*34*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wczesnym rankiem gdy słońce dopiero zaczęło wschodzić, a rosa nadal utrzymuje się na trawie blade promienie słońca próbowały przebić się przez materiał namiotu, w którym znajdują się Jason oraz Amara. Ciemnowłosa zaczęła niespokojnie wiercić się w swoim śpiworze. Zaciskała pieści, krzywiła się i kręciła głową jakby próbowała odgonić coś złego od siebie. Stróżki potu spływały jej po czole, zaciekle walczyła żeby to się skończyło. Nagle otworzyła oczy i podniosła się do siadu. Rozejrzała się zagubionym spojrzeniem po namiocie i stwierdziła że to tylko koszmar, kolejny. Choć raczej powinna to określić jako bolesne przeżycia, które nawiedzają ją w snach i są jeszcze gorsze niż w rzeczywistości. Jak trauma, która zostaje z tobą do końca życia i zalega w zakamarkach twojej podświadomości nawet jeśli wydaje ci się, że wszystko już jakoś się ułożyło. Ale ona potrafi wrócić niespodziewanie i znowu zatruwa dusze. Mogło by się wydawać że Amara jest odważną i silną kobietą, przecież na taką wygląda. Potrafi taka być, ale też ma swoje słabości jak każdy, leki i obawy. Nie jest niezwyciężona i nie była gotowa na życie w takim świecie. Może i umie walczyć, strzelać, przeżyć w dziczy i zabijać sztywnych, ale nawet to nie przygotowało ją do tego co się dzieje. Jak mogłaby powiedzieć że zabicie człowieka mogło przyjść jej łatwo. Teraz gdy przełamała tą barierę, jest łatwiej zrobić to ponownie, ale zostawiło to trwały uraz, którego nic nie naprawi i nie wyzdrowieje z tego.

Ciemnowłosa zaczęła głęboko oddychać by się uspokoić po koszmarze. Zwykle się nie budziła przez nie, ale też przeważnie nie były tak intensywne jak ten dzisiejszy. Spojrzała w bok na śpiącego spokojnie Jason'a. Prawdopodobnie nie zaśnie ponowie wiec aby przez przypadek nie obudzić piwnookiego wyszła cicho z namiotu. Jest jeszcze bardzo wczesna pora wiec inni jeszcze są pogrążeni w śnie. Powolnym krokiem ruszyła w stronę studni. Gdy doszła podłożyła pod kran wiadro i pociągnęła za wajchę by nalać wody. Wykorzystała wodę by opłukać się trochę i odświeżyć. Po czym ponownie wróciła do namiotu i wzięła swoją broń oraz łuk. 

Zwykle strzelała do celu gdy nie miała niczego innego do roboty. Pomagało jej to oczyścić umysł i się odprężyć. Postawiła na płocie jedną puszkę, którą udało jej się znaleźć i ustała w odpowiedniej odległości. Nałożyła strzałę na cięciwę i napieła ją. Odetchnęła i wycelowała, ale strzała nie trafiła w puszkę tylko wbiła się w cześć płotu tuż pod nią gdzie stoi puszka. Westchnęła i nałożyła kolejną i tym razem też spudłowała, była bardzo blisko ale nie trafiła. Dopiero za trzecim razem trafiła. I straciła ochotę na dalsze strzelanie. Nie mogła się skupić, czuła się nadal rozdrażniona i niepewna. Próbowała się rozluźnić, ale nadal czuła napięcie po koszmarze. A co najlepiej pozwala jej wyrzucić z siebie negatywne emocje? Zabijanie sztywnych. Wiec postanowiła wybrać się do lasu i przy okazji będzie mogła szukać jakiś tropów Sophie aby w końcu ją odnaleźć. 

Amara weszła do lasu nawet nie będąc świadoma tego że ktoś ją widział. Myślała że wszyscy jeszcze śpią, ale tak nie było. Bo przecież o takiej porze dobrze jest polować. 

Przemierzyła spory kawałek lasu zanim usłyszała charakterystyczne dźwięki spacerowiczów. Odłożyła pod drzewem łuk i wzięła do reki maczetę. Sztywnych było tylko trzech wiec mogła trochę się rozerwać. Odcięła pierwszemu głowę po czym zamachnęła się i wbiła w czaszkę drugiemu. Pociągnęła ostrze w swoją stronę by je wyciągnąć, ale maczeta utknęła. Szarpnęła jeszcze raz, ale nie wyszła wiec puściła broń, a tup upadł na ziemie. Trzeci sztywny rzucił się z rękoma wyciągniętymi w jej stronę przez co cofnęła się do drzewa i wyciągając nóż z pokrowca przyczepionego do uda wbiła je w oko piechura, a ten padł martwy na ziemie. Odgarnęła niesforny kosmyk z czoła i schowała nóż do pokrowca. Spojrzała na trupa, w którego głowie nadal tkwi jej broń. Podeszła i przycisnęła głowę butem po czym chwyciła za koniec maczety i szarpnęła. Usłyszała trzask pękniętej kości, a maczeta ustąpiła i udało jej się ją wyciągnąć. 

Wróciła pod drzewo i usiadła pod nim gdzie zostawiła swój łuk. Oparła głowę o korę i spojrzała w górę. Promienie słońca przebijają się przez konary drzew, słychać w tle świergotanie ptaków. Westchnęła i pomyślała że to ładny widok. Szkoda że świat nie jest już taki jak wcześniej, pomyślała. Kiedyś mogła podziwiać takie widoki bez obaw że coś wyskoczy z krzaków i będzie chciało pożreć jej twarz. Siedziała tak kilka minut w spokoju gdy poczuła jak coś miękkiego dotyka jej dłoni, którą trzyma przy ziemi. Zerknęła tam i zobaczyła szarego zajączka, który zaczął trącać jej dłoń noskiem. Powoli podniosła drugą dłoń i ostrożnie zbliżyła ją do zwierzątka. Pogładziła go delikatnie po jego sierści uśmiechając się. Wykonała pewniejsze ruchy, a zajączkowi to się chyba spodobało, ale nagle było słychać dziek łamiącej się gałązki. Zwierzątko spłoszyło się i zaczęło uciekać gdy niespodziewanie bełt trafił go i przyszpilił do ziemi. Amara podniosła się z ziemi, zabrała łuk po czym przewiesiła sobie go przez ramie.

-Śledziłeś mnie?- zapytała, a zza drzewa wyszedł Daryl. Jakoś specjalnie nie była zaskoczona jego widokiem, w końcu to nie pierwszy raz gdy natrafia na niego w lesie. 

-Nie.- burknął i przeszedł obok niej by podnieść zabitego zająca. Ciemnowłosa wywróciła oczami. 

-Wiec tylko polujesz?- spojrzała na niego z ukosa.

-Szukam Sophie. A co ty tu robisz?- odwrócił się do niej przodem.

-To samo.

-Dziwne. Rick zadecydował że nikt nie może wchodzić do lasu sam.- skrzywił się i spojrzał na nią. Kobieta prychnęła lekko rozbawiona.

-Ty też sam tu przyszedłeś. No chyba że jednak szedłeś za mną? Przyznaj się.- posłała mu pewny uśmieszek. Mężczyzna milczał, ale ciemnowłosa zauważyła jego wyraz twarzy. Śledził ją, to było pewne. Kobieta podeszła do niego i spojrzała mu w oczy.- Następnym razem po prostu powiedz że chcesz dołączyć, a nie obserwujesz mnie z daleka jak jakiś zboczeniec.- powiedziała z rozbawieniem.- Wiec? Kontynuujemy poszukiwania?- mężczyzna przytaknął niemrawo głową po czym ruszył w drogę, a ona za nim.

Szli przed siebie i z uwagą rozglądali się do okoła. Daryl co jakiś czas zerkał przez swoje ramie by spojrzeć na idącą za nim ciemnowłosą. Wydała mu się dzisiaj dziwnie spięta, nawet jej uśmiechy były jakieś nerwowe. Pomyślał że to może z powodu jego towarzystwa, ale nigdy przedtem taka przy nim nie była. Amara mimo towarzystwa brązowowłosego nadal czuła się zdenerwowana, nadal nie przeszło jej po koszmarze. Próbowała rzucać głupkowatymi żartami aby rozładować emocje, ale i to jej nie pomogło, a zwłaszcza jeśli ma się takiego partnera w podróży jak Daryl,  który jedynie milczy albo posyła jej spojrzenia aby darowała sobie w końcu. Wiec przestała i postanowiła być cicho. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro