Rozdział XV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W Wilczym Lesie rzadko kiedy dochodziło do poważnych wypadków. Mogło się to wydawać dziwne ze względu na to, że zamieszkiwały go same wilkołaki, które były bardzo podatne na to, co podpowiadał im instynkt. Z drugiej jednak strony byli to ludzie niezwykle zaradni, znający się na swoich zawodach, więc żadne wypadki przy pracy raczej się nie zdarzały. Konfliktów też raczej nie było, a jeśli się zdarzały, to raczej były to potyczki słowne. Wystarczy wspomnieć wrogość między ojcem Crystal a Benjaminem Riversem. Nie byli w stanie wytrzymać ze sobą nawet chwili, często się kłócili, nawet publicznie, praktycznie nigdy w niczym się nie zgadzali, ale chyba nigdy nie doszło między nimi do bójki. Nawet częste walki i zapasy, które organizowali między sobą chociażby Ian i Dan, zawsze były pod kontrolą i nie kończyły się tragedią. Chociaż Morton potrafił przesadzić, jak chociażby wtedy, kiedy po przemianie zaatakował swojego ojca. To był chyba jedyny taki wypadek, który pamiętała Chris. Wtedy naprawdę drżeli o życie starego Mortona. Wilkołaki jednak umiały o siebie zadbać. Nie dość, że przez lata nauczyły się o medycynie wystarczająco, żeby dbać o swoje zdrowie i bezpieczeństwo, to również zaobserwowały pewna zależność, która pomagała im dojść do pełni sił. Nie można było ukryć, że mieszkańcy Wilczego Lasu byli istotami mięsożernymi, a ich wilcza natura nieraz domagała się pierwotnej potrzeby krwi. Nauczyli się, że gdy ktokolwiek z ich watahy ulegał poważniejszemu wypadkowi, należało podać mu sporą porcję mięsa i to najlepiej jak najmniej wypieczonego. Ta dieta może i nie była lekkostrawna, ale pomagała im szybciej dojść do siebie. A i w takich przypadkach Crystal miała więcej roboty, bo było większe zapotrzebowanie na zwierzynę, którą ona dostarczała. Pamiętała doskonale, że po wypadku starego Mortona, praktycznie całymi dniami polowała, a on potrzebował aż miesiąca, żeby dojść do siebie. Teraz oddała by wszystko, żeby to sprawdziło się w przypadku Teda.

Po tym, co wydarzyło się podczas spotkania Klubu Pojedynków, w całym Hogwarcie wrzało od plotek i domysłów. Większość uczniów naprawdę puściła wodze fantazji i wymyślała coraz to dziwniejsze przypuszczenie odnośnie pojedynku Teda i Luci. Crystal wolała ich nie słuchać, bo za każdym razem przypominała sobie, jak ciało Tonksa z hukiem uderza o mur, a potem bezwładnie opada na ziemię wraz z hałdami śniegu. Oczami wyobraźni widziała profesor Tonks, która gołymi rękami próbowała odkopać swojego syna, magiczne nosze wyczarowane przez profesora Flitwicka, który znalazł się najszybciej na miejscu zdarzenia z pozostałych nauczycieli, a także trzask drzwi Skrzydła Szpitalnego, które zamknięto jej tuż przed nosem, nim zdołała sprawdzić w jakim stanie jest Teddy. Wolała również nie słuchać tych bzdur, bo ktoś o niezwykle wybujałej wyobraźni i kiepskim poczuciu humoru rozpuścił plotkę, że Ted i Luca pojedynkowali się o tę dziwną dziewczynę, która spędza dużo czasu z Tonksem, czyli właśnie o Crystal. Było to absurdalne, biorąc pod uwagę fakt, że nigdy z Rossim nie rozmawiała, a z Tedem całkiem niedawno wyjaśnili, że łączy ich przyjaźń i nic ponad to nie jest możliwe. Początkowo twierdziła, że nikt w tę bzdurę nie uwierzy, ale jednak się przeliczyła...

Bo osobą, która dała wiarę plotkom była Jo McLaggen, która nie dość, że nienawidziła Chris, to była zazdrosną ex Teda i do tego podkochiwała się jawnie w Luce. Całkowita mieszanka wybuchowa, która skutecznie dała się Lupin we znaki, bo McLaggen postawiła sobie za punkt honoru zniszczyć właśnie ją. Dlatego też Chris spędzała w swoim dormitorium tylko tyle czasu, ile zajmował jej sen i unikała piekielnej trójcy na każdym kroku. Nie żeby bała się poczynań Jo, ale naprawdę miała inne sprawy na głowie. Mogłaby wymieniać problemy związane z nauką, nadrabianiem materiału i w ogóle, ale szczerze powiedziawszy, kompletnie o tym zapomniała. Chodziła wszędzie z książkami, ale się nie uczyła, przesiadywała w bibliotece, ale nie przyswajała żadnej wiedzy. Właściwie to szukała ciągle okazji by dowiedzieć się czegoś o Tedzie, bo nikt nie pofatygował się, żeby ich zapewnić, że nic mu nie jest...

Po tym, jak zabrano Tonksa do Skrzydła Szpitalnego, w szkole zapanował chaos. Było to jedynie chwilowe, bo po dwóch dniach wszystko ucichło i chociaż Teddy jeszcze nie został wypuszczony na zajęcia, to wydawać by się mogło, że wszyscy zapomnieli. Crystal była dość krótko w Hogwarcie, ale miała wrażenie, że dla uczniów tej szkoły takie sytuacje są chlebem powszednim. Dla niej to nie było normalne. Jej przyjaciel zmierzył się ze swoim nemezis i w wyniku tego pojedynku został ranny, wylądował w Skrzydle Szpitalnym, które nagle stało się ziemią zakazaną, otwartą jedynie dla wybrańców i innych nieszczęśników. Crystal naprawdę rozważała czy sobie przypadkiem nie złamać ręki, żeby spotkać Teda i w sumie żałowała, że Lizzy zdążyła już wydobrzeć po upadku, bo chociaż powiedziałaby im czy Tonks jeszcze żyje. Całe szczęście nie wypowiedziała tych myśli na głos, bo z pewnością nie byłoby to dobrze zrozumiane. Konsekwencje wypadku Teda były rozległe i miały echo na wielu płaszczyznach. Po pierwsze Klub Pojedynków nie miał mieć więcej spotkań przed Nowym Rokiem. Po drugie Luca ponoć wylądował na dywaniku u McGonagall, ale... No właśnie, pojedynek nie był jakimś widzimisię dwóch uczniów, a działaniem w ramach zajęć. Jedynymi konsekwencjami, jakie dotknęły Rossiego, było wydalenie z Klubu, a nauczyciele mieli wprowadzić listę zaklęć zakazanych podczas pojedynków. Kolejnym pokłosiem tych wydarzeń, był fakt, że profesor Tonks była potwornie zdenerwowana, co wcale nie uspokajało Chris, a ponadto odwołała ich zajęcia dodatkowe, na których dziewczyna chciała spytać nauczycielki o stan jej syna.

Nikt nic nie wiedział, a ta cisza trwała przez pięć długich dni. Crystal martwiła się potwornie i nie mogła stwierdzić, co by zrobiła, gdyby nie Tony, który po środowych zajęciach z Transmutacji, złapał ją przy wyjściu z klasy i szepnął:

— Będę czekać pod portretem Grubej Damy po północy.

Nie powiedział nic więcej, zniknął od razu w tłumie uczniów na korytarzu, pozostawiając ją pełną niepokoju i dziwnej ekscytacji, bo czuła, że w końcu dowie się czegoś o stanie Teda. Bo przecież kto inny, jak nie Anthony, miał cokolwiek wiedzieć. Bała się jedynie, że te wieści nie będą najlepsze. Nie chciała w to wierzyć, ale miała dziwne wrażenie, że po prostu nikt ich nie informował o paskudnych rzeczach, a z drugiej strony brak złych wieści to dobre wieści... Myślała o tym całe popołudnie, nie pozwoliła odpocząć swoim myślom nawet podczas obiadu ani w trakcie trzech godzin wyrównawczego Zielarstwa, na którym profesor Longbottom na darmo produkował się na temat Trzepotki... Z trudem wytrzymała w Pokoju Wspólnym Gryfonów, zastanawiając się, co takiego chciał jej przekazać Tony, że kazał jej czekać aż do północy. Cokolwiek wiedział, powinien był powiedzieć jej natychmiast, a nie angażować nocne schadzki. Spoglądała na kolejnych Gryfonów, którzy znikali w dormitoriach, sama nie miała zamiaru wracać do swojego, bo tam zapewne zastałaby łóżko wysłane pinezkami lub coś jeszcze gorszego. W końcu na krótko przed północą najwytrwalsi uczniowie z siódmego roku również się poddali, posyłając jej zaciekawione spojrzenia, a ona odliczając już sekundy, stała tuż przy wyjściu na korytarz.

— Tony? — spytała szeptem, wyglądając zza obrazu Grubej Damy, gdy w końcu nadeszła wyczekiwana godzina. Jednak na korytarzu nie dostrzegła nikogo. Westchnęła ciężko, domyślając się, że Krukon zapewne się spóźni, albo co gorsza może przyłapał go woźny. Ale wtedy nagle zmaterializowała się przed nią czyjaś dłoń i usłyszała ciche:

— Tutaj.

Zaraz za ręką pojawiło się ramię, a potem Crystal dostrzegła resztę ciała Anthony'ego, który skrywał się pod peleryną niewidką. Uśmiechnął się do niej tak, że w jego policzku pojawił się dołeczek, a Chris spojrzała na niego z niedowierzaniem.

— Skąd ją masz? — spytała, podchodząc do niego niepewnie. To było bardzo dziwne. Tony był tym grzecznym, tym porządnym w duecie z Teddym. Był przecież prefektem, a teraz stał przed nią, uśmiechając się szeroko, ignorując ciszę nocną i chowając się pod peleryną, która zapewne była jedną z pozycji na liście przedmiotów zakazanych w szkole.

— Z dormitorium Teda — mruknął, ponownie narzucając na kark pelerynę, a widząc jej zdumione spojrzenie, dodał: — Amelia mnie wpuściła. — Ten fakt wcale nie tłumaczył zbyt wiele, bo nadal peleryna niewidka była przedmiotem skradzionym Tedowi i Crystal naprawdę nie chciało się wierzyć, że to ten porządny Tomson-Jones stoi przed nią. Prędzej spodziewałaby się tego po Liz. Tony najwidoczniej nie miał zamiaru się tłumaczyć, bo odsunął poły peleryny i zapytał: — Idziemy? On pewnie umiera z nudów.

Crystal od razu zrozumiała, o co mu chodzi. Najwidoczniej Anthony sam miał dosyć ciszy w sprawie Teda i postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Dlatego wykradł pelerynę za pomocą Amelii, która wpuściła go do Pokoju Wspólnego Puchonów i planował odwiedzić przyjaciela. Teraz zupełnie nie dziwiła jej godzina umówionego spotkania, a nawet doceniała ten plan, tym bardziej, że Krukon ujął w swoim planie również i jej skromną osobę. Uśmiechnęła się z tego powodu i szybko stanęła obok chłopaka na tyle blisko, że mógł w miarę dokładnie okryć ich peleryną.

— Oby tylko z nudów, bo inaczej go zabiję — mruknęła groźnie, a wargi Tony'ego drgnęły w kiepsko skrywanym uśmiechu.

Zgodnie ruszyli schodami na dół. Skrzydło Szpitalne znajdowało się na pierwszym piętrze, więc trochę zajęło im przejście tam spod Wieży Gryffindoru. W trakcie drogi nie rozmawiali zbyt dużo, właściwie to wcale. Po prawdzie trzeba przyznać, że nigdy nie zdarzyło im się ot tak, po prostu pogadać. Jedyne tematy, które ich łączyły to Teddy i nauka, raczej nie spędzali czasu sami, co najwyżej prowadzili taktowne pogaduszki między regałami w bibliotece, które nie trwały dłużej niż pięć minut. Z tego też powodu ich wspólna wyprawa była czymś niecodziennym. Crystal doszła do wniosku, że może wypadałoby ten fakt zmienić. Może jej i Tony'ego nie połączy przyjaźń tak oczywista, jak między nią a Tonksem, ale przecież i tak ciągle gdzieś przesiadywali we trójkę, więc dlaczego by nie otworzyć się również na Krukona. Już i tak traktowali się z sympatią, mogliby zmniejszyć po prostu ten dystans i ze zwykłych znajomych, stać się przyjaciółmi.

Kiedy doszli w końcu na miejsce, Tony otworzył ogromne drzwi, które skrzypnęły przeciągle. Na chwile oboje zamarli, bojąc się, że mogli zwrócić na siebie uwagę, ale zarówno na korytarzu, jak i w samym Skrzydle Szpitalnym panowała niczym niezmącona cisza. Weszli więc do środka, a Chris rozglądała się z zaciekawieniem dookoła.

Po raz pierwszy była w tym miejscu. Całe szczęście podczas jej pobytu w Hogwarcie, nie uległa żadnemu szczególnemu wypadkowi, żeby musiała ją obejrzeć szkolna pielęgniarka. Wiedziała jednak, że inni uczniowie odwiedzali Skrzydło całkiem regularnie, zwłaszcza jeżeli chodziło o graczy quidditcha, którzy ulegali najróżniejszym kontuzjom podczas treningów. Z zaciekawieniem spoglądała na wysokie, strzeliste okna, przez które wpadał blask gwiazd i księżyca, który robił się coraz większy. Dzięki temu w pomieszczeniu było całkiem jasno, mimo późnej pory. Dlatego z łatwością mogła dostrzec rzędy łóżek, odgrodzonych od siebie parawanami. Tylko jedno łóżko było zasłonięte i Crystal domyśliła się, że właśnie to jest tymczasowe lokum Teda. Podeszli cicho, ukradkiem odsłaniając kotarę parawanu. Falujący materiał zaalarmował Tonksa, który natychmiast dźwignął się na łokciach, rozglądając się dookoła. Chris z ulgą dostrzegła, że nic mu nie jest. Co prawda był lekko pokiereszowany, na jego twarzy można było dostrzec kilka zadrapań i niewielkich ran, doprawionych potwornymi cieniami pod oczami. Od razu było widać, że jest zmęczony i obolały, a jego mizerny stan potęgowały jego włosy, które nie były ani niebieskie, ani zielone, ani nawet nie miały jego naturalnego koloru, były szare i oklapnięte.

— Tony, wiem, że to ty — szepnął Teddy, siadając na łóżku i kładąc zabandażowane ręce na kołdrze i rozglądając się uważnie. Chris uśmiechnęła się szeroko, widząc jego minę i w pierwszym odruchu miała ochotę rzucić się mu na szyję, ale Tony złapał ją za nadgarstek, przykładając palec do ust, jakby chciał nakazać jej być cicho. Uśmiechał się przy tym tak zadziornie, że Crystal nie mogła mu się sprzeciwić, będąc ciekawą, co zrodziło się w jego głowie. Anthony pociągnął ją bliżej łóżka i korzystając z rozproszenia Teda, wyrwał spod jego pleców poduszkę z takim impetem, że Tonks uderzył plecami o metalową ramę łóżka. — O wy cholery!

— Sprawdzamy czy jeszcze żyjesz, łamago — stwierdziła całkowicie pogodnie Chris, wychodząc spod peleryny niewidki i siadając na łóżku obok Tonksa. Jego szeroki uśmiech, który pojawił się na ich widok, podniósł ją od razu na duchu i jeszcze bardziej upewnił, że wszystko z nim w porządku.

— Jak się czujesz? — spytał Tony, siadając na krześle obok łóżka i składając starannie pelerynę. Ted nawet nie skomentował tego, że jego przyjaciel ją ma, że jakimś dziwnym sposobem wszedł w posiadanie jego własności. Wydawało się nawet, że jest wdzięczny za ten fakt i całkowicie go pochwala.

— Nieco przybity — przyznał Teddy, patrząc na ich reakcję, a potem dodał: — Bo wiecie, Dupek przybił mnie do wieży.

— Tyle czasu tu leżysz i nie zdołałeś wymyślić nic innego? — spytała z powątpiewaniem Crystal, chociaż kącik jej ust drgnął delikatnie. Nie tyle z rozbawienia tym wyjątkowo kiepskim żartem, co na fakt, że Tonks czuje się naprawdę dobrze.

— Kiedy wychodzisz?

— Generalnie jestem już poskładany, tylko trochę obolały — przyznał Teddy, ruszając żywo rękoma, jakby na potwierdzenie swoich słów. — Pomfrey chciała mnie wypisać, ale...

— Twoja matka interweniowała — dokończył za niego Tony, a Ted wymieniając z przyjacielem długie, porozumiewawcze spojrzenie, skinął głową. Chris trudno było się nie domyślić, że oboje w tej chwili rozumieli się bez słów i że raczej niepochlebnie ocenili nadopiekuńczość matki Teda. Była w stanie to zrozumieć, ale sama widziała, jak profesor Tonks zachowywała się po wypadku syna, była w totalnej rozsypce i z trudem funkcjonowała. Z drugiej zaś strony to właśnie przez jej stan uważała, że Ted jest ledwo żywy, a teraz okazywało się, że to wszystko przez matczyną nadopiekuńczość. Przypomniała sobie to wszystko, co mówił jej Teddy i zastanawiała się czy ktokolwiek zwrócił jej uwagę, że postępuje nieodpowiednio, czy może to był kolejny temat tabu...

— Z drugiej strony, może będę miał wolne do świąt — stwierdził beztrosko Ted, kładąc się wygodnie na poduszce i uśmiechając się szeroko.

— I masę zaległości — stwierdziła Crystal. — Referaty same się nie napiszą.

— Pewnie, że nie — przyznał jej rację Tonks i klepnął przyjaciela po plecach, mówiąc: — Tony je napisze.

— Niedoczekanie twoje — mruknął Tony, odsuwając się od niego, a Chris zaśmiała się pod nosem. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że lubi ich obecność. Nie tylko Teda, ale tej dwójki razem. Ich przyjaźń była tak autentyczna i pogodna, że sama czuła się w ich towarzystwie dobrze.

— Mam już dość tego semestru. Dzisiaj śnił mi się pudding cioteczki Molly — przyznał Teddy, uśmiechając się delikatnie, jakby na wspomnienie czegoś fantastycznego. — Marzę już o świętach w domu.

— Ojciec ma mnie zabrać do ministerstwa w czasie przerwy świątecznej — przyznał Tony, najwidoczniej nie podzielając entuzjazmu przyjaciela, a sama Chris aż wzdrygnęła się, słysząc o jego ojcu, bo nikt nadal nie wiedział, że podsłuchała rozmowę ojca z synem i chyba lepiej żeby tak zostało.

— Jak co roku — mruknął równie niezadowolony Tonks, a Crystal pomyślała, że również i rodzina Tomson-Jonesów ma swoje nieciekawe sekrety, których ona jeszcze nie rozumiała. — To chyba wasza tradycja świąteczna...

— A ty Crystal? — spytał nagle Tony, najwidoczniej chcąc zmienić szybko temat. — Też masz już dość?

— Ja... — bąknęła, nie wiedząc, co powinna odpowiedzieć. Oczywiście była zmęczona, ale wolała nie myśleć o świętach, bo będą to pierwsze, które spędzi z dala od rodziców. Wzruszyła więc ramionami i z kwaśną miną stwierdziła: — Nigdzie się nie wybieram.

— No tak, zapomniałem, że... — mruknął Teddy, który doskonale wiedział, że uciekła, a ona natychmiast mu się wtrąciła, zanim zdążył to powiedzieć na głos:

— Moi rodzice wyjeżdżają.

— Czyli zostajesz w zamku? — zapytał Tony, nie dopytując się o jej rodziców i nie wiedziała czy zrobił to ze względu na taktowne zachowanie, a może faktycznie zadowolił się taką odpowiedzią.

— Na to wychodzi.

— Nie pozwolę na to — oburzył się Ted, marszcząc brwi i piorunując ją spojrzeniem.

— Co zrobisz? — spytała rozbawiona, kręcąc głową. — Odwołasz święta?

— Skąd, nie jestem jakimś zwyrolem — zaprzeczył natychmiast Teddy, chociaż jego szeroki, dość niepokojący uśmiech wcale nie potwierdzał tych słów. Złapał ją za ramiona i niemal wykrzyknął: — Zapraszam cię na święta do mnie!

— Nawet tak nie żartuj — syknęła, rozglądając się dookoła czy przypadkiem ktoś go nie usłyszał i nie przyłapie zaraz jej i Tony'ego. — Serio, to nie jest problem...

— Musiałabyś składać sobie życzenia z Babbling — przerwał jej natychmiast Tonks, przeczuwając, że pewnie zaraz zacznie mu odmawiać i posłał jej przekonujące spojrzenie.

— Świetnie, będę jej życzyć, żeby wyjęła kija z... — mruknęła z pewnością, ale nim skończyła, Tony chrząknął, na co ona i Teddy wywrócili oczami. Wiadomym było, że Anthony to pupilek Babbling. Chris uśmiechnęła się jednak i nie skomentowała tego. Nie cieszyła jej wizja spędzenia świąt samotnie w zamku, podczas gdy wszyscy przychylni jej ludzie wracali do swoich domów, a jej rodzice byli tak daleko... Właściwie to chętnie zgodziłaby się na propozycję Ted, ale było to dziwne tak wpraszać się komuś na Wigilię. — Naprawdę nie chcę sprawiać problemu.

— Nie będziesz! — zapewnił ją natychmiast i spojrzał na przyjaciela wyczekująco. — Powiedz, Tony.

— Uwierz mi, jeżeli chodzi o święta w wydaniu Tonksów, to jedna dodatkowa osoba nie będzie problemem — stwierdził nieco zblazowanym tonem Tony, ale uśmiechnął się przy tym tak, że nie sposób mu było nie wierzyć.

— Powiem ci, jak to będzie wyglądało — zaproponował Teddy, skupiając ponownie jej uwagę na sobie. — Kameralna kolacja w Wigilię, tylko najbliższa rodzina, tak na rozgrzewkę. W Boże Narodzenie spęd rodzinny u Weasleyów. To będzie totalny szok. Stamtąd pewnie pojedziemy prosto do mojego chrzestnego. Czyli dwa dni opieki nad małymi potworami. Potem spotkanie z Amelią i jej rodzinką, być może wycieczka nad morze do Muszelki i kończymy ten rok organizując imprezę sylwestrową u mojego wujka.

— Sporo tego... — mruknęła, robiąc wielkie oczy, bo myśląc o świętach u Teda, w głowie miała wizję kolacji z jego mamą i babcią. Dopiero teraz przypomniała sobie, że jej przyjaciel ma o wiele większą rodzinę niż mogła się spodziewać.

— Prawda, że super? — Uśmiechnął się szeroko, szturchając ją w ramię. — To jak?

— No nie wiem — mruknęła nie będąc do końca przekonana czy to tak wypada zjawiać się u kogoś w święta. — Trochę niezręcznie spędzać święta w domu nauczycielki.

— To prawda, ale mam w tym doświadczenie i da się przeżyć — przyznał całkowicie poważnie Ted, a Tony dodał tylko:

— Będzie cię namawiał tak długo, aż się zgodzisz.

— Dokładnie — potwierdził Teddy i dodał natychmiast: — Poza tym to byłby nasz pierwszy wspólny Sylwester. Tego nie można przegapić!

Crystal nie musiał dłużej namawiać, bo chociaż wciąż nie była do końca pewna czy to wypada, czy też nie wparować na Wigilię do domu swojej nauczycielki, to była pewna, że marzą jej się święta w rodzinnej atmosferze. Jedyną alternatywą było pozostanie w Hogwarcie, gdzie zapewne byłaby sama z nauczycielami i o zgrozo, faktycznie musiałaby sobie składać życzenia z Babbling. Nie było więc innego wyjścia.

— Zgoda.

— Zuch dziewczyna!

***

Spędzili w Skrzydle Szpitalnym jeszcze godzinę, śmiejąc się i wygłupiając. Co chwilę wzajemnie się uciszali, nie chcąc, by ktoś złapał Crystal i Tony'ego na nocnych eskapadach. Koło drugiej stwierdzili, że pora odwiedzin się skończyła i z ciężkim sercem zostawili Teda, któremu wyraźnie popsuł się humor. Schowali się pod peleryną niewidką i wyruszyli w drogę powrotną, która dłużyła się jeszcze bardziej niż w tamtą stronę.

— O czym myślisz? — spytał w pewnym momencie Anthony, spoglądając na nią kątem oka, kiedy maszerowali ramią w ramię przez puste korytarze.

Chris westchnęła ciężko, krzyżując ręce na piersi i marszcząc brwi. Spotkanie z Tedem zdecydowanie ją uspokoiło. Nie martwiła się o niego już tak bardzo, bo wiedziała, że nic poważnie nie grozi jego zdrowiu, a jego ciągły pobyt w skrzydle szpitalnym wynikał jedynie z nadopiekuńczości jego matki. Może i lepiej, że tak się stało, bo Teddy aż do świąt nie będzie miał żadnej okazji, żeby wpakować się w tarapaty, a Crystal zaobserwowała, że miał do tego talent. Jednak ciągle męczyła ją jedna kwestia...

— O tym, że Ted nie powinien tam być. Że to nie powinno mieć miejsca — przyznała szczerze, czując, że aż drży z nerwów. — Przecież to nie był przypadek, tak samo jak podczas meczu. Ten cały...

— Luca... — podpowiedział jej Tony, ale ona pokręciła głową i nazwała Rossiego przezwiskiem, które nadał mu Tonks:

— Dupek. — Tony wykrzywił usta w rozbawiony uśmiech, nie mając najwidoczniej nic przeciwko takiemu nazewnictwu. — On zrobił to specjalnie.

— Oczywiście, Luca nie przepuści żadnej okazji, żeby dokopać Tedowi — przyznał Anthony, poważniejąc od razu. On najwidoczniej miał takie samo zdanie o Luce, co ona i Teddy. Ta tajemnicza niechęć między Tonkse a Rossim ciągle ją męczyła i nie potrafiła jej zrozumieć, chociaż sama pałała teraz jedynie negatywnymi uczuciami względem Luci. — Z resztą on też nie jest mu dłużny. Po meczu Ted zrobił mu dowcip w odwecie i wypełnił jego kufer łajnobombami. Teraz Luca odpłacił mu za to i swoim zwyczajem przesadził.

— Dlaczego tak jest? — spytała, nie mogąc pojąć, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi.

— Prowokują się wzajemnie na każdym kroku od początku nauki — stwierdził Tony, tak jakby to było oczywiste. Tyle, że dla Crystal takie nie było. Ona nie znała ich wszystkich wcześniej i ciągle nie rozumiała wielu rzeczy, a takie sytuacje zawsze jej o tym przypominały.

— Ale dlaczego?

— Crystal, o tym... — westchnął Tony, a Chris od razu wiedziała, co chciał powiedzieć.

— Się nie mówi, zgadłam? — spytała ze złością, bo już zbyt wiele razy słyszała to wytłumaczenie. — To chore, tu o niczym się nie mówi i wszystko jest tematem tabu.

— Tak już jest — powiedział dosadnie Anthony, przyspieszając kroku, a Chris przez chwilę próbowała go dogonić.

— Wiem od Lizzy, że to nie chodzi o nich, a o ich ojców — przyznała, czując, że może to przekona Tony'ego do powiedzenia czegoś więcej, ale się przeliczyła, bo on nie zwolnił.

— Lizzy nie powinna ci o tym mówić.

— Bo? — spytała zaczepnie, zatrzymując się w miejscu, a peleryna niewidka zsunęła się z niej delikatnie, tak że teraz spoglądała przed siebie na pusty korytarz, mając jedynie świadomość, że Tony ciągle przed nią stoi.

— Bo są rzeczy, o których powinni informować tylko zainteresowani — stwierdził stanowczo Tomson-Jones, a jego głos wydawał się być jeszcze bardziej donośny, kiedy nie widziała jego sylwetki. — Jeśli Ted zechce ci powiedzieć o swoim konflikcie z Lucą, to ci powie. Ale to musi być jego decyzja. Póki co uznajmy, że nic się nie stało.

— Nie można kogoś tak nie znosić za nic — zbuntowała się, nie dając za wygraną, a wtedy Tony zerwał z siebie pelerynę i spojrzał na nią z żalem wymieszanym ze złością, a pytanie, który zaraz po tym zadał, wypowiedział tak lodowatym tonem, że Crystal poczuła na ciele dreszcz.

— Tak? A co takiego zrobiła ci moja siostra, że jej nie lubisz?

— To nie tak... — fuknęła na niego Crystal, która gotowa była się bronić, ale Tony nie miał zamiaru dopuścić jej do głosu.

— A jak? Doświadczyłaś tego, co ona przeżywała przez ostatnie lata z tymi blond idiotkami — zauważył z żalem, wpatrując się w nią intensywnie. — Myślałem, że ją chociaż zrozumiesz. Że będziesz wiedziała, jak to jest być wytykaną palcami i co się wtedy czuje. A ty w najlepszym wypadku ją ignorujesz. Wiesz, co jest w tym najgorsze? — spytał z żalem, a Crystal nie zdobyła się na żadną reakcję, bo słowa Tony'ego kompletnie ją zaskoczyły. Nigdy nie odezwał się do niej w taki sposób, zawsze był tym życzliwym kolegą, a nie wybuchowym kumplem tak jak Ted. A słowa, które padły z jego ust były tak dobitne, że uderzały w jej czułą strunę, która teraz drżała nerwowo. — Że jedyną rzeczą, której pragnie Liz, to mieć przyjaciółkę.

— Co chcesz ode mnie usłyszeć? — spytała bojowo, robiąc krok w jego stronę.

— Prawdę, Crystal — odparł już nieco spokojniej, ale wciąż wpatrywał się w nią tak, jakby miała odpowiedź wypisaną na twarzy. — Dlaczego odtrącasz moją siostrę?

Crystal zadrżała, a oczy zaczęły ją nagle szczypać. Świetnie! Jeszcze tego brakowało, żeby rozpłakała się przed Anthonym i po raz kolejny dała dowód swojej słabości. Nie miała najmniejszej ochoty się tłumaczyć, bo niby czemu miała to robić, skoro to Tony nagle na nią naskoczył. Ale jego słowa podziałały na nią rozbrajająco. Bo poruszył wszystkie kwestie, które sprawiły, że żyło jej się ciężej w Hogwarcie. Kto wie, jakby reagowała, gdyby nie miała obok siebie Teda, który upewniał ją w tym, że to nie ona jest zła i beznadziejna, ale że Jo i jej świta są nienormalne. Gdyby był całkiem sama, bez żadnego przyjaciela, załamałaby się... Rozumiała Lizzy. W pewnym stopniu, oczywiście. Rozumiała, co ona mogła czuć, ale już kompletnie nie pojmowała jej zachowania. I Teddy jej świadkiem, że się starała, że nawet przez chwilę chciała zaprzyjaźnić się z Liz, ale wtedy ona wyskoczyła z tymi ilustracjami i poczuła się przez nią zdradzona i oszukana. A nie było to nic przyjemnego tym bardziej, że już jedną przyjaciółkę straciła.

— Miałam przyjaciółkę — przyznała cicho, uciekając wzrokiem od jego twarzy. Pozwoliła sobie na te tłumaczenia, bo z nikim jeszcze nie rozmawiała na ten temat. Opowiadała Teddy'emu o rodzicach, mówiła nawet o Ianie, ale nie o Brown... — Nancy była niepoprawną optymistką, tryskającą pozytywną energią i ubierającą się w dziwaczny sposób. Bardzo za nią tęsknię, chociaż nie okazała mi wsparcia, kiedy najbardziej tego potrzebowałam — wyznała, po raz kolejny uświadamiając sobie, że Lizzy była hogwarcką wersją Nancy. — Nie będę kłamać, gdy poznałam Liz, wydawała mi się po prostu dziwna. Sama byłam przytłoczona tym wszystkim i nie dźwignęłam nowej, pokręconej znajomej — wyznała prosto z mostu, nie chcąc owijać w bawełnę, bo taka była prawda. A potem wzruszyła ramionami, wypowiadając po raz pierwszy tę myśl na głos: — Potem dostrzegałam coraz więcej podobieństw między Lizzy i Nancy.

— Odtrąciłaś ją, bo bałaś się, że również cię zawiedzie? — spytał Tony, na nowo stając się tym przyjaznym i życzliwym chłopakiem, który wykazywał każdemu ogrom zrozumienia.

— Nie bałam się, ale byłam na to wyczulona — stwierdziła, spoglądając na niego, a on chyba przez cały ten czas nie spuścił z niej wzroku. — Wkurzało mnie to, że co chwila biegała między mną a Jo, że była tak naiwna i uważała tą jędzę za swoją przyjaciółkę. Nawet próbowałam z nią o tym pogadać, ale... — westchnęła ciężko, bo coraz trudniej było jej o tym mówić. — Wtedy okazało się, że podrzuca mi prześmiewcze karykatury i wściekłam się jeszcze bardziej.

— Te obrazki... — mruknął Tony, zapewne chcąc już wyjaśnić, o co w nich chodziło, ale Chris pokiwała jedynie głową.

— Wiem, Teddy mi wytłumaczył — przyznała, uspokajając go. Nadal nie pojmowała dlaczego Lizzy próbowała się porozumieć z nią i innymi ludźmi w tak absurdalny i nieefektywny sposób, ale przynajmniej miała świadomość, że nie powinna doszukiwać się w tym złych intencji. — Ale nic nie poradzę na to, że mnie denerwuje. Współczuję jej, jest mi jej żal, że ma takiego pecha i nie pozwolę Jo się nad nią znęcać, ale może po prostu nie mamy nic wspólnego...

— A może nie dałaś jej szansy? — spytał Tony, znacznie spokojniej i łagodniej, spuszczając wzrok. A to pytanie miało przez najbliższy czas ciągle kołatać w jej myślach. — Przepraszam, nie powinienem tak na ciebie naskoczyć, ale w kwestii Lizzy jestem nieco...

— To twoja siostra, kochasz ją — powiedziała równie łagodnie i uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco. — Gdybym miała brata, oddałabym wszystko, żeby się tak o mnie troszczył.

— Ted chyba próbuje przejąć rolę twojego brata — zażartował Tony, uśmiechając się szeroko, tak że znów zobaczyła dołeczek w jego policzku.

— Całkiem nieźle mu idzie — przyznała rozbawiona.

— Nawet jesteście do siebie podobni, macie takie same charaktery.

***

Ostatnie dni przed przerwą świąteczną były udane, chociaż zawsze mogło być lepiej. Teddy zgodnie ze swoimi oczekiwaniami jeszcze nie wyszedł ze skrzydła szpitalnego, ale za to dręczył swoją sowę, która co chwilę przysyłała Crystal krótkie i wyjątkowo infantylne liściki przeplatające się z pytaniami o ulubiony smak puddingu, najlepszą kolędę czy wymarzony prezent. Zbywała jego ciekawskie pytania, drocząc się z nim, bo doskonale wiedziała, że brakuje mu rozrywki. Ale dzięki temu przynajmniej nie odczuwała tak bardzo jego braku na szkolnych korytarzach. Tym bardziej, że teraz częściej rozmawiała z Tonym. Po kłótni ich stosunki o dziwo się polepszyły. Oboje wylali swoje żale i mogli zacząć z czystą kartą, bez żadnych niedomówień. Po tym zdarzeniu częściej na siebie wpadali, a wtedy już nie wymieniali jedynie uprzejmych uśmiechów, ale ucinali sobie krótkie pogawędki, w których zazwyczaj narzekali na głupotę Teddy'ego i jego irytujące liściki. Co więcej Chris z większym spokojem potrafiła obchodzić się z Lizzy, okazując jej raz po raz drobne życzliwości, która powoli zmniejszały dystans między nimi. Lupin czuła się z tym całkiem w porządku, tym bardziej, że nie widywała Liz już tak często w otoczeniu piekielnej trójcy, a i ona zdawała się zachowywać nieco normalniej.

Jeżeli chodzi o zajęcia, to nauczyciele również poczuli już klimat świąt, bo coraz częściej odpuszczali im zadania domowe i długie eseje, a co niektórzy organizowali nawet luźniejsze lekcje, na których właściwie jedynie rozmawiali z uczniami, opowiadając im historie ze swoich szkolnych czasów. Taki układ był Chris bardzo na rękę, bo nie musząc męczyć się z aktualnym materiałem, mogła śmiało przerobić zaległe tematy, które zaplanowała sobie na końcówkę roku. Było to co prawda sprzeczne z obietnicą, którą złożyła dyrektor McGonagall, zapewniając, że w okresie świątecznym odpocznie nieco, ale przecież jeszcze nie było świąt... A przecież w trakcie przerwy nie będzie miała czasu na naukę, bo z tego co mówił jej Teddy, będą razem bardzo zajęci, odwiedzając każdego dnia inną część jego rodziny. Z tą myślą ciągle czuła się niepewnie, ale Tonks już tyle razy ją zapewniał, że jej obecność nie będzie dla nikogo problemem, że powoli zaczynała w to wierzyć. I właściwie to nie mogła się doczekać ich wyjazdu, bo chociaż Hogwart przystrojony w świąteczne ozdoby był jeszcze bardziej zachwycający, to marzyła o rodzinnej atmosferze. Była niezwykle szczęśliwa i niecierpliwie czekała, aż Teddy wyjdzie tego dnia ze skrzydła szpitalnego, żeby mógł jej odpowiedzieć na wiele pytań odnośnie ich wspólnych świąt.

Te właśnie myśli krzątały się po jej głowie, kiedy niespodziewanie została wezwana do gabinetu dyrektorki, która spoglądała na nią zatroskanym wzrokiem. Chris podejrzewała, że może McGonagall ma jej za złe, że nie dotrzymała słowa i spędza jeszcze więcej czasu w bibliotece, ale to nie było zbyt prawdopodobne. W końcu była dyrektorką, nauczycielką ceniąca ambicję u uczniów.

— Nie chcę zabierać ci za dużo czasu, Crystal — oznajmiła McGonagall, gdy tylko Lupin usiadła naprzeciw niej. Chris uśmiechnęła się szeroko i odpowiedziała zupełnie szczerze:

— Zawsze chętnie tu przychodzę, pani dyrektor.

— Chciałam się ciebie spytać o to, dlaczego nie wpisałaś się na listę osób zostających w zamku na święta? — spytała dyrektorka, a Chris otworzyła szerzej oczy. To prawda, że kiedy postanowiła zgodzić się na propozycję Teda, nie myślała już o świętach w zamku. I kiedy wczoraj profesor Dunbar przyszła do pokoju wspólnego Gryfonów, żeby przypomnieć, że jest to ostatnia chwila na wpisanie się na listę osób, które zostaną w szkole, nie interesowała się już tym za bardzo. Faktycznie, mogła pomyśleć, że powinna o tym powiadomić dyrektorkę, bo jej sytuacja była skomplikowana i nie raz już rozmawiały na ten temat. — Ostatnio mówiłaś, że zostajesz w Hogwarcie. Zmieniłaś zdanie? Wracasz do domu?

— Nie, nie wracam, ale Teddy zaproponował mi, żebym spędziła święta u niego w domu — przyznała zupełnie szczerze, wierząc, że takie wyjaśnienie załatwi całą sprawę, ale wbrew jej oczekiwaniom, McGonagall zesztywniała i zbladła na twarzy, a potem ledwie słyszalnie wyszeptała:

— To nie jest dobry pomysł.

— Chodzi o to, że jego mama jest moją nauczycielką? — dopytywała się Chris, bo to był jedyny realny powód, który mógł jej uniemożliwić spędzenie świąt z przyjacielem — Ted zapewniał, że to nie będzie żaden problem.

— Nie o to chodzi — mruknęła dyrektorka, prostując się w swoim fotelu i nagle zdała się Crystal niezwykle surowa — a to jest bardzo zły pomysł.

— Nie rozumiem — zdziwiła się Lupin, spoglądając na nauczycielkę ze zdziwieniem. Podczas ostatniej rozmowy współczuła jej z tego powodu, że nie będzie mogła spędzić świąt z bliskimi i zapewniała, że w Hogwarcie będzie jej dobrze, a kiedy teraz najbliższa w zamku osoba zaproponowała jej gościnę, ona mówi, że nie może jechać. Zrozumiałe by było, gdyby chodziło o to, że profesor Tonks ją uczy i nie powinno się aż tak spoufalać z nauczycielką, ale to przecież nie ona zaprosiła ją, ale Teddy, który był jej przyjacielem. Ale skoro nawet to nie było powodem to co? — Nie mogę decydować o tym, gdzie i z kim spędzę święta?

— Jesteś nieletnie, więc nie, nie możesz — odparła krótko McGonagall, wprawiając Crystal w taki szok, że nie potrafiła się nawet odezwać. Profesor McGonagall zawsze wykazywała się w stosunku do niej wyrozumiałością i troską, co ponoć nie leżało w jej naturze. To było z pewnością spowodowane tym, że jej tata był niegdyś ulubieńcem dyrektorki, ale Crystal nie naraziła się przecież niczym, żeby nagle ich relacja się zmieniła. A jednak... McGonagall poprawiła okulary na nosie i powiedziała rzeczowym tonem, porządkując swoje rzeczy na biurku: — Jeśli masz jakieś wątpliwości, zapraszam twoich rodziców na rozmowę ze mną. A skoro są oni nieosiągalni, ja jako dyrektorka tej szkoły sprawuję nad tobą opiekę i zabraniam ci spędzać te święta poza murami Hogwartu.

— Z jakiej racji? — zawołała Crystal, wstając z krzesła. Na chwilę zapomniała, że rozmawia z dyrektorką, którą niezmiernie szanowała i czuła ogrom wdzięczności za całe okazane dobro. Teraz była wściekła, bo odebrano jej perspektywę radosnych świąt z kimś na kim jej zależało. — Nie ma pani takiego prawa!

— Nie? — odezwała się, spoglądając na nią znad okularów, a było w tym spojrzeniu coś przeszywającego, tak samo jak w pytaniu, które zaraz padło z ust nauczycielki: — A ty masz prawo krzywdzić innych?

— Nikogo nie krzywdzę! — oburzyła się Crystal, a jej ton chyba bardzo nie spodobał się McGonagall, bo zgromiła ja spojrzeniem. — Chcę spędzić święta z moim przyjacielem, to chyba nie jest zbrodnia?

— Profesor Tonks była... — zaczęła dosadnie, ale natychmiast przerwała, jakby ugryzła się w język i dodała : — Była w Zakonie Feniksa.

— Wiem o tym doskonale — przyznała Lupin, bo nie raz słyszała o Zakonie, o wojnie, o bohaterach, chociaż nigdy nie usłyszała nazwiska swojego taty, a i on przecież walczył. Co więcej czasami miała ochotę, żeby spytać któregoś z nauczycieli o Remusa, ale wtedy zazwyczaj się powstrzymywała, bo wiedziała, że w taki sposób zdradziłaby kim jest.

— Jej rodzina i przyjaciele również w nim byli, albo bezpośrednio z nim współpracowali podczas wojny — zauważyła dyrektorka, mierząc się wzrokiem ze swoją uczennicą.

— No i? — odparła wyjątkowo bezczelnie Crystal, a McGonagall odpowiedziała jej pytaniem, które zbiło ją kompletnie z tropu:

— No i kto jeszcze był w Zakonie?

— Mój tata — przyznała Crystal, spuszczając nieco z tonu, a dyrektorka zadała kolejne pytanie, jeszcze gorsze, chociaż związane z tą samą odpowiedzią:

— Kto zostawił swoich przyjaciół i zniknął bez słowa, pozostawiając ich w ciągłym dylemacie czy jeszcze żyje czy też nie?

— Mój tata — wycedziła przez zaciśnięte zęby, czując ogromne poczucie winy, które nie powinno spoczywać na jej barkach.

— A kto nawet nie wie, czy wróci do szkoły po wakacjach czy może zostanie w osadzie wilkołaków?

Trzecie pytanie okazało się najgorsze, choć nie mniej trafne niż poprzednie. Bo McGonagall przypomniała jej o wątpliwościach, które do niedawna męczyły ją każdego dnia. Co miało się wydarzyć w wakacje? Zbyt wiele wątpliwości było z tym związanych. Nie wiedziała czy będzie je dane wrócić. Gdziekolwiek... Czy Benjamin Rivers pozwoli jej znowu być częścią watahy? Nawet jeśli to nie zgodzi się na wyjazd do Hogwartu na jej siódmy rok. A ona wiedziała, że chciała skończyć naukę. Ale czy była gotowa na zawsze porzucić Wilczy Las i całą swoją przeszłość? W to wątpiła. Gdyby została w domu, musiałaby zapomnieć o Tedzie, Tonym, Lizzy, swoich nauczycielach i magii... Postąpiłaby tak samo, jak jej tata.

— Ja?

— Nie mogę pozwolić ci popełnić błędów twojego ojca, panno Owen — stwierdziła oficjalnie McGonagall, spoglądając jej prosto w oczy. — Jesteś niebezpiecznie blisko ludzi, których już jeden z Lupinów skrzywdził.

— Co pani próbuje mi zarzucić? — spytała, próbując odsunąć od siebie niepokojące myśli.

— Obawiam się, że zostawisz swoich bliskich, łamiąc im serca, tak jak to zrobił Remus — przyznała z żalem w głosie dyrektorka, a Chris zrobiło się słabo. — Chcąc uchronić nie tylko ciebie przed popełnieniem tego błędu, ale również ważnych dla mnie ludzi przed kolejną stratą, nie wyrażam zgody na opuszczenie przez ciebie Hogwartu na czas świąt.

Tak zakończyła się najgorsza wizyta w gabinecie McGonagall, po której Crystal nie potrafiła się otrząsnąć. Próbowała nie myśleć o tym, co właśnie miało miejsce ani o powiązaniach jej taty z rodzicami jej przyjaciół. Czy gdyby dowiedzieli się, że jest jego córką, to mogłaby spędzić święta z Teddym? A może cały dawny Zakon Feniksa wykląłby ją i domagał się wydalenia jej ze szkoły? Przecież McGonagall miała rację, mówiąc, że zniknięcie jej taty skrzywdziło bliskich mu ludzi. I chociaż zrobił to z miłości do jej mamy, w co wierzyła z całego serca, to nie wymazywało jego win względem tych osób.

Czuła się rozbita i ledwo powstrzymywała łzy, bo poczucie winy zżerało ją od środka. Nawet nie spostrzegła, że w drodze powrotnej do dormitorium zaszła w okolice skrzydła szpitalnego i niemal wpadła na osobę, której chyba nie chciała teraz widzieć, a potrzebowała równie mocno.

— Coś się stało, Chris? — spytał nagle Teddy, łapiąc ja za ramiona, gdy nie zareagowała na jego wołanie. Wyglądał znacznie lepiej niż podczas ich ostatniego spotkania. Właściwie to nic nie wskazywało na to, że niedawno uległ poważnemu wypadkowi. Spoglądał na nią zmartwiony, a ona nie mogła spojrzeć mu w oczy.

— Przykro mi, Teddy, ale bez zgody moich rodziców nie opuszczę Hogwartu na czas świąt. McGonagall się nie zgodziła — wydukała smutno, a Teddy spojrzał na nią z niezrozumieniem.

— Skoro się nie zgodziła, to trudno... Nie spędzimy razem świąt — mruknął, a ona poczuła ukłucie żalu spowodowane tym, że z taką łatwością przyjął tą informację. I kiedy już czuła, że zaraz się rozpłacze, on uniósł jej twarz tak, że teraz musiała na niego spojrzeć i spytał: — Powiedz mi, czy wspominała coś o Sylwestrze?

W pierwszej chwili nie zrozumiała, o co mu chodzi. Pokręciła głową, a w jego czarnych oczach zapaliły się jakieś chytre iskierki, zwiastujące, że wpadł na jakiś pomysł, a jego twarz rozjaśnił uśmiech - iście huncwocki...

W następnym rozdziale: 

Gdy jedni zostają w Hogwarcie, pozostali wyjeżdżają na ferie zimowe. Jednak przyjaciół nie tak łatwo rozdzielić. Mają plan! A jedna pamiątka połączy na chwilę rodzinę Lupinów. Czy radość, która ogarnie Chris będzie na tyle duża, żeby zaćmić niepokojące przeczucie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro