*25*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Razem z Carol Amara prała ubrania. Hershel pozwolił im korzystać z studni wiec mieli wody pod dostatkiem. Ciemnowłosa wycisnęła mokre ubrania po czym zaczęła je zawieszać na sznurku przywiązanego do drzew. Później dołączyła do nich Lori, która wydała się być jakaś dziwna. Carol zapytała ją czy wszystko w porządku, ale kasztanowowłosa zapewniła że nic jej nie jest.

-Myślałam nad przygotowaniem na wieczór posiłku dla Hershel'a i jego bliskich. Moglibyśmy w ten sposób odwdzięczyć im się. To dobre miejsce by móc zacząć od nowa, pozwolili nam się tu zadomowić, a przynajmniej nie wyrażają nie chęci w stosunku, że pomieszkujemy pod ich domem.- mówiła Carol.- Jak myślicie to dobry pomysł? Dawno już nie korzystałam z kuchni. Lori, Amara? Co sądzicie?

Obie kobiety były pogrążone we własnych myślach gdy wykonywały swoje zajęcia. Dopiero gdy Carol zaczęła dopytywać co myślą o jej pomyśle kobiety spojrzały po sobie po czym przytaknęły jednoznacznie że to dobry pomysł.

-Lori, mogłabyś spytać Hershel'a czy możemy skorzystać z kuchni? Jesteś żoną Rick'a co czyni cię w sumie naszą nieoficjalną pierwszą damą.- powiedziała szarowłosa z lekko uniesionymi kącikami ust. Od zaginięcia jej córeczki pierwszy raz wydaje się nie być przygnębiona i zrozpaczona.

Później przy samochodzie Rick przygotowywał siatkę poszukiwań posługując się mapą okolic, którą dostali od Green'ów. Do ich rozmów przyłączył się Gadriel mówiąc, że dobrze zna okolice i że z chęcią pomoże im znaleźć dziewczynkę. Podzielili się i przydzielili sobie jakie okolice będą przeszukiwać. Rick miał iść z Shane, Andrea z Tdog'iem, Daryl stwierdził że sam pojedzie na koniu mówiąc że w ten sposób będzie mu łatwiej wytropić ślady Sophie. Amarze zostało być w parze z Gadriel'em, który chyba właśnie na to liczył. Blondyn nie miał broni wiec Shane podał mu pistolet, zapytał go czy potrafi się nim posługiwać, wyjaśnił że strzelał już wcześniej z wiatrówki wiec nie powinien mieć problemu z strzelania z tego.

-W razie czego masz Amare, zajmie się tobą.- powiedział Shane gdy podał Gadriel'owi broń.

-Skoro każdy wie co i jak, to ruszajmy.- rozkazał Rick.

Gadriel szedł tuż obok Amary dotrzymując jej kroku z bronią w dłoni. Ciemnowłosa rozglądała się uważnie szukając jakiś śladów oraz nasłuchując czy gdzieś w pobliżu są sztywni.

-Na pewno umiesz posługiwać się bronią?

-Tak. Tata był myśliwym, uczył mnie jak strzelać gdy byłem młodszy. Był pomocnikiem medycznym, liczył że pójdę w podobnym kierunku, ale nie przeszkadzało mu to że zdecydowałem inaczej i tak był dumny ze mnie.- powiedział przypominając sobie miłe chwile spędzone z ojcem. Ciemnowłosa zerknęła na moment na niego.

-A kim zostałeś?

-Mechanikiem, pracowałem w warsztacie w niedaleko tutejszego miasta. A ty byłaś lekarzem zanim to wszystko się zaczęło, tak?- ciemnowłosa przytaknęła mu.- A skąd umiesz strzelać z łuku? Nie sądzę by lekarze mieli szkolenia w zakresie łucznictwa.- stwierdził żartobliwie. Amara uśmiechnęła się lekko.

-To było moje hobby. Lubiłam tego typu rzeczy, wiesz obozy przetrwania czy ekstremalne sporty, a nawet posługiwaniu się różnego rodzaju bronią. Ludzie uważali że to dziwne, a nawet niepokojące wiec nie lubiłam się tym chwalić.

-Jak dla mnie to super hobby, bardzo ciekawe.- powiedział z uśmiechem, ciemnowłosa spojrzała na niego przez ramie i zachichotała.

Miło im się rozmawiało. Amara opowiedziała mu też o swojej bliźnie na szyi, z ciekawością słuchał jej każdego słowa. Szarooki również opowiadał o swoich przeżyciach przed apokalipsą. Ciemnowłosa czuła się przy nim swobodnie i rozluźniona, ale nie traciła czujności gdy dalej przeszukiwali las. Gadriel wydał jej się być miłym i uprzejmym mężczyzną, zagadywał ją i próbował rozśmieszyć. Od dawna nie miała takiej przyjemnej rozmowy z jakimś mężczyzną.

Nadszedł w końcu czas by wrócić już na farmę. Niestety niczego nie udało im się znaleźć. Tak samo reszta, która również wróciła. Ale Amara zauważyła, że Daryl'a jeszcze nie ma, trochę ją to zaniepokoiło.

Gdy ciemnowłosa szła do swojego namiotu usłyszała rozmowę Rick'a z Shane'm oraz Lori. Shane stwierdził że nie ma sensu dalej szukać dziewczynki, a na pewno nie znajdą jej już żywej. Przywołał policyjne sprawy jako argument, przecież gdy wcześniej zgłaszali ludzie zaginiecie dziecka, po dwóch dobach szukano już zwłok wiec tym razem nie sądzi by było inaczej, a zwłaszcza że w lesie są sztywni. Ale Lori jest kategorycznie przeciwna przerwaniu dalszych poszukiwań, Rick też poparł żonę.

Amara odeszła do swojego namiotu, ale nie natknęła tu Jason'a. Wiec wyjrzała z namiotu i zobaczyła jak piwnooki rozmawia z Beth na ganku. Mają zadowolone i uśmiechnięte twarze, rozmawiają o czymś zaciekle. Ciemnowłosa wróciła do środka, odłożyła łuk na bok by położyć się na chwile i odpocząć. Przymknęła oczy, ale gdy już przysypiała słyszała kroki obok swojego namiotu. Usłyszała rozmowę dwóch osób, rozpoznała głosy, to Lori i Glenn. Mimo że mówili ściszonymi tonami to i tak mogła zrozumieć o czym mówią. Lori była w ciąży, a Rick jeszcze tego nie wie. Kobieta poprosiła Glenn'a aby nikomu nie mówił, ale na to już za późno. Chyba nie byli świadomi że ktoś ich słyszy. Dziwnie jej było to słuchać, ale to nie jej wina, nie podsłuchiwała ich specjalnie, sami tu przyszli. Po paru chwilach odeszli sobie. Jejku, ile sekretów jest w naszej grupie, pomyślała ciemnowłosa.

Po krótkiej drzemce ciemnowłosa wyszła z namiotu i podeszła do kampera gdzie na dachu siedzi Dale i obserwuje okolice.

-Hej, Daryl już wrócił?!

Staruszek obrócił się na krzesełku i spojrzało na nią.

-Nie, nie widziałem by wrócił. W sumie to trochę długo go nie ma.- stwierdził Dale po czym zaczął schodzić z pojazdu po drabince z boku.- Chcesz go poszukać?- zapytał gdy zszedł na ziemie.

-Może.- wzruszyła ramionami, martwiła się ale nie była pewna czy powinna to zrobić. Jeśli nic mu nie jest i go znajdzie jeszcze może dojść do kolejnej kłótni. I pewnie byłby zły bo chciała pomóc. Ale co z tego? Niech ma pretensje że go szukała, niech złości się i mówi co chce. Ale ona przynajmniej będzie spokojna gdy go znajdzie i będzie wiedziała co z nim się stało. Nie musi on tego docenić. Może powiedzieć że jest żałosna że tak się martwi, ale ona nie potrafi tak po prostu o nim nie myśleć. Ten człowiek wzbudził w niej uczucia. Szkoda tylko że on nie mógłby ich odwzajemnić, choć przyjaźń też by się dla niej liczyła.

-Carol pytała o ciebie, poszła razem z Lori aby przygotować kolacje. Jeśli idziesz przekaże reszcie o tym by się nie martwili gdzie zniknęłaś. Tylko wróć przed kolacją.

-Dobrze. Chyba się jednak wybiorę.- stwierdziła Amara. Dale posłał jej lekki uśmiech i poklepał po ramieniu.

-Wróć cała.

-Dzięki za troskę.- Dale był dla nich wszystkich trochę jak taki ojciec. Przejmował się każdym, dbał by grupa trzymała się razem.

Amara zaszła jeszcze na moment do namiotu i wzięła łuk, pistolet oraz swoje sztylety, które zawsze miała w butkach i przy pasie. Gotowa ruszyła do lasu i skierowała się w kierunku, w którym podążył Daryl. Szła i szukała śladów. Brnęła coraz głębiej i głębiej. I w końcu udało jej się, znalazła ślady końskich kopyt. Podążała za nimi aż w pewnym momencie ślad kopyt zmienił gwałtownie kierunek jakby zwierze nagle czegoś się wystraszyło i zawróciło. Zauważyła większe odciski na ziemi jakby ktoś upadł. Zrobiło jej się gorąco na samą myśl, że coś mogło stać się Daryl'owi.

Daryl obolały, ranny, osłabiony utratą krwi i nadal z niewyraźnym widzeniem wspinał się już drugi raz by wydostać się z dołu. Zbierał siły, których coraz bardziej brakowało mu przy każdym podciągnięciu i wspięciu się na górę na stromym wzniesieniu. Był już bliski szczytu. Gdyby znowu gałąź ześlizgnęła mu się tak jak wtedy gdy wspinał się za pierwszym razem aby móc wrócić na farmę, to kolejny raz już nie dałby rady ponowić jeszcze raz wspinaczkę. Czuł jak dłonie pocą mu się jak cholera i traci stabilność, kusza powoli zaczęła ześlizgiwać mu się z ramienia. Pomyślał sobie że dość długo go nie ma z powrotem w obozie, że ktoś mógłby zwrócić na to uwagę bo nadal nie wrócił. Ale przecież przypomniał sobie słowa Amary, gdy powiedziała że nikt go nie potrzebuje wiec nikt nie przybędzie mu na ratunek. Jest niczym, ostatnim śmieciem jakim mieli by się przejmować. Te myśli nie pomogły mu, nagle jakby stracił sens aby dalej się wspinać, a przecież już był tak blisko szczytu. Już sięgał po ostatnią gałąź i wspierał się nogą o drzewo, był tak blisko. Ale wtedy poczuł jak ręką ześlizguje się mu nagle gdy postanowił zebrać ostanie siły aby trochę podskoczyć do góry. Czuł że właśnie przepadł, że znowu spadnie i nie da rady się ponownie podnieść. Był gotowy na to, ale to nie nastąpiło. Ktoś chwycił go obiema dłońmi za rękę i zaczął wciągać w górę. Uniósł głowę i zobaczył ciemnoniebieskie tęczówki osoby, której nie spodziewał się chyba najbardziej, a zwłaszcza po tym co usłyszał od niej. Lśniły wpatrując się w niego, widział w nich strach i zmartwienie, ale czym mogło być to spowodowane. Czyżby jednak ją obchodził?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro