32. Dziewczyna z fujarką

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Gdzie ja jestem?". — To była pierwsza myśl, jaka zaświtała w jej głowie, jeszcze zanim otworzyła oczy.

Leżała na czymś miękkim i gładkim. Tak samo jedwabiście przyjemne w dotyku miała okrycie.

"Jakbym leżała na chmurce" — rozmarzyła się i przytuliła policzek do przyjemnej tkaniny. Zaraz jednak oprzytomniała i rozwarła powieki.

Znajdowała się... w pustym pokoju o surowych, drewnianych ścianach. Jedynym meblem było w nim łóżko z jasnego drewna, na którym leżała Ava. Zaskoczył ją kolor pościeli — szary i nijaki. Na szczęście nie straciła swojej miękkości, więc przestała zawracać sobie tym głowę.

Bardziej zainteresowały ją drzwi i małe okienko. Chciała natychmiast wstać i zorientować się w sytuacji, gdy... poczuła przeszywający ból w lewym ramieniu. Niemal krzyknęła, w ostatniej chwili zagryzła wargę. Zerknęła w stronę ręki. Od łokcia w górę owinięta była sztywnym bandażem.

— Co się... — I w tym momencie wszystkie wydarzenia powróciły do jej głowy. — To nie może być prawda. Nie. To wszystko to tylko sen. Jedynie sen. Zaraz wejdzie tu Larott i wytłumaczy mi, dlaczego tu jestem. — Uspokajała się, choć umysł podpowiadał jej zgoła inną wersję wydarzeń.

W tej chwili drzwi zostały przez otwarte, co przerwało rozmyślania dziewczyny. Zobaczyła w nich Dartina. Rozwiało to wcześniejsze dywagacje Avalon, ale nie to zwróciło jej uwagę. Chłopak był inny. Nie takiego go zapamiętała. Teraz wyglądał jak... jak książę. Atłasowa, jasnopomarańczowa koszula o wysokim kołnierzu ze złotymi ornamentami przy brzegach oraz podobne spodnie sprawiały, że nikt nigdy nie śmiałby go przyrównać do zwykłego myśliwego. Kompletu dopełniały delikatne, skórzane trzewiki na jego nogach.

Dziewczyna z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w przystojnego mężczyznę. Tak. To nie był już ten prosty chłopak, którego poznała kilkanaście tygodni temu. Przed nią stał dojrzały mężczyzna. Poczuła jakieś dziwne ukłucie w sercu, kiedy tak bez słowa patrzyli na siebie. Nie potrafiła jednak w tamtej chwili zidentyfikować tego uczucia.

— Jak się czujesz, Ava? — spytał, podchodząc bliżej i przysiadając na krześle.

— Ja... chyba dobrze. Ale gdzie my jesteśmy? — To w końcu nurtowało ją od samego początku. — Umarliśmy?

Dartin uśmiechnął się lekko na te słowa.

— Nie, chociaż tobie niewiele brakowało.

— A... — zawahała się, lecz nadszedł już najwyższy czas, aby rozwiać wątpliwości — ...co z Eraldem?

Zmiana wyrazu twarzy młodzieńca nie wróżyła nic dobrego.

— On nie miał tyle szczęścia — odrzekł cicho. — Choć bliżej prawdy będzie to, że poświęcił się, abyśmy mogli przejść przez góry. Abyśmy mogli przeżyć.

Kiedy mówił, z oczu Avalon zaczęły wypływać łzy. Nie mógł na to patrzeć, więc przysunął się i przygarnął ją do swojej piersi. Była taka drobna i malutka, gdy moczyła słoną cieczą drogą zapewne koszulę.

— Czyli to nie-e był sen... Ja go widzia-ałam. Widziałam ja-ak... strzały...

— Ciii... Już dobrze. To była jego decyzja — próbował ją pocieszyć, ale słowa nie mogły tu pomóc.

— Nieprawda. On został zabity przeze mnie. — Odsunęła się od mężczyzny, nawet na niego nie patrząc. — Głos miał rację — wyszeptała. — To wszystko moja wina. Gdybym szybciej biegła, gdybym nie zemdlała...

— Czyś ty zwariowała? — przerwał jej ostro Dartin. — Przeszłaś jakąś ciężką chorobę, mogłaś umrzeć.

— Właśnie. Lepiej by było, gdybym to ja opuściła ten ziemski padół niż człowiek, któremu oboje zawdzięczamy życie. — Popatrzyła na niego załzawionymi oczyma. — A wiesz, co jest najgorsze? Teraz głos każdej nocy wypomni mi wszystko. Potem zginie kolejna osoba. Może ty, może ktoś inny. A po niej, może dopiero za kilka lat, następna. I tak ma dopełniać się moja pokuta — zakończyła. Oparła plecy o wezgłowie łoża, ukrywając twarz w dłoniach.

Mężczyzna nie wiedział, co powiedzieć. Zamurowało go. Każdy człowiek zrozumiałby, że ta sytuacja nie była niczyją winą. Być może niepotrzebnie zjawiali się w dżungli, jednak droga powrotna... nawet nie brali tego pod uwagę. Ale z pewnością Ava nie spowodowała tej śmierci.

— Avalon... Spójrz na mnie — zażądał. Kiedy nie zareagowała, usiadł przed nią na łóżku i kontynuował: — Jeśli nie przestaniesz, nie ruszę się stąd. Dopóki nie wydobrzejesz i tak pozostaniemy w wiosce Falkonów.

— Gdzie? — spytała lekko zachrypniętym od płaczu głosem. Zerknęła na Dartina zza palców.

— Och, no tak. Ty nic jeszcze nie wiesz. Więc słuchaj... — Ułożył się wygodniej naprzeciwko niej, jakby przygotowując do rozpoczęcia długiej opowieści. — Po tym, jak zemdlałaś, ruszyłem w stronę gór...

-***-

Szok i niedowierzanie szybko przeminęły. Omal nie upuścił trzymanej w ramionach dziewczyny, gdy pierwsza strzała przeszyła klatkę piersiową Eralda. Zaraz za nią druga uderzyła w bark i jeszcze jedna trafiła w samo czoło. Starzec padł na ziemię. Kałuża krwi z każą sekundą się powiększała. Brunatna ciecz wsiąkała w ziemię, barwiła trawy, lizała korzenie ogromnych drzew. Po chwili jakakolwiek nadzieja zgasła. Nie żył.

Przerażony chłopak jedynie siłą woli powstrzymywał krzyk kłębiący się w jego gardle. Rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie na martwego przewodnika i ruszył szybkim krokiem w stronę gór. Nie musiał daleko szukać, nim natrafił na jaskinię. To tutaj miało znajdować się przejście na drugą stronę...

-***-

— Jakoś przebrnąłem przez ten tunel — kontynuował opowieść. — Było ciężko, a ty nadal byłaś nieprzytomna. Co rusz musiałem przystawać. Tak strasznie chciało mi się pić... Nawet nie wiem, jak długo to trwało. Może jeden dzień. Ale sądzę, że około trzech. Otaczała mnie przerażająca ciemność. Cały czas bałem się, że nagle z cienia wyskoczy jakiś potwór i coś mi zrobi. Albo, co gorsza, tobie. A ja nie będę w stanie cię obronić. — Gdy to mówił, w jego oczach pojawiły się łzy. Ava nie wiedziała, co powiedzieć. Uratował jej życie. Przyniósł ją do... No właśnie, gdzie byli gospodarze?

— Chwila, gdzie są te istoty, które nam pomogły? — zapytała z ciekawością.

— Daj mi dokończyć. — Lekki uśmiech ozdobił twarz Dartina, kiedy usłyszał niecierpliwość w jej głosie. Wierzchem dłoni otarł oczy i mówił dalej. — Gdy w końcu opuściłem tę czarną dziurę, oślepiło mnie słońce...

-***-

Chłopak przysłonił ręką oczy. Po tylu godzinach przebywania w ciemności, jego źrenice potrzebowały sporo czasu na przyzwyczajenie się do jasnych promieni. Musiał odpocząć, choć na moment. Ostrożnie ułożył nieprzytomną Avalon na trawie i usiadł obok niej.

Po kilku minutach postanowił w końcu podnieść wzrok. I zamarł. Widok, jaki się przed nim ukazał, przechodził najśmielsze oczekiwania. Było to piękno w czystej postaci. Soczyście zielone trawy, poprzetykane gęsto różnobarwnymi kwiatami o słodkim zapachu, przywodzącym na myśl najpiękniejsze chwile młodośći — zupełnie różnym od mdłej, duszącej woni dżungli. Wszystko to spływało powoli ku dolinie, ku kilkudziesięciu przepięknym, drewnianym chatom. W oddali zaś lazurowe fale delikatnie obmywały złote piaski plaży. Na horyzoncie malowały się niewielkie wysepki.

"Jak cudowne mają okolice mieszkańcy tego miejsca" — pomyślał z lekką zazdrością Dartin. Owszem, kochał las, jego zapach i bezpieczeństwo, jakie zapewniał, lecz dla takich widoków gotów byłby go opuścić.

Wtem do jego uszu dobiegła słodka melodia. To było jak trele najbardziej utalentowanego ze wszystkich słowików. Natychmiast przypomniało mu się dzieciństwo, bardzo wczesne, jeszcze zanim zrozumiał, że w tamtym domu nie ma dla niego miejsca.

Nie pamiętał, by coś kiedykolwiek tak poruszyło jego serce. Siedział tak zasłuchany, nie pamiętając o smutku, bólu, cierpieniu. Jednak w pewnym momencie przyszło mu do głowy by sprawdzić, skąd dobiegają te cudne dźwięki.

Powiódł spojrzeniem naokoło. Melodia ciągnęła się od zarośli, rosnących kilkanaście metrów dalej.

Powoli wstał, nie chcąc spłoszyć zwierzęcia wydającego te odgłosy. Podszedł do krzaków, ostrożnie je rozchylił i... przystanął zdumiony.

Napotkał dwoje wpatrzonych w niego fioletowych oczu. Miał przed sobą dziewczynę. Piękną dziewczynę. Jej regularne rysy, pełne usta i smukła figura z pewnością nie odejmowały jej uroku, jednak coś mu tu nie pasowało. Nigdy dotąd nie spotkał dziewczyny z purpurowymi włosami, żółtawą cerą i te oczy... Jakby wwiercały się wgłąb jego duszy.

Otrząsnął się. Otworzył usta by spytać, kim jest, lecz uprzedziła go.

— Na imię mam Lejaktriope — powiedziała. — I wiem, jak brzmi twoje, Dartinie, towarzyszu królowej Avalon.

Zaskoczony chłopak cofnął się o krok, a gdy tajemnicza istota wstała, jeszcze o kilka kolejnych.

— Nie lękaj się. Nic ci nie zrobię. Wiele pytań kłębi się w twojej głowie, lecz czas nagli. Im szybciej ona — wskazała na Avę — dostanie odpowiednie leki, tym szybciej dotrzecie do celu waszej misji.

Teraz Dartin był już przerażony. Jakim cudem ta dziewczyna wiedziała to wszystko? Odpowiadała na pytania, nim zdążył je zadać! Co to miało znaczyć?

— Skąd... — Zdołał w końcu wtrącić jedno słówko, lecz zaraz mu przerwała.

— Wszystkiego dowiesz się, kiedy Avalon dotrze do odpowiednich opiekunów. Zaufaj mi, dobrze? — poprosiła. — Nie jadła od dwóch dni. — Zmarszczyła brwi, patrząc na nieprzytomną dziewczynę. — Niedobrze. Lepiej się pospieszmy.

Uniosła do ust trzymaną w ręku fujarkę — to właśnie ona wcześniej wydawała przecudne dźwięki — i delikatnie w nią zadęła. Z wiatrem uleciała melodia srebrzysta niczym brzęczące dzwoneczki. Przez chwilę nie działo, po prostu harmonijna smuga frunęła z lekkim zefirkiem ku dolinie. Niespodziewanie odezwał się inny głos, a zaraz po nim kolejny. Dziewczyna oderwała instrument od różowych warg.

— Lecą tu — oznajmiła. Myśliwy chciał spytać, kto leci, lecz ona uciszyła go gestem, wskazując głową na niebo.

Znad osady wystartowały dwa kolorowe stworzenia. Z tej odległości chłopak, mimo sokolego wzroku, nie mógł dokładnie przyjrzeć się tym zwierzętom, które cały czas wyśpiewywały niezwykle przyjemną dla uszu melodię. Z początku wziął je za duże, a nawet bardzo duże, ptaki, lecz szybko zmienił zdanie.

— Latające... psy? — Był niezwykle zdziwiony.

— Och, skąd! — Jej perlisty śmiech wypełnił przestrzeń. — Hijbany są większe od psów. No i...

— Smoki?! — krzyknął zdumiony, cofając się gwałtownie, gdy zaczęły podchodzić do lądowania.

Teraz mógł przyjrzeć się im znacznie lepiej. Jeden miał łuski błyskające wszystkimi odcieniami zieleni, drugi zaś był czerwony, ze srebrnymi skrzydłami. Oba miały długie ogony, rozszerzające się ku końcowi jakby na kształt rybiej płetwy.

— Nie — zaprzeczyła. — Smoki przerastają je kilkakrotnie. Poza tym nie pozostało ich wiele, tym zajmuje się czarodziej. Niestety — mruknęła. — Hibajny to zupełnie inny gatunek. Ich mową jest śpiew. Lubią nas, Falkonów, mieszkają z nami, pomagają. Są jak ludzkie psy. Jak twój Ango.

Dartin stanął jak wryty.

"Skąd ona, do bladego księżyca, wie o Ango?! Przecież on zdechł...".

— Nie zdechł. Czeka w twojej chatce. Nie martw się nim, świetnie sobie poradził.

Jedyne, co mógł zrobić, to gapić się na tę dziewczynę z otwartymi ustami.

— Czy-ytasz... — zająknął się.

— Nie. Nie czytam ci w myślach. — Jej fioletowe oczy rozbłysły lekko złotą poświatą. — Ja znam teraźniejszość.

-***-

Ktoś tęsknił? Podoba się?  Zostały jeszcze cztery rozdziały ;)

Ciao!

~Diffbit <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro