26. W dżungli

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Naprawdę? - Avalon była zaskoczona.

- Oczywiście! Jak mogliśmy na to wcześniej nie wpaść? - Roześmiał się wesoło. - Ojejku...

- To zdradzisz w końcu, co wymyśliłeś, czy mamy tu czekać do nocy? - warknęła Rina. Jej słowa natychmiast zostały powtórzone chłopakowi, wywołując jego jeszcze większe rozbawienie.

- Sami to zaraz wydedukujecie. - Duszka prychnęła ze złością. Nie lubiła, gdy ktoś miał przed nią tajemnice, a do czerwoności doprowadzało ją, jeśli kazano jej zgadywać. - No bo pomyślcie, kim był ten strażnik?

- Wartownikiem, stróżem nocnym...

- A co powinien robić w nocy? - podpowiadał dalej myśliwy.

- Pilnować... czegoś. Na przykład zamku - zaproponował Teo.

- Dokładnie. Już wiecie, co zrobił nie tak?

Duchy i dziewczyna popatrzyli po sobie. Nagle wszyscy jednocześnie doznali olśnienia.

- O boróweczki... Przecież on zasnął na służbie! - wykrzyknęła Ava. - Dartin, jesteś geniuszem! - Rzuciła się, by go uściskać. - Chodźcie, trzeba dać odpowiedź Grinowi i Gronowi.

Zielono-niebieskie stwory przysłuchiwały się im od początku, dlatego teraz posłały sobie porozumiewawcze spojrzenia.

- Jakie jest rozwiązanie? - huknęła donośnym głosem postać stojąca po lewej.

- Strażnik został zwolniony, ponieważ zasnął na służbie - odpowiedział pewnym głosem chłopak.

- Droga wolna, podróżnicy. - Figury odsunęły się na boki, robiąc im przejście.

Avalon i Dartin błyskawicznie osiodłali konie i już po chwili cała grupa przekroczyła granicę dżungli, pozostawiając w tyle tajemniczych stróżów bramy.

Już kilkanaście metrów dalej zauważyli, że otoczył ich gęsty, ciemny las. Jedynie nikłe wiązki światła przenikały pomiędzy grubymi liśćmi potężnych drzew.
Ava zerknęła za siebie. Kamienna brama wydała się nagle bardzo kusząca. Mogła jeszcze zauważyć rosnące za nią złociste trawy i skrawek błękitnego nieba, nim wszystko zniknęło za zakrętem. Głośno wypuściła powietrze.

- Co jest? - spytał jadący obok myśliwy.

- Nie wiemy, co nas tu czeka... Ten las jest jakiś dziwny. Nie podoba mi się. - Głos drżał jej lekko, gdy wypowiadała te słowa.
Poza kamienną, brukowaną ścieżką, wszędzie rozciągał się gęsty busz. Drzewa były grube i niesamowicie wysokie, pod nimi zaś rosły ogromne krzewy, niektóre dorównywały wzrostowi człowieka. Z gałęzi zwisały długie, poplątane liany, jakby gotowe na schwytanie w swe sieci nieodpowiedzialnych wędrowców. Żadne z nich nie miało najmniejszej ochoty wchodzić tam głębiej, podążali więc wyznaczonym na mapie szlakiem. Pozornie wszystko było w porządku. Panował względny spokój. Tylko ptaki głośno skrzeczały w koronach drzew, a zewsząd dobiegało szemranie owadzich skrzydeł. Jednak zauważyli coś jeszcze. Z każdą chwilą ich oddech stawał się cięższy, płytszy, bardziej świszczący. Coraz trudniej było im nabrać potężny haust życiodajnego tlenu. Zamiast tego, ich nozdrza wyłapywały słodki, mdły kwiatowy zapach. Była to mieszanka tylu różnych roślin, że dziewczynie aż zakręciło się od tego w głowie. Na czoło wystąpiły jej perliste kropelki potu. Dyszała.

Chłopak natychmiast zauważył, że coś jest nie tak. Jemu duszące powietrze i panujący wewnątrz dżungli zaduch nie dały się aż tak we znaki. Wprawdzie czuł, że po godzinie jazdy całą koszulę ma mokrą, jednak nie było to dla niego nic nowego. Za to z Avalon działo się coś niepokojącego.

- Wszystko gra? - zapytał ostrożnie.

Ava tylko pokiwała głową, niezdolna wymówić ani jednego słowa. Lecz w ułamku sekundy, gdy ich spojrzenia się spotkały, Datrin zwrócił uwagę na jej mętne oczy. Zwykle błyszczący błękit teraz był przygaszony, niczym przybrudzone mułem jezioro.

- Chyba należałoby zrobić sobie przerwę - oświadczył głośno.

- Jest... w porządku... - wysapała, gwałtownie nabierając powietrza pomiędzy słowami.

- Nie sądzę. - Sceptycznie pokręcił głową. - Zsiadamy. Nigdzie dalej nie pojedziesz w takim stanie - zarządził nie znoszącym sprzeciwu tonem. Na potwierdzenie, że nie żartuje, natychmiast zatrzymał Safira i już chwilę później dotknął stopami ziemi.

- Jedźmy dalej. - Zacisnęła z wysiłku zęby. - Naprawdę...

- Avalon, nie dyskutuj - warknął. W kilku krokach był przy niej. - No już, zsiadaj. - Wyciągnął do góry ręce, by jej pomóc. Ona jednak zachybotała się lekko, po czym... runęła w dół, wprost na niego. Nieszczęśliwie, nie zdołał jej złapać. Leżał na twardej drodze przygnieciony ciężarem dziewczyny. - Nie sądziłem, że jesteś taka ciężka - wysapał, wstając z ziemi. Czuł, że nabiła mu kilka siniaków. Bolesnych siniaków. Straciło to jednak na wartości, gdy tylko na nią popatrzył. Była nieprzytomna.

- Ava... Avalon... Obudź się. - Delikatnie poklepywał ją po twarzy. Gdy to nie poskutkowało, przyłożył ucho do jej piersi. Po chwili, ku swej niepomiernej radości, usłyszał upragnione: bam... bam... bam...

"Czyli żyje" - pomyślał. Wziął bukłak z wodą i spróbował polać jej twarz. Bez skutku.

- Co robić, co robić... - powtarzał gorączkowo. - Może ona... po prostu potrzebuje odpoczynku? Poczekam z godzinkę lub dwie, na pewno do tego czasu się przebudzi - uspokajał sam siebie.

- Oj, coś jest nie tak - zmartwił się Teodor. - Oby szybko...

- Ech, nie przesadzaj. Nic jej nie będzie. - Rina machnęła ręką, jakby odganiała natrętną muchę. Podskoczyła lekko, niczym piłka odbiła się od ziemi i przysiadła na jednym z grubych konarów jakiegoś tutejszego drzewa. Zaczęła wymachiwać nogami, niby beztroskie dziecko na huśtawce. Na ten widok Teo załamał ręce.

- Co ty wyprawiasz? - jęknął. - Powinniśmy teraz zastanawiać się, czy nie można jakoś pomóc Avie, a ty urządzasz sobie żarty.

- Jak niby mielibyśmy to zrobić? Jesteśmy duchami, zapomniałeś może? - spytała ironicznie. - Raczej nic nie zdziałamy, więc, z łaski swojej, daj mi teraz spokój. - Ułożyła się wygodniej na gałęzi, zupełnie ignorując biednego ducha. On tylko machnął na nią ręką i podszedł do leżącej na ziemi dziewczyny.

Wyglądała bardzo źle. Oddychała, lecz był to bardzo niespokojny i urywany oddech. Kręciła się niespokojnie i była mocno rozpalona. Trawiła ją gorączka.

Dartin czuł... bezradność. Jedyne, co mógł w tej sytuacji zrobić, to przyłożyć chłodny bukłak z wodą do jej czoła. Bał się. Nie wiedział, co może wydarzyć się z dziewczyną w ciągu najbliższych minut czy godzin. Nie wyglądało to na zwyczajne przeziębienie lub coś w tym stylu. Mógł ją ugryźć jakiś owad lub... cokolwiek innego.

- A kogóż to ja spotykam w tym piekielnym lesie? - Usłyszał tubalny głos tuż za sobą. Błyskawicznie chwycił swój łuk i wymierzył prosto w stojącą za nim postać. Był to... mężczyzna. Człowiek z krwi i kości. Nie widział takiego od opuszczenia Olgradu - nie licząc króla Langwinów. Człowiek, którego widział, zdecydowanie miał już swoje lata. Długa, siwa broda i takież włosy, pomarszczona twarz i ręce świadczyły o jego wieku. Mimo to był w zaskakująco dobrej formie. Bądź co bądź, nie każda dobiegająca sześćdziesiątki osoba jest tak dobrze umięśniona. Jedyne, w co była ubrana owa postać, to przepaska na biodrach ze skóry jakiegoś zwierzęcia.

Chłopak zdębiał. Ten mężczyzna nie tylko nie zamierzał obronić się przed jego wyciągniętą bronią, lecz w dodatku jego twarz zdobił przyjazny uśmiech.

- Kim pan jest? - zapytał ostrożnie, ale głos mu nie zadrżał.

- Jaki tam pan. - Machnął ręką. - Jestem Erald. Bardziej zastanawia mnie, co dwójka młodych robi sama w środku dżungli. - Zerknął przelotnie na leżącą na ziemi Avę, ale jego wzrok zatrzymał się na dłużej. Zmarszczył brwi. - Trzeba nam spieszyć. - Błyskawicznie do niej podszedł przy niej. Położył rękę na jej czole, zbadał puls i otworzył usta. Myśliwy przyglądał się temu z niepokojem. Dawno już opuścił łuk. Wyglądało na to, że w tym momencie dziwny staruszek jest ostatnią nadzieją dla dziewczyny. - To gorączka wywoływana przez te piekielne astury. To takie owady - wyjaśnił, gdy zobaczył minę Dartina. - Znajdę lek na ich jad, ale nie możecie tu zostać. Lada chwila znajdą was Glukoni, a wtedy może być nieciekawie. Szybko. - Wstał z miejsca z Avalon na ramionach. - Weź konie. Tylko uważaj. Nie zgub ścieżki, chłopcze - ostrzegł i wsunął się w gęste zarośla.

- Nie zamierzam - mruknął cicho i ruszył za swoim przewodnikiem.

Po drodze zastanawiał się, czy słusznie robi, podążając za mężczyzną. Nie znał go. Pierwszy raz zobaczył go ledwie pięć minut temu, a jednak... wiedział, że nie ma wyjścia. Nawet, gdyby ostatecznie chciał ich zabić, to raczej niewiele by zmieniło.

Przedzierali się przez okropny gąszcz. Paprocie przewyższające wzrostem człowieka, drzewa o gigantycznych rozmiarach, długie, sięgające ziemi liany i pnącza to tylko mały ułamek tego, co musieli pokonać. Do tego wszechobecny smród kwiatów, który mącił w głowach, i niesamowity gorąc nie służyły chłopakowi. Musiał jeszcze ciągnąć za sobą dwójkę rozbrykanych koni, co było nie lada wyzwaniem. Erald co chwilę go poganiał, samemu czujnie rozglądając się na boki. Mężczyzna nie okazywał za bardzo oznak zmęczenia, w przeciwieństwie do zdyszanego Dartina.

Po dłuższej chwili dotarli do rozłożystego drzewa. Staruszek przerzucił sobie Avę przez ramię i rozpoczął wspinaczkę po prowizorycznej drabince.

- Nie grzeb się tyle! - krzyknął do niezdecydowanego chłopaka, gdy ten nadal stał. Niezdecydowany na ziemi. - Konie zostaw tutaj, ale lepiej je uwiąż do gałęzi. Łatwo mogą się spłoszyć.

Myśliwy posłusznie wykonał polecenie Eralda. Przed wejściem na górę, jeszcze raz przesunął spojrzeniem po okolicy. Wydawało mu się, że stał jakby na polanie, gdyż tu rośliny sięgały mu zaledwie do kolan. Już kilka metrów dalej nagle wzrastały i były wyższe od niego. Ten las... ta dżungla... wszystko napawało go jakimś dziwnym niepokojem.

Potrząsnął gwałtownie głową, jakby chcąc wyrzucić z głowy te dziwaczne myśli.

"Skup się na Avie. To jest teraz ważniejsze". - Odwrócił się i postawił pierwszy krok na rozchwianym szczeblu. Gdy zerknął do góry, lekki grymas wykrzywił jego twarz. - "Jeśli tak to wyglądało u Langwinów, to współczuję Avalon".

.

.

.

Tak, zrobiłam to! Ruszyło moje kolejne opowiadanie pt. "Gatiu. Owoc Życia", na które serdecznie Was zapraszam :D Ma już prolog i pierwszy rozdział ;)

Serdecznie dziękuję wszystkim za ponad tysiąc gwiazdek! Jesteście wielcy :D

Ściskam Was mocno,

diffciara :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro