Wiersz 11 (mój)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To znowu on!- stan pustki.
To znowu one!- trzęsące dłonie.
To znowu...!
"Uspokój się, oddychaj".
Głos rozsądku? Czy przy moim stanie powróciły zdrowe zmysły?
"To nic! Na nic ci się zda!"
Drugi głos? Zupełnie inny... Czyżby głos zguby? Nieistotne pytanie. Znam odpowiedź.
"Zrelaksuj ciało. Zrelaksuj umysł"
Ten dźwięk, przyjemny ton. Rozsądek.
"Zapomnij! Przepadnij, po to jesteś!"
Zgrzyt, szorstki ton. Zguba.
"Stój! To będzie boleć...?"
Kolejny głos? Drżący, przygaszony... Czyżby strach?
"I po cóż to komu!"
Czwarty? Głośny, władczy - gniew?
"Zrób krok! Twoja radość. Twoja chęć!"
Taki motywujący głos. Jakby ktoś właśnie ciągnął me dłonie, wyznaczając właściwą ścieżkę. W jednej chwili powstał szum:
"Zrób to! Zrób!"
Amok, trans, zguba... Przepaść. Piękna otchłań, przyozdobiona pięknym kwieciem i marmurem. Gdzieniegdzie z lekka złotem pociągnięte. Piękne! Piękne! Jeden krok wprzód. Drugi. Trzeci! I... I, kogóż słyszę? Tak cicho, niczym szept przez tłum. Zatrzymuje się i słyszę:
"Stój! Zostań wśród nas! Bądź żywa, bądź ciepła!"
Nie rozumiem tych słów. Krok wprzód. Ostatni... Wtem, czuję znajome ciepło ramion. Ramion tej jednej, jedynej. Tak też przemówił głos nadziei.

        



                             Dedykowane jednej osóbce...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro