*41*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Amara zabrała Daryl'a do domu do jednego z pokoi aby go opatrzeć oraz podziękować.

Gdy skończyła opatrywać mu twarz uśmiechnęła się patrząc na niego.

-Co?- zapytał marszcząc brwi.- Aż tak źle wyglądam?

-Nie... Dziękuję za pomoc. Nie musiałeś tego robić, ani brać winy na siebie. Mogłam im powiedzieć prawdę, chyba to nie było by tak złe wyjście.- w duszy ulżyło jej jednak że nie musiała tego mówić choć powinna, ale nie chciała.- Jesteś moim bohaterem.- stwierdziła z uśmiechem.

Daryl podrapał się po karku czując się trochę skrepowany i odwrócił wzrok wzruszając ramionami jakby to co zrobił nie było czymś szczególnym. Ale w środku poczuł coś przyjemnego. Doceniła to co zrobił i była mu wdzięczna. Amara pochyliła się do przodu gdy Daryl nagle zainteresował się oknem i chciała pocałować go w policzek. Jednak nie udało jej się tego zrobić ponieważ Daryl gwałtownie cofną się i złapał ją za ramiona zatrzymując ją przed sobą. Ciemnowłosa zmarszczyła brwi nie rozumiejąc dlaczego tak dziwnie zareagował. 

-Już mi podziękowałaś.- burknął.

-A nie chcesz jeszcze bonusu? Przecież cie nie ugryzę.- uśmiechnęła się słodko. 

-Skończyliście?- do pokoju niespodziewanie weszła Beth i ustała jak kołek gdy zobaczyła jak blisko siebie oni są i znajdują się w trochę dwuznacznej pozycji. Oboje spojrzeli na nią.- Oh, wybaczcie, nie chciałam wam przeszkadzać.

-Niczego nie robiliśmy.- powiedział oschle brązowowłosy i wstał gwałtownie puszczając Amare przez co gdyby nie oparła się rękoma o materac upadła by twarzą na łóżko. Dixon jak poparzony wybiegł z pokoju. 

Amara wywróciła oczami i wstała z łóżka. Beth posłała jej znaczący uśmieszek. Ale ciemnowłosa wyjaśniła jej że to tylko tak wyglądało, a oni mają przyjacielskie stosunki albo przynajmniej są znajomymi. Ciężko stwierdzić jaka jest dokładnie miedzy nimi relacja. 

~~~~

Rick zaplanował że razem z Daryl'em zabiorą Randall'a do pobliskiego miasta i tam go zostawią. A gdy wysłali Tdog'a do stodoły aby zabrał chłopaka stamtąd i go przyprowadził, okazało się że go nie ma. Nawet gdy przeszukali dokładnie całą farmę nie było po nim śladu. Dopiero gdy Shane wyszedł z lasu z krwawiącą twarzą powiedział innym że Randall go zaatakował w stodole, zabrał mu broń i uciekł do lasu. To co powiedział było podejrzanie dziwne bo jakim cudem ten chuderlawy dzieciak mógł pokonać takiego mężczyznę jak Shane, przynajmniej Amarze coś tu nie pasowało. Już wcześniej z tym Shane'm było coś nie tak. Historia z Otisem też była podejrzana oraz zachowanie czarnowłosego w stosunku do Lori. Mieli romans i mógł się nie pogodzić z końcem tego. A dziecko, które Lori nosi może być nawet jego. Z dnia na dzień będąc na farmie robił się coraz bardziej niepokojący i niestabilny, widać to było po nim. 

Rick razem z Shane oraz drugą grupą, czyli Daryl'em, Amarą i Glenn'em poszli odnaleźć Randall'a.

Rozdzielili się aby przeszukać więcej terenu. Ciemnowłosa poszła z Dixon'em oraz Glenn'em. Szli przed siebie aż w pewnym momencie znaleźli ślady dwóch osób idących blisko siebie. I to już było dziwne. Jak twierdził Shane, Randall uciekł i nawet gdyby czarnowłosy go śledził to ślady, które tu znaleźli inaczej by wyglądały, a te wskazują jakby szli razem.

-Chłopaki.- powiedziała Amara zatrzymując się przy drzewie, na którym zobaczyła krew, jeszcze dość świeżą. Wygląda to jakby ktoś uderzył mocno w drzewo.- Shane mówił że zaatakował go w stodole, tak?

-Tak powiedział.- stwierdził Glenn.

-To dziwne.- Daryl dotknął palcem krwi.- Jeszcze całkowicie nie wyschła. 

-Zastanawia mnie, czym Randall go uderzył. Przecież niczego w stodole nie było, a rana Shane wyglądał jakby oberwał czymś tępym, jak kamień albo...

-Drzewo.- stwierdził Daryl kończąc za ciemnowłosą. Czyżby Shane sam siebie zranił aby nagiąć prawdę?

-Nie pokoi mnie to co mówicie. Po co miałby kłamać?- zapytał z obawą Glenn.

-Patrzcie.- brązowowłosy podszedł trochę dalej zauważając nowe ślady na ziemi.- Wygląda jakby ktoś tu walczył.- wskazał zagłębienia na ziemi jakby ktoś ostro uderzył w nią butem. 

Nagle usłyszeli spomiędzy drzew charczenie i pokazał im się sztywny, ale nie byle jaki. To Randall. Daryl strzelił w niego z kuszy, a ten padł na ziemie martwy ponownie. Podeszli do jego ciała aby sprawdzić w jaki sposób zginął. Ale nie miał żadnych zadrapań, ani ukąszeń. A przyczyną śmierci był złamany kark.

-Ktoś skręcił mu kark.- stwierdziła Amara razem z innymi wstając na równe nogi i odchodząc od ciała.

-Chyba wiemy kto to zrobił.- powiedział Daryl. 

Pośpiesznie wrócili na farmę aby powiedzieć wszystko reszcie.

-Jak to, ktoś go zabił?- zapytał Hershel stojąc razem z innymi na werandzie.

-Tak, miał złamany kark. Były ślady czyjejś szarpaniny. Wygląda na to, że Shane nie do końca mówił prawdę.- wyjaśniła Amara. 

-Rick jeszcze nie wrócił z nim.- powiedziała Andrea.

-Carl zniknął.- stwierdziła Lori z zmartwieniem i strachem podchodząc do nich. 

-Sztywni!

Wszyscy zwrócili swoje spojrzenia w stronę lasu gdzie ogromne stado sztywnych zmierza prosto ku nim. 

-Cholera.

Z jednego problemu powstało więcej, a do tego jeszcze pojawili sie nie wiadomo skąd szwedacze.

-Ukryjemy się w piwnicy.- stwierdził Hershel i chciał już zabrać  swoje córki aby się z nimi schować, ale Daryl go zatrzymał.

-To wielkie stado. Prędzej rozerwie dom na strzępy próbując się do nas dostać. Ukrywając się tym razem nie przeżyjemy. 

-Co teraz?

Ułożyli szybko plan aby odciągnąć stado, a przynajmniej spróbować to zrobić aby ocalić farmę. Przy pomocy broni palnej i samochodów postarają się odciągnąć uwagę sztywnych i odciągnąć ich jak najdalej od domu. Ten plan ma jednak wiele niedociągnięć i właściwie jest kiepski. Wiele rzeczy może pójść nie tak. Stado jest zbyt duże, ale muszą spróbować. Bez walki i ryzyka nie da się przetrwać. 

Amara wsiadła razem z Jason'em do chevrolet'a Gadriel'a, który o dziwo bez problemu oddał im swój samochód aby z innymi mogli odciągnąć sztywnych. Daryl jako pierwszy na swoim motorze ruszył w stronę płotu za stodołą, a zanim inni w samochodach, Glenn z Maggi, Tdog z Andreą oraz Amara z Jason'em. Jeździli blisko płotu strzelając do stada i próbowali odciągnąć ich uwagę. Reszta została na ganku. Stoją tam i są gotowi do ucieczki w razie gdyby sztywni dotarli do domu. 

Ciemnowłosa prowadziła samochód, a piwnooki strzelał przez okno. Ale to nie pomagało. Spacerowiczów jest zbyt dużo. Kończą się naboje, a płot już został przez nich powalony. Nagle stodołę zajął ogień, który zaczął odciągać cześć spacerowiczów i wpadali w niego paląc się żywcem. Możliwe że to Rick podpalił stodołę. Ktoś podjechał do niej kamperem. Ciemnowłosa zerknęła w boczne lusterko i zauważyła że Rick i Carl wskakują na dach kampera. 

-Amunicja się skończyła.- stwierdził Jason z przerażeniem. 

-Cholera.- warknęła. Oboje zdali sobie sprawę że sztywni dotarli już do domu, a pozostali zniknęli w tłumie spacerowiczów. Robiło się ich coraz więcej i zaczęli torować im drogę.- Musimy uciekać.- stwierdziła kobieta choć z bólem serca to powiedziała.

-Nie, nie możemy ich tu zostawić.- zaprotestował.

-Nikogo nie widać. Może już uciekli z farmy. Jeśli my tego nie zrobimy to zginiemy, a na to nie pozwolę. Nie mogę cie stracić.- Amara docisnęła gazu i ruszyła w stronę wyjazdu z farmy. Spojrzała z rozpaczą w odbicie w lusterku gdzie widać palącą się stodołę i stado sztywnych, którzy przejęli farmę. 

Przejechali przez polną drogę miedzy polami. A gdy Amara uznała że są wystarczająco daleko i nic im już nie zagraża zatrzymała samochód. Patrzyła tępo przed siebie wpatrując się w piaszczystą drogę przed nimi i dygocząc zaciskała mocno dłonie na kierownicy. Ciężko jej się oddychało, a w oczach poczuła zbierające się łzy. Znowu to samo. Kolejny raz straciła grupę. Możliwe że więcej go już nie zobaczę, pomyślała z goryczą i otarła szybko dłonią samotną łzę, która spłynęła jej po policzku. Nie wiedziała gdzie teraz mają jechać, gdzie mogą szukać schronienia i być bezpieczni. Poczuła jak piwnooki kładzie swoją dłoń na jej, którą dalej trzyma na kierownicy. Spojrzała na niego i zobaczyła że jest roztrzęsiony oraz zdruzgotany, właśnie stracił przyjaciół. 

-Nie wiem gdzie jechać.- z trudem przyznała się, ale głęboko odetchnęła aby uspokoić się i pomyśleć racjonalnie co teraz powinni zrobić. Musiała być silna, przecież musi zachować jego i siebie przy życiu oraz zapewnić im potrzebne rzeczy do przetrwania. Dobrze że kazała Jason'owi pójść do domu po ich rzeczy zanim wsiedli do samochodu i zaczęli odciągać sztywnych. Może komuś udało się przeżyć wiec może też kręcą się w okolicy. Może uda im się na nich natknąć. Jeśli w ogóle ktoś przeżył.

-Ja chyba wiem.

Jason powiedział jej, że mogą wrócić na autostradę w miejsce gdzie zostawili wiadomość dla Sophie gdyby wróciła na drogę, a ich by tam nie było. Tam ci którzy przeżyli też mogli się udać wiec była nadzieja. Ktoś oprócz nich musiał przecież przeżyć. 

O świcie dotarli na autostradę. A gdy jechali za nimi pojawił się inny samochód. To był Glenn i Maggie. Amara uśmiechnęła się. Ktoś jednak przeżył. A najlepsze było to, że ktoś jeszcze jechał za tamtą dwójką. A gdy zatrzymali się przed samochodem gdzie była napisana wiadomość dla Sophie stali tam już Rick, Carl oraz Hershel. Wysiedli z samochodu. Przywitali się wszyscy ze sobą ciesząc się że się odnaleźli i przeżyli. Ale nie wszyscy. Andrea, Shane oraz Gadriel i jego matka przepadli. 

Później wszyscy wsiedli do samochodów i zjechali z autostrady na inną drogę. Jechali łańcuchem, a prowadził ich Rick. Nie zabrali wszystkich samochodów. Niektórzy przesiedli się do pozostałych aby zaoszczędzić paliwo i przelać ją do tych, którymi będą jechać. I tak z Amarą oprócz Jason'a jedzie jeszcze Carol oraz Beth. A tuż przed nimi jedzie Daryl na motorze. Ciemnowłosa po prostu nie mogła przestać się uśmiechać widząc go żywego i jadącego tuż przed nimi. Szczęśliwym trafem większość z nich przeżyła i się odnalazła. To był dla niej cud, wręcz niemożliwy do spełnienia.

Zapadła już noc, a oni nadal jechali drogą cały czas przed siebie aż w pewnym momencie samochód Rick'a zwolnił i zatrzymał się. Reszta również to zrobiła nie wiedząc o co chodzi. Wysiedli i czekali na wyjaśnienia. Okazało się że paliwo się skończyło. W samochodzie Maggie bak jest już na wyczerpaniu wiec nie długo i im zabraknie. Jedynie chevrolet Gadriel'a ma jeszcze dużo paliwa. Rick zdecydował że przenocują przy drodze wśród murów po jakimś zniszczonym domu. To był kiepski pomysł wiedząc że sztywni mogą pojawić się w każdej chwili, a oni będą w potrzasku nie mając możliwości gdzie uciec i się schronić. Rick jednak twardo oznajmił że tu przenocują choć inni się na to nie zgadzali.

Rozpalili ognisko wśród ruin murów i usiedli wokół niego. Wszyscy byli wstrząśnięci. Właśnie stracili dach nad głową i bezpieczne schronienie, które zapewniało im wszystko czego potrzebowali. A teraz przepadło. Rick oznajmił próbując dać im nadzieje że gdzieś jest miejsce gdzie będą bezpieczni, musi być i oni na pewno je znajdą. Ale gdy słuchali jego mowy nie byli do tego przekonani. Nawet po Rick'u nie było widać aby sam w to wierzył, ale próbował dać im choćby najmniejszy płomyk nadziei że wszystko jakoś się ułoży. Temat jednak zmienił się na inny, a konkretnie to o Randall'u. Amara i Daryl zaczęli spekulować że zrobił to Shane, że to co mówił nie trzymało się kupy. Rick przyznał że to Shane go zabił, że specjalnie go uwolnił i upozorował jego ucieczkę. Powiedział że to tylko po to aby Shane mógł pod przykrywką poszukiwań chłopaka wyciągnąć Rick'a jak najdalej od farmy i go zabić. Grupa była wstrząśnięta tym. Ale Rick domyślił się co jego były przyjaciel chce zrobić i zabił go zanim ten to zrobił, nie dał mu wyboru. 

Niektórzy zaczęli kwestionować przywództwo Ricka. Maggie nawet chciała odejść razem z Glenn'em, ale jej ojciec ją przekonał aby zostali. Carol zaproponowała aby Daryl przejął dowodzenie, ale brązowowłosy kategorycznie odmówił. Za to Glenn odezwał się mówiąc że Amara może to zrobić. Kobieta czuła się zmieszana, a zwłaszcza gdy na nią patrzyli, nawet Rick spojrzał na nią czy faktycznie chce dowodzić. Ale ona nie chciała. Od razu wyjaśniła że nie. Jeszcze tego jej brakowało, wiedziała że nie nadaje się na to stanowisko wiec było by to szaleństwem aby się zgodziła.

Rick z wyrzutem powiedział im że przecież nie prosił się o przejecie kontroli, sami się na to zgodzili i jakoś wcześniej nie było żadnych sprzeciwów gdy podejmował decyzje.

-Może będzie wam lepiej beze mnie. Mówię że jest dla nas gdzieś miejsce, a może to kolejne marzenie, kolejna mrzonka. Możecie odejść, nie zatrzymam was. Ale jeśli zostaniecie, zapamiętajcie nie będzie już więcej demokracji.- były szeryf rozejrzał się po siedzących wokół ogniska stojąc przed nimi. Nikt nie odezwał się, patrzyli jedynie na niego.- Bark chętnych? Skoro tak, godzicie się na to co zadecyduje.- powiedział ostatecznie i odwrócił się do nich plecami po czym wyszedł za jedną z ścian muru. 

Amara spojrzała w palące się ognisko. Co teraz będzie? Nie wiedziała tego, nawet nie potrafiła przewidzieć. A jest już prawie jesień po czym nadejdzie zima, którą będą musieli przetrwać. Lori jest w ciąży, ciągła wędrówka nie będzie dobra dla niej. A gdy dziecko przyjdzie na świat? Nie ma mowy aby byli bezpieczni jeśli nie znajdą stałego schronienia przynajmniej na czas porodu i aby maleństwo trochę podrosło. Teraz tylko zostało im trzymać się obłudnej nadziei że jakoś się to ułoży. Nie mogą się poddać. 

Muszą walczyć.

Muszą przetrwać. 

Jeśli nie, wszyscy zginą. 

Tak jak powiedział im doktor Jenner. Na zewnątrz czeka ich bolesna śmierć, będą patrzyć jak ich bliscy odchodzą, będą cierpieć. Już jest źle, a nie wiadomo co może przynieść im przyszłość. 

Może Jenner miał racje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro