Rozdział IX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poniedziałek nastał niesłychanie szybko, Crystal nie zdążyła nawet zauważyć, jak ten czas szybko zleciał. Zaraz po sobotniej rozmowie z McGonagall popędziła czym prędzej do swojego dormitorium, gdzie pozostałą część weekendu poświęciła na zaplanowaniu... No cóż, na zaplanowaniu wszystkiego. To zadanie nie było łatwe samo w sobie, a i tak Lupin na każdym kroku napotykała przeszkody, których prowodyrem był nie kto inny, jak Elizabeth Tomson-Jones. Crystal wychowana w domu o skrajnie niewielkim metrażu, nauczona była szanować czyjąś prywatność, liczyła więc, że jeżeli zasłoni się szczelnie z każdej strony łóżka kotarami, to stworzy dla siebie azyl nie do zdobycia. Jednak najwidoczniej ona i Lizzy bardzo się różniły jeżeli chodzi o sposób myślenia. Elizabeth wzięła sobie za punkt honoru, by na siłę uszczęśliwić całe dormitorium Gryfonek i urządzić wielkie zapoznanie z nową uczennicą. Wręcz siłą wyciągnęła Chris z jej twierdzy, burząc przy tym porządek w jej notatkach i przedstawiła ją ich współlokatorką. Jane, Grace i Jo, o których wspominała podczas uczty Lizzy, okazały się być trzema wręcz identycznymi dziewczynami, jakby wszystkie były siostrami, o niezwykłej umiejętności zadzierania nosa. I na tyle na ile Chris ufała swojej intuicji, a ufała jej całkowicie, to wyczuła, że z tymi dziewczynami nie chce mieć zbyt wiele wspólnego, w przeciwieństwie do Liz, która skakała między nią a wielką trójcą trajkocząc niezrozumiale kolejne nieistotne fakty z życia każdej z nich. Crystal nie wiedziała, która z trzech panienek jest prefektem, która ma ojca w narodowej drużynie czegośtam ani która może pochwalić się samymi wybitnymi z zeszłorocznych SUMów. Informacji, które wylała z siebie Tomson-Jones, było za dużo, a i Lupin nie wykazała się zbyt dużym wysiłkiem by okazać jakiekolwiek zainteresowanie. Ich zapoznanie nie trwało długo, bo po krótkim przywitaniu, na które zdobyła się Crystal, dziewczyny najwidoczniej urażone brakiem atencji lub po prostu rozczarowane normalnością tej dziwnej, spóźnionej uczennicy, oznajmiły, że idą oglądać pierwszy trening tego czegośtam. Lizzy była niepocieszona rozwojem sytuacji. Crystal wyczuła, że dziewczyna nie wie czy powinna zostać z nią, czy potulnie ruszyć za koleżankami. Cóż, dla Lupin nie miało to wówczas żadnego znaczenia, chociaż po chwili pożałowała tego, że jednak z nią została. Gryfonka zasypywała ją miliardem pytań o błahe sprawy, z czego większość miała związek z jej datą urodzenia, na podstawie której tamta ustaliła jej numerologiczną liczbą życia, sen jaki miała minionej nocy oraz odczucia odnośnie fascynującej aury Jo. Lupin zbywała ją krótkimi odpowiedziami, czasami przemilczała niektóre pytania, pozwalając współlokatorce odpowiedzieć sobie samej i za każdym razem próbowała zagłębić się w swój plan, by dokładnie wyliczyć ile minut w ciągu dnia może spokojnie oddychać i czy w trakcie przerwy będzie w stanie spokojnym krokiem przejść z jednej sali do drugiej. Czuła się osaczona, miała wrażenie, że powietrze którym oddycha, jest gęste od nadmiaru Lizzy Tomson-Jones. Jedynie nocą, kiedy nie mogła zasnąć, czytała podręczniki ojca, przypominając sobie materiał, który z nim przerobiła i po cichu doskonaliła się w najważniejszych zaklęciach.

Poniedziałek zaczął się zaskakująco dobrze, nie licząc jedynie bólu głowy, który z godziny na godzinę stawał się coraz większy, ale to pozwoliła sobie zrzucić na niewyspanie. Od samego rana nie natknęła się na Lizzy, która w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęła, dając Chris odetchnąć od dźwięku jej wysokiego głosu paplającego o bzdurach. Crystal nie zamierzała marnować tego drogocennego czasu. Pełna energii i przepełniona adrenaliną z najnowszym podręcznikiem Eliksirów dla zaawansowanych, ruszyła w stronę lochów, wymieniając w myślach wszystkie znane sobie receptury, a im bliżej była sali, tym bardziej uzmysławiała sobie, jak mało ich w rzeczywistości zna. Tego dnia czekały ją podwójne eliksiry, zaklęcia, starożytne runy, zielarstwo i na sam koniec astronomia. Dziękowała w duchu, że zajęcia wyrównawcze, na które zgodziła się spora część nauczycieli, rozpocznie dopiero od następnego tygodnia, bo do tego wszystkiego musiałaby dołożyć jeszcze dwie godziny obrony przed czarną magią, choć tych zajęć nie mogła się już doczekać. Obawa, że nie podoła wyzwaniu, które sobie obrała, niezmiennie kłóciła się z przekonaniem, że osiągnęła już zbyt wiele, żeby się poddać. Postanowiła, że powinna dać się poznać z dobrej strony, dlatego odpuściła sobie śniadanie i zdecydowała, że będzie pierwsza w sali.

Klasę eliksirów wyczuła już z daleka, gdyby się wyjątkowo skupiła, to nawet z sali wejściowej byłaby w stanie odnaleźć do niej drogę nie otwierając oczu. Intensywne wonie ziół i innych składników mieszały się ze sobą, tworząc najdziwniejszą kompozycję zapachów, jaką kiedykolwiek przyszło jej poczuć. Im bliżej była, tym zapachy stawały się mocniejsze. Poprawiła remusową torbę na ramieniu, zdając sobie sprawę, że wzięła za dużo na dzisiejsze zajęcia i biorąc chyba ostatni głębszy oddech, zapukała do drzwi. Nie usłyszała żadnego zaproszenia, ale mimo wszystko weszła do środka. Zastała jednego z nauczycieli, starszego mężczyznę z lśniącą łysiną i pokaźnym siwym wąsem. Gdy tylko ją zauważył, klasnął wesoło w dłonie i żwawym, prawie skocznym krokiem ruszył między ławkami w jej stronę, świdrując ją swoimi niewielkimi oczkami. W pierwszym odruchu zapragnęła się zaśmiać, bo sposób w jaki się poruszał, kompletnie nie pasował to jego postury, która sprawiała wrażenie, że jedynie jakaś niewidoczna siła utrzymuje go w pionie i nie pozwala by spory brzuch przeważył go na ziemię. Powstrzymała się jednak i uśmiechnęła uprzejmie.

— Dzień dobry, profesorze — odezwała się łagodnie, pamiętając, że warto zrobić dobre pierwsze wrażenie. — Jestem Crystal Owen i będę miała teraz z panem zajęcia.

— Ależ wiem, kim jesteś! Cały Hogwart aż huczy o pannie spóźnialskiej. Sześć lat, prawda? Horacy Slughorn — powiedział, podając jej rękę, którą ona uścisnęła machinalnie. Zastanawiała się, jak długo będzie jej wypominany przyjazd do szkoły dopiero teraz. Była w zamku dopiero trzy dni, a już miała serdecznie dosyć nazywania jej Panną Spóźnialską. Utrzymała jednak uśmiech na twarzy, przyglądając się uważniej profesorowi. Ubrany był w idealnie skrojony, oliwkowy surdut, którego materiał był tak aksamitny, że Chris bałaby się kiedykolwiek dotknąć podobnego, na to narzucił delikatną pelerynę w dość ładnym brązowym odcieniu, a jego buty były tak wypolerowane, że aż lśniły. I chociaż Lupin ubrała tego dnia pełny mundurek, który był przecież niezwykle schludny, to czuła, że przy Slughornie cokolwiek by założyła, to wyglądałaby jak w swoich ubraniach z lasu... Zaobserwowała również, że kiedy mężczyzna mówił, poruszał w dziwny sposób nosem, sprawiając tym samym, że jego sumiaste wąsy zdawały się podskakiwać z każdym słowem. — Toż to dopiero poślizg! Słyszałem, że będziemy się widywać całkiem często.

— Tak, to prawda... Bardzo dziękuję, że zgodził się pan poświęcić swój czas i przygotować dla mnie dodatkowe lekcje — odpowiedziała, wizualizując w swojej głowie plan.

— To żaden kłopot — powiedział, machając ręką i poklepał się po swoim pokaźnym brzuchu. — I tak byłem zmuszony zorganizować zajęcia wyrównawcze dla tych, którzy w tym roku przystąpią do SUMów. Niestety ten rocznik nie odznacza się jakąkolwiek smykałką w dziedzinie eliksirów... Także zapraszam za tydzień we wtorek, zaraz po obiedzie. Zaczniemy od samych podstaw — powiedział z nieukrywaną ekscytacją, jakby spotkania po lekcjach z uczniami były tym, co Slughorna bawiło najbardziej. Crystal kiwnęła ze zrozumieniem, ciesząc się, że nie tylko ona ma jakiekolwiek braki, chociaż możliwe, że jednak największe... Profesor spoważniał jednak nieco i pochylając się w jej stronę, przemówił: — Moja droga, eliksiry są przedmiotem niezbędnym wśród czarodziejów, którzy chcą coś osiągnąć. Nie będę na początku wymagać od ciebie, żebyś tworzyła wywary na wysokim poziomie, ale chciałbym żebyś otrzymywała oceny zadowalające. To i tak spory ukłon w twoją stronę, bo od uczniów szóstej klasy wymagam zdolności powyżej oczekiwań.

— Rozumiem, profesorze i daję panu słowo, że zrobię co w mojej mocy, żeby dorównać klasie —zapewniła go dokładnie w tym samym momencie, w którym rozbrzmiał dzwon zwołujący uczniów do klas.

Crystal rozejrzała się dookoła z niezadowoleniem. Przebywała w tym pomieszczeniu niespełna kwadrans, a ból głowy stał się silniejszy i zrobiło jej się duszno. Chciała usiąść gdzieś przy oknie, ale będąc w lochach nie mogła na to liczyć. Wycofała się więc na tył klasy, żeby zająć miejsce tuż obok drzwi, żeby w razie potrzeby uchylić je nieco. Opadła na krzesło i biorąc kilka głębszych oddechów, wyciągnęła z zaczarowanej torby ojca kociołek i ustawiła go na palniku. Uczniowie zaczęli wchodzić do sali, zajmując kolejne miejsca. Lupin kątem oka obserwowała swoich rówieśników. Nie dostrzegła nigdzie Lizzy, jej uszu nie dobiegł wysoki głos dziewczyny, co przyjęła z ulgą. Pulsujący ból głowy nie dawał o sobie zapomnieć, co by to jeszcze było, gdyby musiała słuchać gderania tej dziewczyny. Zauważyła za to dwie z trzech panienek, z którymi jeszcze przyszło jej mieszkać. Jane i Grace, a może jedna z nich to była jednak Jo... Nie potrafiła stwierdzić, zwłaszcza, że obie miały identyczne mundurki z emblematem Gryffindoru, a długie blond włosy zaczesały również dokładnie tak samo w wysokie kucyki, przeplecione czerwonymi wstążkami. Spojrzały w jej stronę, a później jedna szepnęła coś drugiej na ucho i zaczęły chichotać. Crystal zignorowała to, położyła swoją torbę na krzesło obok, uniemożliwiając komukolwiek możliwość zajęcia tego miejsca i całą siłą woli skupiła się na wykładzie profesora.

— Moi drodzy, witam was w nowym roku szkolnym! Mam nadzieję, że dacie z siebie wszystko i sprawicie, że wasz stary profesorek będzie przepełniony dumą — oznajmił Slughorn tubalnym głosem, a zebrani uczniowie, których wcale nie było tak dużo, z markotnymi minami i bez większego entuzjazmu przyznali mu rację. — Wiedziałem, że będziecie rwać się do pracy! Na dobry początek każdy uwarzy najlepiej jak potrafi Eliksir Rozśmieszający. Strona piętnasta w waszych podręcznikach.

Crystal natychmiast otworzyła książkę, krok po kroku postępowała zgodnie z tym co nakazywała jej receptura. Utłukła skarabeusze na jednolitą masę, stopniowo dolewała ją do gotującej się wody, uważnie liczyła każdy ruch przy mieszaniu. Nie było to łatwe, prawdę powiedziawszy raczej piekielnie trudne. Do tej pory wydawało jej się, tak czysto teoretycznie, bo tylko w ten sposób miała do czynienia z eliksirami, że do stworzenia prawidłowego wywaru wystarczy postępować zgodnie z przepisem i wykazać się odrobiną cierpliwości i uwagi. Nikt nie powiedział jej, że znajomość receptury nic nie znaczy, kiedy wszystkie twoje zmysły były wyostrzone. Ból głowy była w stanie znieść, ale kiedy przez dłuższą chwilę siedziała w zamkniętej sali, przepełnionej intensywnymi zapachami składników, jej stan się pogorszył. Nieznośna suchość w gardle, drażniąca mnogość woni, łzawiące oczy, coraz cięższy oddech i drżenie dłoni... Dodając do tego profesora Slughorna, który większość lekcji stał nad nią i z dezaprobatą oglądał jej nerwowe i niezgrabne poczynania.

— Proszę się nie denerwować, panno Owen i proponuję zwiększyć płomień — podpowiedział, zaglądając jej przez ramię. Crystal spięła się nieznacznie, rozdrażniona jego zachowaniem i spróbowała przełknąć ślinę, żeby zwilżyć trochę gardło. Ile by dała, żeby te zajęcia odbywały się na świeżym powietrzu, albo chociaż przy otwartym oknie. Przecież gdyby tak było, jej wyostrzony wzrok sprawiłby, że wypatrzy idealny moment, w którym wywar uzyskałby odpowiednią barwę, a węch podpowiedziałby, kiedy ma przestać dodawać imbir. Jednak w tym zaduchu nie była w stanie się skupić. Gdy drżącą dłonią dodawała żółć, zamiast pięciu kropli wlała siedem, a wywar przybrał nazbyt soczysty kolor. Drgnęła niespokojnie, gdy ktoś na drugim końcu sali wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Spojrzała w tamtą stronę i dostrzegła, że większość uczniów chichota nad swoimi kociołkami, a tylko z jej kociołka nie wydobywa się blado-różowy dym. Domyśliła się, że poległa z kretesem i nic już nie uratuje jej mikstury. Wykorzystała chwilę, w której nauczyciel zabrał jakiegoś chłopaka do Skrzydła Szpitalnego, bo te nie mógł już ustać na nogach ze śmiechu i przelała swoją maź do probówki, a potem położyła ją pospiesznie na biurku. Nie zwracając uwagi na kpiące spojrzenia uczniów, szybkim krokiem wyszła z sali, nie sprzątając nawet swojego stanowiska. Przebiegła na miękkich nogach do sali wejściowej i wypadła na błonia, siadając na schodach. Z trudem złapała oddech, zamykając oczy. Dawno nie czuła się tak źle... Właściwie to chyba nigdy, a myśl, że za dwa dni będzie musiała wrócić do tej sali, budziła w niej przerażenie. Chris wyjęła z torby różdżkę i obracała nią w ręku, zastanawiając się, jak to przeżyje. Tym bardziej, że czekały ją kolejne zajęcia tego dnia.

***

Crystal myślała, że po eliksirach nie może jej spotkać nic gorszego... a jednak musiała się przeliczyć. Zaklęcia zakończyła porażką. Te zajęcia prowadził ten sam karzeł, który podczas uczty powitalnej wprowadził pierwszoroczniaków do Wielkiej Sali. Wydawał się być pogodnym, małym człowieczkiem, który podobnie jak Slughorn zapowiedział, że na razie nie ma wobec niej żadnych szczególnych wymagań oprócz tego, żeby uczęszczała na wszystkie zajęcia i dawała z siebie wszystko, a dopiero później zacznie ją oceniać. Zobowiązał się również poświęcać w miarę możliwości czwartkowe popołudnie, żeby ją dokształcać i sprawić, by jak najszybciej zbliżyła się poziomem do pozostałych uczniów. Profesor Flitwick, bo tak się właśnie nazywał, nie spuszczał z niej oka przez całe zajęcia, co niezmiernie ją krępowało i nie było ani trochę pomocne w tym, co miało wydarzyć się później. Crystal siedziała sama, z dala od pozostałych, którzy gromadzili się jak najbliżej nauczyciela. Dostrzegła, że w końcu na zajęciach pojawiła się Lizzy, która zdawała jej się nie zauważyć, bo gdy tylko weszła do sali, dosiadła się do Jane, Grace i Jo, które tym razem również pojawiły się w pełnym składzie. Wszystkie oglądały się co jakiś czas do tyłu i spoglądały na nią, by chwilę później zacząć chichotać pod nosem. Tego dnia omawiali zaklęcie Aguamenti, dzięki któremu mogli wyczarować strumień wody z końca różdżki. Po tym jak Flitwick wyłożył im całą teorię i objaśnił, jak prawidłowo rzucić zaklęcie, mieli sami próbować tego dokonać. Chris spoglądała niepewnie na misę, która leżała przed nią. Wątpiła, że uda jej się poprawnie wykonać zadanie, w końcu do tej pory rzucała jedynie zaklęcia obejmujące poziom z dwóch pierwszych klas. Obserwowała, jak z czasem coraz większej liczbie osób się udaje, podczas gdy ona nieporadnie machała jedynie różdżką. I w momencie, gdy akurat jakiś chłopak wziął swoją misę przepełnioną wodą i wylał na głowę swojemu koledze ku rozbawieniu całej klasy, z końca różdżki Chris chlusnęła woda, niezgrabnie rozlewając się na jej ławce. Otworzyła oczy ze zdziwienia, że się udało i właśnie wtedy z jej misy buchnął ogień z taką mocą, że aż odskoczyła i spadła z krzesła w akompaniamencie głośnych śmiechów. Crystal przeniosła przerażony wzrok na swoje współlokatorki, które uśmiechały się kpiąco w jej stronę, a Lizzy patrzyła zafascynowana na ogień, który płonął na jej ławce aż do momentu, gdy Flitwick go nie ugasił, kręcąc głową.

Lunch zjadła samotnie, czując na sobie rozbawione spojrzenia i słysząc szepty, które dotyczyły jej osoby. Próbowała to usilnie ignorować, przeglądając podręcznik od Starożytnych Run, które miała mieć następne. Z ulgą przyjęła fakt, że te zajęcia wybrało niewielu uczniów i odbywać się miały w dość kameralnym gronie, a tym co ją szczerze ucieszyło był brak jakiejkolwiek Gryfonki z jej roku. Usiadła w ławce z myślą, że ten przedmiot zapewne będzie jej ulubionym. I w tym osądzie również się pospieszyła... Bo chociaż nie było ani paplającej Lizzy, ani diabelskiej trójcy, a sala była przyjemnie przewietrzona, to nie sądziła, że którykolwiek z nauczycieli okaże wobec niej całkowity brak sympatii. Profesor Babbling była całkowicie odporna na jej uśmiech, który z pewnością po trudach tego dnia był wymuszony. Na wstępie zapowiedziała, że nie będzie marnować czasu na zajęcia dodatkowe i Chris ma nadrobić zaległości we własnym zakresie oraz że nie dostanie żadnej taryfy ulgowej, a oceny będzie otrzymywać na tej samej zasadzie co reszta grupy. Co gorsza Starożytne Runy okazały się być przedmiotem trudniejszym, niż się tego spodziewała i gdyby nie obszerne tabele, które były zawarte na końcu podręcznika, nie dałaby rady przetłumaczyć chociażby jednego wyrazu. Nieustannie myliła runę ehwaz z mannaz, przez co zostawała w tyle. Czuła się beznadziejnie na tle reszty klasy, a zwłaszcza jednego chłopaka, w którym rozpoznała tego ucznia z Zaklęć, który został potraktowany wodą z misy swojego przyjaciela, a teraz odpowiadał na każde pytanie nauczycielki. Ta uśmiechała się szeroko, widząc jego rękę wysoko w górze, jakby wcale nie była tą samą kobietą, która chwilę wcześniej na starcie podcięła skrzydła Lupin. Najwidoczniej ten chłopak był jej ulubieńcem. Pod koniec zajęć, kiedy już wszyscy zbierali swoje rzeczy, profesor Babbling podeszła do niej i wręczyła pergaminy z trzema tekstami, które miała przetłumaczyć na następne zajęcia za swoje ślamazarstwo.

Każda kolejna minuta tego dnia potęgowała pragnienie, by w końcu się skończył. Marzyła tylko o tym, by zaraz po Zielarstwie zaszyć się za kotarami swojego łóżka i zniknąć. Chociaż Zielarstwo nie było takie złe... Odnalazła wśród uczniów wszystkich tych, których udało jej się na razie zapamiętać - trzy Gryfonki i Lizzy, która tym razem przykleiła się do pupilka Babbling i jego wątpliwie zabawnego kolegi z Zaklęć. Zajęcia prowadził całkiem młody i sympatyczny profesor, Neville Longbottom, który co prawda podczas rozmowy z Crystal, a i również później w trakcie zajęć, wydawał się być niezbyt rozgarnięty, to zapewnił ją, że z pewnością sobie poradzi i wsparł dobrym słowem, a potem zaczął opowiadać o magicznych roślinach i wtedy... cóż odpłynął zupełnie. Chris miała wrażenie, że już go kiedyś spotkała, chociaż może było to spowodowane sympatią, którą zapałała do niego, tak jak chyba większość klasy, albo może zapach mokrej ziemi i rosy pokrywającej roślinność w szklarni działała na nią tak kojąco, przywołując znajomy, leśny klimat, że coś jej się tylko zdawało. Zdarzyło się faktycznie, że profesor musiał jej zwracać uwagę by zakładała rękawice przy oczyszczaniu drzewek abisyńskich fig z larw, chociaż ona ani trochę nie czuła obrzydzenia, a z dotyku wilgotnej ziemi odczuwała olbrzymią radość więc nie widziała sensu by zakładać grube skórzane ochraniacze, to zajęcia przebiegły w miarę spokojnie.

Przynajmniej tak jej się wydawało do momentu, gdy dotarła do swojego dormitorium, krążąc wcześniej po korytarzach, żeby trafić na odpowiednie schody. Zgodnie ze swoim planem chciała zniknąć dla świata, aż do wieczornych zajęć z Astronomii. Miękkie i ciepłe łóżko było w tej chwili szczytem jej marzeń i jedynie cud powstrzymał ją od rzucenia się na oślep we własną pościel. Powinien ją zaalarmować ziemisty zapach, który poczuła. Bo chociaż towarzyszył jej od momentu wejścia do cieplarni, to w dormitorium wzmógł się jeszcze bardziej. Odsunęła kotary swojego łóżka i aż podskoczyła, gdy jej oczom ukazał się ogromny napis LARWA, ułożony - a jakże - z tych samych właśnie larw, które przed chwilą ściągali z roślin na Zielarstwie. Sapnęła gniewnie, spoglądając na ogromne, tłuste, białe robale, które wiły się bezwładnie na jej narzucie. Długo nie musiała czekać by odkryć, kto wykazał się w ten wielce zabawny sposób. Ze strony łazienki dobiegł ją drażniący uszy śmiech, a gdy się odwróciła, zauważyła trzy blondynki patrzące na nią z wyższością i satysfakcją.

— Nie dość, że spóźnialska, to jeszcze sypia z robalami — odezwała się nienaturalnie słodkim głosikiem ta, która stała pośrodku, a dwie pozostałe zaniosły się nieznośnym chichotem. Crystal warknęła wściekle. Szybko złapała za narzutę, którą tamte udekorowały robakami i zwinnym ruchem strzepnęła ją, sprawiając, że larwy wzbiły się w powietrze, rozsypując się po całym pokoju, który w tamtym momencie wypełnił pisk obrzydzenia. Chris złapała za torbę i wyszła z dormitorium trzaskając drzwiami.

Bezwiednie krążyła korytarzami zamku, szukając miejsca, w którym mogłaby się schować, a każdy krok pozwalał jej się choć odrobinę uspokoić. Porzuciła pierwszą myśl, by wybiec z zamku i skryć się w lesie. Nie rozumiała tego, co się działo... Czym naraziła się tym dziewczynom? Czy przy pierwszym spotkaniu powinna się czymś wykazać, zaimponować im, albo tak jak Lizzy usłużnie wpatrywać się w nie jak w obrazek i czekać, aż łaskawie się do niej odezwą? Nie potrzebowała niczyjej akceptacji, wiedziała po co przyjechała do Hogwartu i żadne blond idiotki jej w tym nie przeszkodzą. Znalazła się w końcu naprzeciwko ogromnych drzwi, które były delikatnie uchylone, a rozdrażnione zmysły Crystal ogarnął przyjemny zapach starych książek. Zajrzała do środka, a jej oczom ukazał się największy zbiór ksiąg, jaki mogła sobie wyobrazić. Jej skromna biblioteczka w domu, wydawała jej się spora, księgarnia na Pokątnej była czymś zachwycającym, ale biblioteka w Hogwarcie... Lupin brakowało słów, żeby ją opisać. Weszła do środka, rozglądając się po bokach. Większość miejsca zajmowały sięgające aż do sufitu regały, wypełnione po brzegi najróżniejszymi księgami. Pomiędzy nimi ustawiono kilkanaście stolików, przy których siedzieli zaczytani uczniowie. Było ich niewielu, raczej mało kto planował wizyty w bibliotece w pierwszy dzień zajęć. Crystal odetchnęła z ulgą, rozumiejąc, że właśnie znalazła swój azyl na to popołudnie i każde następne. Bo przecież jeżeli miała szybko nadrobić zaległości w materiale, to nie mogła wymarzyć sobie lepszego miejsca niż biblioteka. Podeszła do najbliższego regału i pogładziła grzbiety kilku książek o tytułach, które nic jej nie mówiły. Sięgnęła więc do swojej torby i wyciągnęła pierwszy podręcznik, który wpadł jej w ręce. Skoro już była w bibliotece, to nie powinna marnować czasu i pouczyć się nieco. Kluczyła właśnie między stolikami, rozglądając się za najlepszym miejscem, kiedy nagle usłyszała:

— Crystal! — Odwróciła się nagle i spostrzegła Lizzy, która machała do niej energicznie. W pierwszym odruchu rozejrzała się za pozostałą trójką Gryfonek, których na całe szczęście nie było. Obok Liz siedział za to jakiś chłopak i dałaby sobie głowę uciąć, że to ten sam dowcipniś z Zaklęć, gdyby nie fakt, że tamten miał ciemne włosy, a ten zupełnie niebieskie. Wszystkie spojrzenia w bibliotece skierowały się w jej stronę, nie mogła udawać, że zupełnie nie słyszy Elizabeth. Policzyła do dziesięciu i podeszła do swojej współlokatorki, zastanawiając się, czy miała coś wspólnego z larwami w jej łóżku. — Nie rozmawiałam z tobą od wczoraj...

— Taa, byłam trochę... — mruknęła, nie podzielając rozczarowania związanego z brakiem rozmowy. Osobiście myślała, że po minionym weekendzie zdążyła znudzić się Lizzy, albo że ta przystała do piekielnej trójcy. Nie zdążyła nawet dokończyć zdania, które miało pozwolić jej zgrabnie wybrnąć z sytuacji, bo Lizzy nie zamierzała dłużej milczeć.

— To jest Teddy, Teddy Tonks — oznajmiła Lizzy, wskazując z zachwytem na chłopaka, który bujał się obok niej na krześle. Teddy wyszczerzył się do niej wesoło, a Crystal nie mogła się pozbyć wrażenia, że zarówno imię i coś w tym chłopaku było dla niej dziwnie znajome. — A to jest Crystal Owen. Właściwie to poznałyśmy się dzięki tobie, Teddy! Szukałam cię w pociągu i wtedy właśnie natknęłam się na Crystal — wyznała z nadmiernym entuzjazmem, a Lupin zrozumiała, że chodzi jej o ten moment, kiedy wpadła jak huragan do jej przedziału. To stąd kojarzyła Teda. — Mogłam to właściwie przewidzieć, bo wcześniej w domu, kiedy wypiłam herbatę, fusy ułożyły się w kształcie księżyca, a to w wielu kulturach jest symbol zmiany, ciągłej, a również trwałej... Już wtedy wiedziałam, że wydarzy się coś, co zmieni moje życie!

— Niesamowite, Lizzy... — szepnął z widocznie udawaną fascynacją Ted, przestając się bujać i pochylając się w stronę dziewczyny, która trzepnęła go w ramię ręką, brzęcząc przy tym bransoletkami, co wywołało jedynie napad śmiechu u chłopaka.

— Możesz się śmiać, ale ja wiem, że to nie był przypadek — zaperzyła się Lizzy, gromiąc Teda spojrzeniem. — Jeszcze zobaczycie, że miałam rację!

— Z pewnością... — mruknęła, opadając na wolne krzesło i kładąc swoją książkę na blacie. Dała się właśnie wkręcić w rozmowę, która wbrew oczekiwaniom nie musiała być aż tak męcząca. Być może obecność Teda zrównoważyła niechęć do przebywania w otoczeniu Lizzy.

— Zaklęcia dla początkujących... — przeczytał Ted z grzbietu jej podręcznika, przekrzywiając zabawnie głowę, a potem zmarszczył brwi, a gest ten wydał się nagle niezwykle bliski sercu Crystal. Kiedy Teddy skupił swoją uwagę na jej książce, pozwoliła sobie zlustrować jego postać. Wydawał się być wysoki, całkiem dobrze zbudowany, choć nie w taki sposób jak Ian czy Dan, w porównaniu do nich był raczej drobny, taki bardzo przeciętny. Jego szkolny mundurek miał żółto-czarne wstawki, dzięki czemu po chwili zadumy Crystal zrozumiała, że chłopak jest w Hufflepuffie. Teddy najwidoczniej uznał, że przykładny strój obowiązuje go tylko na zajęciach, bo teraz miał niechlujnie podwinięte rękawy koszuli, postawiony kołnierzyk i odpięte dwa górne guziki, a krawat zupełnie rozwiązany. W jego ruchach dało się wyczuć sporo swobody i beztroski, a także pewną nonszalancję, która z pewnością przyciągała uwagę. Zdawał się być człowiekiem otwartym i towarzyskim, choć nie pozbawionym pewnej dozy uszczypliwości, która zrobiła na Chris dobre wrażenie. Sama powiedziałaby, że jest zadziorny i umiejętnie posługuje się sarkazmem, co osobiście bardzo sobie ceniła. Jego twarz również była całkiem przyjemna dla oka, nieznacznie pociągła, z widocznie zarysowaną linią żuchwy, którą porastał ledwie dostrzegalny zarost, który nie mógł się równać z tym u Iana. Cerę miał raczej jasną, o podobnym odcieniu co Crystal, nos nie za duży, ale za to delikatnie zadarty, ciemne brwi, które wyjątkowo kontrastowały z niebieską czupryną przydługich włosów, które delikatnie kręciły mu się przy skroni. Czymś co przyciągało uwagę najbardziej, były jego oczy, czarne jak dwa węgielki rzucające wesołe spojrzenie. A uśmiech miał w sobie coś podnoszącego na duchu... — Materiał z pierwszej klasy?

— Jestem trochę zacofana... — przyznała niechętnie, odwracając podręcznik w swoją stronę, jakby miało to cokolwiek zmienić. Miała już dość tłumaczenia się z tego, że przyjechała do Hogwartu o sześć lat za późno.

— Mogę ci odstąpić Teda, ale dopiero, kiedy skończy korepetycje ze mną — zaoferowała dobrodusznie Lizzy, otwierając swój podręcznik, znacznie grubszy od tego, który miała Chris. Lupin spojrzała z uwaga na Teda, któremu uśmiech nie schodził z twarzy.

— Więc jesteś mądry... — stwierdziła z zainteresowaniem, a Teddy parsknął śmiechem.

— Skąd! Tony jest tym mądrym, co nie? — powiedział, odchylając się na krześle i uderzając pięścią w regał, zza którego po chwili wyszedł chłopak, a Lupin rozpoznała go natychmiast. Stał przed nią wysoki, choć zapewne niższy od Teda, ale za to podobny budową ciała Krukon, co wywnioskowała po niebieskim krawacie w brązowe paski. W przeciwieństwie do Tonksa, jego mundurek był nienaganny. W dłoniach trzymał naręcze grubych książek, cała jego postawa wydawała się być wyjątkowo wyprostowana, ale nie w ten sposób, gdy ktoś strofuje cię za to, że się garbisz, u niego było to całkowicie naturalne. I tak jak u Ted był niezwykle wyluzowany, tak ten chłopak sprawiał wrażenie porządnego i to w każdym tego słowa znaczeniu. Brązowe, idealnie przystrzyżone włosy zaczesał delikatnie na bok, dodając sobie chłopięcego uroku. Miał odrobinę odstające uszy, które uwydatniała ta przykładna fryzura. Kiedy się uśmiechał, nie pokazywał zębów, a i tak można było uznać to za gest szczery i szeroki, a do tego w prawym policzku robił mu się dołeczek. Oczy miał duże, szare, niezwykle mądre i pogodne. I chociaż cała jego aparycja mogła budzić jedynie sympatię, to dla Chris ten chłopak był jedynie pupilkiem Babbling. I w tym momencie cała sytuacja z Zaklęć, gdzie to właśnie on przecież został oblany wodą, wydała jej się niezwykle zabawna.

— Ja to ten mądry, on ten irytujący... Duet idealny — skwitował, patrząc z ukosa na Teda, który wyszczerzył się jeszcze bardziej i bujnął kilka razy na krześle. Krukon odłożył książki na stół, a potem wyciągnął w stronę Crystal dłoń, uśmiechając się uprzejmie. — Anthony Thomson-Jones.

— Mój braciszek! — wyjaśniła natychmiast Lizzy, widząc pytające spojrzenie, które posłała jej Crystal, gdy tylko odwzajemniła uścisk dłoni. I dopiero teraz, gdy porównała ich ze sobą, Lupin mogła dostrzec pewne podobieństwo. Ten sam wzrost, identyczny kształt ust i ustawienie oczu, nieco spiczasty podbródek, który zarówno u jednego, jak i drugiego wyciągał twarz, nadając jej ładny, zgrabny kształt. — Bliźniak... ale dwujajowy.

— Jeżeli ktoś czegoś nie wie, to Tony wie to na pewno — skwitował Teddy, klepiąc chłopaka w ramię, gdy ten usiadł obok.

— Przesadzają — mruknął, ściągając ze stosu swoich książek jeden egzemplarz, a pod stołem kopnął w krzesło Tonksa, tak, że ten uderzył brodą w blat, tracąc równowagę. Teddy zgromił go spojrzeniem, rozcierając bolące miejsce, ale Tony nic sobie z tego nie robił. Zamiast zająć się swoją książką, zaczął lustrować Crystal uważnym spojrzeniem, tak jak to uprzednio ona robiła. Z tą różnicą, że Crystal w ostatnich dniach doświadczyła aż nadto takich spojrzeń i miała ich zdecydowanie dosyć.

— Chcesz o coś spytać?

— Jestem ciekaw, jakim cudem chodzisz na zajęcia z owutemiakami, a uczysz się z książek dla pierwszaków — przyznał Tony i chociaż w jego głosie nie wyczuła żadnego wyrzutu, wyższości czy pogardy, to nie spodobało jej się pytanie. Wplątała się jednak w tę rozmowę i nie mogła jej od tak po prostu uciąć.

— Powiedzmy, że mam bardzo indywidualny tok nauczania... — przyznała po chwili zastanowienia, ufając, że taka odpowiedź skończy temat. Jednak Teddy'emu, który najwidoczniej zapomniał o bolącej szczęce zaświeciły się oczy.

— Uuu... Brzmi znacznie ciekawiej niż transmutacja humanoidalna... — powiedział z ekscytacją w głosie i z hukiem zatrzasnął książkę leżącą przed nim. — Opowiadaj, Chris!

I może spowodowało to zmęczenie po całym dniu, potrzeba rozmowy, do której się nie przyznała nawet przed sobą, a może to że Teddy Tonks nazwał ją w sposób, w jaki zwykł to robić jedynie jej tata, ale zaczęła mówić. Ostrożnie, zważając, żeby nie wyjawić zbyt wielu szczegółów, opowiedziała o problemie, który zrodziło jej spóźnienie, ryzyku rozpoczęcia nauki wraz z jedenastolatkami, czego niezmiernie chciał uniknąć, a także pomyśle o egzaminach eksternistycznych, które umożliwiały jej funkcjonowanie z rówieśnikami. Mówiła o zajęciach dodatkowych z większości przedmiotów, zatrważająco wypełnionym planie lekcji i pierwszych egzaminach tuż przed końcem semestru, a oni słuchali... Tony z uwagą, Teddy ze zdziwieniem malującym się na twarzy, a Lizzy z nieprzytomnym uśmiechem, pobrzękując raz na jakiś czas swoimi amuletami.

— I dyra się na to zgodziła? — sapnął zszokowany Ted, gdy tylko Crystal skończyła opowiadać. Nie zdążyła nawet powiedzieć, że dyrektorka sama zaproponowała takie rozwiązanie, bo Tony widocznie zgorszony zachowaniem przyjaciela mruknął:

— Jemu chodziło o to, że McGonagall jest niesamowicie surowa i raczej trzyma się sztywno zasad.

— Generalnie jest dość sztywna... Auć! — jęknął Ted, gdy Anthony uderzył go w potylicę. — Z całym szacunkiem, rzecz jasna... Moja mamuśka zawsze powtarza, że za Dumbledore'a było więcej luzu, ale osobiście uwielbiam McGonagall. Może się tym nie chwali, ale ta kobieta wie wszystko o quidditchu.

— Quidditchu? — spytała, gdy w końcu ktoś powiedział nazwę tego czegośtam na tyle wyraźnie, żeby mogła ją powtórzyć. Teddy jęknął i złapał się za serce w bardzo teatralnym geście, jakby ktoś mocno go zranił, a jego niebieskie włosy nagle zrobiły się całkowicie białe, przez co Chris rozdziawiła usta w niemym szoku.

— Trzymajcie mnie, bo zaraz zemdleję...

— Jest metamorfomagiem — szepnął Anthony, jakby fakt, że ktoś znienacka zmienia kolor włosów był czymś normalnym, nachylając się nieco w jej stronę.

— Mówiłam ci, Teddy, że Crystal jest zupełnie zielona... — mruknęła Lizzy, wywracając oczami, kiedy Tonks wrócił do swojego poprzedniego koloru włosów, a potem zwróciła się do Lupin: — Ale nie martw się, sprawdzałam układ gwiazd dla twojego znaku zodiaku i wszystko wskazuje na to, że w najbliższym czasie będziesz przyswajać dużo wiedzy...

— To wiem i bez gwiazd — skwitował Lupin, powstrzymując się od nieprzyjemnego tonu, którym najchętniej skomentowałaby kolejne bzdury dotyczące przewidywania przyszłości i spojrzała na Tonksa. — Więc quidditch...

— Najwspanialszy sport na świecie — westchnął Ted, a następnie rozpłynął się nad fascynującą naturą tego sportu, polegającego na lataniu na miotłach i łapaniu piłek. Z zapałem wymieniał kolejne zasady, możliwości najróżniejszych manewrów, a w pewnym momencie stracił wątek i zaczął opowiadać o mistrzostwach, które miały miejsce latem i wszelkich sensacjach z nimi związanych. Najwięcej uwagi poświęcił opowieści o finałowym meczu między Bułgarią, a Brazylią, na którym był obecny dzięki znajomościom żony swojego ojca chrzestnego i fenomenalnym Wiktorze Krumie, który specjalnie na te mistrzostwa wrócił z emerytury, żeby poprowadzić swoją drużynę do zwycięstwa.

— I właśnie dlatego muszę zaliczyć latanie na miotle? — skwitowała jego przydługi wywód Chris, na co Tonks wciągnął ze świstem powietrze i ostentacyjnie odwrócił głowę.

— Bardziej ze względu na możliwość transportu — pośpieszył z wyjaśnieniem Tony, rozbawiony reakcją przyjaciela. — Jeśli masz dobrą miotłę to jest naprawdę wygodne...

— Jakoś mnie to nie przekonuje... — stwierdziła Chris, przypominając sobie, że już w ten weekend miała po raz pierwszy spróbować polecieć.

— Przyjdziesz na mecz, zobaczysz, jak wymiatam na miotle i od razu zmienisz zdanie — powiedział pewnie Teddy, najwidoczniej nie potrafiąc długo chować urazy.

— Więc grasz?

— Oboje grają — poprawiła ją Lizzy, wskazując na chłopaków.

— Na czas meczu zapominamy o naszej przyjaźni — stwierdził śmiertelnie poważnie Tonks, a Tony pokręcił jedynie głową.

— Więc jaki masz plan w związku ze swoimi egzaminami? — spytał Krukon, wracając do pierwotnego tematu.

— Zdać — odparła bez chwili zastanowienia, czym wywołała uśmiech na twarzy Teda.

— Myślisz, że ci się uda? To tona materiału...

— Daj jej spokój, Tony — jęknęła Lizzy. — Gdyby miało ją spotkać, jakieś niepowodzenie, wyczytałabym to w jej horoskopie...

— Wiesz, gdyby jednak wróżby Liz się nie sprawdziły, to zawsze możesz poprosić Tony'ego o pomoc.

— Cóż, dzięki Teddy — odpowiedziała na propozycję Tonksa, który wielkodusznie chciał zagnać przyjaciela do dodatkowej roboty. — Na razie spróbuję sama to ogarnąć.


W następnym rozdziale:

Nadszedł dzień, w którym Crystal po raz pierwszy w swojej hogwarckiej karierze będzie uczestniczyć w zajęciach z Obrony przed Czarną Magią. Są to jedyne zajęcia, których od samego początku się obawiała. Podejrzewa, że nie będzie przecież lepszego nauczyciela niż jej tata. Czy się pomyli? Czy będzie zmuszona do uczestnictwa w zebraniach pewnego klubu? Czy wilkołaki w ogóle potrafią latać? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro