Rozdział III

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                  Kiedy minął pierwszy szok, związany z wyborem Harry'ego na jednego z reprezentantów Turnieju Trójmagicznego, Potter skupiał się na tym, co powinien zrobić, by przeżyć. Najbardziej pokrzepiająco działała na niego wizja spotkania z Syriuszem. Właściwie to był jedyny temat, który poruszał w rozmowach z Leilą. Rozprawiał nad tym, jak Black miałby się pojawić w pokoju wspólnym Gryfonów i czy będzie w stanie poprawić jego parszywy humor. Krukonka miała już dość jego ciągłego jęczenia i narzekania na swój los. Oczywiście nie mogła zaprzeczyć, że miał ku temu powody, ale ile można? 

                  — Potter, skończ już – warknęła pewnego razu, gdy siedzieli wspólnie w bibliotece. Hermiona natychmiast zgromiła ją spojrzeniem, które mówiło, że powinna bardziej wspierać Harry'ego w tych ciężkich chwilach, a nie jeszcze bardziej go dobijać. Black zastanawiała się, czy ciągłe gadanie Granger pomaga Potterowi w jakikolwiek sposób. Leila wywróciła znużona oczyma. – Zamiast ciągle jęczeć lepiej pomyśl, jak pozbyć się wszystkich Gryfonówi porozmawiać z nim sam na sam.

                 — Masz rację – westchnął, czochrając swoje włosy i kładąc się na egzemplarzu księgi zaklęć, z której próbował wyczytać coś użytecznego. – Nikt nie może zobaczyć Syriusza. 

                 — W ostateczności możemy rozrzucić torbę łajnobomb – zaproponowała nieśmiało Hermiona, a Potter i Black spojrzeli na nią zdziwieni. Nikt nie spodziewał się takiej propozycji. Debatując nad plusami i minusami tego pomysłu, stwierdzili, że będzie on faktycznie ostatecznością, do której najlepiej nie dopuścić, bo Filch obdarłby ich ze skóry. 

                 — A Ron? – wspomniał Potter. 

                 — Powinniście się pogodzić – zaczęła Hermiona, a Black uderzyła się otwartą dłonią w głowę. Po raz kolejny miała wysłuchiwać tej nużącej rozmowy, w której Granger namawiała Harry'ego na zakopanie topora wojennego z Weasleyem, a on stanowczo się temu sprzeciwiał. 

                — Nie ma mowy – zaperzył natychmiast Potter. – To nie ja zacząłem!

                — Przecież ci go brakuje – rzuciła niecierpliwie Hermiona. – I wiem, że jemu też brakuje ciebie... 

                — Wcale za nim nie tęsknię! 

                Leila zdawała sobie sprawę, że to było kłamstwo. Harry lubił Hermionę, z nią się przyjaźnił, ale to Ron był dla niego najbliższą osobą. Widziała, jak Pottera nużą kolejne godziny spędzone w bibliotece, w której nie mógł się śmiać ani rozmawiać o quidditchu i gdzie ciągle czuł na sobie ciężar zbliżających się zadań. Dlatego też od razu się zgodziła, gdy Harry zaproponował by mu pomogła w nauce przydanych zaklęć do turnieju. Doskonale wiedziała, że nie chodzi tylko o wsparcie w przygotowaniach, ale też o odrobinę zabawy i wprowadzenie mniej napiętej atmosfery. W myśl zasady Granger, że dobre poznanie teorii, przyłoży się na praktykę, spędzali każdą możliwą chwilę wśród książek. 

                 Nie tylko oni korzystali z uroków bibliotecznego klimatu. Często spotkali tam również Wiktora Kruma, krążącego między regałami. Być może się uczył, albo również szukał czegoś przydatnego, tak jak oni. Sama jego obecność w niczym nie przeszkadzała, ale wianuszek głupkowatych dziewcząt, które zazwyczaj za nim biegały, był o wiele bardziej irytujący. Ponoć Hermionę drażnił hałas, ale Leili bardziej nie pasował niski poziom ich inteligencji... 

              — Gdyby chociaż był przystojny! – mruczała ze złością Granger, patrząc na ostry profil Kruma. Leila musiała przyznać jej rację. Była przeciwna takiemu zachowaniu i napawało ją to niechęcią do swoich koleżanek. A ich idol, Krum, nie należał do najprzystojniejszych. Właściwie to bardziej niż światową gwiazdę, przypominał jakiegoś dzikiego ptaka. – Rajcuje je tylko to, że jest sławny! W ogóle by na niego nie spojrzały, gdyby nie potrafił zrobić tego jakiegoś zwodu wrednego...

              — Zwodu Wrońskiego – wycedził przez zęby Harry.

                                                                                 *** 

            Dzień wyjścia do Hogsmeade nastał wyjątkowo szybko i jak to było w zwyczaju, wszyscy bardzo się tym emocjonowali. Leila przyglądała się temu wszystkiemu z nutką politowania. Od każdego ucznia aż biło żenującą infantylnością, na którą Black była najwidoczniej uczulona. Wszystko potęgowała jeszcze nagonka na przystojnych gości i piękne cudzoziemki. Wszyscy zabijali się, żeby zaprosić na spacer po wiosce kogoś z obcokrajowców. Wyjątkiem w tym wszystkim nie była nawet najbliższa znajoma Blackówny.

              Sue Li, współlokatorka Leili i można by rzec, że również jej przyjaciółką. Sue należała do jednych z najładniejszych Krukonek, właściwie to piastowała zaszczytne drugie miejsce tuż za Cho Chang. Co zabawne, obie miały korzenie azjatyckie. Li była niską, drobną brunetką o wschodnich rysach warzy, ciemnych oczach i uroczym uśmiechu, który działał na chłopców. Jednak dla Blackówny jej wygląd nie miał znaczenia, lubiła ją za charakter. Sue, chociaż z pozoru wydawała się uległa, łatwą do zmanipulowania i na swój sposób głupiutką dziewczyną, była jedną z najinteligentniejszych, najbardziej zdeterminowanych i ambitnych osób, jakie znała. A impulsem sprawiającym, że swego rodzaju przyjaźń zrodziła się między nimi, okazał się fakt, iż w przeciwieństwie do pozostałych dziewcząt z dormitorium Krukonek z czwartego roku, ona potrafiła i chciała dać Black do zrozumienia, że nie pozwoli jej na te ciągłe humorki i dyktaturę. Sue pokazała, że doskonale wie na czym stoi i czego oczekuje, a to zmieniło diametralnie opinię na jej temat w oczach Leili. Największą wadą, która przeszkadzała Blackównie, była słabość jej przyjaciółki do chłopców... Tak też i teraz musiała wysłuchiwać historii o niejakim Nikołaju Popowie, przystojnym Bułgarze, podobno przyjacielu Kruma, który najwidoczniej bardzo zainteresował sobą pannę Li. 

             — Nikołaj nawet zaprosił mnie na spacer – ćwierkała radośnie Sue, a Leila kiwała głową, sprawiając, że jej rozmówczyni miała wrażenie, iż jej słucha. W rzeczywistości nic jej to nie obchodziło. – Nie zgodziłam się, oczywiście. To przecież nie w moim stylu. 

            — Oczywiście – przytaknęła Black. 

            — Nudzę cię? 

            — Sue – westchnęła Leila, kręcąc głową. – Wiesz, że nie interesują mnie jakieś historie miłosne. 

           — Póki co – skomentowała to Li, popijając kakao. – Zmienisz zdanie, kiedy się zakochasz. 

           — Niedoczekanie – skwitowała jedynie Leila i zajęła się swoim śniadaniem. 

           W tym samym czasie do Wielkiej Sali wleciała chmara sów z dzisiejszą pocztą. Jedna z nich zatrzymała się dokładnie w misce Blackówny. Krukonka warknęła rozeźlona, a Sue zachichotała radośnie na widok jej miny. Leila nie dostawała listów, zwłaszcza w czasie roku szkolnego. W trakcie wakacji niekiedy wymieniała korespondencję z Harrym i Sue, ale w będąc w zamku, miała z nimi kontakt na co dzień. Nie sądziła również, żeby Black napisał do niej znowu w odstępie tak krótkiego czasu, zwłaszcza, że następnego dnia miał się z nimi spotkać w pokoju wspólnym Gryfonów. Jedyną możliwą opcją była stała prenumerata Proroka Codziennego. Leila strzepnęła owsiankę z gazety i spojrzała na pierwszą stronę, którą zajmowało zdjęcie Pottera, trzeba przyznać bardzo niekorzystne. Dziewczyna rzuciła obojętnym wzrokiem na artykuł, który ciągnął się przez kilka stron i zawierał głównie przekłamane i przekoloryzowane fakty z życia Harry'ego, chociaż dotyczyć miał ogólnych przygotowań do Turnieju Trójmagicznego. Black czytała te wszystkie łzawe kity, mówiące o chłopcu płaczącym za swoimi rodzicami ze znudzoną miną, popijając raz po raz kawę. Większość z tych kłamstw nie robiła na niej żadnego wrażenia, aż do momentu gdy na stronie szóstej odnalazła fenomenalny fragment. Opisana sytuacja zrobiła na niej takie wrażenie, że aż opluła się kawą. Ta reakcja sprawiła, że Sue z zainteresowaniem przechyliła się nad stołem i odczytała:


                 Harry w końcu odnalazł w Hogwarcie miłość. Jego bliski przyjaciel, Colin Creevey, mówi, że Harry'ego rzadko się widuje bez niejakiej Hermiony Granger, oszałamiająco pięknej dziewczyny z mugolskiej rodziny, która, podobnie jak Harry, jest jedną z najlepszych uczennic w całej szkole.


               Leila wybuchła niepochamowanym śmiechem, który przybrał na sile, kiedy Sue zapytała, od kiedy Granger jest oszałamiająco piękna. Fantastyczna sensacja wywołała u Blackówny taką euforię, wręcz głupawkę, że połowa stołu Krukonów spojrzała na nią jak na przybysza z innej planety, a znaczna część Francuzek zerkała z politowaniem na jej zachowanie.

               — Muszę znaleźć zakochaną parę – skwitowała to jedynie, porywając ze stołu gazetę. 

               — Podobno nie interesują cię historię miłosne – zauważyła Sue, krzyżując ręce na piersi i unosząc wysoko jedną brew w wyrazie powątpienia. 

              Leila już jej nie słuchała. Ruszyła w poszukiwaniu Pottera w kierunku stołu Gryffindoru. Chciała go wyśmiać, ponabijać się z tego żałosnego artykułu i wszystkich kłamstw, które w nim napisano, popatrzeć na tę jego poirytowaną minę, ale głównym powodem było ostrzeżenie Pottera i Granger. Wierzyła, że lepiej będzie, kiedy to ona jako pierwsza zwróci im uwagę i przygotuje na to, co mogą im zgotować pozostali. 

              Dostrzegła go na końcu stołu, tam, gdzie ostatnio jedli wspólnie kolację. Akurat odchodzili od niego Ślizgoni pod przywództwem Malfoya. Po minie Harry'ego było widać, że już widział dzisiejszą gazetę, a banda tych dupków nie oszczędziła mu wrednych komentarzy. 

               — Mogę prosić o autograf? – zapytała, rzucając mu przed twarz Proroka. Harry wydał z siebie jakiś bliżej nieokreślony dźwięk, który był objawem wewnętrznej frustracji. Leila usiadła okrakiem na ławie tuż obok niego i wyszczerzyła zęby w wrednym uśmiechu. – Chyba nie byłam pierwsza. Twój fanclub właśnie sobie poszedł?

              — Niestety – mruknął Potter, nie zaszczycając jej spojrzeniem. – Może masz ochotę do nich dołączyć?

              — Harry, Harry... — Pokręciła karcąco głową, a on w końcu podniósł na nią swój wzrok. – Od kiedy jesteś taki niemiły? 

              — Od kiedy wszyscy mnie irytują – warknął, a na jego szacie zabłyszczała jakaś przypinka. Blackówna, myśląc na początku, że jest to osławiona plakietka Potter cuchnie, przyjrzała się dokładnie. 

              — WESZ? – odczytała ze zdziwieniem, a Harry szybko zasłonił przypinkę, czerwieniąc się na twarzy. – Masz wszy?

              — WESZ to stowarzyszenie, które założyła Hermiona – wyjaśnił Potter, spuszczając głowę. – Stowarzyszenie Walki o Emancypację Skrzatów Zniewolonych, jestem jego sekretarzem... 

              — Gratuluję! – rzuciła rozbawiona. Wiedziała, że Granger ma jakieś dziwne poglądy dotyczące skrzatów domowych i ich traktowania, ale nie sądziła, że jest tak naiwna, iż liczyła na poparcie reszty społeczeństwa. – Już ma cię pod pantoflem? 

             — Nie jesteśmy razem. 

             — Rita twierdzi co innego – odparła urażonym tonem, spoglądając na niego nieprzychylnie. – Myślałam, że nasza przyjaźń coś dla ciebie znaczy i mówimy sobie o takich rzeczach! 

            — Daruj sobie, Black! 

            — No już, już... Nie złość się! – Sprzedała mu dość bolesną sójkę w bok i zwinęła z jego talerza babeczkę czekoladową. Najwidoczniej wcale nie poprawiła mu humoru.

           — Hej... Harry! – zawołał ktoś nagle.

          — Tak, tak! – krzyknął Potter, odwracając się gwałtownie. – Właśnie wypłakiwałem sobie oczy, rozmyślając o mojej mamie i czuję, że muszę jeszcze trochę popłakać... 

          — Nie... Harry... po prostu...

               Tuż za Potterem stała rok starsza od nich Krukonka, Cho Chang, która nieśmiało zaczesała kosmyk włosów za ucho i uśmiechnęła się uroczo do chłopaka.

          — Och, to ty... — wyjąkał zawstydzony, wpatrując się w nią z zachwytem. – Przepraszam.

          — Powodzenia we wtorek – powiedziała. – Jestem pewna, że dasz sobie radę. 

           Harry bąknął coś w ramach podziękowań, a dziewczyna pożegnawszy się z nim i Leilą odeszła, pozwalając, by Potter wodził za nią rozmarzonym wzrokiem. Black zażenowana zachowaniem tego głupka, uderzyła go niezbyt delikatnie w potylicę, próbując go ocucić z amoku. 

          – Wybierasz się do Hogsmeade czy wolisz przezimować w zamku?

          — Idę, ale będę pod peleryną niewidką – odpowiedział Harry, odrywając połowę ukradzionej słodkości i wpychając ją zachłannie do buzi. – Hermiona mnie namówiła...

          — Czekaj – przerwała mu nagle. – To wy jesteście razem czy nie? 

          — Och zamknij się!

                                                                     *** 

             Gdyby sytuacja była zupełnie inna, z pewnością nie czekałaby tak długo na Pottera. Zdecydowanie bardziej wolała spać w swoim łóżku w wieży Ravenclawu niż sterczeć pod portretem Grubej Damy, która chrapała głośno, ryzykując bliskie spotkani z Filchem. Jednak obiecała mu pomóc i uczestniczyć w rozmowie z Syriuszem, a i ona sama chciała się spotkać z Blackiem, dowiedzieć co się z nim dzieje i czy jest bezpieczny. Mogło się to wydawać dziwne, bo jedynym dowodem na potwierdzenie ich pokrewieństwa było nazwisko, ale Łapa stał się dla niej równie ważny co dla Harry'ego. Nie mogła się doczekać, aż zobaczy te jego czarne, poplątane kudły i uśmiech, który wyrażał więcej, niż ktokolwiek był w stanie powiedzieć. 

               Potter miał szczęście, że wytłumaczył jej, dlaczego się spóźni, a nie pozostawił tego bez komentarza i nie skazał na ciągłe czekanie. Spotkali się w momencie, gdy Leila wracała samotnie z Hogsmeade. Postanowiła wcześniej zerwać się z wypadu do wioski. Kiedy ona i Sue spacerowały między wszystkimi sklepami, nagle zjawił się ten cały Nikołaj, o którym ciągle paplała Li. Blackówna musiała przyznać, że chłopak okazał się przystojny i traktował jej przyjaciółkę tak, jakby była dla niego bardzo ważna. Widziała, jak Sue świecą się oczy, kiedy on z szarmancko ucałował jej dłoń. W tym momencie udała odruch wymiotny, stwierdziła, że nie chce jej się na to wszystko patrzeć i wyruszyła w drogę powrotną do zamku. Właśnie wtedy spotkała Hermionę i skrytego pod peleryną Harry'ego, który powiedział jej o spotkaniu w Trzech Miotłach. Rozmawiał z Moodym i Hagridem, a olbrzym prosił, żeby przyszedł do niego o północy. Leila miała nadzieję, że to naprawdę coś ważnego. 

                Nagle Leila usłyszała odgłos czyichś kroków. Skryła się w mroku w obawie, że to woźny lub jakiś nauczyciel. Jednak kiedy zobaczyła zdenerwowanego Pottera, wyszła mu na spotkanie. 

               — Co tak długo? – spytała bez cienia zdenerwowana. Była bardziej zaciekawiona, czego chciał Hagrid i co wyprowadziło z równowagi Harry'ego. 

               — Nie teraz, mamy mało czasu – ponaglił ją i łapiąc za dłoń pociągnął pod portret Grubej Damy. – Banialuki! 

               — Skoro tak twierdzisz – mruknęła sennie, nie otwierając oczu Gruba Dama, a portret odsunął się od ściany, aby wpuścić ich do środka. Dostanie się do pokoju wspólnego innego domu nigdy nie okazało się tak łatwe. W środku nikogo nie było. 

               — Czyli nie użyjemy łajnobomb? – spytała rozczarowana Black, ale jej komentarz nie rozbawił chłopaka. 

               Harry rzucił pelerynę i opadł na fotel stojący przed kominkiem. Leila spojrzała na jego przygnębioną twarz i przeszła dookoła pokoju, który był pogrążony w półmroku. Oświetlał go tylko blask rozpalonego kominka. W pobliżu leżały dobrze jej znane plakietki, na których jednak widniał inny napis: POTTER NAPRAWDĘ CUCHNIE. Blackówna zaśmiała się cicho, nie chcąc przerywać delikatnej muzyki, którą tworzył tańczący w kominku ogień i silny wiatr za oknem. Podeszła do Harry'ego i usiadła ostrożnie na oparciu fotela. Oboje spoglądali w płomienie i nagle... 

                W ogniu tkwiła głowa Syriusza. Zarówno Potter jak i Black uśmiechnęli się na jego widok. Harry natychmiast opadł na kolana przed kominkiem i spytał przyciszonym głosem:

               — Syriuszu! Jak się masz? 

               Tak, to był Syriusz, ale zmienił się od ostatniego razu, gdy się widzieli. Leila z uśmiechem patrzyła na jego pełniejszą twarz, krótsze, lśniące włosy. Wydawał się znacznie młodszy, taki, jaki powinien być. Teraz Blackówna była w stanie znaleźć między nimi podobne cechy, które mogli dzielić jako rodzina. 

                — Mniejsza o mnie, jak ty się masz? – zapytał z powagą Syriusz.

                — Ja... — zaczął Harry, a Leila domyślała się, że chciał już skłamać. Potter nigdy nie chciał niepokoić swojego ojca chrzestnego, ale okłamać również go nie mógł. 

                Blackówna przykucnęła obok przyjaciela i położyła mu dłoń na ramieniu. Syriusz puścił jej oczko w geście porozumienia, a ona kiwnęła w odpowiedzi głową. Wtedy Harry zaczął opowiadać. Gadał jak najęty, opowiadając o tym, jak to nikt nie uwierzył, że nie zakwalifikował się do turnieju z własnej woli, jak Rita Skeeter nakłamała o nim w Proroku Codziennym, jak wszyscy z niego kpią na korytarzach i o tym, że nawet Ron mu nie uwierzył, o jego zazdrości... 

                — ... a Hagrid właśnie mi pokazał, co mnie czeka w pierwszym zadaniu, to są smoki, Syriuszu... już po mnie... — zakończył rozpaczliwym tonem. 

              Leila patrzyła na niego z niedowierzaniem, nie chciała dopuścić do siebie myśli, że organizatorzy turnieju mogli okazać się tak okrutni, bezmyślni i chciwi tej całej taniej sensacji, że skazali młodych ludzi na potyczkę ze smokiem. A Syriusz przyglądał się z troską swojemu chrześniakowi; w jego oczach nadal można było dostrzec tą zatrważającą udrękę i dzikość, której nabył w Azkabanie. Cały czas milczał i słuchał, a kiedy Harry się wygadał, rzekł:

               — Ze smokami sobie poradzimy, ale o tym zaraz... Nie mamy wiele czasu... Włamałem się do czyjegoś domu, żeby dostać się tu przez kominek, ale lada chwila gospodarze mogą wrócić. Dzieciaki, muszę was ostrzec.

               — Przed czym? – zapytała Leila, wymieniając z Potterem zdziwione spojrzenia. Czy było coś jeszcze gorszego niż smoki? 

                — Przed Karkarowem – odpowiedział Syriusz. – On był śmierciożercą. Wiecie, kim są śmierciożercy, prawda?

                Kiedy obydwoje przytaknęli głowami, Syriusz zaczął mówić. Opowiedział im, że dyrektor Durmstrangu siedział z nim w Azkabanie i że to właśnie z powodu Karkarowa Dumbledore zatrudnił Szalonookiego w Hogwarcie. Chciał mieć w pobliżu aurora i to nie byle jakiego! To właśnie Moody schwytał Karkarowa i dzięki niemu został skazany. Jednak dyrektor Durmstrangu zawarł układ z Ministrem Magii. Przekonał ich, że zrozumiał swój błąd i będzie z nimi współpracował. Wydał mnóstwo nazwisk, a wszystkie te osoby od razu zamknięto w Azkabanie. Podobno od tego czasu nauczał czarnej magii w swojej szkole. Syriusz ostrzegał ich również, by uważali na Kruma. Przypuszczał, że to właśnie Karkarow wrzucił nazwisko Harry'ego do Czary Ognia i że może to mieć coś wspólnego z napadem na Szalonookiego, który miał miejsce dzień przed rozpoczęciem roku szkolnego. 

                — Myślę, że ktoś próbował powstrzymać go od podjęcia pracy w Hogwarcie. Myślę, że temu komuś przeszkadza jego obecność tutaj. A nikt nie zamierza tego sprawdzić... Szalonooki trochę przesadza, ale potrafi rozpoznać prawdziwe zagrożenie. To najlepszy auror, jakiego do tej pory miało Ministerstwo Magii. 

                — Co to wszystko oznacza? – zapytał powoli Harry. – Karkarow chce mnie zabić? Dlaczego?

                 — Słyszałem różne dziwne rzeczy... Ostatnio śmierciożercy się uaktywnili. Zresztą sami o tym wiecie, prawda? Finał mistrzostw, Mroczny Znak... Słyszeliście o zaginionej czarownicy z Ministerstwa Magii?

                 — Berta Jorkins, prawda? – odezwała się Leila, a Black pokiwał głową.

                 — Zniknęła gdzieś w Albanii, właśnie tam gdzie podobno widziano Voldemorta. A przecież ona na pewno wiedziała o Turnieju Trójmagicznym, prawda? 

                 — No tak, ale to trochę nieprawdopodobne, żeby od razu natknęła się na Voldemorta, nie uważasz? – spytał Potter.

                 — Słuchaj, Harry, ja znałem Bertę Jorkins – rzekł ponuro Syriusz. – Była ze mną w Hogwarcie, parę klas wyżej ode mnie i twojego taty. Straszna idiotka. Bardzo wścibska, ale rozumu ani za grosz. A to nie jest dobre połączenie. Według mnie, bardzo łatwo wciągnąć ją w pułapkę. 

                — Więc Voldemort mógł się dowiedzieć o turnieju – zrozumiała Blackówna. – To chcesz powiedzieć? Uważasz, że Karkarow nadal jest jego sługą.

               — Nie wiem – powiedział powoli Syriusz. – Po prostu nie wiem... Karkarow wydaje się być człowiekiem, który nie zrobi niczego, jeżeli nie ma pewności, że ma mocne plecy. Ale ktokolwiek wrzucił nazwisk Harry'ego do Czary Ognia, zrobił to w jakimś celu, a tak mi się zdaje, że ten turniej to bardzo dobra okazja, żeby zaatakować i upozorować wypadek...

              — Z mojego punktu widzenia to naprawdę znakomity plan – przyznał ponuro Harry. – Będą sobie stać i przyglądać się spokojnie, jak smoki odwalają za nich czarną robotę. 

              — No właśnie... te smoki – powiedział szybko Syriusz. – Na smoki jest pewien sposób, Harry. Zapomnij o zaklęciach oszałamiających, smoki są bardzo silne i mają za dużo magicznej mocy, żeby je pokonać jednym oszałamiaczem. Trzeba z pół tuzina czarodziejów, żeby pokonać smoka. Ale możesz tego dokonać. Jest pewien sposób, jedno dość łatwe zaklęcie. Po prostu... 

              Nagle Leila usłyszała za plecami czyjeś kroki. Gestem uciszyła chłopaków. Ktoś schodził po spiralnych schodach prowadzących do sypialni. Serce zaczęło łomotać jej w piersi. Spojrzała z przestrachem na Syriusza, a potem na Harry'ego, który syknął cicho do Blacka:

                — Znikaj! Uciekaj! Ktoś idzie! 

              Leila i Harry równocześnie zerwali się na równe nogi, zasłaniając sobą kominek, w obawie, że ktoś mógłby zobaczyć Syriusza. Oboje byli świadomi ryzyka, jakie niosło ze sobą spotkanie z Blackiem. Wiedzieli, że gdyby coś się wydało Ministerstwo nie dałoby im spokoju. Ciche pyknięcie uświadomiło im, że Syriusz zniknął. Krukonka odetchnęła z ulgą. Ktokolwiek postanowił się wybrać na spacer o pierwszej w nocy, nie pozna ich sekretu...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro