróżuję". - Uśmiechnął się lekko. I był to pierwszy szczery uśmiech, taki płynący prosto z rozradowanego serca, jaki zagościł na jego twarzy od chwili, gdy ostatni raz widział Avę.

Mimo wcześniejszego przekonania o swoim pobudzeniu i radości z rychłego spotkania z piękną królową, przygnębiająca pogoda zrobiła swoje. Odpłynął do krainy wiecznego szczęścia.

-***-

„Dlaczego on tak długo śpi?" - denerwował się Teo. - „Już dawno moglibyśmy być w drodze". Niepokoiło go zachowanie chłopaka. Mieli możliwość wyruszenia już jakiś czas temu. Tymczasem Dartin od czterech godzin niespokojnie przewracał się z boku na bok. - „Ileż można spać!". W tym momencie najbardziej przeklinał swoją niewidzialność. Gdyby myśliwy mógł go usłyszeć, już dawno Teodor zerwałby go z legowiska i kazał wyruszać lub też sam poprosiłby o przewodników. Nie mógł czekać. Trwanie w niepewności przyprawiało go o szaleństwo. Wiedział, że jeśli rozminą się z Riną i Avą, nie będzie dla niego ratunku. Stoczy się w otchłań rozpaczy. Wtedy otworzy mu się droga na drugą stronę, ale nie będzie to przyjemna ścieżynka. Będzie to szlak, jakiego żaden człowiek przy zdrowych zmysłach nigdy by nie obrał. W tamtej chwili jednak duch uznał, że przejście tam, byłoby o niebo lepsze od samotnego trwania tutaj.

Gdy zorientował się, o czym myśli, zdjął go strach. To już się zbliżało. I jedynie ponowne spotkanie ukochanej mogło przywrócić mu radość życia. Choć lepiej byłoby to nazwać radością egzystencji, bo czy martwy człowiek może cieszyć się „radością życia"? Nie miał ochoty zajmować się wtedy tym filozoficznym pytaniem. Czekał tylko z nadzieją, aż w końcu Dartin się przebudzi i będę mogli wyruszyć na spotkanie z dziewczynami. Szczególnie z Riną...

-***-

- Rina... - Już po pierwszym słowie Avalon nie wiedziała, jak przeprowadzić tę rozmowę. Bała się reakcji kobiety. Nie chciała patrzeć na jej rozpacz. Nie chciała myśleć nawet o swoim położeniu. Od dwóch dni ciemnowłosa stała nieruchomo w jednym punkcie, wpatrując się w przestrzeń. Nie odezwała się ani słowem, nie reagowała na prośby czy groźby Avy. Po prostu trwała. Dzięki bladej cerze i idealnie wyrzeźbionych rysach twarzy przypominała marmurowy posąg. Nie oddychała, nawet nie mrugała. Po prostu trwała. - Obawiam się - zaczęła ponownie dziewczyna - że oni już tu nie dotrą. Musimy ruszać, Rina. To nie ma sensu. - W jej głosie pobrzmiewał głęboki smutek. Ale w głębi serca zaczęła już się z tym godzić. Niejedną osobę utraciła już w swoim życiu. A Dartin nie był nawet w połowie tak jej bliski, jak rodzice czy... Larott. Podczas długich rozmyślań, tete-a-tete z samą sobą, w końcu przypomniała sobie o mężu. O właściwym celu tej wyprawy. Będąc z myśliwym, chwilami zapominała o niemalże najważniejszym człowieku w swoim życiu. To on ją ocalił. To jemu oddała serce, ciało, duszę... Kochała go. A to, że przez ostatni czas nie poświęciła mu zbyt wiele uwagi, wywoływało wyrzuty sumienia. - Rina? - zapytała ponownie. - Rina, błagam cię, otrząśnij się! - krzyknęła. Stanęła przed nią. - Proszę, przestań. Nie możemy trwać tu w nieskończoność. Oni... nie przyjdą. - Z trudem przełknęła zbierającą się w gardle gulę. Popatrzyła w bok. Nie chciała, by kobieta zobaczyła łzy w jej oczach. To było bardzo trudne. Tak po prostu zrezygnować. Znów odwróciła się w stronę duszki i tym razem napotkała jej spojrzenie. Ciemne oczy brunetki wyrażały niewyobrażalny wprost smutek. Avalon ścisnęło się serce, ale nie mogła nic zrobić, by pomóc kobiecie i... sobie. Wszystko wskazywało na to, że nie odnaleziono Dartina i towarzyszącego mu Teodora.

- Więc ruszaj. - Na twarzy Avy wymalowane było niezmierne zaskoczenie. Nie sądziła, że doczeka się jakiejkolwiek reakcji, ale jeśli już, przewidywała protest bądź płacz. - Ja nigdy nie zaaprobuję tego wyboru - ciągnęła dalej wyzutym z emocji głosem Rina - ale zdaje się, że nie ma innego wyjścia. Ty musisz dokończyć swoją wyprawę, a ja, jeśli chcę mieć z kim rozmawiać, wyruszę z tobą. Więc jedźmy. Im... - zająknęła się. - Im szybciej tym lepiej - zakończyła drżącym głosem, nie patrząc na stojącą przed nią dziewczynę.

- W takim razie chyba najwyższy czas pożegnać się z naszymi gospodarzami - westchnęła Avalon. Zbliżyła się do nory. Zatupała dwa razy i po chwili wynurzyła się znajoma głowa starowinki.

- Czegoś potrzebujesz, Lovano? - Jasnowłosa pociągnęła nosem. Polubiła tę kobiecinkę, to przekręcanie jej imienia czy wieczorne opowieści.

- Chciałam się pożegnać. Już pora, bym wyruszyła w dalszą drogę - oznajmiła cicho.

- Och... - zasępiła się staruszka i wynurzyła całkowicie z dziury. - Nie zaczekasz na chłopaka? - Ava pokręciła głową.

- Jeśli dotąd nie ma żadnych wieści o nim, musiał opuścić wasze ziemie. Może zawrócił do domu. A może przeszedł dalej. Ja nie mogę dłużej czekać, jeśli los niepewny.

- Rozumiem. - Na moment zapadło milczenie. Dziewczyna nie wiedziała, co jeszcze mogłaby dodać, a maleńka kobieta jakby się zawiesiła. Znowu.

„Tego także będzie mi brakować" - pomyślała smutno młoda królowa. - „Mimo wszystko spotkanie z Izjopenundami nie było takie złe. Szkoda tylko, że okoliczności nie były radośniejsze".

- W takim razie musimy odpowiednio zaopatrzyć cię na drogę - oświadczyła starowinka. - Poczekaj tutaj - rozkazała i zniknęła pod ziemią. Parę chwil później wynurzyła się na czele długiego orszaku niewielkich stworzonek. Każde z nich coś niosło. Orzechy, owoce lub inne jedzenie; niektóre rzeczy musiały być podtrzymywane nawet przez kilkanaście człowieczków. Całe zapasy złożyły u stóp „olbrzymki" - jak zwykły ją nazywać. Uzbierała się z tego pokaźna kupka.

- Ja... ja nie wiem, co powiedzieć - wzruszyła się Avalon. Zdawała sobie sprawę, że te zapasy jedzenia wykarmiłyby całą wioskę przez wiele dni.

- Nic nie mów. - Machnęła ręką przywódczyni. - Nie moglibyśmy puścić cię głodnej w dalszą podróż. Nie wiemy do końca, co czai się za naszymi granicami. Możemy jednak podarować ci mapę, którą otrzymaliśmy od Glukonów... Nie, Galunów... A może Galaków?... Gluków... Czy jak im tam było... Ech, to już nie ta pamięć - mruknęła pod nosem. - W każdym razie weź ją z sobą. - Z nory wyszyli kolejni Izjopenundowie. Nieśli wielki, zwinięty rulon, który podali dziewczynie. - Jest tam zaznaczona brama. To ponoć jedyna, bezpieczna droga do ich kraju. Do granicy zaprowadzą cię moi przewodnicy, dalej będziesz musiała radzić sobie sama.

- Bardzo wam dziękuję. To... to naprawdę zbyt wiele. Przecież ja nic nie mam dla was...

- Nie musisz mieć. Wystarczy, że opowiesz innym ludziom o naszym istnieniu. Inaczej nasza rasa może wyginąć, a nikt nawet nas nie zapamięta - powiedziała smutno kobiecina.

- Obiecuję wam to - przyrzekła Avalon. - Ale chyba już czas, bym ruszyła w dalszą drogę.

Spakowała wszystkie zapasy, nabrała wody ze źródła i zgrabnie wskoczyła na Pasadenę. Ostatni raz pomachała małym istotom na pożegnanie i ruszyła w dalszą drogę.

„Podróży w nieznane ciąg dalszy" - pomyślała z lekkim uśmiechem na ustach.

.

.

.

.

I jak się podobało? ;)
Na wstępie przepraszam Was, że tak długo musieliście czekać :( Miałam publikować we wtorek, ale zupełnie nie mogłam dostać się do komputera. (Szkoła...)

Poza tym jakoś w sobotę powstała InkwizycjaHumanistow, której jestem członkiem. To też zabrało i będzie zabierać sporo czasu. (Wysyłajcie nam bardzo złe opowiadania! Misja szerzenia poprawnej polszczyzny trwa :P).

W sumie to tyle ;)

Następny rozdział w ferie (moje zaczynają się za dwa dni ;D).

Pozdrawiam i razem z całą IHW życzymy Wam poprawnej pisowni

diffciara

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro