Prawa kobiet - patriarchat

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ciężko powiedzieć, jak to się stało, że zaczęto traktować kobiety jako gorsze. Ta plaga ciągnie się za nami od zawsze, od najbardziej zamierzchłych czasów, dlatego wręcz niemożliwością jest określić dokładną datę. Z pewnością da się wskazać swego rodzaju kamienie milowe w tej sprawie, społeczeństwa bardziej i mniej toksyczne, lata lepsze i gorsze... ale jak to się wszystko zaczęło?

Cóż, tego nie wiem. Nie jestem w stanie opowiedzieć wam, jak traktowano nas w starożytności i dlaczego tak się działo, mogę jednak z całą pewnością określić, że największym winowajcą tego modelu społeczeństwa i rodziny jest... religia.

Nie chcę obrażać niczyich uczuć. Nie chcę wskazywać, że religie, zwłaszcza takie jak chrześcijaństwo, islam i judaizm, przyczyniają się do zła. Nie chcę, bo sama jestem osobą wierzącą. Nie uważam siebie za katoliczkę, ale za chrześcijankę już tak. Wiem, jak religia jest ważna dla sporej części z was... ale chcę też, żebyście zwróciły uwagę na jedną rzecz. Religia, choć sama w sobie zła z pewnością nie jest, przyczynia się do ludzkiego nieszczęścia. Nie dlatego, że coś może być nie w porządku z doktrynami, które głosi, absolutnie nie. Problem leży w nas – ludziach. I w tym, w jaki sposób te doktryny interpretujemy, nieraz rozumiejąc zupełnie na opak. Przypadki, gdy ktoś tłumaczył Biblię, aby ustawić się w życiu jak najwygodniej, liczy się w milionach. Tacy właśnie jesteśmy – my, ludzie. Każdy dba przede wszystkim o samego siebie... i nie ma w tym niczego złego, dopóki nie zaczyna robić tego czyimś kosztem.

Chciałam w tym artykule przyjrzeć się jednak nie religii, choć będzie ona w pewnym sensie co jakiś czas się tutaj pojawiała. Chciałam przyjrzeć się historii nowożytnej Polski. Temu, w jaki sposób funkcjonowało społeczeństwo naszych przodków, co w dobry sposób tłumaczy, skąd i współcześnie spotykamy się niemal na każdym kroku z okrucieństwem wobec kobiet i dyskryminacją. Chciałam przybliżyć wam, skąd wziął się model tej typowej polskiej rodziny, której głową i żywicielem jest silny mężczyzna, a żona stanowi do niego jedynie ładny dodatek, w pokornym milczeniu dbający o dom i dzieci. Chciałam wam przybliżyć historię, jakiej nie spotkacie w szkolnych podręcznikach. Nasz kulejący system edukacji ma to do siebie, że całkiem sporo niewygodnych faktów wolał przemilczeć.

„Wsi spokojna, wsi wesoła"... Któż z nas nie zna tego cytatu? Każdy w szkole czytać musiał takie lektury, jak „Wesele" czy „Chłopi", prawda? Każdy z nas uczył się o okresie w polskiej kulturze, gdy to głównym zainteresowaniem mieszczaństwa stała się szeroko pojęta tematyka ludowa. „Chłopomania", tak to się właśnie nazywało. Po prostu w pewnym czasie zaczęło naszych przodków ciągnąć do tych przysłowiowych korzeni. Do tego, co naturalne. Do beztroskiego wiejskiego życia, tak spokojnego, radosnego, tak kolorowego... W oczach mieszczan wydawało się to czymś wspaniałym, a i historycy, zwłaszcza ci tworzący szkolne podręczniki, tak to przedstawiają. Jako coś jedynego w swoim rodzaju. Chłopi patrzący na nas z kart książek to naród beztroski, serdeczny i otwarty. To naród, w którym więzi rodzinne i przyjaźń zajmują bardzo ważne miejsce w ludzkich sercach. To naród prosty, ale dzięki temu pozbawiony typowych dla ludzi wykształconych zmartwień. To naród żyjący chwilą, śpiewający, tańczący i śmiejący się bez ustanku...

Ha! Guzik prawda, moi drodzy.

To absolutnie nie było tak. Choć niewolnictwo w Polsce jako takie zakończyło się – według historyków – wraz ze schyłkiem średniowiecza, to wcale nie było tak kolorowo, oj nie... Choć nie mówi się już od tego czasu o niewolnikach, aktualne staje się nowe określenie: „ludzie niewolni".

Nie było szczęścia, kolorów, serdeczności. Nie było próżnowania w cieniu drzew i zabawy do rana. Było natomiast cierpienie, ciągły strach i przejmujące zmęczenie pracą ponad siły, wykonywaną pod czujnym okiem sprawującego nad wsią pieczę szlachcica. Lub jego pośrednika, bo w większości przypadków nie wypadało, by szlachetny pan samodzielnie zajmował się takimi sprawami. Miał od tego specjalnych nadzorców, nie musiał wcale brudzić sobie rąk ani marnować czasu. Nawet od wymierzania powszechnych kar cielesnych miał swoich ludzi... zwykle również wywodzących się z gminu. Z chamstwa, jak to określano. Tak to wyglądało przez cały okres trwania pańszczyzny... ale o tym jeszcze za chwilę.

Czym jest dla nas patriarchat? Dobrze znamy ten motyw z religii. To właśnie z Biblii został zaczerpnięty do codziennego życia, i to w taki sposób, by nikt nie miał wątpliwości, że właśnie tak wygląda właściwa, uświęcona przecież przez Boga kolej rzeczy. To absolutna władza dobrego pana, kreującego się na troskliwego ojca, nad wdzięcznymi mu poddanymi, zamienianymi w dzieci. Pan-ojciec jest kimś, kto pilnuje, by jego dzieciom nie stała się krzywda, lecz również wymierza im kary. To ktoś, kto stoi wyżej w hierarchii, ktoś posiadający specjalne predyspozycje do sprawowania władzy, można powiedzieć, że wręcz namaszczony w tym celu. Jego dzieci są szczęśliwe, czując nad sobą jego wspierającą obecność. Są szczęśliwe, mając kogoś, komu mogą się podporządkować, kogoś, kto zapanuje nad nimi, wskaże, jak powinny postępować. Są mu za to wdzięczne i nawet pański gniew przyjmują jako w pełni zasłużony. Dobrze znają swoje podległe miejsce...

Ale wiecie, że tak właśnie opisuje się cechy społeczeństwa typowo niewolniczego?

Pan, ojciec – w tym przypadku szlachcic posiadający określone ziemie – stanowił nad nimi władzę absolutną. Poddani mu chłopi, jego dzieci, nie byli może własnością w takim sensie, w jakim rozumiemy niewolnictwo – nie można ich było sprzedać na specjalnym targu, jak na przykład czarnoskórych robotników w Stanach Zjednoczonych. Teoretycznie byli więc ludźmi wolnymi, zakładali własne rodziny, mieli nawet spłachetek ziemi, którą uprawiali dla własnych potrzeb, mieli zwierzęta gospodarskie i kawałek dachu nad głową... lecz w praktyce właściciel wsi mógł z nimi zrobić, co tylko zapragnął. Mógł zabronić im podróżowania. Mógł decydować, ile czasu poświęcają pracy na jego polach. Niejednokrotnie zdarzało się, że pańszczyźniacy robili u swego pana przez większość tygodnia, od wschodu, do zachodu słońca. A pan miał do nich całkowite prawo. Majątek szlachty nieraz liczyło się przecież w podległych duszach, a wsie sprzedać można było w ramach sojuszu.

Pan mógł odebrać im zwierzęta gospodarskie. Mógł odebrać im dom i nieliczne osobiste przedmioty, by zmusić do posłuszeństwa. Chłostą zaś karano za byle przewinienie. Razy rozdzielano nadzwyczaj chętnie, teksty źródłowe aż kipią od wspomnień brutalnego okaleczania. Jak to określił Kacper Pobłocki w swojej książce „Chamstwo", którą zresztą serdecznie polecam, historia chłopów i ich cierpienia zapisana była na ich plecach. Karze podlegało wszystko – spóźnienie do pracy, zbytnia służalczość, zbytnia odwaga, opieszałość w wykonywaniu obowiązków. Chłopi w Polsce w tamtych latach nie mieli żadnych praw do nietykalności osobistej. Wciąż byli poddanymi, podporządkowanymi brutalnej władzy...

No i tu właśnie dochodzimy do najważniejszej rzeczy. Bo jedynym miejscem, gdzie taki człowiek mógł z niewolnika stać się ponownie człowiekiem, gdzie dzierżyć mógł władzę absolutną, podbudowującą jego ledwo zipiące poczucie własnej wartości, był jego dom. To na rodzinie mógł sobie później, brzydko mówiąc, odbić.

Już od dawien dawna istniał podział na zawody męskie i kobiece. Pańszczyzna, choć kojarzy nam się głównie z uprawą roli, tak naprawdę skupiała się na tysiącu innych rzeczy. Pańszczyznę odpracowywali również kowale, rzemieślnicy, a także... no właśnie, służący. Zawodami męskimi były ciężka praca w polu, wykonywanie przydatnych narzędzi, rąbanie drwa. Zawody kobiece zaś skupiały się wokół prania, naprawiania odzieży i usługiwania. A usługiwanie w tamtych czasach, zwłaszcza usługiwanie w szlacheckim dworze, było najgorszym spośród wszystkich zawodów. Osobę służącą traktowano jak prawdziwego niewolnika wśród ludzi niewolnych. Służka znajdowała się na samym dole społecznej drabiny i nie mogła liczyć na szacunek od nikogo. To ona spotykała się z nieustannymi drwinami, to z nią pan mógł uczynić, cokolwiek mu się podobało. Na wsparcie, zrozumienie i po prostu bycie człowiekiem nie mogła liczyć nawet we własnym domu, bo chłopi również postrzegali ją jak niewolnicę. Służka miała mniej praw od zwierząt, od bydła, które w tamtych czasach wbrew pozorom darzono ogromnym szacunkiem, na równi z członkami rodziny.

Faktycznie to większość domowych spraw zależała właśnie od kobiet. To one wykonywały lwią część prac, to one musiały nad wszystkim czuwać, o wszystko dbać. Tak pisał Łukasz Gołębiowski, badacz polskiego ludu: „Płeć żeńska wszelką domową posługę dopełnia: oblepia chaty, jeść gotuje, pokarm w pole mężczyznom wynosi, bieliznę szyje i pierze, nabiał z krów, kóz i owiec zbiera, ptastwo domowe pielęgnuje, ogrody kopie, zasiewa i piele, jarzyny wykopuje, konopie swoje i dworskie urządza, motki do dworu przędzie. Zamieść, uprzątnąć i wybielić chałupę szczególnym wieśniaczek jest obowiązkiem. Idą jeszcze do żniwa ozimego i do wiązania w czasie pokoju jarego ziarna, często z dziećmi przy piersiach. Najraniej wstają, najpóźniej zasną". Kobiety wykonywały taką masę czynności, a nie spotykała ich za to żadna wdzięczność, bo wszyscy najwyraźniej wychodzili z założenia, że tak właśnie trzeba. Że to jest właśnie ich obowiązkiem i nie mają prawa się skarżyć. Nawet mąż, choć powinien troszczyć się przecież o rodzinę, być jej wsparciem, traktował swoją żonę... właściwie dokładnie tak, jak jego traktowali okrutni państwo. Tak pisał o tym Jakub Bojko, działacz, publicysta i pisarz ludowy: „Chłop zwykle lubił wysiadywać i pić w karczmie, a żona się mozoliła w domu z dziatwą i gospodarstwem, wyglądając niecierpliwie jego powrotu. Gdy wrócił, robiła mu oczywiście słuszne wymówki, mąż je odpierał słowem, a potem pięścią i kijem. Znane są piosenki potwierdzające one wywody. Na przykład >Za co będę miał, za to będę pił, przyjdę do domu, będę babę bił<".

Skoro dom był jedynym miejscem, w którym chłop sprawował całkowitą władzę, odbijało się to na jego rodzinie. Człowiek regularnie bity i zastraszany, żyjący w nieustającej obawie o własne życie, nie ma prawa zachowywać się logicznie i jak powietrza łaknie czegokolwiek, co sprawiłoby, że znowu poczułby się człowiekiem, od którego cokolwiek zależy. Skoro rodzina była jedynym do tego odpowiednim gruntem...

Pan sprawował absolutną władzę nad chłopem. A chłop sprawował absolutną władzę nad swoją rodziną, w tym żoną. Oto fragment reportażu z 1902 roku: „W Polsce, we wszystkich trzech zaborach, przewaga znajduje się po stronie męskiej – przewaga łagodzona zwyczajem w sferach towarzyskich wyższych, prawie nieograniczona w niższych. Bijanie, vulgo >pranie< bab przez mężów uważa się za rzecz zwyczajną. Mężowie nie przypuszczają, ażeby im nie wolno być miało kobiet ich wygrzmocić od czasu do czasu". Tak pisał o tym historyk Tomasz Wiślicz: „Ówczesna opinia wiejska z dużą wyrozumiałością odnosiła się do awantur i >zwykłego< bicia żon. [...] Dopuszczalny poziom brutalności był bardzo wysoki". Jan Rak zaś tłumaczył to w ten sposób:

„Za co mąż żonę tera?

Bo bez myśli pera.

Wciąż go mową nudzi,

W budzie psa obudzi.

Pochwały sobie daje,

Domowników hańbi, łaje.

Rada by rządziła,

Gdyby zdolna była.

Lecz ci trudno o to,

Zwadliwa istoto!...

Choćby urodliwa była,

Omiń ją, gdy pyra!"

Jednym słowem: powodem bicia kobiet było to, że miały odwagę posiadać i wyrażać własne zdanie. Że odważały się wyjść poza schemat uniżonej, bezwolnej niewolnicy. Że odważyły się mówić!

Szlachcice nie byli lepsi. Jako że pan posiadał wyłączną władzę nad wszystkimi poddanymi mu chłopami, kobiety nie były przecież żadnym wyjątkiem. Pan mógł zadecydować, które z urodziwych dziewcząt pracowały we dworze. Które z nich jakie wykonywać będą obowiązki, które zasłużą sobie na lepsze traktowanie... choć i to lepsze traktowanie nie było wcale takie piękne, bo przypominało zwyczaje haremowe, a nie wdzięczność względem dobrze się sprawującej służby. Kobiety nie mogły odmówić panu, który chciał je wykorzystać seksualnie. Ba! Ojcowie nie mieli prawa odmówić panom, gdy ci żądali wydania ich córek. Znane są przypadki, gdy próbowali stawiać opór, lecz nigdy nie skończyło się to dla nich dobrze. Po młodą, piękną kobietę w każdej chwili mogli przyjść ludzie pana i zabrać ją do dworu, gdy pan wyraził takie życzenie. Pan był przecież dobroczyńcą, pan robił dobrze, zwracając uwagę na biedne dziewczęta, dziewczęta zaś są przecież panu wdzięczne... bo to zaszczyt, że padło właśnie na nie, prawda? Była nawet taka ludowa przyśpiewka, w której pan stłukł siedzącej przy strumieniu dziewczynie dzban. Ona zaczęła rozpaczać, on ze wszelkich sił próbował ją pocieszyć. Odmawiała pieniędzy, odmawiała koni, odmawiała karety i służącej, wciąż szlochała nad rozbitym dzbanem. Wreszcie przyparty do muru pan oferuje jej siebie i tej wspaniałej propozycji dziewczyna odmówić przecież nie może. Tak się piosenka kończy:

„Chwała Bogu z wysokości,

żem dostała jegomości;

za dziurawy dzban, dzban

dostał mi się pan"

Tu nie ma słowa o gwałcie. Nie ma słowa o tym, że przecież szlachcic sam stworzył pretekst, specjalnie dzban tłukąc. Nie ma tu krzywdy, jest tylko ta opiewana dobroczynność na samym końcu. Zauważcie, że nawet w literaturze z tamtego okresu, zwłaszcza tej popularnej wśród szlachty, bardzo popularny był motyw seksualnych łowów, w których szlachetny mężczyzna wybierał się do lasu, na przykład na polowanie, a zamiast zwierzyny spotykał urodziwą dziewczynę, którą próbował zdobyć, jak trofeum. Tym właśnie kobiety dla mężczyzn były. Albo popychadłami, które posprząta, upierze i naprawi bez zbędnego gadania, bo jak gada, to można ją naprostować, albo obiektami zwierzęcego, jedynie cielesnego pożądania, odłączonego od wyższych uczuć.

Najgorsze jest to, że wśród mieszczaństwa nie działo się wcale lepiej. Dziewczyna bez majątku i bez domu stawała się nikim. Takie dziewczęta miały tylko jedno wyjście z sytuacji: nająć się do służby. Tak pisała żydowska służąca Etla Bomsztyk: „Nieopisanie ciężki był los tych dziewcząt, które nędza wygnała z domu, ze wsi i miasteczek. W mieście, nie mając dachu nad głową i pozbawione możności zarobienia na utrzymanie się, gdyż panowało bezrobocie, zmuszone były iść na ten niewolniczy kawałek chleba". W jednym z rządowych dokumentów z okresu międzywojennego czytamy: „Nie ma pory dnia i nocy, w których ta biała niewolnica nie była obowiązana i zmuszana do pracy". Takie dziewczęta robić musiały wszystko – całą dobę wyczekiwać z wiaderkami na deszczówkę w miastach jeszcze nieskanalizowanych, prać, sprzątać, prasować, opiekować się dziećmi... a państwo odbierali im dosłownie wszystko, włącznie z imieniem. Te dziewczęta traciły własną tożsamość, bo państwo nazywali je tak, jak mieli na to ochotę – Marysiami, Kasiami, Zosiami, jak im było wygodnie, nie zważając lub nawet nie pamiętając ich prawdziwego miana.

To jest właśnie patriarchat. To jest męska władza absolutna. To jest model społeczeństwa propagowany przez religię, czy może raczej przez tych, którzy rozumieć pragną ją po swojemu, w taki sposób, by ukazać własną wyższość. I choć nie każdy zdaje sobie z tego sprawę, współcześnie jest w naszym kraju wciąż absurdalnie wręcz silny. Motyw ojca sprawującego pieczę nad całą rodziną wgryzł się wręcz w naszą tożsamość narodową, pochwalany i niemal opiewany od wielu, wielu lat. Nie szukając daleko, ciągnęło się to przecież nawet w czasach Polskiej Republiki Ludowej. Wtedy również kobieta była jedynie dodatkiem do męża. Owszem, miała już więcej do powiedzenia, bo każde społeczeństwo, nawet tak konserwatywne jak nasze, musiało się w większym lub mniejszym stopniu podporządkować nurtowi zmieniającego się świata, ale nadal to na nas spadała ogromna część domowych obowiązków, jeśli nie wszystkie. I tak jest nadal. Nadal w jakiś sposób ciągnie nas do motywu silnego, męskiego ojca, potrafiącego wpaść do domu po całym dniu w dobrze płatnej pracy i zaprowadzić porządek. Nadal to na takiej symbolicznej postaci większość Polaków opiera sposób budowania i funkcjonowania własnych rodzin. Związki, w których nie ma jasno określonej męskiej dominacji, w których mąż traktuje swoją żonę na równi ze sobą, nadal są rzadkością i nieraz budzą u ludzi... śmiech. Politowanie. Bo przecież taki mężczyzna, który pozwala się babie rządzić, nie jest wcale mężczyzną, tylko pantoflarzem, nie?

To jest przerażające, jak głęboko w nas to utkwiło. Sam podział na zawody męskie i kobiece wciąż jest aktualny. Nie szukając daleko, kobiety w Polsce mogą pracować na stanowisku maszynisty od jakichś... sześciu lat. Wcześniej było to wręcz nie do pomyślenia. Owszem, mogły być konduktorkami, kierowniczkami pociągu, ale maszynistą? Żadnemu pracodawcy nawet na moment nie przemknęłoby przez myśl, żeby się na coś takiego zgodzić. Nadal istnieją zawody, w których kobiet się nie spotyka. Nadal w swojej pracy jestem traktowana jak bardzo interesujący eksponat w muzeum, który wszyscy pragną obejrzeć i jeszcze najlepiej pomacać, by się upewnić, że jestem prawdziwa. Nadal wszystkim szczęka opada do samych kolan, gdy dowiadują się, że nie pragnę mieć dzieci, a domem zajmuję się w takim samym stopniu, jak mój facet. Nikt nie ma przy mnie odwagi zaznaczyć, że taki podział obowiązków jest nienormalny, bo to przecież rzecz kobieca ugotować obiad, posprzątać, pozmywać, uprać i uprasować, ale przecież nikt nie jest aż tak wyśmienitym aktorem, by zdołać ukryć wątpliwości. Każdy zawaha się na chwilę, zanim powie wymuszone: „no i bardzo dobrze, radzisz sobie z chłopem!". Nadal na każdym kroku widzę rodziny, które funkcjonują w sposób, na jaki nigdy bym się nie zgodziła...

Może kilka przykładów? Proszę bardzo. Nie szukając daleko, mam takich sąsiadów. Kobieta nie pracuje, mężczyzna jest nałogowym alkoholikiem, pod nogami podczas głośnych kłótni plącze im się dwójka małych dzieciaków.

Moja korepetytorka z czasów szkolnych. Podczas gdy ona pracowała i tłumaczyła ścisłe przedmioty takiemu naukoopornemu matematycznemu zeru, jak ja, jej mąż próbował zajmować się domem. Potrafił wejść do pokoju w czasie tych zajęć i spytać, gdzie są kubki (w jego własnym mieszkaniu!) lub poprosić znudzonym tonem, by znalazła dzieciom jakieś zajęcie, bo się nudzą. Gdy zdarzyło mu się wyjść do sklepu, wykonywał przynajmniej trzy telefony z prośbą o wytłumaczenie, gdzie znajdują się regały z konkretnymi produktami.

Mam też taką rodzinę. Mąż nie pozwolił swojej żonie pracować, bo... No, w sumie nikt nie wie dlaczego. Nie pozwolił, i tyle. Pewnie miało to swój ukryty cel, bo kobieta bardzo chętnie by od niego odeszła, gdyby tylko miała jakieś oszczędności i szanse na utrzymanie się. Przemyślny spryciarz, nie?

Nawet w pracy takiego spotkałam. Chętnie mnie pytał o to, jak rozwiąże się moja kariera zawodowa, jeśli nagle zapragnę założyć rodzinę, i ogólnie co mój facet na to, jaki mam zawód. Odpowiadałam na pytania, no bo czemu nie? Przynajmniej nareszcie natrafiłam na kogoś, kto za mnie podtrzymywał temat, a nie obrażał się, że jestem mało rozmowna. W pewnym momencie jednak brutalnie mi uświadomił, że on by swojej żonie nie pozwolił i że jego żona dobrze wie, że powinna zajmować się domem. I że to podobno akceptuje. Jeśli tak, no to pięknie, ale... koleś był w sumie niewiele starszy ode mnie. Miał może trzydzieści lat, na pewno nie więcej. Moje pokolenie, a z takimi poglądami.

Takie przykłady mogłabym wymieniać latami. Gdzie się nie obejrzeć, nie ma szans, by twój wzrok nie padł na kogoś, kto potwierdza wciąż żywą ideę patriarchatu. Choć bicie kobiet jest już karalne w takim samym stopniu, jak mężczyzn (a przynajmniej tak jest według prawa, no bo jak wychodzi w praktyce, wszyscy wiemy), to nagłówki artykułów rodzaju „Mąż skatował żonę" nie wywołują w nas szoku. Nie reagujemy na nie z głośnym „nie! To niemożliwe!", bo dobrze wiemy, że to się dzieje. Często. Zbyt często. To się w nas wżarło jak trujący kwas, opanowało społeczeństwo jak poważna choroba... Pozostaje tylko liczyć na to, że nie jest nieuleczalna.

Nie wykluczam, że jeszcze kiedyś do tego tematu wrócę. Nie wykluczam, że nie sięgnę po większą ilość tekstów źródłowych i zrobię z tego poważniejszą serię, bo w tym temacie wiele jest do opowiedzenia i wyjaśnienia. W nas samych tak wiele jest do zmienienia...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro