Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Popołudniowe słońce przyjemnie ogrzewało twarz Agnusa, stojącego po pas w chłodnej, niezmąconej wodzie. Jezioro było spokojne tak jak i wszystko wokół. Liście na drzewach powoli żółkły i czerwieniały, zwiastując zbliżający się kres upalnych dni.

Mężczyzna nabrał wody w dłonie i obmył twarz brudną od potu, kurzu i resztek tego, co spotkało go w podróży. W jego rdzawej, krótkiej brodzie i na nieco zbyt długich włosach o tej samej barwie nadal tkwiły plamy zaschniętej krwi. Na szczęście cierpliwość i czysta woda pomogły mu doprowadzić się do porządku, a spod warstwy brudu wyłoniła się intensywna, letnia opalenizna.

Wyszedł na brzeg dopiero, gdy jego mięśnie, imponująco wyrzeźbione i wyćwiczone w walce, zaczęły drżeć z wyziębienia. Zanim postanowił się ubrać, usiadł nagi na szorstkiej, nagrzanej trawie tuż obok swoich ubrań, by wpierw nieco obeschnąć.

Jezioro było otoczone lasem, dość daleko od najbliższej wioski. Nie było łatwo do niego dotrzeć, lecz Agnus doskonale znał drogę. Nie zmieniła się bowiem za bardzo od kiedy był tu ostatnim razem.

Zwykły człowiek zapewne czułby się swobodnie na polanie w otoczeniu lasu, daleko od ciekawskich spojrzeń, ale Agnus wiedział, że od dłuższej chwili ktoś lub coś zawzięcie mu się przygląda. Nie dawał jednak tego po sobie poznać, wygrzewając się w słońcu i nasłuchując.

— Nie ignoruj mnie — powiedziała słodkim, wesołym głosem kobieta o długich, blond włosach, jasnej, nieco zarumienionej cerze i rozanielonych, miodowych oczach. Siedziała tuż obok niego, ubrana w fioletową, zwiewną, wiązaną z przodu sukienkę, obejmując swoje kolana.

Agnus jedynie na moment przymknął swoje srebrne, czujne oczy, więc tym bardziej zaskoczył go fakt, iż kobieta zdążyła podejść go tak bezszelestnie i, mimo wszystko, niespodziewanie.

Szybko sięgnął po leżącą obok niego koszulę i przykrył swoje nagie, zziębnięte męstwo.

— Heesi! — warknął, płosząc kilka ptaków swoim niskim, gardłowym głosem. — Nie przystoi kobiecie tak się skradać do mężczyzny.

— Och, ale ja się w ogóle nie skradałam. To ty przysnąłeś, a ja jedynie wykorzystałam to, by zrobić ci niespodziankę — zachichotała, machając przez chwilę nogami.

Agnus nawet nie zdał sobie sprawy, kiedy się zaśmiał. Tak dawno tego nie robił, że po chwili zupełnie zamilkł.

— Och, Agnusie. Tak tęskniłam — wyszeptała, gwałtownie obejmując go za kark, przewracając z powrotem na plecy i całując z takim zapałem, że po chwili obojgu zabrakło tchu. — Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę.

— Ja też — odparł, wpatrując się w jej oczy, które walczyły ze wzbierającymi łzami. — Ja też.

Domek Heesi stał niedaleko polany. W przeciwną stronę od wioski, w której oboje przyszli na świat i wychowywali się razem. Z którą powiązane było wiele ich wspólnych wspomnień.

Drewniane ściany i dach zamaskowane były mchem, kamieniami i gałęziami, przez co z odległości większej niż trzydzieści stóp ciężko było odróżnić budynek od otaczającego go, gęstego lasu.

Kobieta prowadziła Agnusa, który całą drogę posłusznie szedł krok w krok za nią, obserwując jej falujące włosy, zgrabne nogi i kształtne pośladki, które umyślnie wprawiała w kokieteryjne ruchy, co jakiś czas zerkając przez ramię, by uraczyć przyjaciela pięknymi uśmiechami.

— Liczę na to, że nagrodzisz mnie długą i ciekawą opowieścią w zamian za strawę i miejsce do spania — zaśmiała się, dobiegając do drzwi, które pospiesznie otworzyła, zapraszając gościa do środka.

— Długą tak, ciekawą? — westchnął, rozglądając się po przytulnym wnętrzu domku, wypełnionego ziołami, suszonym mięsem, skórami, zgaszonymi świecami i piżmowym zapachem. — Nie sądzę.

— Pozwól, że sama ocenię.

Heesi zaczerpnęła wodę do niedużego, metalowego czajnika, który położyła na rozgrzanym pod jej nieobecność piecyku. Spoglądając na rudowłosego, zerwała garstkę suszonej mięty z wiązki wiszącej obok jej głowy. Rozbawiał ją widok Agnusa, który musiał prawie cały czas garbić swoje szerokie plecy, by nie zaplątać się w porozwieszane wszędzie suszki. Kiedy usiadł przy stoliku, na jednym z dwóch krzeseł, gospodyni przygotowała dwa gliniane kubeczki, napełniając je ziołami.

— Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni — zaczął powoli, zerkając na krzątającą się przyjaciółkę. — Okazało się, że mój ojciec sobie o mnie przypomniał.

— Hmm... — zamruczała, szukając w szufladach jakiejś przekąski. — Domyślam się, że spotkanie po latach nie przepełniało cię radością.

— Bynajmniej — odparł przez zaciśnięte zęby, stukając palcami o drewniany stół. — Niewielkie szeregi wiedźmobójców bardzo się wtedy uszczupliły, więc mnie zaciągnął pod swoje nietoperze skrzydła.

Przez plecy Heesi przeszedł dreszcz. Przystanęła na moment, w ciszy nasłuchując dalszej części historii lub jakiegokolwiek innego, mniej lub bardziej niepokojącego dźwięku.

— Ucieczka z koszarów byłaby nieopłacalna, niebezpieczna — kontynuował. — Nie chciałem też zhańbić swojego nazwiska, więc zostałem. Uczyłem się, ćwiczyłem i wykonywałem zadania, póki zupełnie się nie usamodzielniłem. Z dzieciaka stałem się dość twardym mężczyzną.

Opowieść na moment przerwał gwizd gotującej się wody, którą Heesi pospiesznie, przez szmatkę, zdjęła z ognia i wlała do kubków. Lekko drżącymi dłońmi przeniosła herbaty na stolik, z uśmiechem podając jedną z nich Agnusowi. Po chwili między napojami pojawiła się niewielka buteleczka mocnego likieru, który sprawił, że rudowłosy znów się zaśmiał. Pamiętała, co lubił.

— Tuż przed śmiercią, ojciec powiedział mi, że mam szansę przejąć jego tytuł najlepszego wiedźmobójcy w kraju. Chcąc nie chcąc, wspólne lata nieco nas do siebie zbliżyły.

Agnus wpatrywał się w szczupłą szyję Heesi, która głośno przełknęła ślinę, siadając naprzeciwko niego. Przypomniał sobie pieprzyk, który miała na karku, zaraz przy linii włosów.

Tak bardzo lubił go całować, gdy brał ją od tyłu.

— Jestem wiedźmą, Agnusie — przerwała jego rozmyślanie. — Wiedźmą, która nie do końca panuje nad swoją magią.

— Wiem — odparł ze spokojem, popijając gorącą herbatę. — Zlecono mi zabicie ciebie.

Kobieta pokiwała głową, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie, dlaczego w ogóle spotkała dawnego przyjaciela po tylu latach rozłąki. To nie było miłe zrządzenie losu.

— W takim razie, na co czekamy?

Heesi wstała, a mężczyzna podążył za nią wzrokiem.

— I tak jestem tu więźniem — zaśmiała się niepewnie, wskazując wokół siebie. — Więźniem tego miejsca i tego ciała. Nie bez powodu to ciebie tu przygnało. Nie każdy może tu wejść, ale ty wręcz musiałeś, bo... — Klęknęła przed nim, chwytając jego dłonie. — Moja śmierć będzie dobra dla nas obojga. Mam tylko jedno, ostatnie życzenie, zanim uwolnisz mnie od dręczącej mnie klątwy.

Ciepłe usta kobiety dotknęły wszystkich palców Agnusa. Powoli, niespiesznie przechodząc z początku lewej, do końca prawej dłoni.

Oczy obojga cały czas wpatrywały się wzajemnie w siebie — szare oczy mężczyzny z wręcz grobową powagą górowały nad miodowymi oczami wiedźmy. Po tych wszystkich wspólnych latach, mimo wielu kolejnych lat rozłąki, nadal potrafili zrozumieć się bez słów.

Wystarczył jeden, niepewny uśmiech, nieco przymrużone spojrzenie, spłycenie oddechu, przełknięcie śliny.

Agnus pociągnął Heesi ku górze, by mogła usiąść na jego kolanach, przodem zwrócona ku niemu. Twarz mężczyzny nadal była poważna i nieodgadniona, skrywając jakiekolwiek uczucia i myśli za grubą skorupą. Mimo to muskał jej ramiona z niebywałą delikatnością, która wprawiła ciało kobiety w niekontrolowane drżenie.

— Opowiedz mi o tej klątwie — wyszeptał, skupiając wzrok na swoich ciemnych, zgrubiałych palcach wodzących po czystej, mlecznej i aksamitnej skórze.

— Kiedyś była tu inna wiedźma — zaczęła melodyjnym, hipnotyzującym wręcz głosem. — Mimo że często bawiliśmy się w okolicy, pozostawała w ukryciu, ale pewnego razu — westchnęła, gdy szorstka dłoń powędrowała w stronę tkliwych piersi i nabrzmiałych sutków, a elektryzujące, srebrne spojrzenie spotkało się z jej własnym. — Tu trenowałam magię, gdy zaczęła się we mnie objawiać. Niedługo po tym, jak cię zabrał. Cóż, to były samotne lata.

— Nie tylko dla ciebie — odparł, poddając się czułym kciukom muskającym jego rdzawy, kilkudniowy zarost.

— Ktoś zauważył skutki mojej magii i po niedługim czasie urządzono obławę. Nie wiedzieli, że to ja.

Wiedźmobójca zamruczał, gdy paznokcie Heesi przyjemnie drapały jego szyję i barki.

— To ja znalazłam tę chatkę, jej — zaakcentowała — chatkę, a ona wiedziała, że to wszystko moja wina. Przeklinała mnie całą drogę od pojmania, póki nie zwęgliła się doszczętnie na stosie.

Palce Agnusa zwinnie rozplątywały rzemyki łączące materiał między piersiami Heesi. Pętelka po pętelce, póki nie rozplątały sobie drogi po sam pępek.

— A więc masz coś na sumieniu.
Nabrał powietrza, gdy jego oczom ukazało się znamię pod jędrnymi piersiami. Czerwony ptak, rozpościerający ogniste skrzydła. Niebywale symetryczny i majestatyczny. Pamiętał, że kiedyś znajdowało się tam ledwie małe zadrapanie.

Znamię wiedźmy.

Zaśmiał się cierpko, lekko kręcąc głową i zdejmując ubranie z jej smukłych ramion. Jakimś cudem wciąż przypominała tę wiecznie nienasyconą nastolatkę, z którą chętnie spędzał tyle czasu.

Nie lubił sentymentów, a mimo to zaczął odczuwać żal.

— Powiedzmy, że to była moja pierwsza zbrodnia, ale jedyna wykonana z premedytacją.

Druga dłoń Agnusa spoczęła na żuchwie kobiety, a kciuk sięgnął miękkich, pełnych ust, które właśnie oblizała.

— Nie chcę ułaskawienia — dodała po chwili, wplatając dłonie w rude włosy. — Chcę z tym wszystkim skończyć — wyszeptała wprost w jego usta.

Dla niego był to sygnał, który zerwał łańcuchy trzymające jego napięte ciało w ryzach. Chwycił Heesi za uda, nieco zbyt mocno, by nie była w stanie mu uciec. Zaniósł ją w głąb domu, trafiając do sypialni z dużym, pokrytym futrami łożem, na które padli z impetem, wzbijając w powietrze odrobinę kurzu i kilka małych ogników.

Usta wiedźmy były miękkie, ciepłe i słodkie niczym miód, a zwinny język potrafił wywołać rozkosz wszędzie tam, gdzie sięgnął. Agnusowi trudno było uwolnić się od namiętnych pocałunków, które warstwa po warstwie obdzierały go z mentalnego pancerza.

Jego palce badały kobiece ciało zdejmując sukienkę ze smukłych bioder w zaledwie kilku nerwowych ruchach. Dopiero gdy była już zupełnie naga, stanowczo oderwał się od jej ust, by móc spojrzeć jak Heesi subtelnie wije się przed nim, kusząc i zapraszając go między swoje uda.

Agnus posłusznie pochylił głowę nad jej łonem. Zaczął pieszczoty od wnętrza ud, które całował, lizał i gryzł, bez pośpiechu zbliżając się w dół, testując cierpliwość kochanki. Czuł i widział jej podniecenie, które z każdym kolejnym uderzeniem serca wzbierało na sile, a gdy w końcu je posmakował, nagrodziła go rozkosznym jękiem.

— Niewiele się zmieniłaś — wyszeptał, spoglądając zza jej łona na resztę niemal idealnego ciała, splamionego czerwonym znamieniem.

Heesi położyła stopę na jego barku, zmuszając go do wyprostowania, po czym usiadła przed nim.

— Ty zmieniłeś się bardzo — odparła, sięgając po wiązanie jego spodni, które po kilku chwilach, wraz z resztą ubrań, wylądowały na podłodze. — Lubiłam cię tamtego — szeptała między pocałunkami składanymi na jego torsie i brzuchu, coraz niżej, aż po nabrzmiały członek. — Tego ciebie również lubię.

Zamilkła, gdy jej usta wypełniła twarda męskość Agnusa. Z wielkim trudem połykała kolejne jego cale, płynnie cofając się i napierając mocniej, by dać przyjacielowi jak najwięcej przyjemności. Wiedźmobójca westchnął głośno, wplatając palce w złote włosy, głaszcząc i nadając coraz szybszy rytm, a gdy poczuł, że jest blisko, gwałtownie wysunął się z gardła Heesi.

— Chciałbym poświęcić więcej czasu na nadrabianiu straconych lat — rzekł w odpowiedzi na pytające spojrzenie wiedźmy.

Jęknęła, gdy złapał ją za żuchwę i mocno wpił się w jej usta, przewracając z powrotem na plecy. Kiedy zaś jednym, płynnym ruchem wypełnił sobą całą Heesi, ta wydała z siebie stłumiony pocałunkiem krzyk bólu i rozkoszy.

Z każdym kolejnym, ostrym posunięciem, paznokcie wiedźmy orały plecy łowcy do samej krwi, ale on nie zwalniał nawet, gdy jej jęki i krzyki zamieniły się w szepty w dzikim, nieznanym mu języku, a jej oczy wywróciły się, lśniąc trupią bielą.

Nie mógł zwolnić, czując nieznany dotąd rodzaj ekstazy, jakby Heesi zaklęła ich umysły, by mogły odczuwać bardziej, mocniej i wspólnie.

— Opowiedz mi o swoich mocach — rozkazał Agnus, głaszcząc złote włosy Heesi, tulącej się ciasno do jego torsu.

— Nadal nie potrafię w pełni nad nimi panować. Chyba jestem najpotężniejsza podczas snu. Potrafię też podróżować poza ciałem, niestety jedynie na niewielkie odległości. Klątwa wiąże mój umysł do ciała, a ciało do tego miejsca.

Poprawiła głowę, by uchem przylegać jak najbliżej jego serca, które biło mocno i równo, dając jakże kojący dźwięk.

— Czasem, gdy mam koszmary, nad którymi nie panuję, moja moc wymyka się spod kontroli. Kilka razy zdarzyło się, że przypadkowo podpaliłam pół lasu lub wioskę. Stąd głównie niechęć ludzi — zachichotała krótko, wpatrując się w nieokreślony punkt w głębi sypialni. — Nie chciałam nikogo skrzywdzić.

— Wierzę — odparł Agnus, głaskając jej lędźwie. — Spotkałem na swojej drodze wiele wiedźm. Niektórzy, kobiety, jak i mężczyźni, byli więźniami własnych mocy, a inni z premedytacją mordowali całe wioski i miasta. Czasem wydaje mi się, że ci drudzy przegrali walkę i dali się obezwładnić magii, tracąc przy tym serca.

Pochylił się, kładąc długi pocałunek między jej piersiami.

— Twoje nadal bije — mruknął, nie mogąc powstrzymać się przed ugryzieniem jednego z sutków. — Tak samo, jak biło naście lat temu — kontynuował, przenosząc usta na drugą pierś, a dłoń między uda wiedźmy. — Może nawet mocniej?

— Agnus — jęknęła, odchylając głowę w tył. — Ono zaraz wyskoczy mi z piersi, jeśli nie zwolnisz.

W odpowiedzi wycofał usta i dłonie, z tajemniczym uśmiechem kładąc się na plecy, opierając głowę o skrzyżowane na poduszce przedramiona.

Jego mięśnie napinały się z każdym oddechem, hipnotyzując spojrzenie Heesi. Nie wiedziała, kiedy jej dłoń powędrowała w stronę klatki piersiowej pokrytej bliznami i rzadkimi, rudymi włoskami. Kiedyś ciało Agnusa wyglądało zupełnie inaczej — szczuplejsze, gładsze, młodsze, jaśniejsze. Tak czyste i niewinne, gdy pierwszy raz go dosiadła.

— Mój pierwszy, jedyny i ostatni — szepnęła z uśmiechem, masując jego podbrzusze i pachwiny.

Agnus mruknął niecierpliwie, wywracając oczy i wypychając biodra ku górze. Lśniący od wilgoci członek raz po raz drgał, wywołując dreszcze w łonie Heesi. Ten widok działał na nią niczym afrodyzjak. Wiedziała, że przy rudowłosym nie musiała się hamować i niczego udawać.

Tym razem ona nad nim górowała, gdy usiadła okrakiem na jego biodrach, wpuszczając go w siebie do samego końca. Oboje zamruczeli gardłowo, gdy wygięła plecy w łuk, powoli się poruszając w górę i w dół.

Szorstkie dłonie przyjemnie drażniły jej pośladki, talię, piersi i szyję, nieco ją podduszając. Im palce mocniej się zaciskały, tym szybsze były ruchy ich bioder, a gdy Heesi traciła siły, zamieniając je w coraz głośniejsze jęki, Agnus nie przestawał. Przyspieszał i uderzał coraz mocniej, póki jęki nie zamieniły się w krzyki, a z wiedźmy nie wylała się ostatnia fala rozkoszy.

Następnego dnia obudziło go krzątanie w kuchni i słodki głos nucący znaną mu melodię. Agnus uśmiechnął się mimowolnie na wspomnienia z nocy, ale jego radość ostygła, gdy przypomniał sobie również powód swojego przybycia.

Gdy usiadł na łóżku i rozejrzał się w poszukiwaniu ubrań, znalazł liścik leżący na podłodze. Jakby ten, kto go tu zostawił, chciał mieć pewność, że wiadomość zostanie dostarczona.

Wsunął na siebie spodnie i sprawnie je zasznurował, zanim podniósł kartkę zapisaną znajomym pismem.

Jeśli jedno z nas musi wziąć na barki brzemię kolejnej śmierci, niech to będę ja.

Weź moją głowę i zanieś temu, kto cię wynajął. Niech ma dowód i da Ci zapłatę.Nie martw się. Zawsze będę blisko, by móc cię chronić.Kocham Cię, kochałam i zawsze będę,

Heesi

Treść listu wydawała się absurdalna. Wiedźmobójca, cały czas wpatrzony w papierek, wszedł do kuchni.

— Heesi? — spytał. — Co to za liścik?

Odpowiedziało mu jedynie krakanie dużego, czarnego jak noc ptaka, spacerującego po kuchennym blacie.

Rudowłosy nie doczekał radosnego powitania, którego się spodziewał, ciężaru kobiecego ciała na szyi czy namiętnego pocałunku, którym obdarowywała go za każdym razem podczas ich młodzieńczych schadzek. Nie zastał tam nawet widoku krzątającej się w promieniach porannego słońca wiedźmy.

Heesi ubrana w tę samą co poprzedniego dnia sukienkę, spokojnie siedziała na krześle, plecami zwrócona w stronę Agnusa, wśród chłodnego, porannego wiatru leniwie poruszającego podwieszonymi pod sufitem wiązankami ziół i skór. Głowę opierała o drewnianą kolumnę, przy której stało krzesło.

Zauważył, że w pomieszczeniu było zdecydowanie zbyt cicho, a gdy podszedł bliżej i położył dłoń na ramieniu Heesi, jak na potwierdzenie jego obaw, z ciała kobiety nie biło żadne ciepło.

Twarz miała spokojną i zupełnie bladą, powieki zamknięte, pokryte cienkimi żyłkami, a usta sine, lekko uśmiechnięte. W dłoni, którą opierała na swoich udach, leżała niewielka, pusta buteleczka.

Tojad.

— Och, Heesi — jęknął, a żal ścisnął mu gardło. Mimo to nie zapłakał. To by się jej nie spodobało.

Zaczął chodzić po kuchni, raz po raz przeczesując dłonią włosy i próbując unikać patrzenia na zwłoki. Potrzebował kilku chwil na dojście do siebie i uspokojenie nerwów.

Skoro taka była jej decyzja, postanowił uszanować ją do końca. Ostrożnie położył jej ciało na podłodze i chwycił długi, ostry nóż leżący obok kruka przyglądającego się temu wszystkiemu.

Ptak ponownie zakrakał, zagłuszając dźwięk ostrza rozdzielającego czaszkę od kręgosłupa.

Zakrwawiony worek z hukiem wylądował na stole kapłana. Starszy mężczyzna w biało-złotych szatach zadrżał z obrzydzenia, nie wstydząc się grymasu, wykrzywiającego mu twarz. Poza tym był zadowolony. Wiedział, co kryje się w środku.

— Nie powinniście mieć więcej problemów z magią — przemówił wiedźmobójca niskim, gardłowym tonem.

— Szybko ci poszło — odparł kapłan, otwierając kufer stojący po drugiej stronie stołu. — Rzeczywiście, jak głoszą plotki, jesteś najlepszym wiedźmobójcą. Większość pańskich poprzedników spopieliła ta parszywa czarownica.

— Cóż — powiedział przez zęby Agnus, wyciągając rękę w oczekiwaniu na zapłatę. — Nie było łatwo.

Kapłan wbił w niego swój wzrok, który zapewne od urodzenia był pełen pogardy dla świata. W końcu, z bólem swojego spróchniałego serca wyciągnął z kufra sakwę pełną złota, która niemal dorównywała wielkością głowie Heesi. Staruch nie ukrywał żalu spowodowanego rozstaniem z kosztownościami, jednak umowa to umowa.

Ukończywszy kolejne zlecenie, Agnus szedł przed siebie, by los mógł poprowadzić go do kolejnego zadania lub, prędzej czy później, do jego własnej śmierci.

Z każdym kolejnym kilometrem las gęstniał, a słońce coraz bardziej ustępowało nieba gwiazdom i pełni księżyca. Między wydłużającymi się cieniami przemykały ogniki, świecące ślepia dzikich zwierząt i wielki, czarny ptak o złotych, lśniących oczach.

Wiedźmobójca zwolnił kroku, gdy kruk wylądował na jego ramieniu. Mimo że czarny jak smoła dziób w ogóle się nie poruszał, w uszach mężczyzny rozbrzmiał znajomy, słodki głos.

— Nie musiałeś rzucać moją głową tak mocno.

— Wybacz, Heesi — odparł z uśmiechem Agnus, głaszcząc nowego towarzysza. — Chciałem być przekonujący.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro