Rozdział 10 Alios

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nanatsu no taizai opening 1

– Talia –

– Szkarłatna Królowo? – powtórzyłam. – Władam wampirami?

Służka skinęła głową.

– Oczywiście, moja pani, a teraz musimy jak najszybciej wracać – rzekła z pośpiechem. – Wszyscy na ciebie czekają.

Wiatr się zerwał, a postać kobiety zaczęła się rozmazywać tak samo jak świat wokół. Chwilę później miejsce, w którym byłam uległo całkowitej zmianie. To nie było już podwórko, a jakaś sala z długim stołem. Siedziałam na samym szczycie, a po moich bokach znajdowały się dwie postacie. Jedną z nich już widziałam. Była to kobieta, która opowiedziała mi wcześniej tę dziwną historię.

– Córeczko, jak się czujesz? – spytała niespodziewanie piękność z boku. – Słyszałam, że ostatnim czasy nie sypiasz zbyt dobrze – szepnęła z troską.

Odruchowo napiłam się zawartości złotego kielicha. Tak jak wcześniej, uważa się za moją matkę. Wężu... Dlaczego mnie tu zabrałeś? Może rzeczywisty świat jest zły, lecz chyba wolę przebywać w nim niż tutaj. Z zamyślenia wyrwała mnie dłoń kobiety na moim ramieniu. Przeszły mnie dziwne dreszcze, ale nie odepchnęłam jej.

– Dziękuje matko za twą troskę, lecz czuję się znakomicie – oznajmiłam, nie kontrolując tego, co opuściło moje usta. Nie miałam władzy nad tym, co mówiłam i trochę mnie to przerażało.

Zapanowała cisza, która była dziwnie odprężająca. Westchnęłam cicho, kierując swój wzrok na talerz. Widząc, co ma być moim posiłkiem, uniosłam brew do góry. To było serce – po zapachu stwierdziłam, że ludzkie – otoczone krwią. Najdziwniejsze jednak było to, że patrząc na "posiłek" nie czułam się zaskoczona ani nie miałam odruchów wymiotnych. Był to dla mnie normalny posiłek – przynajmniej tak mi się wydawało. To takie dziwne... Wszystko wokół wydaje się być takie znajome, ale nie wiem dlaczego. Przez tego cholernego węża mam mętlik w głowie.

– Córeczko, na pewno wszystko w porządku? – spytała po raz kolejny.

Wyglądała na zmartwioną. Nie wiedziałam, co mam jej powiedzieć. Jeśli oznajmię jej i wszystkim zgromadzonym, że nie wiem, kim są i gdzie jestem, to uznają mnie za zdrowo walniętą.

– Tak, martwię się po prostu traktatem. Obawiam się, że walka z ludźmi i wilkołakami, może nas osłabić – tak jak wcześniej słowa same opuszczały moje usta. Mimowolnie wzięłam widelec do dłoni i nabiłam na niego kawałek organu. Powoli zaczęłam go przeżuwać, a wampiry milczały jak zaklęte.

– Ludzie są głupi, moja pani – wycedził starszy mężczyzna. – Sprzymierzyły się z tymi psami, a teraz jeszcze grożą nam wojną. To czyste beszczelstwo! – ryknął, a ja jednym spojrzeniem uciszyłam go.

Potrzebowałam ciszy, by przemyśleć obecną sytuacje, choć nie wiedziałam czego ona dotyczy. Czułam się tak jakby w moim ciele żyły dwie osoby. Jedną jestem ja, a drugą osoba, którą nazywają Szkarłatną Królową. Nagle wstałam ze swojego miejsca, a reszta wyprostowała się.

– Zwołajcie radę, mam zamiar porozmawiać z naszymi „kochanymi" sojusznikami – oznajmiłam stanowczo, po czym nie czekając na nic, wyszłam z jadalni.

Minęła chwila, a ja znów znalazłam się w całkiem innym miejscu. Była to polana skąpana we krwi. Rozejrzałam się. Ucieszyło mnie to, że po raz pierwszy moje ciało zrobiło to, co chciałam. Nagle przede mną pojawił się mężczyzna posobny do Wilczego Króla. Poczułam jak po mojej skórze przechodzą dreszcze. Co on tu robi? Dlaczego go widzę? Jego budowa ciała, oczy, rysy twarzy i jej wyraz, były takie same jak wilka, które już zdążyłam poznać, lecz ubiór mężczyzny był dziwny. Wyglądał jak jakiś rycerz, a nie współczesny wilkołak. W oczach jasnowłosego pojawił się dziwny błysk. Postawiłam jeden krok w tył, chcąc zwiększyć między nami odległość.

– Talio, boisz się mnie? – spytał z rozbawieniem.

Uniosłam wyżej brwi. Co tu się dzieję?! Wbrew sobie podeszłam do niego. Ramiona wilka otoczyły moje ciało, a ja wtuliłam się w jego tors. Chwila! Dlaczego ja przytulam tego palanta?!

– Nie, Monterde, nie boję się ciebie – rzekłam, czując jak łapie mnie za podbródek. Spojrzałam na leżące obok ciało i poczułam nagłą wściekłość. No nareszcie, będę mogła uderzyć tego idiotę! – Dlaczego zabiłeś moich podwładnych, Aliosie?! – ryknęłam, odpychając go. Co...?! Dlaczego zachowuję się tak dziwnie?

Myślałam, że tak jak zwykle nic to nie da, lecz myliłam się. Wilkołak odleciał parę metrów do tyłu, uderzając plecami w drzewo. Wypluł trochę krew, po czym spojrzał na mnie z mina drapieżcy.

– Taką właśnie cię zapamiętałem... – oznajmił, powoli się prostując i ścierając krew z twarzy. – Waleczną, upartą i pewno tego, co chce osiągnąć – wyszeptał z zachwytem w oczach.

Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy, a złość nagle wyparowała. Byłam smutna, wręcz zrozpaczona, lecz nie mogłam pojąć, dlaczego? To wszystko wydaję się być takie nierealne, dokładnie jak ten wąż.

– Ty też... jesteś taki jak kiedyś. Bezlitosny, ale wiecznie wierny.

Alios postawił krok w moją stronę, a ja wystawiłam przed siebie dłonie.

– Nie podchodź – rozkazałam. – Mimo, że kiedyś łączyła nas wielka miłość teraz...

Jaka miłość?! Że niby ja i ten wilkołak...? Nie! Ktoś tu sobie lubi ze mnie żartować. Nigdy nie pozwoliłabym, by ten pies... Ach... Na samą myśl o tym, przechodzą mnie dreszcze.

– Teraz jest tak samo, Talio. Nie obchodzi mnie ta klątwa! – krzyknął, chcąc podejść.

Machnęłam dłonią, a odgrodziła nas zielona bariera. Wytarłam łzy z twarzy i posłałam swojemu towarzyszowi smutny uśmiech.

– Mylisz się – oznajmiłam. – Dopiero za dwudziestym razem będzie nam dane żyć ze sobą na wieki. Tylko wtedy wojny i kłótnie naszych rodów, będą mogły okazać się przeszłością. To tego czasu... – pochyliłam się, wyciągając miecz. Dwudzieste spotkanie... Słyszałam kiedyś legendę, która o czymś takim mówiła. Opowiadała chyba o losie dwójki kochanków, którzy rozgniewali pewną wiedźmę i ta ich przeklęła. – Musimy walczyć! – krzyknęłam, po czym z nadludzką prędkością zaatakowałam wilkołaka.

Czułam dziwny ból w sercu, a pole mojego widzenia zostało zasłonięte przez dziwne światło. W chwili, kiedy znikło, zobaczyłam tę samą polanę, lecz tym razem siedziałam na ziemi, trzymając na swoich kolanach głowę ledwo dychającego Aliosa. Po moich policzkach płynęły łzy, a z ust wydobywał się szloch.

– Dlaczego...? Dlaczego się nie broniłeś?! – pytałam zrozpaczona. – Zawsze... To ty pozwalasz się zabić! Z jakiego powodu wybuchła ta wojna? Ludzie, wilkołaki i wampiry... Nic się dla mnie nie liczy, oprócz ciebie! Więc dlaczego?!

Mężczyzna dotknął dłonią mojego policzkach i pogłaskał go.

– Jeszcze tylko dwa razy... – szepnął prawie, że nie słyszalnie. Zakaszlał, wypluwając trochę krwi. – Nasze kolejne spotkanie będzie ostatnim, podczas którego jedno z nas będzie musieć zginąć... A później... Wreszcie... będzie nam dane... żyć razem... – przypomniał, zamykając oczy.

Zapłakałam głośniej, obserwując jak jego ciało zaczyna zmieniać się w pył. Patrzyłam na unoszące się drobiny z bólem w sercu. Zamknęłam oczy, a wtedy ujrzałam inne obrazy. Przedstawiały one moja zapłakaną twarz i moje samobójstwo. Przebiłam sobie serce sztyletem, chwilę po śmierci Aliosa.

CDN

Tylko jedna osoba była blisko odgadnięcia o co mniej więcej chodzi, ale dlaczego Talię i Aliosa to spotkało? Wszystko się jeszcze wyjaśni ;)

(Data opublikowania tego rozdziału: 22.09.17r)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro