Rozdział XIV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Crystal przywykła już do wizyt w gabinecie dyrektora. McGonagall dbała o to, by zawsze podawano jej hasło, tak żeby chimery za każdym razem wpuściły ją, gdyby chciała do niej zajrzeć albo porozmawiać o jakimś problemie. Rzadko korzystała z tej możliwości, chociaż sama myśl, że mogła się zgłosić do profesor McGonagall w przypadku natłoku spraw, dużo jej dawała. Sama dyrektorka też nie wzywała jej nadzwyczaj często, chociaż Crystal z pewnością mogła zasłużyć na miano stałej bywalczyni gabinetu dyrektorki.

Tym razem informację o spotkaniu przekazała jej profesor Tonks, która powiedziała, że ich dodatkowe zajęcia nie odbędą się z tego właśnie względu. A kiedy zobaczyła, że Crystal zbladła, bo najwidoczniej uświadomiła sobie, co będzie przedmiotem tego spotkania, mrugnęła do niej porozumiewawczo i szturchnęła ją przyjaźnie w ramię, mówiąc, że nie ma się czego bać.

Czy się bała? Owszem, bo w poprzedni weekend pisała egzaminy i od tego czasu z niecierpliwością podszytą strachem czekała na wyniki, które decydowały o tym, co dalej będzie się z nią działo. I chociaż minęły zaledwie trzy dni, był to czas niezwykle trudny. Zaraz po egzaminach, Chris musiała wrócić do normalnego funkcjonowania, a sposobem na poradzeniem sobie ze stresem i natłokiem myśli, było ponowne rzucenie się w wir nauki. A nieprzyjemnych myśli miała wyjątkowo dużo... Pomijając wszystkie wątpliwości dotyczące jej ocen, a tych było niebezpiecznie dużo, bo wręcz paranoicznie twierdziła, że nie zdała egzaminu z historii magii i zawaliła również teoretyczną część zaklęć, to dodatkowo ciągle myślała o tym, co wydarzyło się w niedzielę. A wydarzyło się przecież wiele...

Nieustannie zastanawiała się czy powinna interweniować w sprawie Lizzy. Chciała utrzeć nosa Jo McLaggen i reszcie swoich współlokatorek, uważała je za potworne jędze, które miały o wiele za duże ego. Z chęcią sprowadziłaby je na ziemię, może wtedy zrozumiały by, że nie są w tej szkole tak istotne i niewiele osób liczy się z ich zdaniem. Miała w sobie głęboko zakorzenione przekonanie, że jeżeli ktoś postępuje jak świnia, to zasługuje również na same świństwa. I z pewnością chciała, żeby Jo, Grace i Jane odpokutowały za wszystkie krzywdy, które jej zrobiły, za każdą rzuconą jej pod nogi kłodę, za wyzywanie i rozsiewanie plotek, za to, że przylgnęło do niej to paskudne przezwisko Larwa. Była również przekonana, że nie tylko ona zaznała takich przykrości, dlatego chęć odpłacenia się im była jeszcze większa. Tylko, że ostatnią ofiarą tych wariatek była Elizabeth Tomson-Jones, a Crystal ciągle miała w stosunku do niej bardzo ambiwalentne uczucia. Nie opuszczała jej złość związana z tymi obrazkami, z tym, że Liz była na tyle głupia, żeby ciągle latać za Jo i uważać ją za swoją przyjaciółkę, albo nazywać tak również i Crystal. Z drugiej strony było jej również żal tej dziewczyny, bo wygląda na to, że brakowało jej piątej klepki. Przecież nie mogła być taka zła, skoro Teddy tak się o nią troszczył. Chociaż ten chłopak był nad wyraz dobroduszny... No i ta podsłuchana rozmowa.

To chyba najbardziej namąciło jej w głowie. W ogóle cała ta rozmowa była dziwaczna i nie na miejscu. Kompletnie nie rozumiała, co tam zaszło. Tony wydawał się być zaskoczony obecnością ojca, właściwie to rodzice raczej rzadko odwiedzali swoje dzieci w szkole. No wyjątkiem była rzecz jasna profesor Tonks, która mieszka w Hogwarcie i nieustannie była obok Teddy'ego. Była nawet opiekunką Puchonów, czyli także i swojego syna. Mimo tej niezapowiedzianej wizyty Anthony chyba się cieszył na widok ojca, a przynajmniej tak było na początku. Do momentu, gdy nie usłyszał, że jego rodziciel wcale nie przyjechał sprawdzić, jak się czuje Lizzy po upadku. Było to dziwne, bo raczej to rodzice wykazują większą troskę o swoje dzieci niż rodzeństwo. A to jednak Tony bardziej dbał o stan swojej siostry i wręcz siłą zmuszał ojca, żeby ten ją odwiedził. Tak bardzo było jej wtedy żal bliźniąt, tak bardzo współczuła Liz, która nie była w stanie zasłużyć na uwagę swojego taty. Ten wolał rozprawiać o jakimś departamencie i aktach, niż odwiedzić ją w skrzydle szpitalnym.

I chociaż to bardzo zaważyło na odczuciach względem Lizzy, to bardziej zaintrygowała Chris druga część rozmowy, w której ojciec Anthony'ego wręcz przepytywał go ze znajomości funkcjonowania Ministerstwa Magii. Crystal nie wiedziała zbyt wiele o tej instytucji, właściwie miała świadomość tego, że to oni regulują wszelkie kwestie prawne w brytyjskim świecie magii i że miałaby z nimi problemy, gdyby używała czarów poza szkołą. Czasami też słyszała, jak inni uczniowie rozmawiają o jakiś posadach lub nowinkach, które miały miejsce w Ministerstwie. A nader często spotykała się z tematem kursu aurorskiego i zawsze dotyczyło to Tony'ego, który na takowy chyba się wybierał. Wiedziała również, że profesor Tonks była w młodości jednym z aurorów i najwidoczniej ojciec bliźniąt był jej współpracownikiem. Nie miała zamiaru ukrywać, że ta tajemnicza sprawa, z którą pan Tomson przybył do Hogwartu, bardzo ją ciekawiła. Bo matka Teddy'ego, jej ulubiona nauczycielka, osoba niezwykle pogodna i przyjazna, musiała kiedyś uczestniczyć w jakiejś ważnej misji, której chciała zapomnieć. Sam Tony stwierdził, że profesor Tonks niczego nie podpisze, a już z pewnością w tej sprawie. I chyba miał rację, bo na poniedziałkowych zajęciach była wyjątkowo nieswoja, a Chris nie miała odwagi dopytywać się dlaczego. Pomyślała, że kiedyś wypyta Teda o przeszłość jego mamy, a gdyby ten nie chciał o tym rozmawiać, to może podpyta Anthony'ego, z którym może nie miała szczególnie bliskiej relacji, ale zawsze był wobec niej życzliwy i szczery.

Tymczasem musiała jednak na chwilę zapomnieć o tym wszystkim i zmierzyć się ze swoimi demonami. Tak też zdecydowała, gdy stanęła naprzeciw brzydkiej chimery i wypowiedziała hasło. W gabinecie czekała na nią już McGonagall. Chris przywitała się grzecznie i skinęła głową w stronę portretów byłych dyrektorów, a potem zajęła swoje standardowe miejsce w fotelu naprzeciwko biurka. Profesor McGonagall przeciągała jej katusze i trzymając ją wciąż w niepewności, nalała do dwóch filiżanek herbaty i podsunęła jej pod nos razem z ciasteczkiem. I może gdyby Lupin nie była tak zaaferowana wynikami egzaminów, to odebrałaby ten gest jako dobry znak.

— Jak się czujesz, Crystal? — zapytała uprzejmie dyrektorka zgodnie ze swoim zwyczajem, a Chris udzieliła odpowiedzi takiej jak zawsze:

— Zmęczona, ale daję radę — przyznała z nikłym, nieco wymuszonym uśmiechem, a potem dodała: — Wkrótce święta i wtedy trochę odpocznę.

— Słyszałam, że poprosiłaś już nauczycieli o dalszy materiał, żebyś mogła go przerobić podczas przerwy świątecznej. Tak według ciebie wygląda odpoczynek? — spytała nauczycielka, z trudem kryjąc rozbawienie, a Crystal zakrztusiła się herbatą z zakłopotania. Prawdą była, że rozmawiała z niektórymi profesorami w tej sprawie. Myśl, że zdanie egzaminów, które nie było przecież takie pewne, nie oznaczało dla niej spokoju, była nie do zniesienia. Uświadomiła sobie, że Teddy miał rację, mówiąc jej, że w jej przypadku widmo egzaminów będzie wisiało nad nią nieustannie aż do końca roku. Bo co z tego, że w miniony weekend napisała wszystkie sprawdziany z dwóch pierwszych lat, skoro w okolicy marca czekały ją kolejne z trzeciej i czwartej klasy, a po nich SUMy w maju i czerwcowe testy z tego roku. Wiedziała, że nie przyspieszy ani SUMów, ani tegorocznych egzaminów, ale gdyby się wzięła w garść, to może te najbliższe załatwiłaby szybciej i miałaby trochę czasu dla siebie, żeby odpocząć i przestać żyć w stresie. A byłoby to możliwe, gdyby szybko ogarnęła teorię, tym bardziej, że pewnie nigdzie się nie ruszy z zamku w trakcie przerwy świątecznej, a potem skupiłaby się na praktyce. Westchnęła, uśmiechając się i odpowiedziała uprzejmie dyrektorce:

— Chciałabym mieć już to wszystko z głowy, wyjść na prostą i zająć się bieżącym rokiem.

McGonagall pokiwała głową, ale Lupin nie wiedziała czy to był gest zrozumienia, rozbawienia czy wręcz przeciwnie dyrektorka załamywała nad nią ręce. Nie chciała nad tym gdybać, a starsza czarownica nie dręczyła jej dłużej.

— Crystal, wszyscy nauczyciele ocenili już twoje egzaminy z pierwszych dwóch lat — odezwała się, sięgając po leżący na biurku pergamin, z którego zaczęła odczytywać wyniki: — Pierwszy rok: ocena Wybitna z Astronomii, Zielarstwa i Obrony przed Czarną Magią, Powyżej Oczekiwań z Zaklęć i Transmutacji, Zadowalający z Eliksirów, no i niestety Nędzny z Historii Magii i Latania — powiedziała, na koniec krzywiąc nieco twarz. Dyrektorka zamilkła na chwilę, pozwalając Crystal przeanalizować to, co przed chwilą usłyszała, a gdy dostrzegła błysk w oku Lupinówny, kontynuowała: — Drugi rok wypadł niestety odrobinę słabiej, ale nieznacznie. Wybitny z Obrony przed Czarną Magią i Astronomii, Powyżej Oczekiwań z Zielarstwa i Transmutacji, Zadowalający z Zaklęć i Eliksirów, i nieszczęsna Historia Magii - Nędzny.

— To znaczy, że... — wyszeptała Chris, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszała.

— Zdałaś — dopowiedziała za nią McGonagall, kiwając głową. — Zdałaś dwa lata w ciągu niecałego semestru z naprawdę dobrymi stopniami. Zawsze mogło być lepiej, ale... — Dyrektorka uśmiechnęła się łagodnie, patrząc Crystal prosto w oczy. — Jestem z ciebie naprawdę dumna.

Crystal również była z siebie dumna. I to jak! Co prawda będzie musiała przymknąć oko na te Nędzne z Historii Magii, bo z oceną z latania zdążyła się już pogodzić, ale pozostałe oceny... Fakt, mogło być lepiej, ale nie było co się załamywać. Wybitne z Astronomii nie były zaskoczeniem, bo miała świadomość swojej wiedzy, ale te z OPCMu cieszyły ją najbardziej. Oddałaby wszystko, żeby poinformować swojego tatę, że aktualnie jest prymuską z przedmiotu, którego on niegdyś nauczał. Pewnie byłby równie dumny co ona i McGonagall. Słysząc swoje wyniki, uwierzyła w siebie. Bała się, że zawali Eliksiry, a jednak jej dobrze przepracowana teoria wyrównała braki w praktyce i zasłużyła na Zadowalający, nawet te kilka zadań, których nie dokończyła na pisemnym egzaminie z Zaklęć, nie odbiło się jakoś dramatycznie na wynikach. Ostatnimi czasy zaczynała wątpić w to, że jej się uda, a jednak... Teraz wiedziała, że może będzie ciężko, ale da radę i nawet stać ją na więcej!

— Crystal, chciałabym cię prosić, żebyś się nie przemęczała — powiedziała nagle dyrektorka, przyglądając jej się przez dłuższą chwilę. — Wiem, że sukcesy mogą uskrzydlić.

— Naprawdę sobie poradzę, pani dyrektor — zapewniła Chris, uśmiechając się tak szeroko, że aż zabolały ją policzki.

— W to nie wątpię, ale martwię się o ciebie — przyznała McGonagall, a Lupin poczuła, jak przyjemne ciepło rozgrzało jej serce. To była niewyobrażalna wdzięczność za to, że ta czarownica pomogła jej w momencie, gdy wszystko mogło runąć, ale również za to, że Chris miała komu ufać.

— Doceniam to — powiedziała cicho Crystal, nie chcąc wprawić dyrektorki w zakłopotanie, chociaż ta chyba i tak czuła się dość nieswojo rozmawiając tak poufale z uczennicą. — I bardzo dziękuję, bo bez pani nic by mi się nie udało. Dała mi pani szansę i wierzę, że nie zawiodę pani zaufania. To wszystko, co mnie otacza, choć nie jest już nowe, czasami jest przytłaczające. Gdy nie radzę sobie ze stresem lub dzieje się coś niekoniecznie dobrego, to wtedy skupiam całą swoją energię na czymś pożytecznym, najczęściej na nauce.

— Rozumiem — pokiwała głową McGonagall, uśmiechając się łagodnie. — Nie chcę, żebyś się zraziła. Marzę, żebyś odnalazła tutaj swój dom.

— Obiecuję, że nie będę ślęczeć całych świąt nad książkami — zadeklarowała, zbyt wzruszona, żeby powiedzieć cokolwiek innego. Marzenie dyrektorki było przecież poniekąd jej marzeniem i ciągle tliła się w niej nadzieja, że może za jakiś czas naprawdę nazwie Hogwart i cały świat magii swoim domem. Sęk w tym, że dla niej dom był tam, gdzie jej rodzice.

— Więc nie wracasz do domu na święta? — zapytała dyrektorka, przyglądając się jej uważnie.

— Nie zastanawiałam się nad tym, ale raczej nie — skłamała gładko, bo prawdą było, że chętnie zobaczyłaby się z rodzicami choćby zaraz. W wakacje myślała, że opuszcza Wilczy Las, załatwiając wszystkie swoje sprawy, ale było to bardzo naiwne z jej strony. Spróbowała zostawić po sobie dobre wspomnienia, wyjaśniła w listach wszystko mamie i Ianowi, a z tatą nawet zdążyła porozmawiać i się pożegnać. Ale tak naprawdę jej sprawy nie były w żaden sposób zamknięte, a ona nie mogła ukrywać, że przecież po prostu uciekła. Wiele razy zastanawiała się czy Benjamin Rivers pozwoliłby jej wrócić do Lasu, czy może zgodnie z jego filozofią watahy nie było tam już dla niej miejsca. Była przekonana, że jej zniknięcie niewiele zmieniło w Wilczym Lesie, za to jej życie przeżyło całkowitą rewolucję. Musiała przyznać, co prawda dość niechętnie, że było za wcześnie na powrót. Gdyby wróciła teraz, zostawiłaby niedokończone sprawy w Hogwarcie, a kto wie, co wydarzyłoby się w Lesie, czy w ogóle byłaby w stanie wrócić na drugi semestr. Nie, musiała doprowadzić swój plan do końca. W wakacje zmierzy się z watahą i przekona się, gdzie jest jej dom. — Tęsknie za rodzicami, ale chyba lepiej będzie, jeśli zostanę tutaj. W Wilczym Lesie nie ma zbyt wielu rzeczy do roboty zimą...

— Rozumiem cię — powiedziała spokojnym tonem McGonagall, posyłając jej pokrzepiający uśmiech, jakby doskonale wiedziała, że za jej słowami kryje się coś więcej. — Spodoba ci się, święta w Hogwarcie mogą być naprawdę magiczne.

***

Euforia po ogłoszeniu wyników dodała jej nowych skrzydeł. Z resztą nie tylko jej, bo gdy Teddy dowiedział się, że ostatecznie całe biadolenie Chris było bezpodstawne, bo i tak zdała wszystko bez większych problemów, nie posiadał się z radości. Co prawda wypominał jej ciągle Nędzny z Latania i Historii Magii, jakby to było czymś zaskakującym, ale bardziej zajął się planowaniem ogromnej imprezy z okazji odhaczenia pierwszych dwóch lat. Sporo czasu zabrały jej próby odwiedzenia go od tego pomysłu. Właściwie to Tonks zdołał już złożyć spore zamówienie u domowych skrzatów w kuchni i jakimś cudem przeszmuglował kilka beczułek piwa kremowego, a nawet wspominał coś o dekoracjach w jakimś Pokoju Życzeń, czymkolwiek to było. Crystal doceniała jego starania, bawiło ją jego zaangażowanie, a wdzięczność odzywała się cichym głosem. Co więcej ogólna myśl o tej imprezie wzbudzała w niej pewien entuzjazm i nawet chętnie wpadłaby w wir zabawy chociaż na chwilę, dokładnie tak jak w Wilczym Lesie, kiedy wszyscy pili cierpkie wino i tańczyli wraz z płomieniami ogniska do dźwięków gitary Reece'a. Tęskniła za taką beztroską, za zabawą i przyjaciółmi. Wszystko szlag trafił, kiedy Ted zaczął wymieniać osoby, które chciał zaprosić na tę imprezę, bo właśnie wtedy uświadomiła sobie, że nie przyjdą jej przyjaciele, że nie będzie ani Nancy, ani Iana czy Phila, czy nawet Reece'a, nie będzie jej przyjaciół, bo w Hogwarcie jedyną osobą, którą miała, był Teddy. Ta myśl sprowadziła ją na ziemię, a Ted nawet nic nie powiedział, gdy chciała odwołać całą tą imprezę i spędzić czas w znacznie bardziej okrojonym gronie, chociaż chyba było mu nieco przykro. Musiał być jednak świadomy tego, że Chris nie miała w szkole przyjaciół. Dla innych uczniów była Panną Spóźnialską, albo co gorsza Larwą, jedynie sensacją, która zdążyła już się opatrzyć i nie wzbudzała wielu emocji. Mało kto z nią rozmawiał, czasami zamieniła z kimś kilka zdań podczas zajęć czy posiłków, ale wiodła życie raczej samotne. Prawda była taka, że na imprezę nikt nie przyszedłby dla niej, a dla Teda, który był niezwykle popularny. Świętowanie zakończyło się więc przesadną ucztą w kuchni i niezliczonymi toastami w składzie Chris, Ted i Tony. Może w tych okolicznościach obecność Lizzy byłaby dla Crystal czymś miłym, ale ta nie zakończyła jeszcze swojego pobytu w skrzydle szpitalnym.

Tamtego wieczoru Ted przypomniał Crystal, że coś mu obiecała po swoim egzaminie z latania i nadszedł najwyższy czas by z tej obietnicy się wywiązać. Dlatego też w niedziele wstała wcześnie, choć po cichu marzyła, by na jeden dzień ukryć się pod pierzyną i nie wychylać się z dormitorium i wyszykowała się na swoje pierwszy wyjście do Hogsmeade. Ubrała się dość ciepło, bo od kilku dni śnieg prószył na dworze, przykrywając okoliczny krajobraz puszystą, zimową kołderką. Zarzuciła swoją skórzaną kurtkę, z którą się nie rozstawała, na grzbiet i przewiesiła przez ramię ojcowską torbę, do której wrzuciła woreczek z pieniędzmi. Zbiegała po schodach prowadzących do pokoju wspólnego i próbowała zawinąć sobie na szyi szalik w barwach Gryffindoru, tak żeby nie spadł jej przy mocniejszym podmuchu wiatru, kiedy ktoś zagrodził jej drogę.

— Jak widać, nie słuchasz dobrych rad, Larwo... — Pretensjonalny głos Jo McLaggen aż ranił jej uszy. Powstrzymała się przed wzdrygnięciem, gdy spojrzała na swoją współlokatorkę i jej świtę, bojąc się, że odebrałyby to jako objaw strachu a nie obrzydzenia. Zlustrowała piekielną trójcę od góry do dołu, z żalem spostrzegając, że one również muszą wybierać się do wioski. Jane i Grace były ubrane w identyczne czarne płaszczyki z czerwonymi mankietami, które sięgały im przed kolano, ukazując nieadekwatne do aktualnej pory roku kabaretki i wysokie botki na obcasie. Chris pomyślała, że identyczny ubiór nie był dziełem przypadku i tym bardziej wydało jej się to idiotyczne. Natomiast Jo musiała się wyróżniać niczym królowa wśród wiernych sobie pszczół. I właściwie wyglądała jak pszczoła w krótkim musztardowym płaszczu i czarnym szalu owiniętym dookoła szyi, pomijając już czarne szpilki, które z pewnością nie nadawały się do brodzenia wśród śniegu. Chris pomyślała, że te dziewczyny muszą mieć wyjątkowo zaburzone postrzeganie rzeczywistości, skoro ich wygląd był ważniejszy niż ciepło i wygoda. Ale w sumie nie powinno jej to szczególnie dziwić.

— Wybacz, mówiłaś coś? — spytała przesadnie uprzejmym tonem, zbijając Jo nieco z tropu. A kiedy dostrzegła niezrozumienie na jej twarzy, uśmiechnęła się perfidnie i dodała: — Za każdym razem jak któraś z was otwiera usta, to automatycznie przestaję słuchać tego jazgotu.

— Jesteś mocna w gębie, ale prędzej czy później zrozumiesz, gdzie twoje miejsce — wycedziła przez zaciśnięte zęby Jo, a na jej nieskazitelnym czole pojawiła się szpecąca zmarszczka.

— Już to wiem, moje miejsce jest jak najdalej od was — powiedziała beztrosko Chris i z triumfem wypisanym na twarzy, spróbowała wyminąć swoje współlokatorki. — A teraz przepraszam, ale jestem umówiona.

— Myślisz, że jak przyczepisz się do kogoś takiego jak Tonks, to będziesz cokolwiek znaczyć w tej szkole? — To pytanie, które padło z ust McLaggen trafiło w punkt, a Crystal zamarła na chwilę w bezruchu. Nie dość, że po raz kolejny w starciu z tą trójką został poruszony temat Teda, to jeszcze przyczepiły się tego, że ona - całkowita outsiderka - przyjaźni się ze szkolnym ulubieńcem wszystkich. Nie chciała jednak dać po sobie znać, że to ją nieco ubodło, bo jej relacja z Teddym była dla niej zbyt ważna, żeby tworzyć wokół niej nic nieznaczące dramaty. Musiała jednak jakoś odpowiedzieć, dlatego okręciła się na pięcie i mierząc Jo chłodnym spojrzeniem, zapytała:

— Masz jakiś problem z Tedem?

— Problemem jesteś ty! — syknęła McLaggen, uśmiechając się wrednie, a Crystal zawrzała krew w żyłach. — Jane i Gracie chyba ci powiedziały, że masz się trzymać od niego z dala, bo pożałujesz!

— Przepraszam, czy ty próbujesz mi grozić? — zapytała i zaśmiała się szyderczo, choć naprawdę to ją rozbawiło. Jo i jej przyjaciółki były naprawdę uciążliwe i miała ich serdecznie dość, ale w rzeczywistości nie stanowiły dla niej zbyt dużego zagrożenia. Najwidoczniej jednak ich wybujałe ego nie pozwalało im tego dostrzec. Dlatego też Crystal poczuła się w obowiązku by chociaż odrobinę sprowadzić je na ziemię. — Może ustalmy coś, zgoda? Nic mnie nie obchodzi, co robicie, nie mam zamiaru mieć z wami czegokolwiek wspólnego. Dla mnie jesteście żałosne, tak samo jak to, w jaki sposób postrzegacie świat. Łatwiej by było, gdybyśmy się unikały. Zarówno dla mnie, jak i dla was byłoby to na rękę. Chyba, że...

— Chyba, że co? — zapytała hardo Jo, chociaż jej przyjaciółeczki po tych słowach zrobiły krok do tyłu. Crystal dostrzegając swoją przewagę wyprostowała się i powiedziała chłodno:

— Chyba, że w tych waszych amebich móżdżkach zrodzi się jakiś pomylony plan by dalej dręczyć mnie lub kogoś z mojego otoczenia, wtedy to ja nie będę mieć żadnych skrupułów. I wierzcie mi, że moja skuteczność jest znacznie bardziej imponująca niż wasza, bo wystarczy, że raz dam wam nauczkę i staniecie się ofiarami na całe życie, a nie tylko na rok.

Czy zrobiła wrażenie? Z pewnością, bo mogła się chwilę rozkoszować zdumieniem i przerażeniem na ich twarzach. Ale tylko chwilę, bo nagle przez twarz Jane przebiegł cień, tak jakby jej umysł skalała jakaś błyskotliwa myśl.

— No, no — odezwała się Roebuck. — Bronisz Szajbuski Jones...

— Będę bronić kogo tylko zechcę — odpowiedziała natychmiast pewnym głosem, chcąc zamaskować swój szok, który wziął się z tego, że podświadomie stanęła w obronie Lizzy i zaliczyła ja do osób bliskich ze swojego otoczenia. Nie było to zamierzone, bo nie była jeszcze w stanie określić swojego stosunku do tej dziewczyny, tym bardziej po ostatnich wydarzeniach. Bardziej chodziło jej o Teda, którego te flądry najwidoczniej się uczepiły. — Robienie wam na przekór daje mi ogrom satysfakcji, jeśli mam być szczera. A teraz powiem to wyraźnie, żebyście zrozumiały i więcej nie zawracały mi tyłka. Będę się spotykać z kimkolwiek zechcę i kiedy tylko będę miała na to ochotę, a wasze zdanie mnie kompletnie nie obchodzi możecie je sobie wsadzić w tyłek, jasne?

— Pożałujesz!

— Już nie mogę się doczekać! — zawołała beztrosko, odwracając się na pięcie i ruszyła przed siebie, czując, że wygrała kolejną bitwę.

Zbiegała po schodach, a wraz z każdym kolejnym stopniem satysfakcja malała. Tym samym ustępowała miejsca na pewne przemyślenia. Mogłaby śmiało rzucić stwierdzenie, że jej współlokatorki uczepiły się Teda dlatego, że był jedyną bliską jej osobą i po prostu chciały ją odciąć od wszystkich. Jednak choć wysoce prawdopodobne, nie mogło to być jedyne wyjaśnienie. Cała ta trójka i Teddy musieli mieć ze sobą coś wspólnego.

Kiedy tak o tym myślała, dotarła do sali wejściowej, w której było więcej osób niż zazwyczaj. Najwidoczniej nie tylko ona i Ted wybrali to miejsce na punkt zbiórki przed wyjściem do Hogsmeade. W zbieranie obojętnych jej twarzy odnalazła tę znajomą, należącą do Tonksa. Nie był jednak sam, bo stał razem ze śliczną dziewczyną, której zupełnie nie kojarzyła. Rozmawiali o czymś zawzięcie, nie dostrzegając nikogo dookoła. Zwolniła więc kroku, nie chcąc im przeszkadzać, a po chwili mogła usłyszeć o czym mówią.

— Proszę, Teddy, zrób to dla mnie... — błagała dziewczyna, łapiąc Teda za ramię, a pod wpływem jej wzroku ten zdawał się mięknąć.

— Dobrze wiesz, że dla ciebie zrobię wszystko, A — powiedział Tonks, ale dziewczyna zdawała się nie być zadowolona tą odpowiedzią, bo westchnęła:

— Ale...

— Ale nie, gdy chodzi o tego gnoja — dodał Ted, próbując zabrzmieć obojętnie, ale nawet Chris usłyszała w jego głosie złość, tak obcą i nienaturalną dla niego. Dziewczyna nagle puściła jego ramię, robiąc krok do tyłu, a Lupin dostrzegła, że w drugiej ręce trzymała szalik w barwach Puchonów. Czyli ona i Teddy należeli do tego samego domu i najwidoczniej znali się bardzo dobrze.

— Nie mów tak o nim, dobrze wiesz, że...

— Że jesteś jedyną osobą, która go broni i będziesz go kochać, nawet gdyby zrobił najgorsze świństwo — dopowiedział za nią Ted, wcinając jej się w zdanie, a jego rozmówczyni zmarszczyła brwi i westchnęła ciężko.

— Wiem, że jest trudny, ale też wrażliwy.

— I co z tego? — spytał ze złością Tonks, krzyżując ręce na piersi. — To dupek.

— Prowokujesz go.

— To był żart, A — mruknął Ted, wywracając oczami, a Chris uśmiechnęła się pod nosem, widząc jego postawę. — Drobny, niewinny dowcip.

— Bądź mądrzejszy, Teddy — poprosiła już całkowicie bezsilnie Puchonka.

— On nie jest dzieckiem, nie musisz go pilnować i co najważniejsze, nie odpowiadasz za niego — powiedział stanowczo i odwrócił głowę, żeby nie spoglądać na dziewczynę. I wtedy właśnie dostrzegł Crystal, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. — Chris, dobrze cię widzieć! Chciałem ci kogoś przedstawić — oznajmił i łapiąc Lupin za rękę, przyciągnął do siebie i ustawił naprzeciw Puchonki. Chcąc, nie chcąc Crystal musiała się przyjrzeć dziewczynie. Wzrostem dorównywała Tedowi, była raczej zgrabna, chociaż nie eksponowała swojej figury obcisłymi ciuchami, tak jak Jo. Ubrana była raczej zwyczajnie, nie przyciągając nadmiernej uwagi, tak jak Crystal sama mogłaby się ubrać. Tym, co przykuwało wzrok, była karnacja dziewczyny. Idealna, oliwkowa cera, której próżno szukać u bladej brytyjskiej młodzieży, sprawiała wrażenie, jakby ta dziewczyna miała zarezerwowany tylko dla siebie osobisty promyk słońca, który nieustannie muska jej skórę. Długie, brązowe włosy opadały falami na jej ramiona, gdzieniegdzie tworząc delikatne loczki i dodając całej postaci pewnej niewinności i łagodności. Twarz Puchonki również była delikatna i przyjemna dla oka. Nieco okrągła, bez żadnych wyraźnych rysów, z ładnym, kształtnym nosem, który nie był ani za duży, ani za mały, z pełnymi ustami, układającymi się w najbardziej życzliwy uśmiech, jaki Crystal do tej pory widziała i pięknymi, soczyście zielonymi oczami, które kontrastowały z całą nieco odmienną urodą dziewczyny. Było w niej coś tak dobrego, że gdyby Lupin miała wskazać, z kim chce się przyjaźnić, to bez żadnych wątpliwości wytypowała by właśnie ją. — To jest Amelia Luccatteli, moja najdroższa, nieco naiwna kuzynka — oznajmił Teddy, a mówiąc o jej naiwności, wymienił z Amelią porozumiewawcze spojrzenie, które tylko oni mogli zrozumieć. — Amy, to jest Crystal Owen...

— Przestań błaznować, Teddy — mruknęła i sprzedała mu porządną sójkę w bok, czym zaskarbiła sobie jeszcze więcej sympatii Chris, a potem uśmiechnęła się i wyciągnęła przed siebie rękę. W tym momencie Crystal dostrzegła pod jej beżowym płaszczem odznakę przypiętą do swetra. Dokładnie taką, jaką miał również Tony, chociaż w tym przypadku literka ,,P" znajdowała się nie na niebieskim, a na żółtym tle. Oznaczało to, że Amelia, której imię zdawało się być dla Lupin znajome, również była prefektem. — Miło cię poznać, Crystal. Wiele o tobie słyszałam.

— Dlaczego mam wrażenie, że to nic dobrego? — westchnęła Crystal, odwzajemniając uścisk dłoni.

— To nie kwestia dobra czy zła, a raczej tego, że przez jakiś czas byłaś sporą sensacją — przyznała ze śmiechem, a Crystal tylko skinęła głową, pogodzona z myślą o swojej roli w tej szkole. Amelia jednak spojrzała na nią swoimi zielonymi oczami, jakby chciała ją zapewnić, że dla niej nie jest tylko sensacją. — Teddy wspominał mi o twoich egzaminach eksternistycznych. Jestem pełna podziwu! Podobno zaczynasz Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami, nieskromnie przyznam, że radzę sobie z nimi całkiem dobrze. Gdybyś potrzebowała jakiejś pomocy, to jestem do dyspozycji — powiedziała, a Crystal była w szoku, jak wiele ona o niej wie. Teddy faktycznie musiał jej coś opowiadać, bo tylko nieliczni wiedzieli o tym, że po zdaniu pierwszych egzaminów, dojdą jej również zajęcia z Opieki i kontynuacja Run, które jak ostatnia idiotka postanowiła zdawać na rozszerzeniu. Właściwie to wolałaby, gdyby Amelia zaproponowała jej pomoc przy tym drugim przedmiocie, bo miała w sobie przekonanie, że z magicznym stworzeniami sobie poradzi. Runy to co innego... A wierząc swojej intuicji, Chris wiedziała, że Amelia jest kimś, komu warto zaufać i chętnie skorzystałaby z jej pomocy. Była tego pewna, zwłaszcza po tym jak ściszyła głos i dodała. — Z resztą daj znać, jak będziesz miała go już dość.

— Ej!

— Dzięki, będę o tym pamiętać — przyznała rozbawiona Chris, ignorując oburzony okrzyk Teda.

— Koniec tego dobrego — zarządził Tonks, stając między dziewczynami. — Nie wiem jak ty, A, ale my mamy plany na ten dzień...

— Już wam nie przeszkadzam, gołąbeczki — zaśmiała się Amelia, zarzucając na szyję swój szalik i machając do nich, pobiegła w stronę wyjścia. — Miło było cię w końcu poznać, Chris!

— Gołąbeczki? — powtórzyła Crystal, marszcząc brwi, kiedy Amelia zdążyła już zniknąć z pola widzenia.

— Zignoruj — polecił Teddy, wzruszając ramionami, a potem obdarzył ją swoim firmowym uśmiechem. — To co, idziemy?

Ruszyli w drogę do Hogsmeade, mieszając się z resztą uczniów, którzy również korzystali z tej możliwości. Dzień był wyjątkowo ładny, promienie słońca odbijały się od białego puchu, który mienił się niczym miliardy drobnych kryształków. Śnieg skrzypiał im pod nogami, a Wierzba Bijąca co rusz zrzucała z siebie mroźne czapy. Wystarczyła krótka chwila na zewnątrz, żeby na ich policzkach pojawiły się zdrowe rumieńce. Teddy szedł zadowolony, uśmiechając się szeroko. Natomiast Crystal głowę miała pełną pytań, dotyczących gróźb Jo, ale też spotkania z Amelią, która najwidoczniej myślała, że ich wspólne wyjście to nic innego jak randka. I chyba nie była w tym osamotniona...

— Więc Amelia jest twoją kuzynką? — zapytała, przerywając wcale nie tak niezręczną ciszę, a Ted uśmiechnął się i kiwając głową, rzucił krótkie:

— Tak.

— Prawdziwą kuzynką czy może prawie kuzynką? — dopytywała.

— Jesteśmy kuzynostwem z wyboru — odpowiedział, przeskakując nad zaspą śniegu i lądując zgrabnie metr dalej. — Nasze matki przyjaźnią się od czasów Hogwartu, kiedyś nawet myślałem, że ciocia Sara jest siostrą mamy... — przyznał, zerkając na nią kątem oka. Chris skinęła głową na znak, że rozumie. — Znam Amy od urodzenia i przyjaźnimy się równie długo. Jest najbardziej czułą i troskliwą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem.

— Luccatteli to nie jest brytyjskie nazwisko — zauważyła i zaśmiała się, gdy Ted poślizgnął się na lodzie.

— Włoskie — odparł, łapiąc równowagę, a potem przemówił beztroskim tonem: — Jej ojciec przyjechał tutaj razem z siostrą i swoim przyjacielem w czasie wojny. Przez jakiś czas mieszkali w Hogsmeade, a potem mama przyłapała ciocię Sarę z nim w łóżku i jakoś tak się potoczyło...

— Ciekawa historia... — mruknęła speszona jego bezpośredniością i pomyślała, że Amelia z pewnością nie chciałaby, żeby opowiadał o czymś takim innym.

— Tak serio to wujek Fran i ciocia Sara wyjechali do Włoch i tam urodziła się Amelia, ale szybko wrócili na wyspy. Potem... — zawahał się chwilę, jakby zastanawiał się czy to, co zamierzał powiedzieć, było odpowiednie, ale kontynuował: — Potem skończyła się wojna i znowu wyjechali. Przyjeżdżała do nas w każde wakacje, albo ja jeździłem do niej, pisaliśmy do siebie mnóstwo listów.

— Wspominałeś kiedyś, że twoja przyjaciółka miała uczyć się we Włoszech... — przypomniała sobie ich rozmowę w kuchni, kiedy pokrętnie objaśniał znane sobie przypadki opóźnień w rozpoczęciu nauki. — Miałeś wtedy na myśli Amelię.

— Tak, Akademia Magii Calpiatto... — przyznał z kwaśną miną. — Hogwart jest lepszy, chociaż niektórzy myślą inaczej.

— Jak to się stało, że Amelia jest tutaj?

— To dość skomplikowane. Długo by mówić... — westchnął przeciągle, kręcąc głową. — Mama mówi, że ciocia nigdy nie chciała się przeprowadzać na stałe do Włoch, chociaż nie wiem czy ona po prostu nie chce w to wierzyć — powiedział, wywracając oczami, a Crystal, gdyby nie znała profesor Tonks, pomyślałaby, że jest osobą, która nie dopuszcza do siebie wielu rzeczy. — Ja uważam, że wujek skakał tak między Anglią i Włochami ze względu na swoją siostrę, która po wojnie nie potrafiła nigdzie zagrzać sobie miejsca. — Schował ręce do kieszeni i wzruszył ramionami, udając, że wcale go to nie obchodzi. Chris jednak domyślała się, że było to powiązane z innym drażliwym tematem, którego raczej się nie poruszało. — Amelia teoretycznie powinna już skończyć szkołę, ale jest teraz na siódmym roku. Jej rodzina przyjechała tu znowu, kiedy Amy miała jedenaście lat. Pamiętam, że to było w Święta Bożego Narodzenia, czyli już po rozpoczęciu roku szkolnego — wspomniał, a jego twarz rozjaśnił delikatny uśmiech. — Dość niefortunnie...

— Myślę, że McGonagall nie miałaby nic przeciwko, gdyby Amelia zaczęła naukę z lekkim opóźnieniem — zauważyła Crystal, myśląc o tym, że przecież ona została przyjęta po sześciu latach spóźnienia, więc czemu dyrektorka nie miałaby przyjąć jedenastoletniej dziewczynki trzy miesiące po rozpoczęciu roku szkolnego.

— Ona jest taka łaskawa tylko względem ciebie — zaśmiał się Ted, a gdy spostrzegł jej kwaśną minę, zreflektował się od razu: — Może i dałoby się coś zrobić... Ale w sumie chyba tego nie chcieli. Nawet im się nie dziwię. Przeprowadzka, nowa szkoła, to by było za dużo dla dzieciaka. A tak przez pół roku nieustannie się bawiliśmy.

— Czyli Amelia zaczęła szkołę, gdy miała dwanaście lat?

— Żeby być bardziej dokładnym, Amelia i jej nadęty kuzynek zaczęli szkołę, gdy mieli dwanaście lat — powiedział, krzywiąc się, a Chris zmrużyła oczy. Była tylko jedna osoba, której Teddy tak bardzo nie lubił, osoba, której nazwisko również brzmiało obco, a przez wielu był nazywany Adonisem...

— Jej kuzynem jest Luca, ten, który chciał cię znokautować na meczu — stwierdziła, bo nie potrzebowała pytać. Była tego pewna, tak samo jak tego, że to on był tematem rozmowy Teda i Amelii. Tylko dlaczego ten Luca tak bardzo nie znosił Teda? Dlaczego próbował zrzucić go z miotły, a potem Tonks najwidoczniej mu się odpłacił? — To o nim rozmawialiście zanim przyszłam.

— Na niego szkoda strzępić język — powiedział natychmiast, a w jego głosie zabrzmiała złowroga nuta. Chrząknął jednak, kopiąc nogą hałdę śniegu. — Ale tak, Luca Rossi, chociaż sam wolę nazywać go Dupkiem, jest kuzynem Amelii, takim prawdziwym. Jego matka i wujek Franczesco są rodzeństwem. Wszyscy, nie wyłączając Amy, trzęsą się nad nim, jakby był smoczym jajem — mruknął, nie kryjąc swojej niechęci. — Wydaje mi się, że jego przewrażliwiona mamusia bała się, że jak Amelia pójdzie do szkoły, to jej zasrany syneczek nie będzie miał żadnych przyjaciół i sobie nie poradzi w życiu. W sumie to się z nią zgadzam.

— Czekaj — mruknęła Crystal, próbując sprowadzić Teda na wcześniejszy tor rozmowy — mówiłeś, że oboje mieli dwanaście lat, jak zaczynali szkołę...

— Kiedy idziesz do Hogwartu, musisz mieć ukończone jedenaście lat, a w przypadku Calpiatto musisz mieć dwanaście — wyjaśnił Teddy, gestykulując żwawo. — Niezależnie od kraju, nie zaczniesz szkoły przed uzyskaniem odpowiedniego wieku. Amy urodziła się w czerwcu, a Luca w grudniu, więc nie mogliby być na tym samym roku, niezależnie od kraju, w którym by się uczyli — powiedział, robiąc dziwne miny, najwidoczniej chcąc już skończyć ten temat. — Cała ta przeprowadza i opóźnienie nauki Amy sprawiło, że ta biedna dziewczyna była skazana na Dupka przez kolejne siedem lat.

— Nie sądziłam, że Ted Tonks może kogoś nie lubić... — sarknęła, nie chcąc go już męczyć, a Teddy zaśmiał się wesoło.

— Wyjątek potwierdzający regułę. Za to Amelia jest fantastyczna.

— Tak, wydaje się być miła... — przyznała szczerze Chris. Amelia naprawdę wydawała się być przesympatyczna i z chęcią by się z nią bardziej zaznajomiła. Kto wie, może mogłyby się nawet zaprzyjaźnić? Brakowało Crystal kogoś, w kim mogłaby dostrzec przyjaciółkę, kogoś podobnego do Nancy. Co prawda miała Teda, był jej niesamowicie bliski, ale jednak każda dziewczyna potrzebowała przyjaciółki.

— Wiedziałem, że się polubicie — powiedział, szturchając ją w ramię, a ona odpowiedziała mu promiennym uśmiechem. Nagle Teddy zatrzymał się, stając naprzeciw niej i rozkładając szeroko ręce, a tuż ponad nimi Crystal dostrzegła wioskę. Skryta w niewielkiej dolinie maleńka mieścina, której widok zapierał dech w piersi. Z pewnością Hogsmeade nie zrobiło na Chris takiego wrażenia, gdy była tam za pierwszym razem. Teraz, gdy wioskę przykryła gruba warstwa śniegu, zdawała się być żywcem wyrwana z jakiejś bajki. Główna ulica, wzdłuż której ustawione były rzędy ceglanych domów o finezyjnych, spadzistych dachach, była zatłoczona. Tłum mieszkańców i uczniów Hogwartu kłębił się pod bogatymi wystawami sklepów, biegając od witryny do witryny. Z długich, smukłych kominów buchały kłęby jasnego dymu, a zdobione latarnie, które jeszcze nie zabłysły blaskiem świec, wytyczały odwiedzającym drogę. Chris nie mogła powstrzymać uśmiechu, zapragnęła pobiec w stronę wioski i zwiedzić każdy najmniejszy skrawek tego miejsca. Czuła ekscytację podobną do tej, która towarzyszyła jej pierwszego dnia na Pokątnej. — A teraz słuchaj, wiem, że to twoja pierwsza wizyta w Hogsmeade i jako twój przewodnik czuję się zobowiązany, żeby pokazać ci tę piękną wioskę zamieszkaną jedynie przez czarodziejów — przemówił podniosłym tonem, kłaniając jej się, a potem podskoczył i klasnął w dłonie, jak mały skrzat spełniający życzenia. — Ogromne zakupy w Miodowym Królestwie, kufel kremowego piwa w Pubie pod Trzema Miotłami i obowiązkowy punkt wycieczki czyli Magiczne Dowcipy Weasleyów.

— Widziałem ten sklep na Pokątnej — powiedziała, przypominając sobie najbardziej oblegane miejsce na czarodziejskiej ulicy.

— Tak, otworzyli filię w Hogsmeade krótko po wojnie. Masz to szczęście, że znam właściciela i mam dożywotnią zniżkę na cały asortyment — pochwalił się Tonks, błyskając swoim firmowym uśmiechem. — To jak, jesteś gotowa?

Nie zdążyła nawet kiwnąć głową, bo Teddy złapał ją za rękę i pociągnął w stronę wioski. Biegli, ślizgając się po lodzie, wpadając w zaspy śniegu i z trudem wymijając pozostałych uczniów, a ich głośny śmiech zdawał się nieść echem po wąskich uliczkach. Wchodzili do każdego sklepu, burząc spokój sprzedawców i niszcząc ład na półkach. Teddy z zaangażowaniem opowiadał jej o każdym zakątku wioski, potrafiąc nawet barwnie opisać nierówną kostkę brukową, na której kiedyś wywalił się Anthony, czy też fragment płotu, przez który Tonks podarł wyjściową szatę. Zgodnie z planem odwiedzili Miodowe Królestwo, które było spełnieniem marzeń każdego łasucha. Crystal nie potrafiła się zdecydować, patrząc na półki z najwspanialszym doborem słodyczy, jakie można sobie wyobrazić. Prosto z tego słodkiego raju, mając kieszenie i torby wypchane najróżniejszymi cukierkami, czekoladkami, gumami i innymi łakociami, przegryzając je raz po raz, pobiegli do Magicznych Dowcipów Weasleyów. Sklep ten mocno kontrastował z już i tak barwnymi witrynami pozostałych lokali i od razu przyciągał spojrzenie. Gdy tylko Teddy i Crystal weszli do środka, wprost w ich twarze wybuchł brokatowy pył, obsypując ich całkowicie i jednocześnie zwiastując właścicielom, że kolejny klient wszedł do środka. Tonks w biegu przedstawił jej jakiegoś Georga, a Chris zdążyła jedynie zapamiętać, że ten był rudowłosy i sklep należał do niego. Potem Ted pokazywał jej i objaśniał działanie co ciekawszych produktów, uzupełniając przy tym swoje zapasy, jak to określił. Lupin udało się jedynie wymusić na nim obietnice, że nigdy w życiu nie użyje jakiegokolwiek z tych gadżetów przeciwko niej. Gdy już wyszli stamtąd, mając portfele lżejsze przynajmniej o połowę, udali się na obiecane piwo kremowe do Pubu pod Trzema Miotłami, gdzie spotkali wiele znajomych twarzy z zamku. Teddy co chwilę się z kimś witał i przybijał piątki, opowiadając jej w krótkich słowach z kim właśnie się spotkali. Po dwóch kuflach rozgrzewającego napoju w wyśmienitych nastrojach postanowili pospacerować jeszcze po wiosce.

Wychodząc na rześkie, zimowe powietrze Crystal zadrżała i zawiązała mocniej szalik na szyi. Rozejrzała się dookoła, czekając aż Ted skończy rozmawiać z kolegą z drużyny i do niej dołączy. Kiedy tak patrzyła bezmyślnie po okolicy, jej uwagę przykuła jedna postać, która przyglądała się witrynie sklepowej po drugiej stronie ulicy. Chris kojarzyła tę kobietę, co więcej, wiedział doskonale kim jest. Tylko raz w życiu spotkała równie wysoką i kościstą blondynkę o okrągłej twarzy. Stanęła jak wryta, kiedy Teddy stanął tuż za nią, zamykając drzwi do pubu. Crystal natychmiast szturchnęła go ramieniem.

— Co jest? — spytał zdziwiony i podążył za jej spojrzeniem. — O nie, tylko nie to...

— Znasz ją? — zapytała, dziwiąc się, że ktoś oprócz niej rozpoznał tą kobietę, chociaż z drugiej strony, jeśli ktoś miał to zrobić, to był to z pewnością Tonks.

— Aż za dobrze... — mruknął, marszcząc brwi i zaciskając szczękę. Rozejrzał się dookoła i łapiąc ją za rękę, rzucił: — Chodź, musimy uciekać.

Zaciągnął ją za najbliższy zakręt i zaczął pośpiesznie grzebać w torbie, z której wyciągnął jakiś materiał i nie zwracając na nią uwagi, nakrył ich nim, ciągnąc ją w dół, żeby się nieco schyliła.

— Co to za szmata? — spytała, gdy tylko materiał przykrył ich ciała. Było pod nim niezwykle ciasno i musieli stać na zgiętych kolanach, żeby nogi im nie wystawały.

— Crystal Owen, jeszcze raz nazwiesz pelerynę niewidkę mojego chrzestnego szmatą, a wrzucę cię do jeziora na pożarcie wielkiej kałamarnicy — powiedział groźnie, mierząc ja srogim spojrzeniem.

— Peleryna niewidka? — szepnęła zdziwiona, spoglądając na materiał. Dopiero po bliższym przyjrzeniu się dostrzegła, że był niezwykle miękki, niczym jedwab i połyskiwał srebrem. Delikatnie pogładziła jego powierzchnię, zastanawiając się skąd ojciec chrzestny Teda ją ma. — Czyli nikt nas nie widzi?

— Tak właśnie działa peleryna niewidka — sarknął Tonks, łapiąc ją za rękę, dokładnie w tym samym momencie, w którym wysoka kobieta weszła w ich alejkę. Teddy przyłożył palec do ust, nakazując być jej cicho i trzymając ją blisko siebie, ruszył wolnym krokiem do przodu. Przemknęli tuż koło kobiety, ostrożnie stawiając każdy kolejny krok. A gdy byli już dostatecznie daleko, Teddy pobiegł przed siebie, ciągnąc ją za sobą. Przemierzyli chyba całą wioskę, wprawiając przechodniów w zakłopotanie, kiedy dostrzegali jedynie ich stopy wystające spod peleryny. Zatrzymali się dopiero za ostatnimi domami, gdzie już praktycznie nie było nikogo.

— Czemu uciekaliśmy przed twoją mamą? — zapytała Crystal, gdy Teddy ściągnął z nich pelerynę i próbował starannie złożyć. Kiedy usłyszał jej pytanie, zamarł na chwilę i przyjrzał jej się uważnie.

— Skąd wiesz, że to ona?

— Kiedy tutaj przyjechałam, ta kobieta zabrała mnie do gabinetu dyrektorki — przyznała Crystal, a po jej plecach przeszedł dreszcz, gdy przypomniała sobie tamtą dziwną sytuację. Nie do końca rozumiała, dlaczego profesor Tonks przybrała wtedy taką postać, a nie patrolowała Hogsmeade wyglądając normalnie. Chociaż ona chyba nigdy nie wyglądała całkowicie normalnie. — Potem na zajęciach twoja mama przeprosiła mnie za to, że mnie wtedy przestraszyła.

— Przestraszyła cię? — spytał niby rozdrażniony, a jednocześnie rozbawiony.

— Nie za bardzo, generalnie byłam wtedy mocno zdenerwowana, ale... — mruknęła, urywając wpół zdania i zastanawiając się chwilę czy powinna mówić Tedowi o swoich pierwszych odczuciach względem jego mamy.

— No co?

— Kiedy byłam wtedy z twoją mamą, która była no tamtą kobietą, miałam wrażenie, że mnie okłamuje, że jest w niej coś takiego, co mówiło mi, że nie mogę jej ufać i powinnam uważać — przyznała szczerze, ale od razu dodała: — Wydarzyło się to tylko raz i nigdy więcej nie powtórzyło.

— Ciekawe... — przyznał Teddy, przyglądając jej się uważnie. — Mówiła coś jeszcze?

— Powiedziała, że... — próbowała sobie przypomnieć. — Niektórzy uczniowie potrzebują dodatkowej opieki, nawet jeśli uważają się za dorosłych...

— No świetnie! — mruknął wściekle, kopiąc w grudę śniegu.

— Czekaj, czy jej chodziło o ciebie?

— Jej zawsze chodzi o mnie... — stwierdził gorzko.

— To brzmi nawet uroczo — zauważyła, uśmiechając się delikatnie, a Ted wywrócił oczami.

— Mama jest nieco przewrażliwiona na moim punkcie... — przyznał niechętnie, przeczesując dłonią włosy. Westchnął ciężko, rozglądając się po okolicy. — W nawiązaniu do naszej rozmowy o...

— O twojej drugiej twarzy? — dopowiedziała Crystal, a Teddy pokiwał głową.

— Dokładnie o tym. Mam wrażenie, że mama ciągle uważa mnie za dziecko...

— Każdy rodzic tak ma, mój tata też traktuje mnie jak małą dziewczynkę — zauważyła, nie widząc nic złego w fakcie, że profesor Tonks troszczyła się o Teda, problem był jedynie w tym, jak tę troskę okazywała.

— Tak, tylko mam wrażenie, że mama czuje się winna tego, że jak byłem mały, to ona przyjęła pełnoetatową pracę w Hogwarcie — przyznał, wciskając ręce w kieszenie, a jego niebieska czupryna stała się nagle nieco wypłowiała. — Nie mogliśmy spędzać ze sobą tyle czasu, ile byśmy chcieli. Zajmowała się mną głównie babcia. A kiedy trafiłem tutaj, to mama miała na mnie cały czas oko, co jeszcze na początku było zrozumiałe, ale teraz...

— Jest męczące? — dodała, wspominając swoją własną relację z matką, która choć pełna miłości, nigdy nie należała do łatwych. Czasami miała wrażenie, że Maggie przesadza, ale to była przecież troska, za którą dałaby się teraz przekląć.

— Dokładnie — przyznał, a potem nagle krzyknął tak głośno, że ptaki zerwały się z gałęzi pobliskich drzew. Crystal pozostała spokojna, chociaż chciała móc jakoś zareagować i pomóc Tedowi. Gdy wyzbył się całej drzemiącej w nim frustracji, powiedział: — Ta kobieta zmienia postać i mnie śledzi. Oczywiście tylko po to, żeby mieć pewność, że nic mi nie jest, ale... — zawiesił głos, jakby zastanawiał się czy jego wyrozumiałość powinna zmniejszyć jego złość. Marszczył przy tym brwi i wzdychał ciężko, żeby w końcu wyrzucić z siebie koślawe: — To strasznie irytujące. W zeszłym roku była grubą staruchą z krzywym nosem, ale i tak ją rozpoznałem. To było coś takiego, jak mówiłaś, jakaś intuicja i przekonanie, że to ona — przyznał, spoglądając na Crystal. — Podczas wakacji nawet próbowałem z nią porozmawiać, żeby przestała, bo mam już kurde szesnaście lat i nie potrzebuję opiekunki...

— Co ona na to?

— Jak sama widzisz, moja interwencja na niewiele się zdała — powiedział, wskazując ręką w stronę wioski, ale potem uśmiechnął się i zażartował: — Wiesz, ile ta kobieta napsuła mi randek?

— Randkę z Jo McLaggen też ci zepsuła? — spytała nagle Chris, czując dziwny dreszcz na plecach, a Teddy stanął jak wryty, wpatrując się w nią oniemiały. Otworzył usta, prawdopodobnie po to, żeby zaprzeczyć, ale wyrzucił z siebie tylko:

— Skąd wiesz?

— Mam swoje sposoby — odpowiedziała dość enigmatycznie. Ciesząc się, że w końcu wyartykułowała swoje domysły i, z czego już nie czerpała takiej radości, okazały się trafne. Cały czas od starcia ze swoimi współlokatorkami, głowiła się nad tym, co łączy je z Teddym. Wolała raczej żyć w przekonaniu, że chciały pozbawić ją wszelkich przyjaciół i tym sposobem dręczyć dalej. Byłaby to opcja bardzo prawdopodobna, ale niestety intuicja jej podpowiadała, że nie do końca prawdziwa. Przypomniała sobie jednak słowa, które przekazała jej Jane i Grace po meczu quidditcha. Były chłopak koleżanki jest zakazany. Żadne z nich koleżanki, co obie strony zdążyły zauważyć, ale ta część odnoście byłego chłopaka nie musiała mijać się z prawdą. A to oznaczało, że Teddy Tonks musiał zbrukać się zażyłą znajomością z jedną z nich. Było to trudne do uwierzenia, że ktoś taki jak Ted mógł się spoufalić z kimś takim, ale jednak...

— O tym nie rozmawiajmy, okej? — powiedział całkowicie serio, a Crystal poczuła dreszcz, uświadamiając sobie, że jej domysły były najprawdziwszą prawdą. Że Teddy był byłym chłopakiem Jo, od którego miała się trzymać z daleka. — Każdy ma jakieś brudy z przeszłości, które stara się ukryć.

— Ale, Teddy, ty i ta ameba? — jęknęła zbolałym tonem Crystal. — Tracisz w moich oczach.

— A jak straciłem w swoich — przyznał pół żartem, pół serio. — To było dawno temu.

— Byłeś tylko z jedną czy zaliczyłeś cały piekielny pakiet? — spytała z jednej strony wiedziona ciekawością, z drugiej zaś widząc, że Teddy naprawdę wstydzi się takich koneksji, chciała się nad nim trochę poznęcać.

— Nie dręcz mnie...

— Zbyt wiele radości mi to daje — zauważyła i błysnęła szczerym uśmiechem. — No dalej, tłumacz się!

— To było dwa lata temu, miałem czternaście lat, hormony buzowały i tak dalej... — powiedział, uciekając przed jej wzrokiem, a Chris uśmiechała się coraz szerzej, widząc, jak ze wstydu czerwienią mu się policzki. — Ona była ładna, a wtedy zwracałem uwagę tylko na takie błahostki, no i jej ojciec jest w reprezentacji.

— No tak — westchnęła, wywracając oczami — quidditch...

— To było bardzo niedojrzałe i generalnie żałuję — podsumował, licząc, że zakończy tym temat, ale Lupin czerpała z tego zbyt wiele satysfakcji.

— Jo McLaggen była twoją pierwszą miłością.

— Nie nazywajmy tego tak — zaprotestował natychmiast, a jego włosy z blado-niebieskich zrobiły się nagle purpurowe ze wstydu. — Chodziliśmy razem do Hogsmeade, trzymaliśmy się za rączki, a jej tatuś dawał nam wejściówki na mecze...

— Obściskiwaliście się po kątach — zaśmiała się, krzyżując ręce na piersi i będąc całkowicie głuchą na jego koślawe tłumaczenia.

— Wcale... — mruknął, urywając w pół słowa, a jego włosy zrobiły się wściekle czerwone i nastroszyły się. — Dość.

— Dlaczego rozstałeś się z tym ideałem? — Chris nie dawała się zbyć, nie mogąc pojąć jakim cudem jej przyjaciel i jej główna rywalka mogli być razem. Teddy westchnął, poddając się zupełnie.

— Pomijając cały szereg wad, jakie ma ta dziewczyna i ciągłe towarzystwo jej przyjaciółeczek? Tony otworzył mi oczy... — przyznał, a z każdym wypowiadanym przez niego słowem, sarkazm coraz słabiej wybrzmiewał w jego głosie. — Okres, kiedy byłem z Jo, to jedyny moment w historii, kiedy kłóciłem się z moim przyjacielem.

— Błagam, tylko nie mów, że kłóciliście się o nią, bo stracę resztkę szacunku dla waszej dwójki — jęknęła, bojąc się, że skoro taki dobry chłopak jak Teddy dał się omotać tej zołzie, to może i Tony'ego nie uchroniła jego zdroworozsądkowość.

— Poszło o nią, a właściwie o to, co robiła... — przyznał niechętnie i wciągnął ze świstem powietrze. Miał taką minę, jakby miał zaraz przyznać się do morderstwa, a Chris zastanawiała się czy aby na pewno chce wszystko wiedzieć. — Mam dożywotni rabat u Weasleyów, prosiła mnie, żebym jej załatwił trochę Bombonierek Lesera. Myślałem, że jak wszyscy chce się czasem zerwać z lekcji, albo wymigać od innych obowiązków — powiedział na jednym wydechu, zerkając na nią niepewnie, nie potrafiąc ukryć wstydu. — Myślałem, że wtedy będziemy mieć więcej czasu na obściskiwanie się po kątach. Byłem naiwny. Tony przyszedł do mnie i powiedział, że ktoś podrzuca Lizzy Bombonierki, a ona ma przez to kłopoty.

— Co zrobiłeś? — spytała, przypominając sobie, jak on i Tony opowiadali o minionych katastrofach z Liz w roli głównej. Faktycznie była wtedy mowa o tych Bombonierkach Lesera, ale nie pomyślałaby, że Teddy był w tą sytuację poniekąd zaplątany. Ted spojrzał na nią zbolałym wzrokiem.

— Stanąłem w obronie Jo.

— Oh, Ted... — jęknęła, rozumiejąc już, skąd wziął się ten wstyd u Tonksa.

— Wiem, wiem... — powiedział pospiesznie, czerwieniąc się ze wstydu. — Jestem durny. Nie mam pojęcia czy naprawdę wierzyłem w niewinność Jo, co byłoby strasznie głupie, biorąc pod uwagę, że przecież dręczyła Lizzy od pierwszej klasy, o czym na chwilę zupełnie zapomniałem, czy może po prostu nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że dałem się wykorzystać.

— To dlatego tak bardzo bronisz Lizzy — przyznała, a cała ta troska, którą Ted darzył Liz, była dla niej całkowicie zrozumiała. Teddy czuł się winny, bo przyczynił się do krzywdy Lizzy i chciał teraz zadośćuczynić.

— Dbam o Liz, bo ona tego potrzebuje i zasłużyła na ludzką pomoc — sprostował, chociaż Chris doskonale zdawała sobie sprawę, że oboje mają w tej chwili rację. — Chociaż nie mogę zaprzeczyć, czuję się winny, że nie zapobiegłem wtedy corocznej katastrofie, a nawet przyczyniłem się do niej. Gdybym mógł cię prosić, żebyś nie wspominała o tym mrocznym etapie mojego życia... — poprosił całkowicie szczerze. — Wszyscy już o tym zapomnieli.

— Nie wszyscy — przyznała niechętnie, nie chcąc dokładać mu zmartwień — Jo i reszta doskonale dały mi do zrozumienia, że były chłopak koleżanki jest nietykalny.

— Serio?

— Nawet bardzo serio. Dzisiaj przed wyjściem próbowały mnie zatrzymać.

— I co? — spytał Ted, bardzo zaniepokojony.

— Powiedziałam, że mam gdzieś ich zdanie — odpowiedziała zgodnie z prawdą, a Tonks wbrew wcześniejszym, niezbyt pogodnym wspomnieniom zaśmiał się szczerze:

— Uwielbiam cię, Chris!

Crystal uśmiechnęła się, słysząc te słowa i przyglądała się, jak Teddy z ulgą rozgląda się dookoła. Ona również cieszyła się, że wyjaśnili sobie tę kwestię. Wiedziała teraz, że przeszłość, choć faktycznie nie najciekawsza, nie była taka straszna. Wolała jednak wiedzieć, że Ted nie czuł nic do Jo i nie było między nimi żadnego przywiązania. Martwiło ją jednak coś jeszcze. Mówiąc jej, że Teddy jest dla niej nietykalny nie miały na myśli go jako przyjaciela, ale jako chłopaka. Pomyślała również o tym, że Amelia użyła względem nich określenia gołąbeczki.

Spoglądała na Teda, przyglądającego się ciemnym drzewom na tle białego śniegu i był to dla niej widok niezwykle miły dla oka. Gdy widziała go, robiło jej się cieplej na sercu. Kiedy przy nim była, czuła się bezpiecznie. Często szukała go wzrokiem. Wzajemnie otaczali się olbrzymią troską. Przed nikim nie otworzyła się równie szybko, co przed nim. On też jej zaufał praktycznie tak samo, jak swojemu odwiecznemu przyjacielowi. Chciała go poznać jeszcze lepiej i spędzać z nim czas, ale... No właśnie, było jedno ale.

— Teddy, one myślały, że to jest randka, że my...

— Chyba nie tylko one tak myślą — przyznał, odwracając się twarzą do niej i uśmiechając się łagodnie. Nie mogła odgadnąć, co chciał przez to powiedzieć. Czy również pomyślał o komentarzu Amelii? Ale przecież to on opowiadał jej o ich relacji, czy wspomniał coś, co Puchonka mogła opacznie zrozumieć? A może zrozumiała wszystko doskonale i Teddy zwierzył jej się z jakiś swoich uczuć? Poczuła dreszcz paniki, który nie zwiastował motyli w brzuchu, a wręcz przeciwnie, dlatego spytała wprost:

— Co jest między nami?

— Chciałabyś, żeby coś było? — zadał kolejne pytanie, równie poważne co jej. Zrobił dwa kroki w stronę Crystal, stając naprzeciw niej i spoglądając prosto w oczy. Lupin wiedziała, że mu ufa, że może powiedzieć wszystko, a przede wszystkim, że nie skłamie, patrząc w te czarne oczy.

— Wiesz, zanim uciekłam z domu, byłam z kimś. Bardzo długo... — powiedziała, myśląc o Ianie, którego porzuciła w Wilczym Lesie. — Myślałam, że to jest miłość na całe życie, że razem się zestarzejemy i w ogóle. Kochałam go, nadal jest dla mnie bardzo ważny i...

— To jeszcze za wcześnie? — spytał Teddy, uśmiechając się z zakłopotaniem.

Czy było za wcześnie? Być może, chociaż szczerze wątpiła. Tęskniła za Ianem, tęskniła za ich przeszłością i tym, co ich łączyło. Miała ogromne wyrzuty sumienia, że go zostawiła, wyjaśniając wszystko jedynie w liście, nie potrafiąc mu spojrzeć w oczy i powiedzieć, że to koniec. Z resztą to ona odeszła, to ona zerwała z nim, a nie na odwrót. Nie chciała przyznać, że przestała go kochać, ale skoro potrafiła przedłożyć swoją przygodę i poszukiwanie magicznych korzeni ponad ich związek, to czy ostatecznie przetrwałby inne próby? Ian z pewnością był jej pierwszą miłością, kochała go szczerze, ale to uczucie chyba z czasem przerodziło się w sentyment i prawdziwą sympatię, ale nie taką romantyczną. Pamiętała jednak początki ich relacji. Te całkiem umyślne, a niby przypadkowe spotkania na polanie, rozgrzane poliki, motyle w brzuchu, przyśpieszony oddech, uczucie, które uskrzydlało i mąciło w głowie. Pamiętała, jak to jest być zakochaną. Czy to właśnie czuła względem Teda?

— To chyba w ogóle jest coś zupełnie innego — przyznała i chociaż chciała uciec wzrokiem od jego spojrzenia, to nie potrafiła. Musiała dostrzec w jego oczach czy go zawiodła, czy oczekiwał czegoś innego, czegoś, czego nie mogła mu dać. Nie zauważyła jednak żalu. Dwie iskierki, rozświetlające jego spojrzenie, wciąż były na swoim miejscu. Tak samo jak zawadiacki, ale jednocześnie nieco speszony uśmiech.

— Mnie jeszcze nie trafiła strzała amora, nie za bardzo mam jak porównać naszą relację z jakąś inną — przyznał pogodnym tonem i mrugnął do niej. — Zdecydowanie jesteś lepsza od Jo.

— Najwspanialszy komplement jaki słyszałam — sarknęła, kręcąc głową.

— Wiem, jestem niezwykły — powiedział, poruszając sugestywnie brwiami ku jej rozbawieniu, a kiedy dostrzegł, że wyraz zmartwienia opuścił jej twarz, dodał poważniej: — Skłamałbym mówiąc, że o tym nie myślałem, że nie myślałem o nas. Jesteś piękna, mądra, masz niebanalny charakter i... — wymieniał jej zalety dokładnie tak, jak ona wyliczała w myślach jego, ale co z tego skoro serca nie skakały im za każdym razem, gdy wspominali o sobie. — Kurczę, z żadną dziewczyną nie dogadywałem się tak dobrze! Sama przecież wiesz, że z miejsca złapaliśmy świetny kontakt, spędzamy razem mnóstwo czasu, nie brakuje nam tematów do rozmów, przed nikim nie otworzyłem się tak szybko, jak przed tobą i wiem, że mogę ci zaufać. Biorąc to wszystko pod uwagę, to brzmi jak...

— Jak idealny przepis na relację... — dopowiedziała, rozumiejąc, co Ted miał na myśli, a on kiwnął głową.

— Tak — przyznał — problem w tym, że przez cały czas brakowało czegoś jeszcze, tego czegoś, uczucia, romantyzmu... — westchnął ciężko, jakby zrzucał ze swoich barków problem, który ostatnio nie dawał mu spokoju. — Myślałem, że to przyjdzie z czasem, ale nie przychodzi i nie jest mi z tym źle.

— Mistrz podrywu w akcji — skomentowała, czując się już całkowicie swobodnie w tej sytuacji i ciesząc się z jej obrotu.

— Próbuję powiedzieć, że... — mruknął Teddy, chcąc wszystko do końca wyjaśnić. — Że jesteś świetna i wiele dla mnie znaczy nasza przyjaźń...

— I chciałbyś, żeby tak zostało? — spytała, a Tonks kiwnął głową. — To dobrze, bo ja chcę tego samego, Teddy.

Cała ta niezręczna sytuacja była warta przeżycia, kiedy dostrzegła promienny uśmiech na jego twarzy i ulgę w oczach. Gdyby tak się nie stało, gdyby nie porozmawiali ze sobą, być może z czasem daliby się wplątać w jakąś dziwną grę, w której presja i domysły otoczenia wpędziłyby ich w swoje objęcia, ale wtedy ucierpiałaby na tym ich przyjaźń. A ta była dla Crystal najważniejsza. Może nie byli tylko przyjaciółmi, bo ich relacja była chyba jeszcze silniejsza, ale z pewnością nie było w niej nic romantycznego.

— Chcesz się trochę poobściskiwać? — spytał zalotnie, uśmiechając się szeroko i rozkładając ręce, również bawiąc się tym, co się właśnie działo.

— Głupek! — zawołała, ale zaraz potem wpadła w jego ramiona. Miała wrażenie, że z każdą taką rozmową, z każdą kolejną porcją zaufania i zrozumienia, jakim się obdarzali, stawali się sobie jeszcze bliżsi. Stali tak chwilę, wtuleni w siebie, ciesząc się tym, że mają to drugie obok. Jednak kiedy Crystal poczuła, że od dłuższego trwania w tym samym miejscu zaczęła drżeć z zimna, wyswobodziła się z uścisku Teda i rozcierając zmarznięte ręce, zrobiła kilka kroków przed siebie. — Właściwie to gdzie jesteśmy? Czy to...?

Nie zauważyła, że od dłuższego czasu stali na niezbyt wysokiej skarpie, a gdy podeszła do jej skraju, dostrzegła w oddali, pośród ogromnych połaci śniegu wąski, strzelisty budynek, który wyglądał na opuszczony. Spoglądała na liczne okna zabite deskami, a to dość osobliwe miejsce wydało jej się niezwykle bliskie. Jakby należało do jej przeszłości, ale zapomniała o nim. Jednak kiedy Teddy powiedział na głos jego nazwę, zrozumiała już wszystko:

— Wrzeszcząca Chata.

— Wrzeszcząca Chata... — powtórzyła za nim, czując dreszcze na całym ciele. Spoglądała na miejsce, które było bezpośrednio związane z jej ojcem. Znała je z opowieści Remusa, to przecież tam przeżywał każdą pełnię, to tam się przemieniał i to tam towarzyszyli mu jego przyjaciele - Huncwoci. Wpatrywała się w nie niejako urzeczona, zapragnęła znaleźć się w środku, zobaczyć w jakich warunkach przyszło ojcu przechodzić przemiany i być może lepiej go zrozumieć. Kiedy spostrzegła, że zbyt długo się nie odzywała, a jej milczenie było dość zagadkowe, wydukała: — To... to podobno najbardziej nawiedzone miejsce w Anglii.

— Stek bzdur... — rzucił Ted, jakby urażony tym stwierdzeniem — nie widziałem ani jednego ducha.

— Byłeś tam? — spytała zdziwiona, a on uśmiechnął się dość enigmatycznie. Chris pokręciła głową. — Lubisz mieć tajemnice.

— Odezwała się ta, z której można czytać jak z otwartej księgi — sarknął rozbawiony. Crystal spojrzała na Wrzeszczącą Chatę, a potem na Teda i spytała:

— Zabierzesz mnie tam kiedyś?

— Skoro już zaliczyliśmy wypad do Zakazanego Lasu, to czemu nie?

***

Crystal lubiła zajęcia szkolne, zarówno te obowiązkowe, jak i dodatkowe. No prawie wszystkie... Latania szczerze nie znosiła i dziękowała wszelkim bóstwom za to, że już nie musiała się z nim dłużej męczyć. Na Historii Magii przysypiała i była pewna, że dalej niż do majowych SUMów tego przedmiotu nie pociągnie. Z Eliksirami miała również trudną relację, bo nie mogła nic poradzić na to, że stojąc nad kociołkiem była rozproszona i robiło jej się słabo. Najbardziej mieszane uczucia miała względem Run, które uważała za fascynujący przedmiot, ale nie mogła znieść Babbling, która upatrzyła ją sobie jako kozła ofiarnego... Pozostałe przedmioty naprawdę uwielbiała i nie sprawiały jej żadnego problemu. Jeszcze bardziej od spotkań w sali pełnej uczniów, lubiła te wyrównawcze spotkanie, gdzie siedziała twarzą w twarz z nauczycielem. Mogła się wtedy wykazać i nauczyć jeszcze więcej, a przy okazji lepiej poznawała profesorów i mogła czasami porozmawiać z nimi jak równy z równym. Najbardziej podobały jej się z zajęcia z profesor Tonks i najchętniej tylko na nie by uczęszczała. Może dlatego nie miała nic przeciwko, gdy ta poinformowała ją, że jej obecność na spotkaniach Klubu Pojedynku będzie wymagana do zaliczenia przedmiotu.

Z początku miała pewne opory. Przecież nigdy się nie pojedynkowała. W ogóle była słabo zaznajomiona z praktycznym używaniem magii. Jednak profesor Tonks zapewniła ją, że nie będzie musiała brać udziału w pojedynkach do momentu, gdy poczuje się gotowa. Jej zadaniem było więc przyglądanie się innym członkom klubu i wyciąganie z tego czegoś dla siebie. Możnaby pomyśleć, że to będzie po prostu nudne, takie siedzenie w miejscu i obserwowanie, ale żadne zajęcia z profesor Tonks takie nie były.

Zawsze spotykali się w sobotnie przedpołudnie przed salą, gdzie zazwyczaj odbywały się zajęcia z Obrony przed Czarną Magią, ale nigdy nie mieli pewności, gdzie odbędzie się spotkanie klubu. Profesor Tonks wychodziła z założenia, że pojedynki rzadko kiedy odbywają się w przygotowanej sali, a wędrowanie po najróżniejszych zakamarkach zamku było dodatkowym urozmaiceniem. Mieli więc zajęcia na błoniach, korytarzu, boisku do quidditcha, szatni, każdej możliwej sali lekcyjnej, lochach i Wielkiej Sali. Matka Teda niejednokrotnie ubolewała nad tym, że nie mogą wykorzystać biblioteki, która była idealną przestrzenią na jakiś wybitny pojedynek, chociaż Crystal po cichu była wdzięczna za nieugiętość bibliotekarki w tej kwestii.

Tym razem profesor Tonks zaprowadziła ich na dziedziniec pod Wieżą Zegarową, która akurat wybiła godzinę dziesiątą. Dookoła znajdowały się krużganki, w których natychmiast się skryli, przyglądając się, jak profesor Tonks wychodzi na pokryty śniegiem dziedziniec. Ogromne płatki mokrego śniegu natychmiast skryły się w jej różowych włosach, a czarne, skórzane spodnie zrobiły się mokre od brodzenia w zaspach. Wszyscy spoglądali na nią ze zdziwieniem, chociaż już większość zdążyła się przyzwyczaić do tego, że wszystkiego można się było spodziewać. Jednak chyba nikomu nie było w smak, pojedynkować się pośród śniegu, nawet jeśli z pewnością mogło być do pouczające doświadczenie. Crystal westchnęła, żałując, że nie ubrała jeszcze jednego swetra, skoro miała w takich warunkach siedzieć przez prawie dwie godziny. Matka Teda stanęła na środku dziedzińca i wyciągnęła różdżkę, którą wycelowała w niebo. Nagle wytworzyła się nad nimi bariera, która nie tylko odgrodziła ich od spadającego śniegu, ale jeszcze sprawiła, że zrobiło się równie ciepło co w szklarniach na Zielarstwie. Śnieg zaczął topnieć, tworząc ogromne kałuże, a uczniowie zaczęli się rozbierać z ciepłych płaszczy i bluz.

— Dzisiaj nie będzie treningów — zadecydowała profesor Tonks, stając po kostki w jednej z kałuż. Wszyscy spojrzeli po sobie zdziwieni, bo zazwyczaj zajęcia przebiegały w taki sposób, że wszyscy trenowali albo między sobą, albo na wyczarowanych manekinach, a następnie ci, którzy radzili sobie najlepiej, stawali do pojedynków. — Dzisiaj zrobimy kilka sparingów. Co wy na to?

Chętnych nie brakowało. Z resztą w Klubie Pojedynków można było spotkać uczniów z każdego domu i roku i wszyscy bardzo aktywnie uczestniczyli w ćwiczeniach. Profesor Tonks nie zwracała uwagi na płeć czy wiek, oceniała zazwyczaj trafnie czyjeś umiejętności i w taki sposób parowała osoby, żeby każdy kolejny pojedynek był dla nich wyzwaniem i motywował do dalszych postępów. Dlatego też nierzadko zdarzało się tak, że jakiś zdolny trzecioklasista pojedynkował się z kimś na poziomie SUMów, a i tak był to bój wyrównany. Co więcej często, ale to już z inicjatywy członków klubu z Teddym na czele, organizowano stół przekąsek i po spotkaniu wszyscy wspólnie zajadali się przysmakami z kuchni, zacieśniając pozaklasowe znajomości. Tym razem jednak obyło się bez takich udogodnień. Zaczęło się od pojedynku dwóch siódmorocznych chłopaków - jeden był ze Slytherinu, drugi z Hufflepuffu.

Chris przyglądała się im uważnie, patrząc w jaki sposób unikają kolejnych zaklęć, jak próbują zmylić przeciwnika, a jednocześnie rozglądała się dookoła obserwując już coraz bardziej znajome twarze. Dostrzegła Amelię, która bardzo zawzięcie kibicowała przedstawicielowi swojego domu. Rozpoznała kilka osób z drużyny Teda, które spotkali w Hogsmeade. Widziała rodzeństwo Tomson-Jones, widziała również swoje współlokatorki, które próbowały sprawiać wrażenie obojętnych na całą sytuację. Był oczywiście też Teddy, który stał w otoczeniu młodszych uczniów z różnych domów. Reszta była dla niej bezimienna. Co prawda kojarzyła, że z tym czy tamtym miała jakieś zajęcia, tamtą dziewczynę często spotykała w bibliotece, kilka młodszych Gryfonek siadało nieopodal niej na posiłkach, a jeden pryszczaty czternastolatek nazwiskiem Dover zazwyczaj siedział obok niej na wyrównawczych zajęciach z eliksirów. Lubiła spotkania klubu, bo mogła im bez oporów się przyglądać i oswajać z nimi. W Wilczym Lesie każdy znał każdego, całkiem zbędny był więc etap zaznajamiania się z kimś, a Chris odkryła, że to była dla niej najbardziej niezręczna część poznawania kogoś nowego.

Ślizgon wygrał ten pojedynek i rzucił wyzwanie koledze ze swojego domu. Przyjacielska rozgrywka zakończyła się dość szybko kolejnym sukcesem. Potem naprzeciw niego stanął Krukon - Ezra Lennox, który z tego, co Chris pamiętała, należał razem z Tonym do drużyny quidditcha Ravenclawu. Lennox po długim pojedynku zwyciężył Ślizgona i stanął do kolejnej potyczki z jakimś barczystym Gryfonem o rok starszym niż Crystal. Chłopcy pojedynkowali się zawzięcie, chociaż było widać, że poprzednie starcie mocno zmęczyło Krukona, który w pewnym momencie nie zdążył się obrócić i niespodziewanie został trafiony zaklęciem, które odrzuciło go na trzy metry w tył tak, że wpadł w kałużę.

— Auć, widzicie, tak kończy się brak koncentracji — skomentowała profesor Tonks i zeskoczyła natychmiast z murka, żeby podejść do Krukona. — Wszystko w porządku, Lennox?

Chłopak skinął głową, chociaż nie był zbyt zadowolony z wyniku pojedynku. Lupin, która siedziała na kamiennej balustradzie, dzielącej krużganki z dziedzińcem, zanotowała w swoim notatniku, żeby nigdy nie spuszczać wzroku z przeciwnika, bo właśnie to zgubiło Krukona, który chociaż zwinny i wytrzymały, nie nadążył za ciosami i zbyt często obracał się tyłem do Gryfona. Była ciekawa, z kim teraz przyjdzie zmierzyć się chłopakowi z jej domu, bo wydawał jej się być kimś niezwykle ociężałym i gdyby go podejść, możnaby go z łatwością pokonać. Jednak profesor Tonks podziękowała również jemu i kazała usiąść, a wtedy powiedziała coś, czego Chris się najbardziej obawiała: — Dobra, teraz twoja kolej, Crystal.

— Słucham? — spytała kompletnie zszokowana, a wszystkie spojrzenia padły na nią. Profesor Tonks tylko się uśmiechnęła zachęcająco i podchodząc do niej, powiedziała:

— Dość przyglądania się, czas skopać komuś tyłek! — A kiedy znalazła się dostatecznie blisko, tak że nikt nie mógł ich podsłuchać, położyła jej dłoń na ramieniu i spojrzała prosto w oczy. Znajome dwa węgielki, złudnie podobne do tych Teda, zaszły na chwilę mgłą. Właściwie często tak się zdarzało, gdy jej spojrzenie krzyżowało się ze spojrzeniem nauczycielki. Zupełnie tak, jakby dostrzegała coś innego, coś co było dla matki Teddy'ego niezwykle odległe. Trwało to krótką chwilę, bo nauczycielka od razu uśmiechnęła się ponownie. — Od początku semestru oglądasz pojedynki innych. Wiesz, o co w tym chodzi. Dasz radę, skup się na swoich atutach i wykorzystaj je.

Crystal nie wiedziała, co odpowiedzieć. Chyba nie czuła się gotowa, żeby stanąć naprzeciw kogoś z różdżką w ręku. Co innego gdyby miała przy sobie łuk i strzały, wtedy nic nie byłoby jej straszne, ale teraz obawiała się porażki na oczach tych wszystkich ludzi. Z drugiej strony po takich słowach, jakie usłyszała od profesor Tonks, nie mogła stchórzyć. Zeskoczyła więc z barierki, stając na wprost nauczycielki i z wysoko uniesioną głową powiedziała:

— Zgoda.

Wśród zgromadzonych przebiegł szmer uznania, a profesor Tonks skinęła jej głową z zadowoleniem. Crystal wyciągnęła różdżkę z kieszeni i zrzuciła z grzbietu gruby sweter, żeby wyjść na środek dziedzińca, powtarzając w głowie każde znane jej zaklęcie nadające się do pojedynku.

— To kto zmierzy się z naszą Crystal? — zapytała nauczycielka, rzucając wyzwanie w eter, a Chris spojrzała kątem oka w stronę swoich współlokatorek. Chętnie którejś z nich spuściłaby łomot. Nie odezwała się jednak, czekając aż przeciwnik sam się zgłosi.

— Ja — odezwał się ktoś w tłumie, a Chris uśmiechnęła się pod nosem, słysząc jego głos — nawet bardzo chętnie. Nie będzie forów, Owen.

— Nawet nie chciałam ci ich dawać, Tonks — odpowiedziała, spoglądając na Teda, który również wyszedł na środek, obracając różdżkę w dłoniach. Cieszyła się, że to on wyszedł jej naprzeciw, bo wiedziała, że Teddy nie będzie chciał jej publicznie ośmieszyć, ale też nie podłoży jej się bez walki. Chyba nie tylko ona była o tym przekonana, bo profesor Tonks spojrzała na nich i mruknęła pod nosem:

— To może być ciekawe.

Crystal i Teddy stanęli na wprost siebie, a dzieliła ich odległość nie większą niż dziesięć kroków, skłonili się z szacunkiem, przykładając różdżki do piersi, jak wymagała tego kultura pojedynku i przyjęli pozycje wyjściowe. Crystal skupiła wszystkie swoje zmysły, żałowała, że nie są już tak wyostrzone jak kiedyś, i nie spuszczała wzroku z przyjaciela. Żadne nie zdecydowało się na pierwszy ruch, patrzyli sobie prosto w oczy z zaciętością wypisaną na twarzach. Testowali swoją cierpliwość, krążąc wokół siebie, czekając aż któreś okaże słabość. Ta sytuacja przypominała Crystal czasy, gdy znudzona przyglądała się, jak Ian i Dan siłują się ze sobą. Zachowywali się dokładnie tak samo i dopiero teraz Crystal mogła przyznać, że można było odnaleźć w tym jakąś rozrywkę. Zataczali okrąg, nie spuszczając z siebie wzroku. Crystal oddychała spokojnie, czując dreszcze podniecenia na plecach i raz po raz poprawiając ułożenie dłoni na różdżce. Spojrzała na przyjaciela, który wydawał się być opanowany, ale intuicja podpowiadała jej, że to właśnie w tej chwili padnie pierwszy cios. I nie myliła się. Teddy nawet nie poruszył ustami, a z jego różdżki wyleciał czerwony promień, przed którym w ostatniej chwili odskoczyła. Teddy uśmiechnął się szeroko, a Chris pokręciła głową. Od tej chwili zaczynał się prawdziwy pojedynek. Wymieniali się zaklęciami, które to drugie odpychało. Crystal unikała ich dzięki swojej zwinności, a Ted za pomocą świetnie opanowanego Protego, o którym Lupinówna nawet nie pomyślała. Teddy stosował zaklęcia raczej typowo pojedynkowe, Drętwotę, Petrificus Totalus, zaklęcia spowalniające, odpychające, unikał poważniejszych klątw, które nieraz padały podczas tych zajęć. Grał fair play. Crystal z kolei posiłkowała się zaklęciami, które były dość innowacyjne, bo raczej służyły do użytku codziennego, a nie walki. I tak na przykład wykorzystała moment, w którym Teddy chciał rzucić kolejne zaklęcie i wymierzyła w niego różdżką, krzycząc:

— Aguamenti! — Silny strumień wody wyleciał z jej różdżki, zalewając Teda i uniemożliwiając mu kolejny ruch. Chłopak stał oniemiały, czekając aż woda przestanie go obmywać, a kiedy to już się stało, otrząsnął się jak pies po kąpieli w kałuży i wypluł wodę na ziemię. Przez chwilę Crystal zapomniała, że jest w trakcie pojedynku i na widok zmoczonego Tonksa zachciało jej się śmiać. A wtedy dostrzegła w jego spojrzeniu coś znajomego, coś, co nieraz widziała u Iana - perfekcyjną mieszankę zdenerwowania i rozbawienia, która zawsze oznaczała chęć droczenia się, a towarzyszyła temu pewna dzikość, która o ile dla Riversa była naturalna, to w przypadku Teda była zaskakująca. Wiedziona intuicją, wiedziała, co należy robić i kiedy Teddy ruszył na nią biegiem, ona zdążyła umknąć. Tonks rzucił w pościgu kilka zaklęć, ale Crystal w odpowiednim momencie schyliła się lub uskoczyła. Wbiegła na krużganki, a pozostali uczniowie czmychnęli przed pojedynkującą się dwójką. Odwróciła się przodem do Teda, który zdążył zrównać ich dystans. Wymierzyli w siebie różdżkami. W tym samym momencie, Chris dostrzegła leżące nieopodal torby. Szybko w nie wycelowała i zawołała:

— Accio! — Jedna z toreb zerwała się z miejsca i pofrunęła do niej w linii prostej, tym samym podcinając Teda, który runął zaskoczony na ziemię. W tej samej chwili, Crystal zwinnie przeskoczyła przez kamienną poręcz z powrotem na dziedziniec. Chciała przebiec na drugą stronę i skryć się za rzeźbioną fontanną, ale wtedy przed nią zmaterializowała się ogromna pajęczyna rozciągająca się po całej długości dziedzińca, która uniemożliwiła jej ucieczkę. To Teddy zdołał się podnieść i z powrotem ruszył za nią. Oboje byli już zmęczeni, nie mieli pojęcia, ile czasu minęło od początku ich pojedynku. Chris zrobiła krok w przód, przyjmując bojową pozycję, a Teddy pewnym krokiem szedł w jej stronę. Wydawało mu się, że ją przyskrzynił. Dzieliła ich tylko kałuża. Można było uznać, że Tonks ma ją teraz na wyciągnięcie ręki, ale Crystal nie zamierzała się łatwo poddać. W jednej chwili przykucnęła na jednej nodze i obracając się, drugą rozbryzgała kałużę, licząc na to, że błoto rozproszy jej przeciwnika, tak samo jak wcześniej było z wodą. Przeliczyła się jednak, bo brud nie zrobił na Tonksie żadnego wrażenia i oboje w tym samym momencie doskoczyli do siebie, wyciągając różdżki przed siebie, tak że ich końce wbijały się delikatnie w pierś tego drugiego.

— No już, już — odezwała się profesor Tonks, stając między nimi i kładąc im dłonie na ramionach. Chris i Teddy oddychali ciężko, ale kiedy wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenie, uśmiechnęli się równocześnie. — Bo się wykończycie. Merlinie, kto by pomyślał, że po świecie chodzi osoba równie uparta i nieustępliwa co mój syn. Zasłużony remis. I bardzo dobry, a przede wszystkim intrygujący debiut, Crystal — przyznała nauczycielka, puszczając do niej oczko. Lupin uśmiechnęła się szeroko i wróciła na miejsce, gdzie wcześniej siedziała. W tym czasie matka Teda oczyściła ubranie swojego syna i spytała go:

— Gotowy na drugą rundę, Teddy?

— Ja się dopiero rozgrzewam — przyznał Ted, odrzucając do tyłu włosy i uśmiechnął się w stronę Crystal. Profesor Tonks była widocznie zadowolona faktem, że jej syn jest nieugięty i zaraz po jednym ciężkim pojedynku był gotowy na drugi. Rzuciła rozbawione spojrzenie pozostałym klubowiczom i zapytała:

— Ktoś chętny?

— Nie odmówię sobie tej przyjemności. — Te słowa sprawiły, że nikt nie odważył się odezwać i Crystal nie do końca rozumiała dlaczego. A przynajmniej do czasu, kiedy na środek wyszedł chłopak, na widok którego Teddy zacisnął mocno pięści. Nie najwyższy, prędzej wzrostu Crystal niż Teda czy Tony'ego, raczej szczupły, a nawet nieco chuderlawy chłopak o poważnym obliczu stawiał pewne kroki, omijając chociażby najmniejszą kałużę. Było coś w jego postawie, co przyciągało wzrok, a gdy patrzyło się na jego oblicze... Blada, smukła twarz o mocno zarysowanym podbródku, delikatne cienie pod ciemnymi, brązowymi oczami i te usta wykrzywione w sposób mówiący o jego wyższości. Jeden z loków w odcieniu gorzkiej czekolady opadł mu na wysokie czoło, a on długimi palcami zaczesał je za ucho. Stanął na wprost Teda, oczekując na jego reakcję. Profesor Tonks szepnęła coś synowi na ucho, a on z zaciętą miną odpowiedział matce.

— To ma być czysty pojedynek, zrozumiano? — spytała nauczycielka, patrząc wpierw na tajemniczego chłopaka, a potem na własnego syna, a kiedy żaden nie zareagował na jej słowa, powtórzyła dosadniej: — Zrozumiano?

Skinęli niechętnie głowami, mierząc się wzrokiem, a Crystal rozejrzała się dookoła, szukając jakiejkolwiek podpowiedzi odnośnie tego, kim jest tajemniczy chłopak. Spojrzała na stojącego opodal Tony'ego, który trzymał jedną dłoń przy twarzy, jakby chciał zamaskować jej wyraz, potem na szczerzącą się jak idiotka McLaggen, a w końcu na przerażoną Amelię, która resztkami sił powstrzymywała się od przerwania pojedynku. Dopiero wtedy zrozumiała, kim jest rywal Teda.

— To nie ma prawa skończyć się dobrze, prawda? — powiedziała cicho, podchodząc bliżej Tony'ego, który spojrzał na nią zaledwie kątem oka.

— Obawiam się, że muszę się z tobą zgodzić... — odpowiedział, śledząc każdy ruch nie tyle swojego przyjaciela, co jego przeciwnika, jakby z góry zakładał, że nie będzie to uczciwa walka.

Nie zdążył nawet dokończyć zdania, kiedy dwójka pojedynkujących się bez zbędnego oczekiwania zaczęła rzucać w siebie kolejnymi klątwami. Crystal nie potrafiła oderwać wzroku od tego chłopaka. Luca Rossi, znany również jako Adonis z Hogwartu, postrzegany jako najwspanialszy chłopak w ich szkole, rywal Teda, właściwie jedyna osoba, której Teddy szczerze nie znosił i aktualny obiekt westchnień Jo McLaggen. W wyobrażeniach Chris wydawał się być inny. Gdy w końcu mogła mu się przyjrzeć, nie wiedziała nawet, co ma o nim myśleć. Nie uznałaby go za osobę niezwykle przystojną, chociaż brzydki również nie był, ale miał w sobie coś takiego, co przyciągało wzrok. W jego opanowanych, niezbyt szerokich ruchach, w jego dość skąpej mimice było coś tajemniczego, czarującego i poniekąd przerażającego. Lupin autentycznie bała się o Teda, choć była świadoma tego, że miał niezwykłe umiejętności pojedynkowe i niełatwo było go pokonać. Ale przecież nie tylko on potrafił walczyć...

Stało się nagle chłodniej, chociaż ochrona profesor Tonks ciągle odgradzała ich od padającego śniegu, który zaczął się gromadzić na niewidzialnej barierze i odciął ich od światła słonecznego. Cały dziedziniec rozświetlały błyski zaklęć, które zarówno Ted, jak i Luca rzucali niewerbalnie. Crystal nie potrafiła określić, który z nich był bardziej zawzięty. Kolejne rozbłyski przyprawiały ją o gęsią skórkę. Spostrzegła, że Teddy wycelował różdżkę w nogi Luci, a błoto przykleiło się do jego stóp, uniemożliwiając mu poruszanie się. Lecz zapewne wbrew oczekiwaniom Teda, wcale go to nie rozproszyło. Luca nawet nie spojrzał na swoje nogi, ale od razu rzucił zaklęcie, które w pewien sposób spowolniło każdy ruch Tonksa. W tym czasie sam wyswobodził się z błotnistej mazi, gotów do kolejnego ciosu, ale Teddy również przerwał działanie zaklęcia. Oboje zrobili jednocześnie krok do przodu, wypowiadając to samo zaklęcie, a ogromna siła odrzuciła ich do tyłu na kilka metrów. Nim stanęli pewnie na nogach, Tonks rzucił kolejną klątwę, która wybuchła tuż przed Lucą, tworząc wyrwę w ziemi. Rozwścieczyło to Rossiego, do tego stopnia, że zaciskając mocno szczękę, uniósł różdżkę nad głowę, a z jej końca wyleciał płomień ognia. Luca skierował ogniste lasso w stronę Teddy'ego, a ziemia pod nim zapłonęła. Chris dostrzegła przerażenie w oczach swojego przyjaciela, gdyby rozejrzała się dookoła widziałaby ten sam strach na twarzach innych, a zwłaszcza u profesor Tonks, która ostatkiem sił powstrzymywała się od przerwania pojedynku. Lupin nie rozumiała dlaczego, nauczycielka powinna zrobić to natychmiast, bo to zaszło już z daleko. Ogień był coraz bliżej Teda, niemal ogarnął jego ubrania.

— Ascendio! — wrzasnął Tonks, wyciągając różdżkę nad głowę, a ta jakby pociągnęła go w górę ponad ziemię i płomienie. Gdyby w tej chwili Teddy zareagował, gdyby zrobił cokolwiek od razu, może by mu się udało, ale gdy tylko znalazł się w powietrzu, Luca rzucił kolejne zaklęcie wymierzone w Teda:

— Conjunctivitis! — Teddy zawył wściekle, kryjąc twarz w dłoniach, oślepiony nagłym blaskiem. Z tłumu dało się słyszeć jęki przerażenia, a profesor Tonks wbiegła między chłopców, krzycząc:

— DOŚĆ!

Luca nie zareagował, ewidentnie chciał dokończyć pojedynek na własnych warunkach. Nim skulony Ted opadł na ziemię, Rossi z zaciętą miną rzucił ostatnią klątwę:

— Confringo!

Potężna siła odrzuciła Teda, a jego bezwładne ciało z hukiem uderzyło w kamienną ścianę Wieży Zegarowej. Krzyki przerażenia zabrzmiały w uszach Crystal. Ona sama była zbyt wstrząśnięta, by wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk. Złapała jednak Tony'ego za ramię, zaciskając mocno palce, tak jakby bez tego gestu mogła zemdleć. A nie było o to trudno, gdy patrzyło się na ciało Teda, które niczym w zwolnionym tempie osuwało się po kamiennym murze, a wraz z nim opadła bariera i gruba warstwa śniegu pogrzebała cały dziedziniec. 



W następnym rozdziale: 

Po nieszczęśliwym pojedynku Teddy ląduje w Skrzydle Szpitalnym, gdzie musi spędzić cały tydzień. Jednak zakaz odwiedzin nie przeszkodzi jego przyjaciołom towarzyszyć mu w niedoli. Lupin spróbuje zrozumieć dlaczego Ted i Luca się nienawidzą, jednak pod peleryną niewidką rozmawia się na inne tematy - równie trudne. Gdy święta się zbliżają, potrzeba spędzenia ich z kimś bliskim rośnie. Na bożonarodzeniową samotność Crystal remedium znajdzie nie kto inny jak Ted. Tylko co na to powie McGonagall?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro