*20*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Słońce powoli zaczęło znikać już za horyzontem. Daryl i Rick jeszcze nie wrócili z poszukiwań. Grupa skończyła prace na dzisiaj, wystarczająco dużo już zrobili. Oczyścili wystarczająco drogę aby można było zawrócić kamperem w stronę obwodnicy i jechać inną drogą do Fort Benning.

Amara wskoczyła na maskę samochodu zauważając po drugiej stronie drogi trzy cienie wyłaniające się z lasu. Weszła na dach samochodu i przyłożyła do oczu lornetkę aby sprawdzić co albo kto wychodzi z lasu podążając w ich kierunku. Mogła by pomyśleć że to Rick i Daryl wracają z Sophie, ale to nie ta strona lasu dlatego tak ją to zaniepokoiło.

-Złaś na ziemie. To nie jest dobry pomysł bawić się w Indiana Jones.- usłyszała niedaleko siebie głos Shane, który patrzy na nią z dołu. Ale kobieta nie zrobiła tego o co prosił.- Nie musisz mnie lubić i nie musisz mi wierzyć, ale chce dbać o bezpieczeństwo naszej grupy. A ty się do niej wliczasz wiec choć trochę to uszanuj i zejdź zanim sobie coś zrobisz albo narobisz hałasu.

Amara prychnęła pod nosem, ale nie w negatywny sposób. Przestała obserwować las i opuściła lornetkę, która teraz zwisa na sznurku na jej szyi. Spojrzała w dół na stojącego przy pojeździe czarnowłosego mężczyznę z ciemnymi oczami.

-To że nie zawsze podoba mi się to co wychodzi z twoich ust nie znaczy że cie nie lubię. I rozumiem że chcesz zachować nas w bezpieczeństwie, ja też to robię. A gdybyś był spostrzegawczy wiedziałbyś że właśnie wykryłam nowe zagrożenie.

-O czym mówisz?

-Trzech sztywnych wyszło z lasu i idą tu. Dlatego weszłam na samochód, zauważyłam jak jakieś cienie wyszły spomiędzy drzew, musiałam to sprawdzić.

-Jest ich na pewno tylko troje?

-Tak i mam zamiar ich załatwić zanim przywloką tu swoje dupsko i jeszcze bardziej zestresują pozostałych. Wystarczająco dużo mieli dziś atrakcji.

-Pomogę ci.- zapewnił mężczyzna. I gdy Amara chciała zeskoczyć z pojazdu pomógł jej w tym.

-Dzięki.- powiedziała kobieta gdy już stała na jezdni posyłając mu przyjazny uśmiech.

Oboje ruszyli w kierunku sztywnych schodząc z autostrady i wchodząc na polane. Będąc wystarczająco blisko spacerowiczów Amara nałożyła na łuk strzałę i napieła cienciwę. Pierwszy sztywny, który szedł bardziej z przodu od pozostałych swoich martwych kumpli dostał strzałą prosto miedzy oczy i padł martwy na ziemie. Ciemnowłosa mogła w ten sam sposób załatwić pozostałych, ale miała ochotę trochę się rozerwać. Wiec założyła łuk na ramie i wyciągnęła z pokrowca przyczepionego do paska maczetę. Za to tuż obok niej podążał Shane z nożem myśliwskim w dłoni, mógłby użyć broni ale to narobiło by zbędnego hałasu. Bez problemu rozprawili się z dwójką szwędaczy. Ciemnowłosa wytarła maczetę brudną we krwi w zniszczone ubranie jednego z martwych po raz drugi spacerowicza, był to mężczyzna i ciężko było określić w jakim był wieku zanim przemienił się w chodzącego trupa.

-Beznadziejny los.- skomentowała Amara wyciągając swoją strzałę z głowy trupa.- Gdybym została ugryziona strzeliłabym sobie w głowę tylko po to by nie wrócić jako to coś.

-Dałabyś rade to zrobić?

-Tak, nie chciałabym by ktoś mi bliski musiał to zrobić. Wiem jakie to paskudne uczucie, zabić kogoś z kim żyło się tyle lat, nawet jeśli był już tak na prawdę martwy i chciał zatopić w twoim gardle swoje zębiska.

-Kogo straciłaś?

-Na prawdę cie to obchodzi?- zapytała spoglądając na niego z uniesionymi brwiami, mężczyzna wzruszył ramionami.

-Dobrze jest wyrzucić to z siebie.- powiedział, a ciemnowłosa westchnęła.

-Rodziców, dwójkę młodszego rodzeństwa, przyjaciela oraz męża mojej siostry i siostrzenice.

-Przykro mi.- powiedział szczerze Shane.

-Dzięki.- ciężko westchnęła z smętnym spojrzeniem skupionym na skraju lasu po czym już w ciszy ruszyli w drogę powrotną na autostradę.

Gdy oboje wrócili na drogę w tym samym czasie Rick i Daryl również wrócili. Ale nie było z nimi Sophie. Carol załkała zdruzgotana że jej córeczka się nie odnalazła, a Andrea stała przy niej by ją pocieszyć. Daryl spojrzał na Amare jak podchodziła do nich razem z Shane. Poczuł się dziwnie i zauważył że musieli skądś właśnie wrócić bo Shane miał na koszuli plamę krwi, a włosy Amary słabo trzymała gumka przez co kilka kosmyków było zostawionych samym sobie i przykleiły się do jej karku. Jednak brązowowłosy przemilczał to.

Carol nie była zadowolona wiedząc że dopiero jutro zaczną ponowne poszukiwania jej córeczki oraz to że dziewczynka sama będzie musiała spędzić noc w lesie. Kobieta zaczęła obwiniać że to przez Rick'a jej dziecko zaginęło, a gdyby jej wtedy nie zostawił nic takiego by się nie stało. Gdy szarowłosa rzucała oskarżeniami w Ricka, Shane stanął w obronie przyjaciela tłumacząc że zrobił dobrze. Przecież próbował ją ratować i zrobił wszystko co mógł. W końcu kobieta ustąpiła i po prostu odeszła.

~~~~

Następnego dnia grupa przygotowuje się do poszukiwania Sophie. Wszyscy oprócz Dale i rannego w ramie Tdog'a idą szukać dziewczynki, nawet Carl i Jason.

Cały dzień przeszukiwania lasu na nic się zdał. Nie znaleźli Sophie, nawet przez moment zgubili jakikolwiek jej trop. Czuli się zmęczeni i wyczerpani długimi i bezowocnymi poszukiwaniami. Raz natknęli się na rozbity namiot, tam mogła się ukryć dziewczynka, ale jedyne co tam było to rozkładające się truchło mężczyzny. Wiec szli dalej uparcie przeszukując okolice. W pewnej chwili usłyszeli odgłosy dzwonów kościelnych. Ruszyli szybkim truchtem w kierunku źródła hałasu mając nadzieje że Sophie też to usłyszała i postanowiła podążyć za dźwiękiem.

Gdy dotarli na miejsce zobaczyli niewielki drewniany kościółek pomalowany na biało, ale kolor już nie był tak czysty i trwały, był wyblakły a w niektórych miejscach farba popękała. Ale i tu nie było śladu dziewczynki. Nie było tu nawet wierzy dzwonniczej, a dźwięk wydobywał się tak naprawdę z automatycznego dzwonu z boku kościoła. Zbliżała się już noc dlatego postanowili przespać się w kościele. Zabezpieczyli wnętrze budynku i zabarykadowali drzwi. Ławy kościelne były pokryte cienkimi warstwami miękkiej gąbki obszytej czerwonym materiałem wiec można było się na nich przespać albo zerwać z nich gąbkę i płożyć się na niej na podłodze. Jednak większość wybrała ten pierwszy pomysł mimo że ławki nie były zbyt szerokie, ale były długie. Jedynie Daryl zerwał materiał i położył się pod ścianą oddalony od pozostałych, którzy woleli trzymać się blisko w razie zagrożenia. Amara leżąc na ławce obserwowała kusznika znajdującego się samemu pod ścianą. Gdy chodzili po lesie wydawał się ignorować ją i to cokolwiek powiedziała, jakby z jakiegoś nieznanego jej powodu obraził się na nią. Ale nie miała pojęcia za co. Wiec wolała przeczekać jego zły humorek, a może jutro przestanie się tak zachowywać. Daryl zerknął w jej kierunku nie wiedząc że ona patrzy na niego. Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, a ciemnowłosa posłała mu ciepły uśmiech Daryl szybko odwrócił wzrok nie obdarzając jej już swoim spojrzeniem do póki nie zmorzył ją sen. Gdy tylko Amara usnęła mógł bezkarnie przyglądać się jej spokojnej twarzy. Blask księżyca przebijał się przez zabite deskami okna i rzucał częściowo światło na jej twarz. Uśmiechnął się nieznacznie, wyglądała idealnie. Ale w pewnym momencie jej mimika twarzy zmieniła się, zniknął spokój, a na jego miejsce wpełzł lęk. Coś ją dręczyło, poruszała się niespokojnie i zaciskała usta w wąską linie. Zaciskała zaciskać pieści, które mocno trzymała przy klatce piersiowej i podkuliła nogi jakby chciała się przed czymś chronić. Miała koszmary. Brązowowłosego tknęło coś aby podejść do niej i ją uspokoić. Ale nie zrobił tego, powstrzymał się wmawiając sobie że to nie jest najlepszy pomysł i pewnie nie chciałaby aby wtrącał się w nieswoje sprawy. Ale czy aby na pewno to nie był po prostu pretekst? Nie był typem pocieszyciela, nawet nie potrafiłby powiedzieć cokolwiek by pocieszyć. Wpatrywał się w nią dalej nie mogąc zmrużyć oka. Nadal coś złego musiało jej się śnić bo w którymś momencie drgnęła gwałtownie jakby się nagle ocknęła, ale oczy miała zamknięte. Oddychała ciężej, ale wydawało się że już była spokojniejsza, jakby to co ją męczyło przez sen ustało i dalej mogła śnić o przyjemnych i pięknych rzeczach. W końcu i kusznika zmorzył sen, nawet nie zauważył w którym momencie usnął.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro