COFNIĘCIE W CZASIE.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

CZTERDZIEŚCI LAT WCZEŚNIEJ.

ROWAN(Jeden niezwyciężony wilkołak).

-Kaj, po pewnym czasie . Kiedy minie już mój czas. Zasiądziesz na tym miejscu, którym siedze teraz ja. Będziesz Alfą tego stada, dlatego tak że z tego powodu , wygnaliśmy twego brata. Dacie sobie rade, on znajdzie dla siebie miejsce...

Dokończenie wypowiedzi nie było mu dane, bo syn jemu przerwał , co go zdziwiło.

KAJ
-Kiedy to tato, nadejdzie?

Rowan
-Jeszcze troche Kaj. Kiedy umrę, zginę bądż zejde sam, z tego piedestału.

KAJ
-Ale kiedy? Zejdziesz z tego sam , dobrowolnie?
Kiedy , to ja będę władcą, Alfą tych ziem i stada?

ROWAN
-Dlaczego, to tak ciebie ciekawi?

Kaj nie odpowiedział ojcu, na to pytanie. Pożegnał się z nim i odszedł.

Tony błąkał się dolinami, zmierzał lasami w postaci wilka. Wyczół pewnego wieczora coś, czego wcześniej nie czół. Pognał za zapacheł, a to co ujrzał , wściekło go. Bo tak nie można robić z żadną istotą. Zobaczył trzech wampirów, chcieli zżucić w głęboką przepaść kobiete.
Pobiegł do nich, odpychając ich po kolei i żucając o drzewa. Łapiąc kobietę w swe ręce. Spojrzał na nią, prosto w jej oczy i zobaczył w nich strach, rozpacz i trwogę.

TONY
-Spokojnie nie bó się, nic ci nie zrobie. Najpierw zajmę się tobą, a potem wypuszczę. Odejdziesz jak będziesz chciała, jak będziesz gotowa na to.

Kobieta o czarnych włosach jak węgiel, oczach niebieskich jak najczystrze niebo, bladej cerze jak u trupa i czerwonych ustach, jak krew szkarłatna. Popatrzała na niego i powiedziała.
-Dziękuję.

Tony nie mógł, zostawić jej tam samej, pozbawionej ochrony i gruntu pewnego.
Zapytał się kobiety. Dlaczego ją tak potraktowali. Dlaczego , jej to zrobili.

-Jestem mieszańcem , dlatego. Nie bój się mnie. Swoją odmiennością, nie zaraże cię. Moja matka była , taka jak ty. Z rasy wilków, mój ojciec był wampirem. Zrobili coś czego nie powinni, zakochali się w sobie i zbiegli.

TONY
-Więc , jesteś na wpół wilkołakiem, na wpół wampirzycą. Nie martw się, nie boję się twej odmienności, fakt zdziwiło mnie to trochę, ale moi dziadkowie, również byli inni. Ale za to, bardzo szczęśliwi.

Tamci już dawno uciekli, więc Tony zabrał ze sobą, tą kobiete. W drodze , zajmował się niewiastą, najlepiej jak potrafił. Pomagał innym, przygarniał do siebie, co niektórych.
Sprzymierzał sobie różne rasy i narodowaści. Odmieńców, mieszańców, rasowców.

Mineło kilka lat, zanim ostał gdzieś na stałe. Gdzie stwożył stado, rodzine wraz z przyjaciółmi. Kobieta, która uratował została jego żoną. AISZA bo tak się nazywała, była wspaniałą osobą. Dobrą, uczciwą i wierną, pomagała mężowi i go wspierała we wszystkim co robił.

Kaj również, zebrał sprzymieżeńców swoich. Mimo iż bez watahy, bo takiej nie miał, czekał aż ojciec zrezygnuje dobrowolnie. Ale na to się nie zanosiło.

KAJ
"Czekać nie mogę, on nie zrezygnuje. Wieść o drugim synu, go motywuje, uszczęśliwia. On się radyje. Że wygnaniec , sobie radzi wspaniale. Ma przyjaciół, stado , watahe, ma żonę. Piękną AISZĘ. Każdy by taką chciał, i co z tego że jest mieszańcem. To bardziej , jej uroku dodaje. A ja, co mam . Żone , dom, ale jie mam stada, nie mam watahy. Ojciec się waha, nie mogę czekać. Muszę sam się tym zająć, obmyślić plan. Nienawidzę ich za to, że im szczęście sprzyja, tak być nie może".

Kaj zastanawiał się noc całą, co zrobić z tym,by nie czekać , bo mu się nie chciało.

KAJ
"Wiem. Zabiję ich i tak zdobęde to co , będe chciał."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro