7. W drodze do stolicy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Hodujemy kury, gęsi i indyki - wyjaśnił Anitoli.

- Tylko? - zdziwiła się Avalon.- A krowy? Świnie? Konie? Króliki?

- Nie. - Pokręcił głową. - Mieszkamy w lesie, w domach zbudowanych na drzewach. Gdzie mielibyśmy je wypasać?

- A polujecie?

- Rzadko. Nie jesteśmy myśliwymi.

- Mieszkacie w lesie i nie polujecie? - Zdecydowanie była to najbardziej zaskakująca informacja, jakiej dowiedziała się do tej pory o Langwinach. "Uprawiają warzywa na tych swoich platformach, a nie strzelają do zwierząt. Bardzo to dziwne".

- Bliższe nam rolnictwo i zbieractwo.

- Tak... - zamyśliła się.

Zbliżali się już do tej przesłynnej stolicy, Alingi. Platformy pojawiały się już na niższych gałęziach, pochód mogło więc obserwować wielu mieszkańców. Ostatnie pokolenie, które kiedykolwiek widziało ludzi, w większości już wymarło, więc było to dość niezwykłe wydarzenie. Dziewczynie także dostarczyło wielu wrażeń.

Langwinowie, choć z pozoru bardzo podobni, zdecydowanie się różnili. Nie chodziło tu wyłącznie o różnice w wyglądzie, na przykład bardziej szpiczasty nos, wysunięty podbródek czy inny kolor oczu. Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym bardziej była skołowana. Podświadomie czuła wyraźną granicę między każdą z tych niskich istot, ale zupełnie nie mogła jej pojąć. Coś jej nie pasowało. Anitoli nakreślił ogólny obraz życia i kultury tego narodu. Brakowało jednak jeszcze jednej informacji, ostatniego elementu tej dziwnej układanki, by wszystko znalazło się na swoim miejscu.

Humoru nie poprawił jej także niezmienny stan Dartina. Zgodnie ze słowami strażnika powinien obudzić się poprzedniego wieczoru, najpóźniej tego ranka. Lecz przecież dochodziło już południe, a myśliwy nadal pozostawał w śpiączce. Zapytany o to dowódca wyprawy oświadczył, że nie ma powodów do niepokoju, bo to normalne. Nie uspokoiło to jednak Avy. Znów złościła się na siebie, że nie powinna się aż tak przejmować tym chłopakiem, ale szczerze mówiąc nie mogła inaczej. Musiała przejmowała się nieszczęściem innych i czy tego chciała czy nie, zawsze niosła pomoc. Była to jedna z cech, dla których tak uwielbiali ją poddani: nie była obojętna na krzywdę ludzką. Gdyby tylko wiedzieli, dlaczego jest tak "dobra", gdyby znali przyczynę... znienawidziliby ją. Każdy by tak zrobił, jeśli poznałby prawdę. Przez lata udało jej się zmienić. Próbowała zapomnieć, ale... takich rzeczy się nie zapomina. To tkwi głęboko na dnie duszy i sumienia, odzywa się w najmniej oczekiwanym momencie. I za każdym razem prawda wraca tak samo brutalnie. A czasu nie da się cofnąć.

- Na postój zatrzymamy się w gospodzie - zarządził ciemnowłosy Wizutoli.

Avalon nie dostrzegła żadnego budynku, mogącego być jakąkolwiek karczmą czy zajazdem.

- Tam. - Wskazał koronę wysokiego drzewa.

- To są chyba jakieś żarty - jęknęła, wywołując tym samym rechot strażników. Tylko Anitoli posłał jej współczujące spojrzenie. Jako jedyny z całej trójki zdawał się rozumieć Avę i był dla niej miły. Opantoli całkowicie ignorował "jeńca" - jak nazywał ją w myślach - a ciemnowłosy Wizutoli odzywał się do niej tylko, jeśli musiał. - A Dartin? - Popatrzyła na nieprzytomnego myśliwego.

- Opantoli z nim zostanie. A ty idź czym prędzej. Nie mamy całego dnia!

Wspinając się, rozmyślała nad swoją sytuacją. Czy mogła uciec? Teoretycznie tak. "W praktyce znalazłam się w centrum państwa Langwinów. Tu nie ma się gdzie ukryć, oni mogą mieć swoje domy niemal wszędzie. I jeszcze Dartin...". Uznała zostawienie go na pastwę niskich istot za zbyt okrutne. Tym samym chwilowo odłożyła plany opuszczenia państewka.

Tym razem u szczytu nie powitało ją błękitne niebo. Gospoda wyglądała bardzo... ludzko. Ławy i stoły były wprawdzie niższe, ale sufit miał wysokość wystarczającą nawet dla wysokiego mężczyzny.

Gdy tylko otrzepała spodnie zauważyła, że wzrok wszystkich gości karczmy skierowany jest w jej stronę. Były to spojrzenia ciekawskie, ale i nieprzychylne, a nawet groźne. Nagle zapragnęła znaleźć się znów na dole i popatrzyła tęsknie w stronę dziury w podłodze. Dopiero burknięcie dowódcy: - Na co się gapicie? - zmusiło ich do odwrócenia wzroku. Jednak dziewczyna mogła dosłyszeć urywki rozmów.

- To człowiek...

- Co ona tu robi? Przecież...

- ...od kilkudziesięciu lat...

- ...za panowania Iryntoli Mściwego widziano ich tu po raz ostatni.

- To było tak dawno!

- Czego tu szukają?

Wrzawa była ogromna. Choć przybysze zajęli miejsca w najciemniejszym kącie, co chwila Avalon przyłapywała kogoś na przyglądaniu się jej. Mimo że jako królowa była przyzwyczajona do wpatrzonego w nią ludu, tu czuła się niekomfortowo. W milczeniu zjedli posiłek. Kiedy Wizutoli poszedł porozmawiać z właścicielem, po raz pierwszy od znalezienia się w gospodzie, odezwała się do Anitolego.

- Czuję się, jakbym co najmniej była cała niebieska - westchnęła. - Wszyscy na mnie patrzą. To krępujące.

- Nie przejmuj się nimi. To zupełnie normalne. Rzadko cokolwiek się tu dzieje. Jesteśmy spokojnym narodem, a podróżnicy nas omijają.

- To dlatego pierwszego od wielu lat ciągniecie aż do stolicy? - spytała z ironią. Zauważyła jego wyraźne zmieszanie po tym pytaniu. - O co chodzi? - Zmarszczyła brwi.

- W zasadzie to... nie mogę ci powiedzieć - odrzekł cicho. - Ma to związek z naszym bóstwem, ale...

- Ale co?

- Dowiesz się w swoim czasie. Może jeszcze dziś wieczorem, o ile Wizutoli się nie zasiedzi. - Wzrokiem szukał swego dowódcy. Po cichu dyskutował o czymś z karczmarzem, ale nie trwało to długo.

Wkrótce potem cała trójka opuściła gospodę, odprowadzana spojrzeniami reszty gości.

-***-

W milczeniu szli udeptaną dróżką. Krok za krokiem, noga za nogą. Podobno byli już blisko - tak przynajmniej twierdzili strażnicy. Ava jednak nie była przekonana. Od wczoraj krajobraz niewiele się zmienił. Na każdym kroku napotykali ciekawskie spojrzenia niskich człowieczków.

Od postoju w gospodzie nie zatrzymali się ani na chwilę. "Czas nas goni" - oświadczył ciemnowłosy i wszyscy musieli podporządkować się jego decyzji.

- Daleko jeszcze? - spytała Avalon. Była znużona długą drogą i w tym momencie niewiele obchodziło ją dotarcie do Alingi.

- W tym tempie trzy godziny - mruknął Wizutoli.

- A mówiłeś, że już blisko - jęknęła z wyrzutem. Dowódca popatrzył na nią dziwnie, ale nic nie powiedział.

- Jesteśmy przyzwyczajeni do długich marszów. - Pośpieszył z wyjaśnieniem Anitoli. - Potrafimy iść nawet cały dzień bez przerwy i to znacznie szybciej, niż poruszamy się teraz.

Dziewczyna popatrzyła na niego z niedowierzaniem.

- Jesteście dziwni. Konno byłoby szybciej i zdecydowanie mniej męcząco - stwierdziła.

- Zapewne tak, ale koń nie wszędzie może wejść... - W tym momencie oboje usłyszeli jęk od strony koni. Ava pierwsza zorientowała się, o co chodzi.

- Dartin! - Podbiegła do Safira, na którym jechał myśliwy. - Zatrzymajcie się! - krzyknęła do strażników.

Chłopak powoli otwierał oczy.

- Gdzie... ja jestem? - Pozycja, w jakiej się znajdował, nie należała do najwygodniejszych, toteż Langwinowie z niemałym wysiłkiem ułożyli go na ziemi. Oparty o pień drzewa powoli odzyskiwał przytomność.

- Jak dobrze, że już się obudziłeś. - Avalon odetchnęła z ulgą.

Tymczasem Dartin marszczył czoło, z wysiłkiem usiłując sobie przypomnieć, jak się tu znalazł.

- Ava? - Zwrócił się do dziewczyny. - Kim oni są? - Wskazał na Langwinów. Ukucnęła przy nim.

- Pamiętasz, jak nas zaatakowali? Jak dostałeś strzałą? - Uważnie obserwowała jego reakcję.

Wytrzeszczył oczy.

- Ja... zostałem postrzelony?

- Lewe ramię - podpowiedziała cicho.

- Długo byłem nieprzytomny? - spytał po chwili milczenia.

- Od wczorajszego ranka.

- Przez zwykłą strzałę? - Nie mógł uwierzyć.

Avalon z wyrzutem spojrzała na strażników.

- Była tam substancja osłabiająca.

- Chyba... nie czuję się zbyt dobrze... - Nagle lekko pozieleniał na twarzy.

- Co się dzieje? - przestraszyła się Ava. Wizutoli tylko wzruszył ramionami.

- Będzie rzygał - wyjaśnił. - A potem znowu zemdleje. - Rozejrzał się dookoła. - Lepiej będzie zatrzymać się tu na noc. Z nim w takim stanie lepiej nie ruszać dalej.

-***-

Rano obudził dziewczynę Anitoli.

- Pora wstawać.

- Co z nim? - Zamrugała oczami. Pół nocy spędziła na pilnowaniu Dartina. Myśliwy budził się kilka razy. Niestety tylko po to, by zwrócić zawartość swojego żołądka.

- Śpi.

- To dobrze. - Pokiwała głową. - Ruszamy?

- Tak. Wizutoli złości się za opóźnienie. - Skrzywił się lekko. - Zjemy w drodze.

- Dobrze.

Chwilę później szli już udeptaną ścieżynką w akompaniamencie śpiewu ptaków.

- Ile zajmie mu wyzdrowienie? - spytała jasnowłosego. Oboje popatrzyli na przewieszonego przez konia chłopaka.

- Minimum trzy dni - stwierdził. - Ale nigdy nie wiadomo. Lepiej określą to medycy na dworze bóstwa. - Przez kilka minut maszerowali w milczeniu.

- Czy myślisz... - zaczęła Avalon - czy wiesz... co z nami będzie w tej stolicy? - To pytanie nurtowało ją od początku. Jak dotąd nikt nie chciał na nie odpowiedzieć.

- Ja...

- Nie możesz powiedzieć? - "Znowu to samo" - pomyślała zdenerwowana.

- Nie - zaprzeczył. - Po prostu nikt nie wie.

- Jak to... nie rozumiem - zdziwiła się.

- Jesteście pierwszymi ludźmi, którzy zobaczą bóstwo. Od wielu lat nie było tu żadnych, więc...

- Ach, tak. - Tylko tyle była zdolna wydusić. Zaczęła coraz bardziej obawiać się spotkania z tym całym "bóstwem".

-***-

Stolica wyglądała inaczej, niż wyobrażała sobie Ava. Już z daleka można było dostrzec wysoką palisadę otaczającą miasto. Przez szeroką bramę w obu kierunkach przemieszczały się tłumy Langwinów. Dopiero teraz dziewczyna mogła w pełni zauważyć "równość wzrostu" tych istot. To naprawdę bardzo dziwnie wyglądało.

Gdy grupka podróżników zbliżyła się do bramy, zatrzymali ich strażnicy. Zdecydowanie wędrowcy wyróżniali się z tłumu. Prawie nikt w tym kraju nie posiadał konia, co dopiero dwóch, a obecność człowieka dodatkowo zaskoczyła dwóch wojowników.

- Kim jesteście i czego szukacie w Alindze? - groźnie spytał jeden z nich.

- Prowadzimy tych dwoje do bóstwa, zgodnie z rozkazem - oznajmił Wizutoli. Żołnierz z szeroko otwartymi oczami przyglądał się Avalon oraz przewieszonemu przez konia Dartinowi. Po chwili przysunął się do ciemnowłosego i spytał cicho:

- Czy to... czy to są... - jąkał się niezrozumiale. - ...ludzie? - wydusił w końcu.

- Tak - potwierdził. Skonsternowani strażnicy jeszcze przez chwilę przyglądali się Avie i jej towarzyszowi, jakby sądzili, że nagle wyrosną im skrzydła, rogi lub kopyta. Dziewczyna ze zniecierpliwieniem przewróciła oczami.

- Idziemy w końcu do tego bóstwa, czy nie? - Na dźwięk jej głosu dwóch strażników bramy skuliło się w sobie.

"O co im chodzi?" - myślała. - "Czy ja wyglądam na potwora?". Wizutoli za to popatrzył na nią karcąco.

"Nie powinnaś się odzywać" - mówił jego wzrok. - "Jesteś tylko więźniem". Na głos jednak powiedział:

- Czas ruszać. Zaprowadzicie nas do dworu?

Niedługo potem pod przewodnictwem jednego ze strażników przemieszczali się uliczkami stolicy. Gdziekolwiek się znaleźli, tłum rozstępował się na boki. Wszyscy ze szczerym zdumieniem przyglądali się wyższej od nich kobiecie. Z domków wyglądały przez okna twarze mieszkańców, równie zaskoczonych widokiem ludzi. Ona jednak powoli zaczęła do tego przywykać. Bardziej interesująca wydała jej się architektura tego miasta. Domy wybudowano naokoło starych, szerokich drzew. Ewidentnie było widać, że Langwinowie wykarczowali większość z nich, pozostawiając tylko te najgrubsze. W najniżej położonych budynkach znajdowały się sklepy i zakłady rzemieślnicze. Te powyżej pełniły funkcję małych domków. Avalon z fascynacją przyglądała się fantazyjnym kształtom i zastanawiała się, jak Langwinowie je wybudowali.

Nawet nie zauważyła, gdy znaleźli się pod dworem. I to dosłownie. Aby dostać się do środka należało wspiąć się po niezliczonych schodach otaczających drzewo. Drzewo o srebrnej korze. W pierwszej chwili uznała to za grę światła, jednak gdy podeszli bliżej aż zatrzymała się z wrażenia.

- Lśniąca Galininda jest naszym największym skarbem i chlubą miasta. - Anitoli odpowiedział na niezadane pytanie. - Jest darem od Pana i Pani, naszych stwórców - wyjaśnił.

- Od kogo? - Pierwszy raz słyszała o stwórcach.

- Ktoś ci pewnie wyjaśni. Tam, na górze są sami mądrzy uczeni. Wiedzą więcej niż ja, prosty strażnik. - Wzruszył ramionami.

.

.

.

.

.

Hej :) Byłoby mi miło, gdyby ktoś skomentował i napisał, co o tym sądzi ;) Gwiazdki nie są tak ważne (choć oczywiście też jestem zachwycona, gdy je zostawiacie). Najbardziej interesują mnie Wasze opinie.

diffciara xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro