*48*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od rana zajęli się porządkowaniem części wiezienia, które przejęli. Zebrali ciała trupów na gromadę aby później je spalić gdy zbiorą drewno. Przeciągnęli z pomocą linki pojazd, który torował wjazd bramy więziennej by mogli wjechać swoimi samochodami na podwórze.

-Wprowadzimy kolejny samochód. Zaparkujemy go przy wschodnim wejściu na spacerniak. Musimy potem załadować i spalić zwłoki. Przed nami długi dzień.- powiedział Rick stojąc z innymi przy bramie.

-A gdzie Glenn i Maggie? Mogli by pomóc.- zapytała Carol zauważając, że tej dwójki nadal z nimi nie ma.

-W wieży strażniczej.- odpowiedział Daryl.

-Naprawdę? Zeszłej nocy też tam byli.- powiedziała Amara spoglądając w stronę wieży przy wejściu na dziedziniec.- Coś mi się zdaje, że dobrze to wykorzystali.

-Hah, komuś tu chyba spieszno do kolejnego dzidziusia.- powiedział z rozbawieniem Tdog.

-Maggie! Glenn!- zawołał głośno Rick w stronę wieży, z której po chwili wyszedł Glenn w samych spodniach, które jeszcze dopinał.

-Co tam ludziska?- zapytał koreańczyk.

-Złazisz?! Pomożesz nam.

-Spoko, zaraz zejdziemy.- powiedział Glenn i schował szybko się do środku wieży gdzie przez szybę było widać Maggie.

-Prawie się udało.- stwierdziła z rozbawieniem Carol. Reszta zaśmiała się. Po czym chcieli wrócić do zajęć, ale zauważyli kogoś przy siatce od strony dziedzińca. To byli więźniowie. Axel i Oscar, którzy zamieszkali blok D, a reszt ich kolegów nie żyje bo zaatakowali Ricka i pozostałych.

Podeszli pod wzgórze piaszczystą drogą do otwartej bramy gdzie stali Axel i Oscar.

-Ani kroku dalej. Zawarliśmy umowę.- zagrzmiał ostrzegawczo Rick. Dwójka mężczyzn zatrzymała się posłusznie. 

-Wiemy. Ale nie możemy przebywać tam ani minuty dłużej.- powiedział Axel. Z wieży zeszli Glenn i Maggie i dołączyli do pozostałych.

Mężczyźni próbowali przekonać grupę aby pozwolili im do nich dołączyć. Zapewniali że nie mieli nic wspólnego z zamiarami tamtej dwójki więźniów, Andrew i Tomasa. Jednak umowa na którą się zgodzili nie podlega zmianom. Dostali inny blok wiec albo tam będą mieszkać albo mogą odejść. Oscar wyraził że skoro nie chcą pozwolić im dołączyć to wolą odejść niż siedzieć w tym kurwidołku, jak to określił to miejsce.

Wiec zamknęli tą dwójkę w przedsionku bramy wejściowej na plac, przy której stoi wieża. I zebrali się przy przewalonym na bok pojeździe aby podjąć decyzje co z nimi zrobić.

-Mówisz poważnie? Chcesz aby siedzieli w celi obok nas?- zwrócił się do Tdog'a Rick, który był zaskoczony że czarnoskóry chce aby tamta dwójka do nich dołączyła.- Bedą wypatrywać okazji do przejęcia naszej broni. Znów chcesz spać jak na igłach?

-Nigdy nie przestałem.- odpowiedział Tdog.- Niech do nas dołączą. Odejście będzie dla nich wyrokiem śmierci.

-No nie wiem. Wydają się w sumie w porządku.- stwierdziła z powątpiewaniem Amara.

-Ty tak serio?- zapytał ją oschle Daryl. Nie mógł uwierzyć, że staje po stronie tych skazańców.

-Czemu tak uważasz?- dopytał ciemnowłosą Rick.

-Mieli szanse was zabić, mogli pomóc tamtej dwójce. Ale tego nie zrobili. To chyba coś znaczy. Przynajmniej tak mi się wydaje.

-Zgadzasz się ze mną?- zapytał ją Tdog.

-Za cholerę nie. Wole jednak nie ryzykować.

-A jeśli będą próbować odebrać nam wszystko na co ciężko pracowaliśmy?- zapytała z obawami Carol.

-Tak długo trzymaliśmy się razem, a ich nie znamy. Czuje się nieswojo na myśl o nowych ludziach.- Maggie też nie chciała by ich przyjąć. 

-Nie potrafią nawet zabijać szwedaczy.- stwierdził Glenn. 

-To skazańcy. Najgorszy element. Znam ten rodzaj ludzi. Dorastałem wśród takich. To degeneraci, ale nie psychole. Równie dobrze mogliście zastać tu mnie.- powiedział Daryl, a Amara zerknęła na niego.

-Popierasz mnie?- zwrócił się do niego Tdog.

-Nie. Niech spróbują szczęścia na drodze tak samo jak my wcześniej.

-Przymknąłem kiedyś dzieciaka.- odezwał się Rick, a reszta spojrzała na niego przerywając rozmowy miedzy sobą i czekając co chce dalej powiedzieć ich przywódca.- Miał 19 lat i był poszukiwany za zadźganie dziewczyny nożem. Beczał jak niemowlę podczas przesłuchań i procesu. Przysięgli byli wzruszeni. Wypuścili go z powodu braku dowodów. Dwa tygodnie później zabił kolejną dziewczynę... Zbyt wiele przeszliśmy. Umowa z nimi nadal obowiązuje.- i tym zakończył całą dyskusje. Nie było mowy aby zostali.

Cześć wróciła do przestawiania swoich samochodów i parkowaniu ich na dziedzińcu aby w razie ucieczki łatwo było do nich wsiąść i odjechać. Daryl, Amara, Glenn i Rick przeszli do korytarzy wokół spacerniaka gdzie zrobili wcześniej dziurę w ogrodzeniu aby mogli wyjść poza teren wiezienia po drewno by spalić ciała truposzy, które ułożyli na gromadzie na podwórzu. 

Amara oparła się bokiem o siatkę przyglądając się jak po kolei mężczyźni wychodzili przez otwór. Oni mają iść po drewno, a ona ma tu czekać i pilnować by sztywni się nie przedarli.

-Uważaj tam na siebie. Nie daj sobie odgryźć tyłka.- powiedziała z szerokim uśmiechem ciemnowłosa. Daryl zatrzymał się przed przejściem na zewnątrz tak jak Rick i Glenn zrobili. Spojrzał na ciemnowłosą z miną Serio znowu  zaczynasz?.- Byłoby szkoda, nie miałabym na co popatrzeć.

-Przestań.- burknął wywracając oczami.

-Dobrze.- uśmiechnęła się i uniosła dłonie w geście kapitulacji.- Ładny dziś dzień. Później możemy wybrać się na polowanie jeśli będziesz miał ochotę. Może wytropimy jelenia.

-Dzik byłby lepszy.

-Cokolwiek aby tylko trochę się rozerwać. 

-Ej! Skończcie te amory! Daryl jesteś tu potrzebny!- zawołał Glenn posyłając w ich stronę znaczący uśmieszek.

Amara zachichotała lekko zawstydzona, nie lubiła gdy inni wtrącali się. To ją zawsze krepowało. Za to Daryl spojrzał na koreańczyka morderczym wzrokiem. Glenn nic sobie z tego nie zrobił i powiedział coś na ucho Rick'owi, który zaśmiał się razem z nim gdy na nich spojrzeli. Brązowowłosy spiął się, nienawidził gdy był obgadywany, a zwłaszcza jeśli wplątywali w to Amare i śmieszkowali z nich. Ciemnowłosa wyczuła jego zdenerwowanie i położyła mu rękę na ramieniu aby go uspokoić. Kusznik zerknął na nią.

-Nie przejmuj się nimi. Później możemy się im zrewanżować jakoś za te głupie gadanie. Co ty na to?- przyjrzała się mu czekając co powie. Skinął powoli głową już mniej zdenerwowany. Spodobał mu się jej pomysł. Może potem przestaną sobie żartować w ten sposób. To zawsze było cholernie krepujące. Te komentarze, pasujecie do siebie idealnie, teraz dajcie sobie buzi, to kiedy będziecie razem?, zaliczyliście już pierwszą bazę? i tak dalej.

Brązowowłosy wyszedł przez otwór i dołączył do tamtej dwójki mówiąc coś do nich, a Rick poklepał go po ramieniu. Amara rozglądała się, czuwała i czekała na ich powrót. Napatoczyła się dwójka sztywnych, którzy zbliżyli się do szczeliny zauważając ją. Ciemnowłosa wyszła na zewnątrz i zabiła ich maczetą bez większego wysiłku. Po paru minutach wróciła trójka mężczyzn z drewnem w reku. Rogers odsłoniła bardziej siatkę aby łatwiej im było przejść przez otwór.

-Spójrzcie.- Amara wskazała w kierunku dziedzińca gdzie Hershel o kulach wyszedł na zewnątrz razem z Lori, Carl'em, Beth i Jason'em. Mężczyźni odłożyli drewno na ziemie i spojrzeli w tamtym kierunku.

-Brawo! Hershel!- zawołał radośnie Glenn ciesząc się że starszy mężczyzna daje sobie rade mimo kalectwa.

-Ciesz się po cichu.- skarcił go Daryl i wskazał głową obszar za ogrodzeniem gdzie wyłoniło się trzech sztywnych z lasu.

-Przydał by się jeden dzień spokoju. 

Wszyscy spoglądali na siebie mimo dużego dystansu miedzy nimi. Amara uśmiechała się do Jason'a, który również odwzajemnił gest. Cieszyli się chwilą spokoju i spoglądali na siebie na wzajem. Tak bardzo kocha tego dzieciaka, którym w sumie już nie jest dzieckiem, ale dla niej zawsze będzie nawet gdyby miał trzydziestkę na karku. Ah, ile ona by dała żeby mógł dożyć tego wieku w tych czasach gdzie na każdym kroku grozi im niebezpieczeństwo i śmierć.

Przyglądała się z uśmiechem gdy zauważyła, że coś w oddali za ich plecami wyłania się z tylnej części dziedzińca. Nagle przyjemny moment prysnął jak bańka mydlana.

-Uwaga! Sztywni!- krzyknął ktoś na dziedzińcu i wszyscy tam zaczęli uciekać w popłochu. Słychać było strzały.

Amarze od razu zniknął uśmiech z twarzy i zbladła ze strachu. 

-Nie!!- krzyknął obok niej Ricki i zaczął biec. Za nim podążył Daryl i Amara, Glenn został na chwile aby zawiązać drutem otwartą szparę w siatce.

Ciemnowłosa biegła ile sił w nogach i spoglądała w kierunku dziedzińca gdzie rój sztywnych zasłonił jej widok na kogokolwiek z osób, które tam były. Czuła jak serce wali jej jak młot. Już zaczęły napływać do jej myśli najgorsze scenariusze. Przeklneła w myślach, że te korytarze patrolne z siatką muszą być tak cholernie długie i nie mają żadnych dodatkowych bocznych wyjść tylko trzeba dobiec do głównej bramy, która jest z nimi połączona w jednym miejscu. Zatrzymała się przy zamkniętej siatce, która prowadzi do dalszej części korytarza. Rick miał klucze i zaczął je otwierać, ale ręce trzęsły mu się z nerwów i z trudem mu to szło. Jego żona i syn tam są, nic dziwnego że ledwo udało mu się w końcu otworzyć zamek i pobiec dalej. Amara była tuż za nim, a za nią Daryl i trochę dalej Glenn. Kobieta biegła czując już lekką zadyszkę, ale nie mogła przestać. Czuła jak adrenalina wrze w jej żyłach i dodaje sił. W końcu dobiegli do bramy wyjazdowej. Rick otworzył przegrodę gdzie wcześniej zamknęli w tym przedziale tamtych dwóch więźniów by później kazać im odejść. Ta dwójka nie rozumiała co się dzieje i dopytywała o co chodzi. Ale oni nie zwracali na nich uwagi. Otworzyli bramę i zaczęli biec przez spacerniak w stronę dziedzińca przy budynkach. Więźniowie podążyli za nimi. 

Dobiegli do bramy i rozsunęli ją aby wejść na dziedziniec, po którym chodzą sztywni. Kilku spacerowiczów było już martwych, ale nigdzie nie było ich ludzi. Z wyjątkiem Hershel'a i Beth, którzy schowali się w ogrodzonym siatką przy wejściu miejscu. Rick spytał się ich co się stało. A  reszta zaczęła dobijać sztywnych, którzy tu jeszcze byli. Amara z wściekłością wbiła w czaszkę ostatniego spacerowicza, który tu chodził. Od nadmiaru emocji aż ją nosiło. Nie wiedziała co stało się z Jason'em oraz pozostałymi. Hershel wyjaśnił że ktoś otworzył tylną bramę. Tdog ją zamknął ponownie, ale został przy tym ugryziony. Widział jak on i Carol wchodzą do budynku innymi drzwiami. A pozostali wbiegli do bloku C. 

-Zostańcie tutaj.- polecił im Rick. Beth i Hershel skinęli głowami.

-Ktoś przeciął te łańcuchy toporem albo szczypcami.- podbiegł Glenn, który chwilę temu sprawdził stan tylnej bramy, to stamtąd pojawili się sztywni.

-Myślicie że to ich sprawka?- zapytała Amara z gniewem wpatrując się w dwóch więźniów, którzy weszli na dziedziniec.

-A kogo innego.- spojrzał na nich Rick.

Nagle po całym wiezieniu rozniósł się głośny alarm. 

-Co to do cholery?!- warknął Daryl rozglądając się za źródłem hałasu. Dobiega z wszystkich stron. A przez niego sztywni z poza wiezienia zaczynają się schodzić i dobijać przez siatkę ogrodzenia. A to stwarza kolejny problem.

Rick zbliżył się szybko z uniesioną bronią w kierunku więźniów. 

-Jak do tego doszło?!

-Stary, spokojnie.- Oscar uniósł ręce w geście poddania aby nie sprowokować Rick'a, który mierzył do nich z broni.- To pewnie zapasowe generatory. 

-Jak je wyłączyć?

-Trzy podłączone są do zbiornika z olejem. Każdy kontroluje cześć wiezienia. Zostały odcięte gdy upadło wiezienie. 

-Umiesz to gówno wyłączyć?!

-Pracowałem tam tylko parę dni, ale tak.

-Idziecie z nami.- rozkazał Rick po czym wszyscy pobiegli stronę wejścia do bloku C.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro