Rozdział VI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wiatr rozwiewał kosmyki jej włosów, które łaskotały ją delikatnie. Wszystko było dla niej inne, nowe, nieco dziwne i na swój sposób magiczne, chociaż rozum podpowiadał jej, że to, co do tej pory zdążyła zobaczyć, jest światem normalnych ludzi i nie ma zbyt wiele wspólnego z magią. Kiedy opuszczała las, czuła ogromny ciężar na swoim sercu, ale z każdym kolejnym krokiem było znacznie lepiej, jakby była lżejsza, nareszcie wolna.

Od chwili, kiedy pożegnała się z ojcem i ruszyła dalej sama przez las, po raz pierwszy zawahała się przy granicy drzew. Zatrzymała się w miejscu, w którym obserwowała z przyjaciółmi wydarzenia w wiosce. Walczyła ze sobą przez chwilę, by nie obejrzeć się przez ramię. Gdyby wtedy, ktoś ją zatrzymał, powiedział, że ma zostać, pewnie by uległa, ale nikogo za nią nie było, nikt nie zawołał ani nie poprosił. Kiedy tylko wyszła spomiędzy drzew, poczuła, jak wszystkie opory i hamulce znikają. Z głupim, nieco szalonym uśmiechem pobiegła w stronę wschodzącego słońca, nie przejmując się, że czeka ją zapewne cały dzień męczącej wędrówki, nim dotrze na dworzec, o którym mówił jej ojciec. Biegła przed siebie z dala od wioski, bojąc się, że spotka jednego z tych, którzy ją odbudowywali. Tylko to sprawiało, że uskrzydlające uczucie wolności, na krótką chwilę mogło zmieszać się z lękiem. Bo najbardziej bała się spotkać kogoś, kogokolwiek. I chociaż wiedziała, że to nieuniknione, starała się odwlec ten moment jak najbardziej w czasie. Bo przecież, jeżeli by się na kogoś natknęła, to byłby to człowiek zupełnie obcy, a Chris całe swoje życie spędziła wśród ludzi, których znała od urodzenia.

Las był znacznie oddalony od cywilizowanego otoczenia. Nie licząc zniszczonej wioski, pierwsze zabudowania Crystal ujrzała dopiero po jakiś pięciu godzinach wędrówki. Chris kierowała się wzdłuż wąskiej, żwirowej drogi, która doprowadziła ją do niewielkiego miasteczka. Lupin wspięła się na pobliskie wzgórze, chcąc rozejrzeć się po okolicy z góry. Teren był niewielki, naliczyła zaledwie czterdzieści parę budynków, które były znacznie większe niż te, które znała z lasu. Niektóre miały kilka pięter, pomalowane na różne kolory, ich dachy były różnorodnych kształtów, a ze ścian gdzieniegdzie wystawały niewielkie wiszące werandy. Na twardych, ubitych ulicach między budynkami poruszały się najróżniejsze pojazdy, przypominające pickupa O'Neilego, a całe miasteczko otaczały wysokie słupy, niczym drzewa bez gałęzi, które łączyły metalowe pręty. To wszystko było dziwne i nie potrafiła przypisać poszczególnych elementów miasteczka do opowieści Reece'a. Żałował, że jednak porzuciła pomysł poproszenia go o pomoc. Czułaby się znacznie pewniej, gdyby miała go obok siebie, a on wytłumaczyłby jej wszystko, bo w końcu to musiało być dokładnie to samo miasto, do którego jeździł co miesiąc. Ale nie mogła czekać na jego kolejną wycieczkę, musiała ruszyć teraz, kiedy starczyło jej czasu do pierwszego września.

Po krótkiej drzemce pod gołym niebem, Crystal narzuciła na siebie kurtkę od Reece'a i postanowiła zejść w końcu do miasta, a stamtąd ruszyć dalej w poszukiwaniu dworca. Zarzuciła na ramię remusową torbę i zbiegła ze wzgórza, żeby po chwili spacerować już po ulicach miasteczka. To było dla niej coś nowego. Ze swojego wcześniejszego miejsca obserwacji wyczuwała dziwne powietrze oraz drażniący hałas wywołany dziwnymi maszynami. a kiedy zbliżyła się do źródła tego wszystkiego, jej zmysł stały się niezwykle drażliwe, a w głowie aż zaczęło dudnić. Spokojnie, a może raczej ostrożnie przemierzała miasto, czując dziwny niepokój na myśl o wszystkim, co ją otaczało. Nie potrafiła skupić swoich zmysłów, wszystko ją rozpraszało i czyniło zupełnie bezbronną. Nagle jakieś zwierze przypominające wilka wyskoczyło naprzeciw niej i zaczęło dziwnie warczeć i szczekać. Tuż za nim nagle pojawiła się jakaś kobieta, która natychmiast złapała stwora i odciągnęła go od niej. Jedyne, o czym wtedy pomyślała to, że powinna usłyszeć czyjąś obecność już wcześniej.

— Wybacz, Max bywa bardzo nadpobudliwy, kiedy kogoś zwęszy — odezwała się kobieta, uśmiechając przy tym przyjaźnie. Nieznajoma była bardzo wysoka i raczej nie należała do najpiękniejszych kobiet, bardziej tych przeciętnej urody. Krótkie do ramion włosy, ścięte na bombkę, miały barwę słońca, a ciemne plamki na twarzy, którą szpecił duży nos, miały kolor gliny pasujący do jasnych, brązowych oczu. Mogła być w wieku Iana, może trochę starsza. Crystal spojrzała na jej ubranie. Miała na sobie błękitną, zwiewną bluzkę, a na niej skórzaną kurtkę z frędzlami, podobną do tej, którą ona dostała od Reece'a. Ciemne spodnie obciskały jej niekoniecznie zgrabne nogi, a na stopach miała ładne, brązowe botki. Chris porównała swoje niedopasowane ubrania, które uszyła jej Nancy z wyglądem dziewczyny i poczuła się dziwnie zawstydzona swoim wyglądem.

— Nic nie szkodzi — odparła machinalnie Lupin, mrużąc oczy, które zaczynały ją boleć równie mocno co głowa. — Mogłam go trochę sprowokować.

— Jestem Sylvia, ale możesz mi mówić Via, a ty? Nigdy cię tu nie widziałam, a znam raczej wszystkich — zaśmiała się uroczo, a Crystal mimo wszelkich uprzedzeń zapałała sympatią do tej kobiety. Ogarnęło ją ogromne zdziwienie, kiedy uświadomiła sobie, jak mały był świat, w którym do tej pory żyła, przecież wystarczyło kilka godzin spaceru i można było spotkać kogoś takiego jak Via. Jej przyjazne zachowanie odsunęło na bok lęk przed poznaniem nowych ludzi i jednocześnie potwierdziło słuszność jej decyzji.

— Jestem Chris i masz rację, nigdy tu nie byłam.

— Przejezdna, rozumiem. Mieszkam tu niedaleko, może chciałabyś wejść, napić się herbaty — zaproponowała z uśmiechem Sylvia, a potem dodała: — Chyba masz za sobą długą drogę. Chcesz to możesz wziąć u mnie prysznic.

— Dzięki — odezwała się Lupin, nie wiedząc, czym jest ten prysznic. Poszła za nowo poznaną kobietą i jej pupilem, który po dokładnym obwąchaniu Lupin nie był już tak agresywny, a wręcz przeciwnie, nie odstępował jej na krok. Nie wiedziała, dlaczego się zgodziła. Rozmowa, a wizyta u obcej osoby, to przecież dwie różne rzeczy. Powinna być bardziej ostrożna, ale czuła pod skórą, że Via nic jej nie zrobi. Po kilkuset metrach weszły przez jakieś drzwi obok wystawy sklepu z ubraniami i wspięły się po schodach na piętro. Ilość przedmiotów, znajdujących się w mieszkaniu Sylvii, zszokował Chris. Wyposażenie jej domu nie mogło się równać z tym, co kobieta miała chociażby na jednej półce — przeróżne książki, figurki, kamyki, doniczki wszelkiej maści z zielonymi roślinami.

— No to może ty się odświeżysz, a ja zrobię herbatę. Bagaż możesz zostawić... — Dziewczyna nagle przerwała i zmierzyła Crystal badawczym spojrzeniem. — Nie masz bagażu.

— No tak, bo chodzi o to, że ktoś... — wybąkała nieskładnie, spuszczając wzrok, żałowała, że nie przygotowała sobie odpowiednich tłumaczeń na wypadek spotkania kogoś, ale Via przecież zupełnie ją zaskoczyła. Ból głowy nie dodawał jej elokwencji i przeszkadzał w logicznym myśleniu. Kobieta podeszła do niej i uśmiechnęła się.

— Ktoś cię okradł, prawda? Nie przejmuj się, jakoś damy sobie radę — zapewniła ją Sylvia, a potem zaprowadziła ją do łazienki, gdzie zostawiła ją samą. Crystal rozejrzała się po pomieszczeniu, było dwukrotnie większe niż łazienka w jej domu i wyglądało zupełnie inaczej. Ściany wyłożone były jasnymi płytkami, a podłoga imitowała deski. Nieopodal okna stała umywalka, a nad nią wisiało duże, okrągłe lustro, dalej był sedes, a naprzeciwko niego kabina, która musiała być właśnie tym dziwnym prysznicem, o którym wspominała Via. Crystal chwyciła do ręki jeden z ręczników, które leżały na parapecie, nie wiedziała za co się zabrać, była otumaniona, obolała i ogarnęło ją potworne zmęczenie.

Wyszła z łazienki umyta i pachnąca, kuszona zapachem owocowej herbaty. Ubrana w swoje leśne ciuchy, po tym jak namydliła się kwiatowymi pachnidłami Sylvii, czuła się dziwnie. Kobieta siedziała na wygodnej ławie, która była obszyta przyjemnym w dotyku niebieskim materiałem i już popijała herbatę, a Max leżał u jej nóg. Gdy tylko pojawiła się Chris, zamachał wesoło ogonem i uniósł w jej kierunku swój łeb. Crystal odetchnęła, gdy wyszła z zaparowanej łazienki. Prysznic ukoił jej przewrażliwione zmysły i sprawił, że przestała ją boleć głowa, przynosząc tym samym błogą ulgę.

— Wszystko gra? — spytała gospodyni, kiedy zauważył skradającą się Crystal. Lupin prychnęła cicho, zastanawiając się, jak ma być w porządku, skoro przed chwilą zaatakował ją wąż plujący wodą – paranoja. W lesie brała jedynie kąpiele, czasami grzała wodę w wielkiej bali, ale zazwyczaj preferowała chłodzenie się w strumieniu.

— Tak, jasne... Wszystko gra — odparła mimo wszystko z uśmiechem, czując się coraz bardziej niezręcznie, a może raczej niepewnie, w towarzystwie tej kobiety. Coś mówiło jej, że chociaż może ufać Sylvii, to nie powinna tracić czujności, bo ona coś ukrywa.

— Siadaj, bo ci herbata wystygnie — poleciła, a Lupin niepewnie zbliżyła się do niej i usiadła na drugim skraju kanapy. Max od razu zaszczekał wesoło i ułożył swój łeb na jej kolanach. Chris uśmiechnęła się i potargała dłonią futro zwierzaka. Czuła, że Via się jej przygląda. — Więc dlaczego uciekłaś?

— Nie uciekłam — odparła szybko Crystal, trochę sztucznie i stwierdziła, że musi popracować nad zatajaniem prawdy. Będzie to umiejętność niezbędna w jej dalszym planie, a ona zbyt często pozwala się podejść.

— Ach tak, czyli mam rozumieć, że twoi rodzice od tak puścili swoją nieletnią córkę w świat? — spytała Sylvia, unosząc brew wysoko. Lupin wstrzymała oddech, czyżby jej wyprawa miała się zakończyć już na samym początku? Co mogła zrobić obca kobieta, która rozpoznała w niej nieletnią osobę? Czy w ogóle wypuści ją ze swojego mieszkania? — Nie przejmuj się, nie jestem jakąś jędzą. Rozumiem, że starzy potrafią być... No w każdym razie rozumiem. Moi wyrzucili mnie z domu bez niczego.

— Współczuje — westchnęła Crystal i wypiła połowę swojej letniej już herbaty jednym haustem.

— Idzie przywyknąć — stwierdziła obojętnie kobieta. — Więc skąd jesteś?

— Z takiego małego miasta... Pewnie nie znasz... — skłamała Chris, czując, jak serce jej wali. Gdyby obok niej był wilkołak, od razu zorientowałby się, że kłamie.

— Rozumiem... I gdzie się wybierasz?

— Do Londynu — odparła, ciesząc się tym, że nie musi kłamać chociaż w tej kwestii.

— Dobra, a teraz tak na poważnie — odchrząknęła Sylvia, poprawiając włosy i prostując się. – Jak się mają sprawy w lesie?

To pytanie kompletnie zbiło Crystal z tropu. Nie chciała okazywać zaskoczenia, jakie w tym momencie odczuwała, ale nie udało jej się to, bo rozdziawiła szeroko usta i próbowała coś powiedzieć, co również jej nie wyszło. Do tej pory miała Sylvię za miłą, młodą kobietę, która użyczyła pomocy potrzebującej, faktycznie przeczuwała, że może coś ukrywać i nie powinna jej ufać w pełni, ale teraz... Nawet nie wiedziała, co myśleć. Czy ta kobieta mogła znać prawdę o niej, o tym skąd pochodzi i kim jest? Ale niby skąd?

— Chris... To skrót od Christina czy może raczej Crystal? Nigdy nie potrafiłam tego zapamiętać — spytała, przyglądając się bacznie Lupin. Chris spięła wszystkie mięśnie, kątem oka zlokalizowała swoją torbę, była już gotowa do ucieczki. — Masz identyczne oczy jak twój ojciec.

— Znasz mojego ojca? – wydarło jej się z ust, które od razu zamknęła. Sylvia roześmiała się radośnie na widok jej zdziwienia. Myśli zaczęły kłębić się w jej głowie, a główne pytanie, które się w nich pojawiało, to kim tak naprawdę jest Sylvia?

— Słuchaj, Chris, jestem taka sama jak ty — zapewniła ją kobieta, a Crystal miała ochotę od razu zaprzeczyć, bo nie mogłaby uwierzyć w to, że Sylvia jest również czarownicą, ale tu zupełnie nie chodziło o to... — Znasz Iana Riversa, prawda? Pewnie strasznie się zmienił... — To powiedziała z wyjątkową tęsknotą, a Crystal poczuła ukłucie zazdrości. — Też wychowywałam się w lesie, twój tata uczył mnie czytać, a Ian... znaliśmy się. Reece opowiada czasami o tym, co się u was dzieje, ale sam jest odludkiem i ostatecznie nie ma zbyt wiele do powiedzenia...

— To znaczy, że... — zaczęła Lupin, niezadowolona ze znajomości Riversa i tej kobiety, która jak dopiero teraz Chris zauważyła, mogła być w wieku chłopaka i mogłaby przecież równie dobrze zajmować jej miejsce. Świadomość, że sama rozstała się z Ianem, że odchodząc z lasu zakończyła ich związek, nie miała teraz znaczenia. Instynktownie spoglądała na Sylvię, jak na rywalkę, a nawet zagrożenie.

— Jestem jedną z tych, którzy musieli opuścić las. Pewnie gdyby nie to znałybyśmy się lepiej. Nasi rodzice całkiem dobrze się dogadywali. Pewnie kojarzysz Grega i Melody... — wyjaśniła, a gdy wspomniała o rodzicach, nerwowo zacisnęła palce na kubku. — Gdy skończyłam siedemnaście lat, nie przemieniłam się i chwilę później odeszłam... Nie żałuję, od razu mówię, że da się żyć. Chociaż moi rodzice mogli o mnie jakoś zawalczyć. Więc wiem, jak się czujesz, przebolejesz to, uwierz mi.

— Dobra... — mruknęła sceptycznie Crystal, wiedząc, że kobieta nie kłamie. Chociaż to wcale nie ułatwiało sytuacji. Domyśliła się, że Sylvia pewnie myśli, że i ona została zmuszona do opuszczenia lasu, że również się nie przemieniła. Chris nie chciała wyprowadzać jej z błędu, bo taki obrót sprawy był jej nawet na rękę. Mogła być z Sylvią w jakimś stopniu szczera, co mogło przynieść jej jedynie korzyści. Lepiej było zaznajomić się z kimś, kto wiedział, jak mniej więcej wygląda twoja sytuacja, niż z zupełnie obcą osobą. Znała doskonale Grega i Melody, przecież za każdym razem brała od nich ich przetwory, a dżemy Melody były najlepsze w całym Wilczym Lesie. Nie pamiętała jednak, żeby mieli córkę, chociaż powinna... Przypomniała sobie, że Ian wspominał jej i to dość niechętnie, że ostatnim razem wypędzono kogoś z lasu sześć lat temu. Musiało mu chodzić o Vię, która najwidoczniej była jego bliską znajomą.

— Kiedy opuściłam las, nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Zupełnie przypadkiem poznałam Reece'a, który szukał siedziby wilkołaków. Podobno w niektórych kręgach ludzie wiedzą o istnieniu naszego lasu. Zwiedziłam połowę kraju, a później przyjechałam znowu tutaj. Prowadzę ten butik na dole i nie powiem, wiodę spokojne życie. Raz w miesiącu O'Neili przyjeżdża tutaj, a ja pomagam mu z ogarnięciem wszystkich zamówień. Właściwie to rozpoznałam cię po kurtce, którą ostatnio zgarnął dla pewnej znajomej. Ten kretyn mówił, że będzie pasować, ale jest o wiele za duża... Ale Max — tutaj pogłaskała psa po łbie, a on zaszczekał wesoło — on pierwszy cię wyczuł. Bez obrazy, ale ściółka i wilcza sierść to w normalnym świecie kiepskie perfumy...

— Czy inni, oni też...

— Nie, raczej nikt nie chciał zostać tak blisko miejsca, z którego ich wygnano. To małe miasteczko i od razu wyczułabym, że ktoś jest niedoszłym wilkołakiem. Życie w lesie pozostawia w nas ślad, w końcu jesteśmy dziećmi wilkołaków... Ta dziewczyna, którą ostatnio przywiózł O'Neili, Tracy, będzie jej niezwykle ciężko, ale nie chciała zostać, chociaż jej to proponowałam — wyjaśniła Via.

— Tracy była u ciebie? — zdziwiła się Chris. Jak na wygnaną osobę, Sylvia była bardzo blisko związana z Wilczym Lasem. Zastanawiała się czy Melody wie, że jej córka, o której przecież nigdy słowem nie wspomniała, mieszka tak blisko i to właśnie ona zaopatruje wilkołaki w ubrania i inne cuda, które przywozi im Reece. Swoją drogą ten dupek miał szczęście, że go tutaj nie było, bo w innym wypadku dałaby mu porządnego kopniaka.

— Reece przywiózł ją od razu po pełni. Ciężko to wszystko przeszła, dałam jej kilka rzeczy, a potem ruszyła przed siebie. Nie wiem, gdzie teraz jest i co planuje... Ale jeśli ty chcesz, to oczywiście możesz zostać — zapewniła ją Sylvia. — Swoją drogą brak przemiany zdarza się raz na kilka lat, a w waszym roczniku jesteś już drugą osobą...

— To miłe z twojej strony, ale moim celem jest Londyn — odpowiedziała Lupin, mimowolnie pomyślała o tym, gdzie teraz jest Tracy i czy spotka ją na swojej drodze. Potrząsnęła głową, żeby odpędzić te myśli od siebie, miała przecież swój cel, musiała go osiągnąć, a marnowanie czasu na wspólną herbatę z Vią, było całkowicie zbędne. — Zanim odeszłam, tata powiedział, że po dniu drogi dojdę do dworca i dostanę się tam, gdzie chcę.

— Rozumiem... — Via pokiwała głową z uśmiechem, chociaż Chris dostrzegła w jej oczach jakiś żal. Może spodziewała się, że kolejny wypędzony wilkołak zostanie w tym mieście, może czuła się tam samotna, mimo że zachwalała swoje życie. — Śpieszy ci się tam?

— Chcę tam być jak najszybciej.

— W takim razie nie ma na co czekać! — Sylvia klasnęła w dłonie i wstała z kanapy, a Max szczeknął wesoło i również zerwał się na cztery łapy. — Nie puszczę cię do stolicy w tych łachmanach, bo każdy się domyśli, że zwiałaś z buszu.

— Ale ja nie mam pieniędzy...

— Daj spokój, wiem jak to jest zaczynać od nowa. Dam ci parę ubrań, chociaż tak ci pomogę, a i podwiozę cię na ten dworzec, to dwie godziny jazdy.

— Nie musisz tego robić — powiedziała stanowczo Crystal, nie chciała być nikomu nic dłużna. Wiedziała przecież, że nie będzie miała sposobności, by się odwdzięczyć. Kto wie, czy kiedykolwiek spotka jeszcze Sylvię.

— Ale chcę i zrobię!

***

Lipiec 2008 r.

Remus sam nie rozumiał, dlaczego codziennie tu przychodził. Przecież nie miało to żadnego sensu, ale najwidoczniej nie musiało mieć, skoro dzień w dzień przychodził na niewielką polanę, którą niegdyś wybrał na idealne miejsce, żeby prowadzić tam lekcje. Była to idealna przestrzeń, oddalona od centrum lasu i tętniącej życiem, zabudowanej już prawie całkowicie polany. Lupin pamiętał przecież czasy, gdy stała tam tylko jedna chata, a teraz las się zmienił... Codziennie się zmienia, pomyślał i przycupnął na jednej z kilku ławek, odkładając obok kilka książek. Niepotrzebnie je zabierał i tak mu się nie przydadzą. Rozejrzał się dookoła i uśmiechnął się z nostalgią. To było jego miejsce w Wilczym Lesie i jak na złość, nawet to mu nie wyszło.

Kiedy zdecydował się wrócić do lasu, kiedy z trudem przełknął wszystkie te zasady i stłumił w sobie chęć buntu, kiedy skończył budować dom i został ojcem, zrozumiał, że musi się odnaleźć w lesie tak naprawdę. Nie posiadał umiejętności, które wilkołaki uważały za potrzebne. Nie umiał polować, nie nadawał się do zbijania mebli, nie potrafił oprawiać mięsa, skór ani nawet wytwarzać zapraw. Znał się trochę na ziołach i w wolnych chwilach zbierał je, ale nie była to praca na dłuższą metę. Greg załatwił mu pracę na polach uprawnych, ale również długo tam nie zabawił. Ich uprawy były wówczas zbyt małe, żeby tylu ludzi przy nich pracowało. Musiał znaleźć coś dla siebie. I znalazł... Był w końcu nauczycielem, z nikłym stażem, ale przecież te kilka miesięcy, kiedy pracował w Hogwarcie, były najlepszym czasem w jego karierze zawodowej.

Stworzył więc coś na wzór szkoły w Wilczym Lesie. Wilkołaki nie były zbytnio wymagające, ale początkowo dość chętnie przysyłały do niego swoje dzieci. Swego czasu jego klasy były naprawdę liczne. Nie uczył skomplikowanych rzeczy, poziom edukacji wśród tej młodzieży był na poziomie zerowym. Rzadko którykolwiek z rodziców poświęcał uwagę, żeby nauczyć dziecko czytać. Remus wykorzystał ten fakt i sam zaczął nauczać dzieci alfabetu, pisania, liczenia. Nie wymagał wiele, cieszył się, gdy te dzieciaki potrafiły ze zrozumieniem przeczytać jedną stronę w książce, urządzał im słuchowiska, przepytawał z przeczytanych lektur. Czerpał z tego ogromną satysfakcję i łudził się, że te dzieci również. Cóż... chyba się przeliczył, bo po jakimś czasie starsi uczniowie porzucili lekcje, będąc przekonani, że nauczyli się wystarczająco i przyszedł czas, żeby wyrobić sobie jakiś przydatny w życiu fach, młodsi z czasem się znudzili i również przestali przychodzić, a wizja chociażby minimalnego wykształcenia nie była już kusząca dla nikogo. Od przeszło ponad pół roku żadne dziecko nie przyszło na zajęcia... Chyba już się pogodził z tym, że jest bezużyteczny dla całej społeczności, a jego jedyną uczennicą była Crystal. Z westchnieniem przygładził mech, który porósł nieużywane już ławki. Był dumny z tego, że Chris jest najlepiej wykształconą z młodego pokolenia. Umiała płynnie czytać, pisała całkiem zgrabnie zarówno piórem jak i węglem, czasem zdarzyło mu się ją przyłapać na notowaniu jakiś zdań opisujących jej dziecięce rysunki, z fascynacją podziwiała ilustrację w jego starej książce od astronomii, którą trzymała na stoliku nocnym. Tak, mimo zaledwie dziesięciu lat, dostrzegał w córce głód wiedzy i bardzo go to cieszyło. Chociaż bolała go świadomość, że ta wiedza na nic jej się nie przyda w tym miejscu... Pokręcił głową i zamknął oczy, chciał dla córki jak najlepiej, wiedział przecież, że odziedziczyła po nim moc, że jest czarownicą, ale ta informacja mogłaby zniszczyć jej życie. Widział, że jest szczęśliwa w tym miejscu, że odnajduje się w nim w pełni. Nie miał prawa odbierać jej tego, co miała i mącić w głowie swoją własną przeszłością... Nie mógł jednak powstrzymać ciepła, które rozlewało się w jego sercu, gdy pomyśli, że za rok o tym czasie Crystal szykowałaby się na swój pierwszy rok w Hogwarcie.

Kiedy tak o tym rozmyślał, usłyszał, jak gałązka łamie się pod czyimś ciężarem, a chwilę później ogarnął go zapach suszonych owoców.

— Co tu robisz? — spytał spokojnie, nie otwierając oczu. Słyszał, jak przybysz niezgrabnie stawia kolejne kroki, żeby ostatecznie usiąść na ławce obok.

— Przyszłam na lekcję — odpowiedział mu dźwięczny głos młodej dziewczyny, a on w końcu otworzył oczy i spojrzał na nią.

— Jako jedyna — stwierdził i przyjrzał się swojej rozmówczyni. Wyrosła, pomyślał i uśmiechnął się nieznacznie. Nigdy, a przynajmniej nie przed narodzinami Crystal, nie miał możliwości obserwować, jak szybko rosną i jak bardzo się zmieniają dzieci. Pamiętał tylko szok, który go ogarnął, gdy po prawie trzynastu latach zobaczył Harry'ego. Otrząsnął się z tego wspomnienia i znowu spojrzał na dziewczynę. Była bardzo wysoka, niezbyt zgrabna, z pewnością budowę ciała odziedziczyła po swoim ojcu. Miała również jego nos, o wiele za duży, jakby niepasujący do krągłej, piegowatej twarzy. Z wiekiem coraz bardziej przypominała Grega, a po Melody zostały jej tylko brązowe oczy i słomkowe włosy, które niegdyś układały się w loczki, a teraz wiązała je w niedbałe warkocze. Niewiele zostało z tej nieśmiałej dziewczynki, którą poznał lata temu... I to nie tylko z wyglądu, charakter również odziedziczyła po ojcu, chociaż niegdyś była raczej cicha i spokojna, nieco wycofana co Melody, to teraz biła od niej gregowska pogoda ducha i pewna swojskość. A przynajmniej tak było zazwyczaj, bo w tej chwili była jakby nieobecna. — Co się stało, Via?

— Sama nie wiem, Remusie — Sylvia wzruszyła ramionami i skrzyżowała niezgrabnie nogi. — Jakoś tak po prostu wszystko już do siebie nie pasuje... Od kiedy Ian się przemienił ciągle biega po lesie jak pomylony — westchnęła smętnie, a Lupin pokiwał głową. To prawda, od kiedy w styczniu syn Benjamina Riversa przeszedł pierwszą przemianę, przywódca wilkołaków zadzierał nosa jeszcze bardziej niż zwykle, a młody faktycznie panoszył się wszędzie, jakby zaznaczał swój teren. — Do tego w zeszłym miesiącu dołączył do niego Dan i teraz zostałam już zupełnie sama...

— Z tego co kojarzę za miesiąc i ty do nich dołączysz — zauważył Remus, posyłając Sylvii pokrzepiający uśmiech. Sporo czasu zajęło mu zrozumienie, że dla młodych wilkołaków pierwsza przemiana jest czymś przełomowym, inicjacją, czymś tak ważnym, jak otrzymanie listu z Hogwartu dla młodych czarodziejów. Widział, jak młodzi wyczekują swoich szesnastych urodzin. Za każdym razem, gdy kolejny młodziak dołączał do comiesięcznych przemian, Remus miał wrażenie, że w Lesie robi się nieznośnie tłoczno... A może to on już był zbyt stary, żeby docenić ich młodzieńczy zapał i energię... Widział już to po Crystal, która w ostatnim czasie coraz częściej biegała za Nancy Brown i innymi starszymi od siebie nastolatkami. Nie podobało mu się to, jako ojciec był temu przeciwny, ale gdy widział, jak jego córeczka wraca do domu z uśmiechem na ustach i opowiada o tym, co tego dnia zrobił Ian Rivers albo ten cały Denzel Morton, nie potrafił zabronić jej widywania się z nimi. Żałował tylko, że Via najwidoczniej nie uczestniczyła w tych wszystkich eskapadach jego córki, byłby wówczas o wiele spokojniejszy. Uważał Sylvię za odpowiedzialną i myślącą rozsądnie dziewczynę, a rozsądek to coś, o czym Chris często zapominała. I chociaż córka Grega i Melody nie odznaczała się szczególną inteligencją, często wiele rzeczy zapominała i uważała się za najlepszą przyjaciółkę Riversów, to Remus darzył ją ogromną sympatią i zawsze chętnie z nią rozmawiał.

— Tak — przytaknęła dziewczyna, uśmiechając się krzywo. — Martwię się, że za nimi nie nadążę... Nigdy nie byłam zbyt śmiała...

— To prawda, gdy się poznaliśmy, nie chciałaś mi nawet podać ręki — zauważył z przekąsem, a ona zaśmiała się wesoło, kręcąc głową, jakby chciał powiedzieć, że powinien dawno o tym zapomnieć.

— Dlaczego już nie organizujesz lekcji?

— Organizuję — odpowiedział i wręcz machinalnie położył dłoń na książkach, które ze sobą przyniósł. Skrzywił się nieznacznie, co z tego, że przygotowywał jakieś zajęcia, skoro i tak nikt w nich nie uczestniczył. — Po prostu wy przestaliście na nie przychodzić. Wiesz, tutaj wystarczy jeśli umiesz liczyć do dziesięciu... Po co marnować czas na naukę, skoro można doskonalić się w fachu?

— A twoja córka? — spytała od razu, uciekając wzrokiem. Lupin domyślił się, że zrobiło jej się głupio. W końcu sama przestała przychodzić na jego zajęcia prawie dwa lata temu, kiedy zwiększył się popyt na przetwory Melody i zaczęła pomagać matce.

— Chris to inna sprawa — stwierdził z uśmiechem, wspominając córkę, która rano szybko uciekła z domu, żeby tylko nie musieć kreślić kolejnych zdań w zeszycie. Wiedział jednak, że wróci do domu wieczorem i poprosi go, żeby poczytał jej o gwiazdozbiorach i pokazał na niebie konkretne konstelacje. — Jestem jej ojcem i zmuszam ją do nauki. Ale wiem, że zdecydowanie bardziej woli chodzić z Maggie na polowania.

— Podobno świetnie sobie radzi z łukiem — powiedziała Sylvia, a Remus pokiwał głową. To była prawda, obie jego kobiety, choć drobne i niepozorne, to z łukiem w ręku stawały się śmiertelnie niebezpieczne. Crystal wyrośnie na silną kobietę, była zbyt podobna do Meg, żeby stało się inaczej. Mogłaby tyle osiągnąć, gdyby miała jakiekolwiek perspektywy. Życie w lesie oferowało jej tak niewiele, a ona i tak czerpała z niego pełnymi garściami. Zastanawiał się nad tym, czy w przyszłości jego córka poczuje, że to za mało, że chce czegoś więcej... Spojrzał na Vię, która przygryzała wargę z zatroskaną miną. Może Crystal kiedyś, tak jak ta dziewczyna, odczuje, że w Wilczym Lesie nie wszystko do siebie pasuje? Remus uśmiechnął się i pochwycił pierwszą książkę, którą ze sobą przyniósł. Spojrzał na okładkę i wzruszył ramionami. Może jednak przeprowadzi dzisiaj jakąś lekcję.

— Pamiętasz Dickensa? — spytał, unosząc książkę, a dziewczyna uśmiechnęła się promiennie, co sprawiło, że na nowo wydawała się być nieporadną dziewczynką. Remus nie wiedział, że to będzie jedno z ich ostatnich spotkań, bo Via miała rację. Po jej szesnastych urodzinach wszystko się zmieni, straci swoich przyjaciół, rodziców, dom... Zapomną o istnieniu Sylvii Roberts, bo nikt nie chciał sprzeciwić się zasadom, nawet jej rodzice nie mieli tej odwagi... Wszystko przestanie do siebie pasować, a ona za miesiąc zostanie uznana za zbędny element.

***

Crystal wielokrotnie próbowała przemówić Vii do rozumu, jednak najwidoczniej nie było to możliwe. Praktycznie obca jej kobieta poświęciła swoją największą walizkę i zapakowała w nią mnóstwo różnych ubrań, która podarowała Chris, a następnie wsadziła dziewczynę razem z całym pakunkiem do swojego małego wozu, który był znacznie bardziej klaustrofobiczny od pickupa Reece'a i zawiozła na dworzec. Podczas drogi nie rozmawiały za dużo, ale Sylvia zadbała o to, by cisza im nie doskwierała, bo radio w samochodzie głośno wygrywało największe hity. Gdy dotarły na dworzec, mimo kolejnych protestów Sylvia kupiła jej bilet, wcisnęła pieniądze w kieszeń i razem z Maxem odprowadziła na odpowiedni pociąg, tłumacząc jej co i jak.

— W Londynie pociąg zatrzymuje się na dłużej, zorientujesz się, jak już dotrzesz... Zawsze możesz kogoś spytać — mówiła kobieta, a Chris starała się jej słuchać, chociaż ból głowy doskwierał jej coraz bardziej. Nie wiedziała czy to ze stresu, zmęczenia, czy czegoś innego. Nie miała sił się nad tym zastanawiać, ale Sylvia najwidoczniej czytała jej w myślach. — Tak będzie przez jakiś czas. Miałam podobnie, chociaż podejrzewam, że ty też to odczujesz... Po tylu latach w lesie nasze zmysły nie są przyzwyczajone do tylu impulsów... Z czasem się przyzwyczaisz, ale podejrzewam, że raczej będziesz stronić od zgiełku miasta na dłuższą metę. Pamiętaj, że porządny prysznic potrafi złagodzić skołatane nerwy...

— Dlaczego robisz to wszystko? — spytała nagle Crystal, zatrzymując się pośrodku peronu. Via odwróciła się w jej stronę i spojrzała na nią z politowaniem. — Dlaczego mi pomagasz? Dlaczego pomogłaś Tracy? Przecież cię wygnaliśmy...

— Was również wygnano — zauważyła Sylvia i uśmiechnęła się pokrzepiająco. Crystal przełknęła głośno ślinę, bojąc się, że odruchowo zaprzeczy. Jej nie wygnano, sama odeszła. Tym bardziej nie potrafiła zrozumieć zachowania kobiety. — Ale to niewiele zmienia, Chris, ciągle jesteśmy watahą... Może i jestem słabym ogniwem, którego musieli się pozbyć, ale ja nigdy o was nie zapomniałam...

Crystal nie potrafiła spojrzeć jej w oczy. Czuła się okropnie ze świadomością, że okłamała Vię w tak wielu sprawach. Powinna była przyznać się, że uciekła, że sama zgotowała sobie taki los. W końcu i tak pewnie jeszcze w tym miesiącu spotka Reece'a, a ten opowie jej o pewnej smarkuli, która z dnia na dzień nagle zniknęła. Powinna jej powiedzieć prawdę, ale coś ją blokowało, nie mogła. Miała wrażenie, że jeżeli teraz się wygada, to później również nie będzie w stanie dochować tajemnicy, a to przekreślało całą jej przyszłość. Crystal chrząknęła, próbując pozbyć się nieznośnej guli w gardle i sięgnęła do torby ojca, modląc się o to, żeby jej zapasy żywieniowe nie spadły na samo dno magicznie powiększonego tobołka. Z ulgą wymacała niewielki słoik i wyciągnęła go.

— Wiem, że to o wiele za mało, żeby podziękować ci za wszystko, co dla mnie zrobiłaś, ale... — mruknęła, podając Vii słoiczek z konfiturą z owoców leśnych, który zabrała ze sobą na drogę. Może i pozbywała się w tym momencie swojego ulubionego przysmaku, ale widok uśmiechu, który zagościł na twarzy kobiety, był tego wart.

— Konfitury mojej mamy — westchnęła ze wzruszeniem i przyjęła słoiczek tak, jakby to był jej największy skarb.

— Są najlepsze. — Chris wzruszyła ramionami, czując się nieco zakłopotana, a Sylvia przygarnęła ją ramieniem do siebie i zamknęła w silnym uścisku.

— To najlepsze podziękowanie na świecie... — wyszeptała, a potem odskoczyła od Crystal, otarła szybko łzy wzruszenia i popchnęła ją w stronę stojącego na peronie pociągu. — No dalej, bo transport ci ucieknie...

Crystal spoglądała przez okno przedziału na machającą radośnie Sylvię i merdającego ogonem Maxa, podczas gdy pociąg ruszał. Chris nie potrafiła opisać tego, jak bardzo jest jej wdzięczna. Wolała nawet nie myśleć o tym, gdzie by teraz była gdyby nie ona. Dzięki niej się nie zgubiła, zyskała nowe ubrania i będzie wcześniej w Londynie, a ponadto bała się o wiele mniej tego, co ją czeka. W tym momencie stała się dozgonną dłużniczką Vii, a wyrzuty sumienia, spowodowane zatajeniem przed nią prawdy, bardzo jej ciążyły. Co innego nie być szczerym wobec obcego człowieka, a co innego okłamywać kogoś ze swojej watahy. Bo chociaż Sylvia została wygnana ze stada, to zdaniem Chris zasłużyła na to by nadal być jego częścią.

Droga do Londynu pociągiem trwała całą noc, a im bliżej miasta tym więcej pasażerów dosiadało się na poszczególnych stacjach. Również im bliżej stolicy była, tym bardziej odczuwała skutki opuszczenia lasu. Sylvia mówiła, że jej zmysły nie są przyzwyczajone do życia w miejskim zgiełku i miała co do tego rację. Crystal nie mogła zasnąć przy akompaniamencie stukania kół pociągu o szyny, a sen wydawał jej się jedynym ratunkiem dla bolącej głowy. Przez całą podróż to wpatrywała się w księżyc, który według remusowego zegarka, za pięć dni będzie w pełni, to właśnie na ten zegarek. Dwudziesty piąty sierpnia. Za tydzień miał się rozpocząć rok szkolny, a ona nic nie miała — żadnych przyborów, książek, a już zwłaszcza pewności, że jej plan się uda. Nie wiedziała nawet, jak przetrwa ten okres. Chciałaby, żeby jej rodzice albo nawet Sylvia, żeby którekolwiek ze znanych jej osób było teraz przy niej. Londyn, Dziurawy Kocioł, Pokątna, King's Cross. Londyn, Dziurawy Kocioł... — powtarzała cały czas w myślach, nie zważając na śpiących ludzi w jej przedziale, a zwłaszcza na wąsatego grubasa, który chrapał strasznie głośno. Tylko to się liczyło — Londyn, Dziurawy Kocioł, Pokątna, King's Cross.

***

Metaliczny, kobiecy głos chłodnym, nieprzyjemnym tonem oznajmił, że dojechali w końcu do Londynu. Crystal, która nie przespała nawet minuty podczas minionej nocy spędzonej na niewygodnym siedzeniu w przedziale pociągu, rozprostowała zdrętwiałe nogi i przerzuciła torbę przez ramię. Walizki, którą dostała od Vii, już nie potrzebowała, ponieważ wszystko schowała do swojego zaczarowanego ekwipunku podręcznego, dzięki czemu nie musiała niczego dźwigać. Wyskoczyła z pociągu, ówcześnie wygrzebawszy mapę miasta z przepastnej torby i ignorując pierwsze wrażenie, a szok, spowodowany ogromem otaczającej ją rzeczywistości, zmniejszając do minimum, ruszyła w stronę wyraźnie opisanego wyjścia. Zanim opuściła przedział, grubas z wąsem, który siedział obok niej wskazał jej, w którym dokładnie miejscu się znajdują. Dziękowała ojcu, że zaznaczył na mapie wielkim czerwonym znakiem „X" miejsce, w którym mieścił się Dziurawy Kocioł. Na mapie było to zaledwie cztery cale w prostej linii, ale Crystal domyślała się, że to będzie długa droga. Wąsacz doradził jej, że lepiej by było pojechać metrem albo autobusem, cokolwiek to było, byleby nie szła pieszo, bo to nieopłacalne. Chris jednak stwierdziła, że podróż samochodem i pociągiem to aż za dużo jak na nią. Przecież wychowała się wśród wilkołaków, jest o wiele szybsza i zwinniejsza od zwykłych ludzi. Długi spacer po mieście nie powinien być dla niej problemem.

Tłum szaraczków wylał się wraz z nią na ulicę. Na twarz Crystal padł jeden z nielicznych promieni słońca, którym udało się wyrwać zza zasłony popielatych chmur. Chłodny wiatr dął silnym podmuchem, rozwiewając włosy Chris, które wpadały jej w oczy i zasłaniały widok. Jej lista miejsc do odwiedzenia zmniejszyła się i pozostało jej wymieniać tylko – Dziurawy Kocioł, Pokątna, King's Cross.

— Dzisiaj jest dwudziesty szósty sierpnia — powiedziała do siebie szeptem, a kilku przechodniów spojrzało na nią jak na niespełna rozumu. — Dzisiaj dojdę na Charing Cross.

Londyn był wielkim miastem, którego ogrom i piękno, zostało przysłonięte przez falę turystów i mieszkańców przepychających się ze sobą na każdym kroku. Co chwilę można było tu znaleźć drogowskazy, prowadzące do licznych atrakcji i zabytków. Wielkość miasta zachwyciła Crystal. Podczas swojej drogi Chris zatrzymywała się kilkakrotnie by chwilę podziwiać okolicę, która swoją cudownością i przepychem zapierała dech w piersi. Pociąg, którym tu przyjechała, zajechał do Londynu o godzinie dziewiątej, a w tym momencie była już trzynasta. Podejrzewała, że się zgubiła, ale była pewna, że da sobie radę. Chociaż zrozumiała, że jej zmysły nie są już na tyle skuteczne i pomocne, jak w lesie, gdzie z dziecinną łatwością potrafiła zawsze odnaleźć drogę do domu. W mieście wszystko jej się myliło, było zbyt dużo zapachów i dźwięków. Wszystkiego było za dużo...

Wraz z godziną piętnastą z pęcherzami na stopach, ramieniem bolącym od ciężaru torby i piekącymi od wiatru policzkami, ujrzała duży napis Księgarnia i kolejny szyld Sklep muzyczny, a pomiędzy nim jakby zapomniany i niezauważany Dziurawy Kocioł. Całe zmęczenie zeszło na drugi tor, bo po co się przejmować bolącymi stopami, ścierpniętymi barkami, burczącym brzuchem i zaschniętym gardłem, kiedy przed nią jawił się ten bar — brama do świata magii, który był jej dzisiejszym celem.

Crystal wzięła dwa głębokie wdechy i z determinacją wypisaną na twarzy pchnęła drzwi, a dzwoneczek umocowany u góry głośno oznajmił, że przybył nowy klient. Dziurawy Kocioł robił na niej wyjątkowo dobre wrażenie. Chociaż samo pomieszczenie było ciemne i niezbyt zachwycające, ktoś o nadzwyczajnie dobrym guście estetycznym, sprawił, że w tym miejscu chciało się spędzać czas. Krzywa, drewniana podłoga była starannie wysprzątana, na ścianach zawieszono kilka bardzo ładnych i realistycznych krajobrazów, a nieliczne, małe okienka zasłaniały zwiewne, śnieżnobiałe, koronkowe firanki. Każdy stolik w barze był przykryty skromną, ale za to ładną serwetą, na której stał wazonik z niewielkim bukiecikiem. Bar, który mieścił się w głębi pomieszczenia, był sercem całego lokalu, nie tylko dlatego, że od progu przykuwał wzrok. Za ladą stała ładna blondynka, na oko gdzieś koło trzydziestki. Miała uroczą, pulchną twarz o wręcz dziecięcych rysach, które mogły sprawiać, że ludzie brali ją za młodszą niż w rzeczywistości. Była otoczona przez klientów, których obsługiwała z błyskiem w oku i perlistym, śnieżnobiałym uśmiechem.

Lupin rozejrzała się dookoła, szukając wyjścia na Pokątną. Ojciec opowiadał jej, że trzeba wyjść na zaplecze, gdzie za pomocą różdżki trzeba było dotknąć kolejno odpowiednich cegieł, by móc się dostać do serca londyńskiego świata magii. Tu właśnie był problem, bo gdy Crystal ujrzała w końcu miejsce, o którym Remus jej wspomniał, uświadomiła sobie, że nie ma jeszcze różdżki, a już tym bardziej nie zna odpowiedniego układu, który otwierał wejście na Pokątną. Dlatego usiadła przy stoliku umiejscowionym najbliżej przejścia, czekając aż ktoś zechce wybrać się na zakupy. Czekała kilkanaście minut, aż jakaś rozkoszna rodzinka ruszyła na zaplecze, a Chris szybkim krokiem podążyła za nimi. Chowając się za ścianą, widziała jak głowa tejże rodziny wyciąga swoją różdżkę i stuka w kilka, niby przypadkowych cegiełek, by po chwili solidny mur rozstąpił się przed uroczą familią, ukazując zatłoczoną, brukowaną uliczkę, znikająca za pobliskim zakrętem.

Lupin po raz setny tego dnia rozdziawiła usta ze zdziwienia i zachwytu, a oczy wytrzeszczyła tak bardzo, że stały się niebezpiecznie wielki. Potrząsnęła głową, bojąc się, że taki głupkowaty wyraz twarzy zostanie jej na zawsze. Dookoła otaczały ją sklepy z kolorowymi wystawami i zachęcającymi szyldami. Crystal obracała się dookoła, brnąć do przodu przez roześmiany i rozgadany tłum, wpadając na biegające jej pod nogami dzieciaki. Widoki, dźwięki i zapachy tak nią owładnęły, że nie myślała trzeźwo. Dopiero w momencie, gdy jakiś mężczyzna wpadł na nią przypadkiem, otrząsnęła się i wróciła do przedzierania się przez tłum w kierunku śnieżnobiałego budynku, który górował nad innymi budowlami — Bank Gringotta. Wbiegła po kilkunastu marmurowych schodkach, by wyminąć jakąś okropną karykaturę. Ojciec mówił jej, że w tym banku pracują niezbyt miłe gobliny. Stworzenie ukłoniło jej się z uprzejmości, a ona odpowiedziała mu tym samym, przechodząc przez srebrne drzwi do marmurowej sali. Na wysokich stołkach skryci za długą ladą, siedzieli inni przedstawiciele gatunku goblinów. Wszyscy wydawali się być bardzo zajęci, bo mimo, że stukot butów Crystal uderzających o podłogę, który niósł się echem, żaden z nich nie zaprzestawał skrobać piórami, odważać monet na mosiężnych wagach lub spoglądając przez lupy na dziwne kamienie. Crystal podeszła szybko do kontuaru i odchrząknęła znacząco by zwrócić na siebie uwagę brzydkiego goblina.

— Dzień dobry, chciałabym wypłacić trochę pieniędzy ze skrytki dziewięćset sześćdziesiąt — odezwała się uprzejmie.

— Ma pani klucz? — mruknął nieprzyjemnie goblin.

— Oczywiście — odparła, ukazując mu złoty kluczyk ojca. Goblin zabrał go i obejrzał uważnie, po czym pokiwał głową.

— Proszę za mną — nakazał, zeskakując ze stołka i kierując się w stronę jednych z licznych drzwi, obok których kręciło się kilku normalnych czarodziejów. Goblin otworzył przed nią drzwi i gestem dłoni polecił wejść do środka. Znaleźli się w wąskim korytarzu, oświetlonym licznymi pochodniami, które wskazywały drogę, biegnącą nieco w dół, tak samo jak szyny ginące gdzieś na końcu drogi. Jej towarzysz gwizdnął głośno, wkładając dwa palce do ust i nagle pojawił się mały wózek. Przewodnik wsiadł do niego natychmiast, a Crystal niepewnie zajęła miejsce obok niego i pojechali w głąb labiryntu krętych korytarzy, skręcając co chwilę w różne strony. Oczy Lupin zaczęły łzawić od nadmiernej prędkości, ale nie chciała ich zamykać — nie ufała goblinowi. Nie wiedziała w sumie dlaczego, przecież nic złego on ani żaden inny przedstawiciel jego gatunku jej nie zrobił, ale wygląd tego stworzenia sprawiał, że nie mogła być nastawiona do niego przyjaźnie. Gdy wózek w końcu się zatrzymał, Crystal wysiadła z niego szybko i oparła się o ścianę, próbując uspokoić swój oddech. Myślała, że znosi tą dziwną, podziemną podróż całkiem dobrze, ale chyba się myliła. Goblin otworzył drzwi umiejscowione w ścianie kluczem, którego jej jeszcze nie oddał. Ze środka buchnął zielony dym, od którego Lupin zaczęła się krztusić, a kiedy opadł i Chris udało się opanować kaszel, aż ją zatkało. Pośrodku ciemnego pomieszczenia mieścił się całkiem pokaźny stos złotych, srebrnych i brązowych monet. Crystal nigdy nie wiedziała takiej ilości pieniędzy, właściwie widziała tylko tyle ile miała przy sobie, a nie były to nawet pieniądze czarodziejów. Chris podeszła do swojego majątku i wyjąwszy uprzednio z torby skórzany worek, wrzuciła do niego po sporej garści każdego rodzaju monet, a tych złotych wzięła nawet więcej, obawiając się, że wkrótce będzie musiała powtórzyć podróż koszmarnym wózkiem.

— Możemy już wracać — oznajmiła Crystal i wyszła ze skrytki, by goblin mógł ją zamknąć, a następnie oddać jej klucz, który schowała głęboko w kieszeni.

Całe szczęście droga powrotna okazała się o wiele bardziej znośna, a może to tylko Crystal przyzwyczaiła się do zawrotnej prędkości wózka. W każdym razie, chwilę później wyszła z ulgą z Banku Gringotta. Rozejrzała się po kolorowej ulicy Pokątnej i ze smutkiem stwierdziła, że nie ma siły. Cała podróż i nadmiar wrażeń zupełnie wyczerpały jej akumulatory. Wydawało jej się, że od jej odejścia z lasu minęło nie kilkanaście godzin, a kilka dni. Pieniądze w worku zadzwoniły wesoło, jakby mówiły, że chcą zostać wydane. Zamiast rzucić się w wir zakupów, Lupin wykazała się jednak zdrowym rozsądkiem i powiedziała sobie w duchu: Wystarczy, że kupisz różdżkę. Wytężyła wzrok i wypatrzyła szyld sklepu z różdżkami u Ollivandera w zgiełku tłumu na ulicy. Weszła do sklepu, który był praktycznie pusty. W całym lokalu pełno było regałów sięgających aż do sufitu, które były wypełnione podłużnymi pudełkami, a kiedy wchodziło się do środka od wejścia można było poczuć zapach kurzu i starego papieru.

— Witam, nową klientkę! — zawołał dziarsko, mężczyzna, który wyszedł spomiędzy regałów z ujmującym uśmiechem na twarzy. Mężczyzna wyglądał na około sześćdziesiąt lat, może trochę mniej. Był stosunkowo niski, niewiele wyższy niż Crystal, ubrany w elegancką szatę czarodzieja. Twarz miał wyjątkowo kwadratową, a nad górną wargą rosła mu niesłychanie żałosna szczecina godna czternastolatka, a nie człowieka w jego wieku.

— Dzień dobry — przywitała się kulturalnie, nie mogąc oderwać wzroku od wąsa sprzedawcy. — Chciałabym kupić różdżkę.

— Pozwól, że ja się obsłużę, dziecko — odezwał się cichy głos, który wypowiedział cherlawy mężczyzna na wózku inwalidzkim. Był bardzo stary, miał długie posklejane i rozczochrane popielate włosy opadające mu na oczy, które przysłaniały okulary o soczewkach tak grubych jak denka butelek. Siedział w kącie i w pierwszej chwili Chris nawet go nie zauważyła.

— Tatku, nie wtrącaj się — jęknął pierwszy mężczyzna, a staruszek spiorunował go groźnym spojrzeniem.

— Nie mów do mnie tatku! To mój sklep, moi klienci i będę robił to, co mi się podoba — warknął pan Ollivander, bo to musiał być on, skoro twierdził, że to jego sklep. Crystal spojrzała sceptycznie na mężczyzn i zapragnęła nagle wyjść z tego niebezpiecznie małego pomieszczenia. Starzec jednak wyciągnął drżącą ręką miarkę z kieszeni, która nagle ożyła i zaczęła mierzyć każdą część ciała Lupinówny, a ona zesztywniała.

— Tak, ale za jakiś czas będzie to mój sklep, nie oddasz go nikomu spoza rodziny — wykłócał się dalej młodszy mężczyzna, chociaż określenie młodszy było w jego przypadku lekkim nadużyciem.

— I tylko dlatego tu jeszcze jesteś — uciął krótko Ollivander, obserwując uważnie Crystal. — Mogę wiedzieć co się stało z twoją pierwszą różdżką?

— Złamała się, znaczy... ja ją złamałam — skłamała, spuszczając głowę i westchnęła, mając nadzieję, że wygląda to przekonująco.

— Mam nadzieję, że o nową będziesz lepiej dbać — zaśmiał się dziarsko ten młodszy. Starszy mężczyzna machnął ręką i taśma, która do tej pory mierzyła każdy cal jej ciała, opadła na ziemię. Ollivander zadumał się chwilę. — Podaj tę różdżkę.

— Oczywiście — zawołał wesoły mężczyzna i wskoczył na drabinę by sięgnąć wskazane pudełko. Crystal przyglądała się tej dwójce ze zdziwieniem, ale nie odezwała się nawet słowem. Z cierpliwością wysłuchiwała ich kłótni, żałując, że jej pierwsze magiczne zakupy nie okazały się niezapomniane. No cóż, może i będą niezapomniane, ale niekoniecznie przyjemne. Na samym początku koszmarny wagonik goblinów, a teraz kłótnia dwóch starych facetów i do tego to potworne zmęczenie... Młodszy z mężczyzn podał jej różdżkę i polecił nią machnąć — nic się nie wydarzyło.

— Gdyby nie fakt, że nie mam komu przekazać interes, to dawno by cię tu nie było. I tak obawiam się, że jak umrę to długo nie pociągniesz — burknął staruszek, podając Crystal kolejną różdżkę. Chris testowała kilkanaście różdżek, ale żadna z nich nie była odpowiednia. Raz zrzucała wszystko z szafek, później coś się tłukło, żadna nie była dla niej. Podczas gdy mężczyźni kłócili się o to czy powinni razem współpracować i wyrywali z ręki dziewczyny złe różdżki, ta zastanawiała się ile jeszcze czasu zajmie ta farsa. — Podaj tą, którą zrobiłeś ostatnio, dąb angielski 11 cali, włos z ogona testrala — nakazał Ollivander, ucinając tym samym kłótnie. Ten rozpromieniony faktem, że jego mentor dopuścił się myśli, że różdżka, którą on zrobił, może być odpowiednia dla klienta, rzucił się w stronę półki.

Crystal nie potrafiła opisać tego, jakie uczucie towarzyszyło jej, gdy chwyciła różdżkę w dłoń. Przedmiot był zdaniem Chris po prostu piękny — prosty kawałek jasnego drewna z zawiłymi wzorami na rękojeści. Lupin wstrzymując oddech machnęła ręką, a z końca wystrzelił snop złocistych iskier, poprzedzając tym przyjemny dreszcz przebiegający przez całe jej ciało i łaskoczące mrowienie w końcówkach palców.

Młodszy mężczyzna krzyknął radośnie, skacząc z nogi na nogę, co było kompletnie nieodpowiednie w stosunku do jego wieku, a Ollivander pokiwał ze zrozumieniem głową, chociaż nie był koniecznie zadowolony.

— To mimo wszystko dobra różdżka — odezwał się staruszek, a jego syn skrzywił się na dźwięk słów mimo wszystko. — Będzie ci dobrze służyć, jest lojalna wobec swojego właściciela i wymaga od niego tej samej wierności i odwagi. Zazwyczaj różdżki z tego drewna wybierają osoby o niewyobrażalnej intuicji i silnej więzi z fauną i florą.

— To będzie dwanaście galeonów — zawołał młodszy Ollivander. Crystal wybrała z woreczka dwanaście złotych monet, bo z tego co pamiętała to właśnie były te galeony i podała mu, a później ukłoniła się starszemu.

Całą drogę, którą przeszła od sklepu Ollivandera do Dziurawego Kotła, nie wypuszczała swojej różdżki z ręki. Spełniło się jej najskrytsze marzenie, które miała od chwili, gdy poznała prawdę. Nie będzie potrzebowała już taniej, ręcznie robionej imitacji, miała teraz prawdziwą różdżkę. Żałowała jedynie, że nie mogła od razu zacząć jej używać. Z resztą, nie była nawet pewna czy by potrafiła...

W pubie już trochę opustoszało, liczni klienci, którzy byli tu wcześniej, wrócili do swoich domów, a blond barmanka miała chwilę, żeby odetchnąć od natrętnej klienteli. Crystal usiadła przy barze i spojrzała na kartę z listą jakiś dań. Była piekielnie głodna. Wszystkie swoje zapasy zdążyła zjeść w pociągu. Został jej jedynie woreczek suszonych owoców, ale tym z pewnością by się nie najadła.

— Co dla ciebie? — zapytała barmanka, przywołując uśmiech na twarz i podchodząc do Chris.

— Cokolwiek, umieram z głodu — westchnęła Lupin, lustrując wzrokiem kartę, z której nic nie rozumiała. Kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie i zniknęła na chwilę, by przynieść jej pełen półmisek parującej zupy cebulowej i szklankę soku dyniowego — oczywiście Crystal nie wiedziała co to jest, dopóki barmanka nie powiedziała jej, czym będzie się raczyć. Chris skinęła głową, dziękując i zaczęła jeść. Danie było pyszne, nigdy nie jadła czegoś tak dobrego, właściwie to nigdy nie jadła czegoś, czego wcześniej albo nie upolowała, albo sama nie zebrała.

— Smakowało? — spytała barmanka, kiedy Crystal wypiła ostatni łyk soku. Lupin pokiwała gorliwie głową, sięgając po swoją sakiewkę. — To będzie równe pięć sykli, chyba, że mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić.

— Ma może pani...

— Hanna. Mów mi Hanna — poprawiła ją natychmiast i uśmiechnęła się szeroko.

— Masz może Hanno, wolny pokój? — spytała Crystal, odwzajemniając przyjacielski gest, a blondynka pokiwała głową i ręką nakazała jej pójść za sobą. Obie wspinały się ładnymi, drewnianymi schodami na wyższe piętro, a później Hanna poprowadziła ją wzdłuż korytarza aż do drzwi z numerem ósmym. Właścicielka lokalu podała Crystal kluczyk i życząc dobrej nocy, wróciła z powrotem na dół. Lupin z westchnieniem otworzyła drzwi. Pokój był bardzo przytulny, wyposażony w zestaw dębowych mebli w których skład wchodziła duża szafa, komoda, biurko z krzesłem i co najważniejsze — łóżko, z tak dużą ilością poduszek, że pierwsze co Crystal zrobiła po zamknięciu drzwi, to rzuciła się w tą miękką pierzynę i zasnęła po bardzo ciężkim dniu.

Bo kto, na miejscu Crystal, miałby siły na cokolwiek. Chyba nikt nie przeżył tyle co ona. Jeszcze dwa dni temu była w lesie, a teraz? Cały dzień wędrówki poświęciła na dotarcie do miasta, gdzie na chwałę Merlinowi spotkała Sylvię, która zaoszczędziła jej sporo czasu i bardzo pomogła, następnie całą noc spędziła w hałasującym pociągu, przyciśnięta do okna przez grubasa z wąsem, by przez kolejny dzień kręcić się zgubiona po Londynie i dopiero popołudniu odnaleźć cel swej wyprawy. Nikt nie mógł zaprzeczyć, że jak na niedoszłego jeszcze wilkołaka z niecywilizowanego lasu to dokonała czegoś niemożliwego, a to miał być dopiero początek jej niemożliwej przygody.


W następnym rozdziale:

Maggie nie potrafi pogodzić się z decyzją córki, obwinia o nią swojego męża, który z całych sił stara się zapewnić bezpieczeństwo sobie i swojej żonie. Nie wie tylko, ile jest warte słowo dane przez kogoś o nazwisku Rivers. Tymczasem Crystal dociera do celu swojej podróży, ale to dopiero początek jej przygody. Czy zostanie rozpoznana? Kogo spotka w nowej szkole? I czy rzeczywistość pokryje się z jej wyobrażeniami?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro