Rozdział 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Draco

Pojebało mnie.

Szedłem przez pusty korytarz, nie mogąc znaleźć żadnego, logicznego argumentu, który tłumaczyłby, dlaczego ją pocałowałem. Ciągle próbowałem to zbagatelizować, mówiąc sobie, że przecież robiłem gorsze rzeczy z różnymi dziewczynami. Z Gryfonkami również. A jednak podświadomość wciąż podsuwała mi przed oczy widok zdziwionej, zarumienionej Granger, która siedziała przede mną zeszłego wieczoru. Była chyba pierwszą osobą, która pomyślała o mnie bezinteresownie. Brzmiało to banalnie, ale nie mogłem później zasnąć, próbując przypomnieć sobie choć jedną sytuację, kiedy ktoś poza nią przynajmniej raz szczerze zapytał, jak się czuję. Było to dla mnie tak niezwykłe, że dałem się ponieść. Teraz oczywiście uważałem, że zachowałem się, jak skończony idiota, ale z drugiej strony, wcale nie żałowałem. Było w tej dziewczynie coś, co przyciągało mnie coraz bardziej, mimo, że wiedziałem, że rozwijanie tej relacji nie miało żadnego sensu. A wczoraj spodziewałem się po niej speszonego spojrzenia, pieprzenia swoich farmazonów o przekraczaniu granic i być może nawet zafundowania mi jakiegoś uszczerbku na zdrowiu, a zamiast tego dziewczyna wypaliła nagle: "Snape ma Mapę Huncwotów", jakby desperacko próbując zmienić temat i więcej do tego nie wracać. Na początku myślałem, że robiła sobie jaja, ale niestety po jej wzroku widziałem, że mówiła poważnie i profesor naprawdę wszedł w posiadanie czegoś, czego zdecydowanie mieć nie powinien.

Wiedziałem, że musiałem odebrać Snape'owi mapę, zanim wszyscy wrócą do szkoły.

Stanąłem w końcu przed Pokojem Życzeń i zamknąłem oczy, starając się choć przez chwilę wyrzucić z głowy widok Granger i skupić się na czymś innym. Po chwili przede mną pojawiły się drzwi i wszedłem do środka, rozglądając się po stercie gratów. Większość z nich było spalonych na wiór albo czarnych, jak smoła. Przytknąłem przedramię do nosa, chcąc choć trochę zniwelować paskudny zapach spalenizny i dymu. Ruszyłem przed siebie. Nie musiałem długo szukać, bo wiedziałem dokładnie w którym miejscu stała Szafa Zniknięć. Kopiąc po drodze przypalone, złote przedmioty, zatrzymałem się wreszcie w miejscu i spojrzałem na podłogę. Szafy nie było, tak jak myślałem, a w miejscu, w którym stała, był widoczny kwadrat nieosmolonych i niezakurzonych płytek, jakby ktoś przeniósł ją stąd niedawno. Westchnąłem, mając nadzieję, że chociaż drugi, magiczny mebel wciąż był u Borgina & Burkesa i ruszyłem do wyjścia.

Kiedy tylko drzwi do Pokoju Życzeń się za mną zamknęły, skierowałem się prosto do lochów, gdzie miałem mieć szlaban ze Snapem. Idealnie się złożyło, bo ułatwiało mi to znacznie odzyskanie mapy Pottera. Niestety problem polegał na tym, że jeśli ja miałem szlaban z nim, to Granger utknęła z...

Coś na mnie wpadło, przerywając moje myśli.

Złapałem dziewczynę za ramiona, a ona rozejrzała się rozbieganym wzrokiem i w końcu spojrzała na mnie, wbijając mi paznokcie w boki. Dyszała ciężko, jakby biegła przez cały zamek i otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Momentalnie oblała się rumieńcem, prawdopodobnie przypominając sobie wydarzenia z zeszłego wieczoru. Uśmiechnąłem się do siebie pod nosem na ten widok. Lubiłem, kiedy się mnie wstydziła i lubiłem wprawiać ją w zakłopotanie. Wydawała się wtedy taka urocza.

Nagle puściła mnie, jak oparzona i cofnęła się o krok, przełykając ślinę.

— Mam szlaban z Winsletem. Za godzinę — wydusiła z siebie w końcu, drżącymi dłońmi zakładając kosmyki włosów za uszy. Bała się. Bała się osoby, która prawdopodobnie była tylko pachołkiem. Wiedziałem, że w najbliższym czasie będę musiał się go pozbyć, zanim zacznie podejrzewać, że ojciec blefował i wcale nie miał niczego pod kontrolą, a w szczególności nie mnie. Prawdopodobnie, gdyby nie więzy krwi, to przynajmniej od kilku miesięcy byłbym torturowany, aż powiedziałbym im, gdzie ukryłem przedmiot. Bez tego cały plan powrotu Voldemorta był nierealny. Nie wiedziałem tylko, co ojciec nagadał Śmierciożercom, że byli tak przyjaźnie nastawieni.

Westchnąłem, patrząc na dziewczynę. Nie powinienem jej w to wplątywać i dobrze o tym wiedziałem.

— Wiem. Nie pójdziesz do niego.

— Jak nie pójdę? — zapytała, parskając ironicznym śmiechem. — Nie mogę nie iść. Nie chcę być z nim też sam na sam. Nie dam rady. Jestem mugolaczką Malfoy, a on jest Śmierciożercą i...

— Ja też jestem Śmierciożercą i co z tego? — zapytałem, nie kontrolując do końca tego, co mówię. Dobrze wiedziałem, że nie zrobiłbym jej krzywdy ani teraz ani w najmroczniejszym okresie swojego życia.

— Przestań już — powiedziała, patrząc na mnie surowo, a ja wziąłem głęboki wdech.

Nie kontrolowałem tego, jak wszystkich próbowałem na siłę odepchnąć od siebie i sprawić, żeby mnie nienawidzili. I sam siebie za to nienawidziłem.

Odpychając te myśli od siebie, wyciągnąłem różdżkę z kieszeni i podrapałem się nią po brodzie.

Żeby nie pójść do Winsleta, musiałoby coś jej się stać. Chodziło tylko o to, żeby przetrwać dzisiejszy dzień, bo jutro wszyscy wrócą i profesor nie odważyłby się niczego jej zrobić. Musiałem więc nieco dziewczynę... Uszkodzić.

— Zrobię coś, przez co będziesz strasznie brzydka.

Popatrzyła na mnie z niezrozumieniem, po czym parsknęła śmiechem

— Nawet się nie waż — powiedziała, mierząc we mnie palcem.

— Tylko na chwilę. Nikt cię taką nie zobaczy — odparłem, śmiejąc się pod nosem i obróciłem różdżkę między palcami.

— Ty mnie zobaczysz — bąknęła niechętnie pod nosem, a na jej słowa poczułem, jakby ktoś przywalił mi w brzuch. Przełknąłem ślinę, próbując nie doszukiwać się w tym zdaniu drugiego dna, ale nie mogłem się powstrzymać. Nawet zwykłą rozmowę, która zaczęła się od obawy przed Winsletem, w jednym momencie przekształciliśmy w niebezpieczne stanie nad przepaścią.

— Nie martw się Granger, potem sprawię, że znów będziesz piękna — powiedziałem mimowolnie, puszczając jej oczko, na co zareagowała skonsternowanym spojrzeniem. Patrzyła na mnie przez chwilę w ciszy, a ja w tym czasie celowo oblizałem dolną wargę, doskonale wiedząc, że obserwowała mój gest. Wiedziałem, co mówić dziewczynom, żeby poczuły się, jakby były najważniejsze na świecie. Zazwyczaj jednak nie musiałem się wysilać i byłem dość bezpośredni, bo takie też były moje intencje. Z nią było inaczej. Uwielbiałem to, jak mówiłem jej coś, co równie dobrze można było odebrać dosłownie, ale ona doskonale wiedziała, co miałem na myśli. Podobało mi się, że potrafiła wychwycić każdy ukryty podtekst, który celowo umieszczałem w niektórych swoich wypowiedziach.

— Czy ty właśnie powiedziałeś mi komplement? — wydusiła w końcu z siebie.

— Może — odparłem, robiąc krok w jej stronę.

— Malfoy... — zaczęła ostrzegawczo, ale od razu jej przerwałem, przewracając teatralnie oczami.

— Tak, wiem. Te twoje pieprzone granice.

Dziewczyna zamknęła usta, teraz ciskając we mnie gromy spojrzeniem.

— Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że żadnej granicy już nie ma, prawda? Dawno ją przekroczyliśmy, Granger — odezwałem się znowu.

Widziałem po jej spojrzeniu, że się ze mną zgadzała i oboje pomyśleliśmy o wczorajszym, krótkim pocałunku.

— Przeszkadza ci to? — zapytała, udając pewną siebie.

Zaśmiałem się po nosem.

— Nie. Denerwuje mnie tylko, że za dużo myślisz — odparłem, wyciągając przed siebie różdżkę i wymierzyłem nią w twarz zażenowanej Gryfonki. — Mogę?

Niechętnie przytaknęła, już się nie odzywając.

Furnunculus — wypowiedziałem zaklęcie, a twarz Granger zaczęła przybierać coraz więcej pryszczy w zaskakująco szybkim tempie. Z przerażeniem dotknęła swoich policzków, a później przeniosła na mnie wzrok. Wyglądała tak źle, że nawet nie przypominała samej siebie. Z małym uśmieszkiem schowałem różdżkę do tylnej kieszeni spodni i poprawiłem szkolny krawat. Skinąłem głową za siebie.

— Idź, powiedz, że zjadłaś jakieś paskudztwo i nie dasz rady być na szlabanie. Przyjdę do ciebie później— powiedziałem, śmiejąc się pod nosem i poruszyłem brwiami, a co zareagowała wściekłym spojrzeniem i wyminęła mnie, idąc w przeciwną stronę. Odwróciłem się, odprowadzając ją wzrokiem. Zatrzymała się nagle, patrząc ponownie na mnie.

— Nie zapomnij o...

— Nie zapomnę — przerwałem jej i przytaknąłem głową, chcąc dać jej do zrozumienia, że może na mnie liczyć. Właściwie oboje byliśmy do tego zmuszeni po wczorajszej Wieczystej Przysiędze. Wiedziałem, że to, co zrobiliśmy było dla niej okrutne i trochę niebezpiecznie, bo nie miałem pojęcia, co może się wydarzyć w ciągu najbliższego miesiąca, ale naprawdę byłem przekonany o tym, że poradzę sobie z tym sam. Nie chciałem wplątywać w to nikogo więcej i właściwie Potterowi faktycznie należało się wreszcie trochę spokoju. Musiałem zabezpieczyć jakoś mamę, bo jeśli ktokolwiek dowiedziałby się o tym, że świat magiczny znów był zagrożony, oboje moi rodzice prawdopodobnie wylądowaliby w Azkabanie i nie mieliby już taryfy ulgowej. Niestety byłem świadomy tego, że Granger, chcąc nie chcąc, sama wplątała się w moje bagno, ale to też dzięki niej dowiedziałem się, że Śmierciożercy są bliżej niż myślałem i w Hogwarcie wcale nie byłem taki bezpieczny.

🧡

Wszedłem do królestwa Snape'a, ale nie było w środku. Rozejrzałem się, próbując zlokalizować profesora, aż drzwi za mną zamknęły się z hukiem i stanął w nich blady, wysoki mężczyzna.

— Słuchaj, nie mam czasu na te pierdoły, więc zajmij się sobą, posegreguj te papiery, a jak skończysz, to po prostu sobie idź — powiedział, po czym, nie zaszczycając mnie spojrzeniem, przeszedł przez całą długość sali i zniknął za następnymi drzwiami.

Łatwo poszło.

Policzyłem do dziesięciu, a kiedy nie wracał, obrzuciłem tylko spojrzeniem stertę dokumentów i ruszyłem do biurka Snape'a. Zacząłem otwierać szuflady po kolei, wyciągając z nich wszystkie rzeczy, nie znajdując jednak niczego interesującego, a na pewno nie Mapy Huncwotów. Odwróciłem się od biurka, zamykając wcześniej ostatnią z szafek i ruszyłem w stronę gabloty z książkami profesora.

Gdyby Granger zobaczyła, jak trzepałem książkami w powietrzu, czekając aż coś z nich wyleci, to na pewno miałaby nagłe zatrzymanie krążenia i musiałbym robić sztuczne oddychanie jej pryszczatej twarzy.

Zamknąłem drzwi gabloty z impetem, przerażony, że znów przylazła do mojej głowy. Poluzowałem krawat i przejechałem dłonią po włosach, zastanawiając się, co właściwie działo się między nami i jak zmieni się ta relacja po jutrzejszym przyjeździe pozostałych uczniów. Usiadłem na biurku, przodem do szkolnych ławek i spojrzałem w sufit, wypuszczając głośno powietrze z ust. Zmrużyłem oczy, widząc dziwny kształt na suficie, tworzący jakby obrys klapy. Wyciągnąłem różdżkę z kieszeni i wymierzyłem nią w sufit.

Emancipare — powiedziałem, robiąc przy tym odpowiedni ruch dłonią i klapa otworzyła się z hukiem, a z góry opadły kręcone schodki w towarzystwie kurzu. Uniosłem brwi, zdziwiony, że Snape miał swój mały schowek nad salą lekcyjną i nikt wcześniej tego nie zauważył.

Bez wahania zeskoczyłem z biurka i wdrapałem się po schodkach do góry. Było to malutkie pomieszczenie, przypominające stryszek. Mogłem poruszać się tylko na czworaka z powodu niskiego sufitu. Rozejrzałem się dookoła. Była tutaj jedynie mała szafka, nic więcej. Poczłapałem do niej i otwarłem drzwiczki, niezabezpieczone żadnym zaklęciem. Zamarłem od razu, z ręką wciąż trzymającą uchwyt. Jak na nauczyciela Eliksirów przystało, mebel wypełniony był po brzegi fiolkami. Wziąłem jedną z nich i otworzyłem, zaglądając do czarnego płynu. Mogłem domyślić się, że był to eliksir wielosokowy. Z tego wynikało, że Snape współpracował z Winsletem i na bieżąco dostarczał mu kolejne dawki, utrzymujące jego aktualny wygląd. Zerknąłem z powrotem do szafki, widząc skrawek czegoś przyżółkłego. Ostrożnie wyciągnąłem materiał spomiędzy fiolek, które zabrzęczały o siebie. Uśmiechnąłem się do siebie, widząc, że kartka papieru była tym, czego szukałem.

Usłyszałem nagle kroki i szybko zamknąłem drzwiczki szafki, przestawiając wcześniej fiolki tak, żeby wyglądało, jakby ich ilość się nie zmieniła. Ściskając w dłoni eliksir wielosokowy i mapę, przeczołgałem się do schodów, które w tym czasie zdążyły już zniknąć i została tylko otwarta klapa. Słysząc zbliżające się, coraz głośniejsze kroki, zeskoczyłem na dół i syknąłem, gdy moje kolano boleśnie zderzyło się z twardą posadzką sali do Eliksirów. Poniosłem się nieporadnie i pokuśtykałem do ławki, przy której leżała sterta papierów. W między czasie wolną ręką machnąłem różdżką za siebie.

Colloportus.

Klapa zamknęła się z trzaskiem w tym samym momencie, w którym opadłem ciężko na krzesło, a drzwi za biurkiem profesora się otworzyły. Udałem, że czytam dokumenty, gdy Snape stanął w drzwiach, przyglądając się mi z przymrużonymi oczami.

— Co robisz, Malfoy?

Uniosłem wzrok i spojrzałem na profesora pewnym siebie wzrokiem.

— To, co mi pan kazał, profesorze — powiedziałem.

Snape nie odpowiedział, tylko popatrzył na mnie chwilę w ciszy, jakby próbując odnaleźć jakąkolwiek oznakę strachu na mojej twarzy. Mierzyłem go jednak spokojnym spojrzeniem, przyzwyczajony do tego typu testów. Całe życie musiałem udawać, więc nie sprawiało mi najmniejszego problemu ukrywanie faktycznych emocji. Bo w środku serce biło mi, jak oszalałe, gdy ściskałem w dłoni pod ławką fiolkę z eliksirem wielosokowym.

Mieliśmy już dwóch Śmierciożerców w Hogwarcie i dobrze wiedziałem, że oboje polowali (w dość subtelny, jak na razie, sposób) na mnie. Miałem ochotę zabić Snape'a za to, że miał tak bardzo w dupie fakt, że Ministerstwo dało mu szansę powrotu do łask i pozwoliło mu wrócić do nauczania. Nienawidziłem go za to.

Profesor bez słowa odwrócił się i ponownie przeszedł przez drzwi, zostawiając mnie samego. Dopiero wtedy wypuściłem głośno powietrze z ust. Nie miałem już żadnych wątpliwości, że Snape nie był godny zaufania, bo zanim wyszedł, zauważyłem jeszcze jego subtelne zerknięcie w górę, na zamkniętą klapę schowka nad sufitem.

🧡

Siedziałem wieczorem w swoim dormitorium, obracając fiolkę z eliksirem w dłoni, pogrążony w myślach. Nie wiedziałem, gdzie to ukryć, żeby jednocześnie było niedostępne dla Śmierciożerców i żeby mieć go cały czas na oku. A tego czasu miałem coraz mniej, do czego dochodziła jeszcze Granger, nieświadomie wplątana w moje bagno.

Priorytetem było dla mnie dowiedzenie się, gdzie znajdowała się druga Szafa Zniknięć, pozbycie się Macnaira tak, żeby nikt nie zorientował się, że to moja sprawka i poniekąd (choć niechętnie to mówiłem), trzymanie Granger z dala od wszystkiego. A co za tym idzie, trzymanie jej z dala ode mnie. Przynajmniej publicznie.

Zerknąłem w stronę drzwi, które dzieliły nasze dormitoria, a później na fiolkę z eliksirem, trzymaną w dłoni. Odłożyłem ją do barku, między butelkami z alkoholem i wahając się jeszcze przez chwilę, w końcu otworzyłem drzwi do salonu Granger. Siedziała na kanapie, zwinięta w powykrzywiany kłębek. Przykryła się częściowo kocem i czytała jakąś grubą książkę. Oderwała się od lektury w momencie, w którym stanąłem w drzwiach i spojrzała zdezorientowana w moją stronę spod kosmyków skręconych włosów, które wydostały się z jej niedbałego koka. Merlinie, nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak dobrze wyglądała. Przełknąłem ślinę, ruszając w jej kierunku i odpychając te niedorzeczne myśli od siebie.

— Widzę, że sama odczarowałaś swoją twarz — powiedziałem, po czym rzuciłem z udawaną nonszalancją Mapę Huncwotów na stolik. Dziewczyna odetchnęła z ulgą i odłożyła książkę, zamiast niej sięgając po kawałek papieru, który przyniosłem.

— Dzięki. Jak to zrobiłeś? — zapytała, patrząc na mnie ze szczerą wdzięcznością.

Wzruszyłem ramionami, wkładając ręce do kieszeni spodni.

— Mam swoje sposoby— odparłem. — I nadzieję, że się jakoś porządnie odwdzięczysz — dodałem jeszcze z tajemniczym uśmiechem, po czym usiadłem na kanapie obok niej, przenosząc jej nogi na swoje kolana. Niemal od razu dostałem mapą w łeb, a dziewczyna ponownie zwinęła się w kłębek po drugiej stronie sofy.

— Jesteś niemożliwy — powiedziała naburmuszona, na co zareagowałem parsknięciem śmiechem.

To ona była niemożliwa z tą swoją niedostępnością.

— Mogłaś sobie tak wygodnie leżeć, a wybrałaś ściskanie się tam, jakbym cię miał zaraz poparzyć — odparłem, rozkładając się bardziej na kanapie, przez co zrobiłem jej jeszcze mniej miejsca. Sięgnąłem ponownie po jej nogę, ale, jak się spodziewałem, dostałem od razu kopniaka w bok. Zaśmiałem się cicho, widząc jej reakcję.

— Idź ode mnie.

— Naprawdę mam iść? — Spojrzałem w sufit. — Bo właśnie chciałem zapytać, czy jesteś głodna. Kolacja była pyszna, żałuj, że nie zjadłaś, bo musiałaś udawać chorą przed Macnairem. Cały stół żarcia, do tego bez Weasleya, z którym trzeba walczyć o każdą kromkę chleba. Ale skoro nie jesteś głodna... — zacząłem mówić, wzruszając ramionami. Zerknąłem w stronę dziewczyny, która przygryzała wewnętrzną stronę policzka, nie chcąc się przyznać, że niczego nie jadła. Zaśmiałem się na ten widok. Czasem zachowywała się, jak mała smarkula.

— Co masz do jedzenia? — zapytała w końcu, dając za wygraną. Uśmiechnąłem się do siebie triumfalnie.

— Ja? Nic. Ale wiem, kto ma — powiedziałem, po czym wstałem i bez pytania, pociągnąłem dziewczynę w stronę wyjścia.

🧡

Chwilę później staliśmy oboje przed ogromnym obrazem, przedstawiającym miskę owoców w srebrnej misie.

— No nie wiem, Malfoy. Jest późno, obudzimy je. Nie chcę wykradać im jedzenia — odezwała się, przenosząc wzrok z wielkiej, zielonej gruszki, na mnie.

— Daj spokój, to tylko skrzaty — odparłem i wzruszyłem ramionami, po czym połaskotałem gruszkę. Jak na zawołanie, owoc zaczął chichotać i skręcać się ze śmiechu, aż w końcu zmienił swój kształt w zieloną klamkę. Spojrzałem jeszcze na Granger, która patrzyła na obraz bez przekonania. Stanąłem przodem do niej, łokciem otwierając za sobą przejście. Złapałem ją za obie ręce, po czym zacząłem się cofać, ciągnąc ją za sobą do środka.

Gdy znaleźliśmy się w kuchni, rozejrzałem się pospiesznie po dużym pomieszczeniu, oświetlonym jedynie przez duże palenisko, w którym płonął ogień. Nie było ani jednego skrzata w środku, więc przynajmniej Granger nie miała już powodu do narzekania.

— To na co masz ochotę? — zapytałem, wyciągając różdżkę z kieszeni i zacząłem zaklęciami otwierać szafki w poszukiwaniu jakiś składników. Obserwowała mnie ze zdziwieniem, stojąc, jak wryta, wciąż w tym samym miejscu.

— Będziesz gotował — odparła z niedowierzaniem, a ja sam nie wiedziałem, czy było to pytanie, czy stwierdzenie. Zaśmiałem się pod nosem na jej słowa.

Wcale nie umiałem gotować, bo nigdy nie musiałem tego robić. Wszystko zawsze miałem podstawione gotowe pod nos, podobnie, jak było to w Hogwarcie. Ale wiedziałem, że dziewczyny odbierają gotującego faceta, jako coś seksownego, więc postanowiłem trochę zagrać, żeby Granger myślała, że byłem jeszcze bardziej idealny.

— Może być makaron? — zapytałem, ignorując jej konsternację, wyciągnąłem paczkę z szafki i uniosłem ją w górę. Makaron był bezpieczną opcją. Chyba nikt nie umiał go zepsuć, w dodatku, kiedy miało się do dyspozycji magię.

— Może być spaghetti — odparła w końcu niepewnie, siadając na jednym z dużych stołów. Zerknąłem w stronę dziewczyny, po czym przywołałem zaklęciem do siebie jakiś garnek, a później napełniłem go wodą.

Dobrze, że wybrała najprostszą możliwą rzecz do ugotowania, bo inaczej byłbym w dupie.

Gotując, zastanawiałem się, czy mówić Granger o swoim znalezisku u Snape'a, ale stwierdziłem, że nie będę na razie jej niepokoił. Najpierw musiałem wypić to cholerstwo i upewnić się, że na pewno zamienię się w Winsleta.

Ona o dziwo też nie zapytała, jak udało mi się znaleźć mapę. Bardziej ciekawiło mnie, jak to się stało, że w ogóle ją straciła. Obrzuciłem dziewczynę spojrzeniem, a ona wpatrywała się we mnie, zarumieniona. Bawiła się skrawkiem swojej bluzki, jakby była odrobinę zażenowana całą sytuacją. Przeniosłem wzrok na mielone mięso, które podsmażało się z cebulką i nie myśląc logicznie, podszedłem do Granger. Stanąłem naprzeciwko niej. Nie odezwałem się nawet słowem, tylko powoli przesunąłem wzrokiem po jej sylwetce, powodując, że niespokojnie poruszyła się, siedząc na stole. Pochyliłem się nad nią, opierając dłonie po jej bokach.

— Co robisz? — zapytała w końcu, nieco przerażona tą bliskością.

Dobrze wiedziałem, że o ile wczoraj mogłem zwalić wszystko na alkohol, tak dzisiaj nie miałem żadnej wymówki. Zerknąłem na jej usta, próbując powstrzymać się całym sobą przed pocałowaniem jej kolejny raz. Sam nie wiedziałem, dlaczego chciałem to zrobić. Bo mi się podobała? Bo byliśmy sami, w kuchni, w piwnicy Hogwartu i tego miejsca jeszcze nie zaliczyłem? Bo lubiłem wprawiać ją w zakłopotanie i patrzeć, jak rumieni się, myśląc o mnie? A może po prostu dla zabawy? Byłem okropnym chamem, ale akurat jej nie chciałem skrzywdzić. Nie po wczorajszych słowach Granger, nie po tym, jak złożyliśmy Wieczystą Przysięgę i byliśmy skazani na współpracę. Wiedziałem, że jeśli to zrobię, to na pewno złamię jej serce. A jednak mechanicznie, nie kontrolując swojego ciała, powoli rozsunąłem jej nogi, stając między nimi i pochyliłem się jeszcze bardziej. Patrzyliśmy na siebie w ciszy, oddychając ciężko, a ja walczyłem z samym sobą, starając się zmusić własne mięśnie do odsunięcia się od dziewczyny. Naprawdę nie chciałem łamać jej serca. A jednak ręce same uniosły jej dłonie i zaplotły na mojej szyi. Nie wyrwała się i nie zrobiła tego też, kiedy założyłem skręcony kosmyk włosów za jej ucho, zatrzymując dłoń na rozgrzanym policzku Gryfonki.

— Malfoy, ja naprawdę nie rozumiem... — urwała, kiedy uśmiechnąłem się do niej, po czym zaplotłem jej nogi wokół swojego pasa. Popatrzyła na mnie i miałem wrażenie, że sama walczy z własnym rozsądkiem, aż w końcu to ona przysunęła się i delikatnie mnie pocałowała.

Odsunęła się niemal od razu, jakby przerażona tym, co zrobiła, a ja wiedziałem, że jej już nie odpuszczę. Położyłem ponownie dłoń na policzku Gryfonki i przylgnąłem do niej ustami. Podobnie, jak wczoraj, dziewczyna zareagowała gwałtownym wciągnięciem powietrza i mocniej oplotła rękami moją szyję. Wsunąłem delikatnie język do jej ust i automatycznie złapałem ją za uda, unosząc w górę. Pocałunek stawał się coraz bardziej intensywny, zupełnie inny od tego wczorajszego, gdy zacząłem iść z Granger na rękach przed siebie, aż oparła się o chłodną ścianę, powodując, że wiszące niedaleko chochle zabrzęczały niebezpiecznie.

— Malfoy... — wyszeptała nieskładnie między pocałunkami, ale nie pozwoliłem jej dojść do kolejnego słowa.

— Zamknij się wreszcie, proszę cię — odparłem tylko, łapczywie wplatając rękę w jej włosy. Delikatne dłonie opuściły moją szyję i zamiast tego złapały za krawat, za pomocą którego przyciągnęła mnie bliżej. Warknąłem cicho pod nosem, mając ochotę na znacznie więcej niż sobie pozwalałem, ale w tym momencie usłyszeliśmy, jak coś z hukiem uderzyło o ziemię. Oderwaliśmy się od siebie i spojrzeliśmy w bok, gdzie garnek z makaronem spadł z paleniska, rozlewając zawartość po podłodze. Zaśmiałem się pod nosem, przenosząc wzrok na Gryfonkę, która zażenowana zaczęła poprawiać mój krawat. Delikatnie upuściłem ją na ziemię, obserwując jej całkiem rozburzony już kok i rozbiegane spojrzenie, które za wszelką cenę próbowało uniknąć moich oczu. Ja wcale nie czułem się skrępowany, chociaż naprawdę powinienem. Powinienem był odsunąć się od dziewczyny na odległość pięciu metrów, a potem powiedzieć jej coś obraźliwego, ale nie zrobiłem nic z tych rzeczy. Zamiast tego patrzyłem na Granger z rozbawieniem i przejechałem dłonią po włosach, chcąc przywrócić je do względnego porządku.

— Może ja skończę gotować — powiedziała, posyłając mi przelotne spojrzenie i cała czerwona na twarzy, ruszyła w stronę paleniska. Po drodze wyciągnęła różdżkę i posprzątała machnięciem bałagan. Zajęła się od nowa gotowaniem, tym razem podgrzewając jedzenie dodatkowo zaklęciem, żeby było szybciej. Ja natomiast, wciąż uśmiechając się głupkowato pod nosem, usiadłem w tym samym miejscu na stole, w którym ona była wcześniej i wbiłem w nią wzrok.

Przelizałem się z Cnotką Granger.

Obserwowałem, jak podwija rękawy koszuli, poprawia włosy, a potem, jak nakłada nam jedzenie na talerze. Chwilę później usiadła na stole obok mnie i podała mi jedną porcję. Kiedy spojrzałem na nią, już chciałem coś powiedzieć, ale mnie uprzedziła.

— Nawet nie waż się niczego mówić. To zostaje między nami — oznajmiła, próbując wyglądać groźnie i zaczęła w końcu jeść swoją porcję. — Nic takiego się nie stało, jutro o wszystkim zapomnimy.

Patrzyłem na nią, biorąc kęs spaghetti i śmiejąc się pod nosem.

— Nasi znajomi wrócą do Hogwartu i będzie, jak dawniej. Znowu się znienawidzimy — mówiła dalej.

— Granger, powiedz lepiej, jak to się stało, że Snape zabrał ci mapę — przerwałem jej ten monolog, chcąc zmienić temat, żeby nie musiała dłużej się męczyć. Efekt jednak był odwrotny od zamierzonego, bo zamiast się zaśmiać, dziewczyna zamarła z makaronem w ustach i przeniosła powoli wzrok na mnie. W jej oczach błysnął na moment strach.

— Granger? — zapytałem, zdziwiony jej reakcją i odłożyłem swój talerz na bok.

— Poszłam się w nocy przejść — odparła z udawaną nonszalancją.

— To nie zauważyłaś Snape'a?

— Nie, bo zobaczyłam coś dziwnego.

Zmrużyłem oczy, patrząc na dziewczynę, która robiła się coraz bardziej zdenerwowana, gdy próbowała sprawiać wrażenie wyluzowanej.

— Na mapie?

— Tak. Ale to nic takiego, na pewno mi się wydawało, bo przecież to niemożliwe — powiedziała, po czym zaśmiała się nerwowo.

Poczułem, jak żołądek mi się ścisnął i przełknąłem ślinę.

— Kogo widziałaś, Granger?

Dziewczyna wepchnęła sobie kolejną porcję makaronu do ust i przeżuwając, powiedziała niewyraźnie:

— Bellatrix. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro