28. Jak długo pan już tu mieszka?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Cholera! Oddychaj, chłopcze! - Do jego nozdrzy dochodził dziwny zapach. Jakby ostry... drażniący... Nie pamiętał, by wąchał kiedykolwiek coś takiego. Ten aromat nie tylko wypełniał jego nos. On wspinał się głębiej, schodził niżej, aż do samych płuc. - Oddychaj! - Powieki stawały się coraz cięższe. Głowa pragnęła tylko bezwładnie opaść na twarde deski, lecz czyjaś ręka podtrzymywała ją, aby mógł czuć ten specyficzny odór... Został silnie poklepany po plecach i... zaczerpnął głęboko haust powietrza. Klatka na jego piersi rozluźniła się na chwilę, by szybko powrócić ze zdwojonym uciskiem. Znów zaczął się dusić, lecz tym razem starzec szybko podsunął mu pod nos ten przedmiot o drażniącej woni.

"Jak to śmierdzi!" - przeszło mu przez myśl. Odetchnął. Dopiero teraz, gdy tlen ponownie został rozniesiony do wszystkich jego członków, dotarł do niego ogromny ból. Skroń silnie pulsowała, a zdrętwiałe ręce i nogi domagały się ruchu.

- Oddychaj! - Słysząc ten rozkaz zorientował się, że wstrzymał oddech. Gwałtownie nabrał powietrza. Zawirowało mu w głowie. Wydech. Wdech. Wydech. Wdech...

Z pomocą swojego wybawiciela podniósł się i oparł o ścianę. Oczy miał zamknięte. Początkowe płytkie dyszenie unormowało się po kilkunastu minutach. Przez ten czas dostał nakaz siedzenia spokojnie, ale i tak nie miałby siły się poruszyć.

- Co... to miało być? - wydusił Dartin, kiedy poczuł się trochę lepiej. Jego głos był cichy i niepewny, lekko świszczący, jakby zaciśnięte chwilę wcześniej gardło jeszcze nie zdążyło się odblokować.

- Pierwsza noc w dżungli. To powietrze raczej ci nie służy, ale przywykniesz - odpowiedział Erald. Jego nadzwyczajny spokój i opanowanie zupełnie nie współgrało z tym, że właśnie uratował młodemu myśliwemu życie. Poza tym tak banalne wytłumaczenie wydało się chłopcu dość dziwne, postanowił jednak w to nie wnikać.

- Co mi dałeś? Ten nieprzyjemny zapach... - Wzdrygnął się na samo wspomnienie. Dopiero teraz docierało do niego, że nigdy w życiu nie wąchał nic tak obrzydliwego.

- Rekari. - Pokazał mu trzymany w ręce owoc. Przypominał trochę jabłko, jednak miał ciemnozieloną, chropowatą skórkę i był bardziej spłaszczony. - Pomaga w takich sytuacjach - wyjaśnił. Na chwilę zapadło milczenie. Chłopak rozejrzał się wokół. Jego wzrok padł na nieprzytomną dziewczynę. Niesamowita bladość nie opuściła jej skóry.

- Jak się czuje? - Głową wskazał na Avalon.

- Na wieczór będzie już całkiem dobrze. Rano ją przebudzę.

- Czyli jest lepiej?

- Tak. - Ta lakoniczna odpowiedź zakończyła rozmowę. Przynajmniej według Eralda, bowiem Dartin wpadł na wspaniały, jego zdaniem, pomysł wypytania go o życie w dżungli.

- Jak długo pan już tu mieszka?

Mężczyzna powoli uniósł głowę. Niebieskie oczy intensywnie wpatrywały się w myśliwego, jakby chciały dotrzeć wgłąb jego umysłu, by ocenić, czy jest godzien usłyszeć taką historię. Chłopak przełknął nerwowo ślinę. To spojrzenie... Było dziwne. Nikt nie lubi, kiedy ktoś patrzy na niego tak przenikliwie. To niemal bolało. Mimo wszystko nie spuścił wzroku.

Mierzyli się tak dłuższą chwilę. Dopiero wtedy na twarz staruszka wypłynął lekki uśmiech.

- Dobrze - odpowiedział. Odłożył trzymane w rękach przedmioty do skrzyń i rozsiadł się wygodnie naprzeciwko Dartina. - Jeszcze nigdy nikomu tego nie opowiadałem. - W zamyśleniu pocierał palcami długą brodę. - Nawet Glukonom sprzedałem fałszywą opowiastkę. - Zaśmiał się pod nosem. - To było jakieś... trzydzieści lat temu. Mieszkałem nad samiuśkim morzem. Rybak ze mnie był na schwał. Nie zdarzało się, bym wracał z pustą siecią. Kilka lat wcześniej ożeniłem się. Remina... ach, cóż to była za kobieta! - westchnął z rozmarzeniem. - Długo nie mogłem dać wiary, że jej ojciec jednak mnie przyjął. Ale ważniejsze, że ona mnie chciała... - Umilkł na moment. Chłopakowi zdawało się, że po tych kilku zdaniach na jego twarzy wykwitło kilka nowych zmarszczek, jakby wspomnienia bolały. - Zamieszkaliśmy w chacie pod lasem. Nie było daleko od miasta, a ja miałem bliżej do zatoki. Tam chowałem łódź przed burzą... Po kilku miesiącach Remina powiła dziecko. Hidalia... to było najpiękniejsze, co w życiu widziałem. - Eraldowi łzy stanęły w oczach. - Jeśli kiedyś, chłopcze, będziesz miał dzieci, to zrozumiesz... wszystko zrozumiesz.

"Dzieci? Nigdy o tym nie myślałem... Ale czy ja kiedyś spotkam odpowiednią dziewczynę?" - zastanawiał się młody myśliwy. Odruchowo zerknął na Avalon. Ona była piękna. Ale raczej nieosiągalna... - "Tak blisko, a zarazem tak daleko" - westchnął cicho.

- Jeśli to ona, śpiesz się. Kobiety nie lubią czekać w nieskończoność. - Usłyszał głos mężczyzny.

- To nie tak... Ava do niedawna mnie nie cierpiała, nawet zostawiła mnie samego u Langwinów - tłumaczył się Dartin. - Poza tym... kocha innego - mruknął.

- Z nimi nigdy nic nie wiadomo - mrugnął porozumiewawczo staruszek. - One czasem są jak sztorm, straszny i zabójczy, lecz potem zawsze przychodzi pogoda. A burze na morzu są zmienne. Jeśli kiedyś spotkasz tę właściwą... To się wie. Nie zawsze od razu, czasem trzeba poczekać. Ale to się wie. - Odchrząknął. - Na czym to ja...? A, na kochanej Hidalii... Piękniejszej córeczki nie mogłem mieć. Kiedy zaczęła chodzić, mówić... Gdy ją widziałem, znikały wszelkie smutki. Żyliśmy tak ze dwa lata, a potem Remina dała mi syna. Ceryden go nazwaliśmy. Co to była za radość! Mieć syna... Ale nie trwało to długo. Okazało się, że chorowity. Przez trzy latka na palcach policzyć miesiące bez choroby. Lekarz drogi, pieniędzy niewiele. Wróżyli nam, że pomrze przed czwartą wiosną. Ale wtedy pokazała nam się kobiecina, która plotła coś o czarowniku za lasami. On miałby uzdrowić Cerydenka. Ruszyłem więc z dzieckiem w drogę. Żona z córką ostały w chacie. Nie dotarłem jednak nawet do wielkich traw, bo mały zmarł... W smutku wróciłem do domu. Ale nie zastałem już ani miasteczka, ani mojej rodziny. Wszystko spalone - wyszeptał. O ile wcześniej, opowiadając o Hidalii wyprostował się nieco i nawet lekko uśmiechał, o tyle teraz skurczył się w sobie, a na jego twarz wypłyną bolesny grymas. - Zwiedziałem się, że jacyś obcy napadli na nas - ciągnął dalej. - Z kilku ocalałymi chłopami - dzieci i żony odesłaliśmy do sąsiedniego miasta, bo burmistrz obiecał im ochronę - radziliśmy, co czynić. Wtedy znów pojawiła się tamta kobiecina, com już ją widział. Teraz opowiadała, że czarownik i życie wraca. Mi i trzem kompanom całe rodziny wyzabijali. Na cóż więc było czekać? Szybko wyruszyliśmy w drogę. Niestety, Manor zginął od strzały takich niskich ludzi, co nawet piersi nie sięgają.

"Mówi o Langwinach" - pomyślał chłopak, ale zaraz wrócił do słuchania historii Eralda, która bardzo go zaciekawiła. - "On powinien być jednym z tych starych bajarzy, co w gospodach opowiadają o dawnych czasach" - stwierdził.

- Dobry był z niego człowiek. Wyśmienite buty kroił. I nie brał dużo. - Uśmiechnął się lekko. - Z trójki maluczkich dzieci jedno mu się ostało... Biedak musiał odesłać córeczkę do swej siostry, do stolicy. Kawał drogi. - Przerwał na chwilę, by zaraz znów kontynuować swą opowieść. - Dalej szło się już gładko, aż do bramy. Tam się dopiero schody zaczęły... Nie umieliśmy odpowiedzieć na zagadkę tych strasznych stworów i jeden z nich wzrokiem zabił Fanduma. To też był porządny sąsiad. Miał tylko żonę, lecz kochał ją nad życie. Ponoć w ciąży była, gdy umarła. My z Turlinem uciekliśmy w porę. Chyba jakiś uśmiech losu wtedy się nam trafił. Postanowiliśmy pod osłoną nocy wejść do gęstej dżungli, ale już nie tą ładną drogą. Nie sądziliśmy, że się uda, lecz i tak nie mieliśmy już nic do stracenia. - Smutny skurcz przebiegł przez jego czoło, lecz zniknął szybciej niż mgnienie oka. - Jednak jakimś cudem dostaliśmy się do wnętrza tej przeklętej, a jednocześnie wspaniałej, dżungli. Drugiej nocy pochwycili nas Glukoni.

- To te stwory, o których opowiadał mi król Izjopenundów? - podchwycił Dartin. Od początku ciekawiło go, czy staruszek wie coś na ich temat. W końcu taki las to nie jakiś zagajnik. Mógłby nigdy ich nie spotkać.

- Izjonundów? - Zmarszczył brwi. - A cóż to za stwory?

- To malutkie ludziki, nie większe od dłoni, które zamieszlują te bardzo wysokie trawy - wyjaśnił myśliwy. - Nie widział ich pan?

- Nie. - Pokręcił głową. - Pierwsze słyszę. Chociaż... - zamyślił się. - Chyba u Glukonów mieszkało kilku takich... Opowiedz mi o nich - poprosił.

- Z chęcią. Ale może niech pan najpierw odokończy swoją historię? - zaproponował.

- Jaki tam pan, chłopcze. Mówiłem, mów mi po imieniu. - Wyrzekł to z taką stanowczością, że tym razem Dartin postanowił się do tego zastosować, mimo że dziwnie było mówić w tak konfidencjonalny sposób do dwa albo i trzy razy starszej osoby. - Na czym skończyłem...?

- Na złapaniu przez potwory - podpowiedział myśliwy.

- Z początku to nie były potwory - zaprzeczył Erald. - Byli wysocy, kolorowi, o gładkiej skórze. Niby mieli ludzkie rysy i kończyny, ale każdy miał inną skórę, zieloną, żółtą, niebieską... I brak włosów, zupełnie łysi byli! Uratowali nas przed setką różnych chorób tak, jak ja was. I przed trującym mięsem, które prawie zjedliśmy. Zabrali nas do swojej twierdzy i tam nas... - zawahał się, jakby szukając odpowiedniego słowa - badali. Bo musisz wiedzieć, że ci Glukoni to naukowcy. Uwielbiają rozbierać na części wszystko, co żyje... albo nie żyje. Całą dżunglę pokroili po kawałeczku. Odkryli wiele lekarstw, ale i trucizn. To od nich nauczyłem się dużo z tego, czym dziś ratuję wam życie. Mieszkało nam się tam całkiem nieźle, lecz nie bardzo chcieli nas wypuścić. W końcu, źli i zawiedzeni nimi, zaplanowaliśmy z Turlinem ucieczkę. Przeszkodzili nam. Dzień wcześniej zabrali mojego kompana. Wrócił w częściach. - Zapadła martwa cisza. Zdjęty grozą myśliwy nie wiedział, co powiedzieć.

"Jak nieludzkim trzeba być, żeby kogoś tak okrutnie potraktować?" - zastanawiał się. - "Izjopenundowie nie mówili o nich źle. Co najwyżej, że się nie lubią" - przypomniał sobie słowa malutkiego króla.

- Co... było dalej? - zapytał ostrożnie Dartin, kiedy milczenie za bardzo się przeciągało.

- Uciekłem sam. W innym razie już dawno zrobiliby ze mną to, co z nim - dokończył ponuro.

- I to tyle? Dlaczego nie ruszył pa... ruszyłeś - poprawił się - do czarodzieja? Nie uratowałeś rodziny? - Młody myśliwy nie mógł uwierzyć, że staruszek tak po prostu zrezygnował.

- Jeszcze niewiele wiesz o życiu, chłopcze. Mało wiosen przeżyłeś...

- A co to ma do rzeczy? Mógł p... mogłeś uciec - zreflektował się w ostatniej chwili, by nie mówić do Eralda per pan - a zostałeś w puszczy, marnując swoje życie!

- Nie mów mi, co mogłem! - wybuchnął mężczyzna. Dartin skulił się w sobie. Mimo upływu czasu, stojący przed nim mieszkaniec dżungli miał w sobie niezaprzeczalnie siłę i wzbudzał respet a nawet, tak jak teraz, wymuszał posłuszeństwo. Tym bardziej dziwne wydało się myśliwemu, że taka osoba roztrwoniła swoje lata w tym miejscu. Tymczasem starzec ochłonął nieco i przemówił spokojniejszym głosem, choć jego oczy nadal groźnie błyszczały. - To jest moje więzienie. Stąd dla mnie nie ma ucieczki. Wszedłem tu bezprawnie i droga powrotna została dla mnie zamknięta. Dalej też iść nie mogę. Jeśli ominąłem stwory na jednym krańcu lasu, złapią mnie na drugim. I mają tę samą zagadkę. A ja nie znam odpowiedzi - wyszeptał.

- Jeśli jeszcze kiedyś to będzie mogło się przydać - zaczął cicho chłopak - to brzmi ona: bo zasnął na służbie.

I w tym momencie stało się coś niespodziewanego. Dartin był przekonany, że prostota rozwiązania całego problemu zasmuci staruszka. Zamiast tego Erald wybuchnął śmiechem. Zdezorientowany chłopak na moment zastygł w bezruchu. Nie wiedział zupełnie, jak się zachować. A jego gospodarz nie przestawał. Zupełnie, jakby właśnie opowiedziano mu najlepszy dowcip.

- Co cię tak rozbawiło? - skrzywił się myśliwy. Starał się być zdystansowany do całej sytuacji. W ogóle to wszystko wydało się mu bardzo dziwne.

- Myślę nad tym od trzech dekad, a tu przychodzi nagle taki chłystek jak ty, który pewnie w kilka minut na to wpadł. To może być dla ciebie smutne, ale jakoś... teraz już mi wszystko jedno.

-***-

Jakoś tak ostatnio nie mogę się zmusić do poprawek, dlatego tak długo musicie czekać :(

No nic. W święta nie przewiduję kolejnej części, biorę wolne :P

Dobranoc xx

Diffbit <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro