Rozdział XVI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gwar w sali wejściowej był przytłaczający. Crystal miała wrażenie, że nagle cała szkoła zebrała się w jednym miejscu. Tym gorzej się czuła, mając świadomość, że te wszystkie osoby wracają do swoich domów, żeby spędzić święta z rodzinami. Lupin przez ostatnie dwa dni musiała zmagać się z tyloma emocjami, że miała już dość.

Na początku była wściekła. Nic dziwnego, od zawsze miała wiele swobody w decydowaniu o samej sobie, a nawet kiedy rodzice jej czegoś zabraniali, to i tak robiła to po swojemu. Była do tego tak przyzwyczajona, że nawet o ucieczce z Wilczego Lasu zdecydowała sama, nie informując o swoich planach nikogo. Chociaż trzeba było przyznać, że nieświadomie zrobiła to, czego oczekiwał od niej ojciec. Po opuszczeniu domu była skazana tylko na siebie i szło jej świetnie. W Hogwarcie tak samo. Była niezależna na tyle, na ile mogła. Rzadko pytała o rady, sama wyznaczała sobie cele i do nich dążyła, żeby później poddać się ocenie nauczycieli. Miała to szczęście, że każda jej decyzja była szanowana i nikt, pomijając piekielną trójcę i Babbling, nie robił jej żadnych problemów. Do czasu... Najbardziej rozzłościło ją to, że McGonagall po prostu jej czegoś zabroniła, że ograniczyła jej możliwość samostanowienia o sobie, tym bardziej, że wcześniej wspierała ją na każdym kroku. Długo nie potrafiła pozbyć się tej złości, ale tak jak wszystkie intensywne emocje, w końcu się wypaliła...

Wściekłość ustąpiła miejsca żalowi. Bo było jej po prostu przykro, że te święta, które w perspektywie miały być fantastyczne, stały się zupełnie inne. Kto wie, może potrafiłaby się cieszyć z tego czasu spędzonego w zamku, który miał być zupełnie inny niż codzienna obecność tam, ale teraz żałowała tego, co mogłoby się wydarzyć. Nastawiła się już na poznanie rodziny Teda, jego babci, wujków, ciotek i licznego kuzynostwa. Jego opowieści napawały ją uczuciem błogości i rodzinnego ciepła, którego niezwykle jej brakowało. Marzyła o małym domu, wypełnionym radością i ludźmi, a tymczasem ostał jej się prawie opustoszały, ogromny zamek. To było niesprawiedliwe i krzywdzące, a przynajmniej tak to odczuwała.

Żal pozostał z nią aż do końca, chociaż momentami schodził na drugi plan, a wtedy wykazywała trochę zrozumienia. Bo przecież niezmiennie szanowała i ceniła McGonagall i wierzyła, że wszystko, co robi, jest z myślą o jej dobru. A przynajmniej tak było od początku ich znajomości. Nie lubiła tych momentów, bo kiedy przyjmowała wyrozumiałą postawę, zaczynała analizować słowa dyrektorki, które bardzo burzyły jej wątły spokój. Już od dawna zaczynała wątpić czy jej ojciec postąpił dobrze przed laty. Zawsze dochodziła do wniosku, że tak. Gdyby nie jego decyzja, nie byłoby Chris ani ich rodziny, tego wszystkiego, co tworzyli wspólnie przez ostatnie kilkanaście lat. Byli szczęśliwi. Co prawda Remus tęsknił za magią i dawnym życiem, tak jak ona teraz tęskniła za Wilczym Lasem, ale nie żałowała i on pewnie też nie. Ale teraz skłaniała się ku stwierdzeniu, że jej tata powinien inaczej zrobić. Powinien poinformować wszystkich swoich bliskich, że podjął decyzję dość radykalną i zmienia swoje życie, a oni wtedy z pewnością by to uszanowali. Ona sama nie potrafiła przecież zniknąć bez słowa i skreśliła kilka zdań wyjaśniających jej postanowienie. Wierzyła, że chociaż odrobinę złagodziło to cios, który zadała mamie i Ianowi. Wierzyła, że oni zrozumieją. Bo jeżeli chodzi o Nancy i Phila to pewnie nie byliby na tyle wyrozumiali, a jej niegdyś najbliższa przyjaciółka dała jej jasno do zrozumienia, jakie ma stanowisko względem osób bez wilczego genu. Mogła się jednak również i z nimi pożegnać. Żałowała również, że nie powiedziała nic Reece'owi, bo ten z pewnością by ją zrozumiał. Mogła zrobić wiele rzeczy inaczej, a świadomość tego jeszcze bardziej potęgowała wyrzuty sumienia, które odczuwała nie tylko względem swoich decyzji, ale przede wszystkim postępków ojca. Słowa McGonagall bardzo ją zabolały. Nie tylko dlatego, że uświadomiła jej dobitnie, jak straszne w konsekwencjach było zniknięcie jej ojca. A przecież było... Zostawił wszystkich, a oni nawet nie wiedzieli dlaczego ani czy on w ogóle żyje. Trwanie w takiej niepewności musiało być okropne. Ale również dlatego, że posądzała ją o to, że postąpi podobnie, że ona również zrani tych, z którymi tutaj się zżyła. Nie wyobrażała sobie już życia bez Teda, a nawet bez bliźniaków Tomson-Jones i McGonagall, i profesor Tonks... Stali się jej codziennością, czymś tak bliskim, że aż niezbędnym do przetrwania. Wciąż nie potrafiła powiedzieć, jak będzie wyglądać jej życie za trochę ponad pół roku. Nie mogła zapewnić ani dyrektorki, ani nawet samej siebie, że nie wróci do Wilczego Lasu. Zbyt wiele zależało od tego czy przemieni się w czerwcu, czy też nie...

Kolejnym i chyba najgorszym uczuciem, które ją dręczyło, był strach. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak mały był magiczny świat. Jej ojciec był czarodziejem, absolwentem i nauczycielem w Hogwarcie, członkiem Zakonu Feniksa. Nie był anonimowy i znał wielu ludzi. Nie raz zastanawiała się nad tym, czy jej nauczyciele go pamiętają równie dobrze co McGonagall, ale nigdy nie pytała. Jej tożsamość powinna zostać tajemnicą, tego była pewna, a teraz to nawet bardziej niż pewna. Zwłaszcza po tym, jak słowa dyrektorki uświadomiły jej, że może być niezwykle blisko osób, z którymi Remus był związany. Nie chodziło jej tylko o nauczycieli i pracowników szkoły. Jasno dała jej do zrozumienia, że profesor Tonks, matka jej przyjaciela, jest byłą członkinią Zakonu, tak jak jej ojciec i że nadal utrzymuje bliski kontakt z pozostałymi osobami z tej organizacji, czyli innymi znajomymi jej taty. Wychodziło na to, że matka Teda musiała znać Remusa Lupina przed laty, a że jej rówieśnicy - Ted, być może Tony i Lizzy, Amelia, Luca i Merlin raczy wiedzieć kto jeszcze są dziećmi znajomych jej ojca, a ona się z nimi zaprzyjaźniła. Nie mogła winić McGonagall za obawy, że córka popełni błędy swojego rodziciela, że kolejne pokolenie z tego samego otoczenia zostanie skrzywdzone przez kolejną osobę z jej rodziny. Jesteś niebezpiecznie blisko ludzi, których już jeden z Lupinów skrzywdził, słyszała te słowa w swojej głowie za każdym razem, gdy zamykała oczy. I już nie wiedziała, czego bała się bardziej - tego, że przewidywania McGonagall się spełnią czy może, że któreś z jej przyjaciół odkryje prawdę o niej.

Dręczyły ją te wszystkie myśli, kiedy przyglądała się, jak Teddy grzebie w swoim przepastnym plecaku, a wełniana czapka zsuwa mu się z głowy. To było przerażające, że nagle zaczęła się czuć tak niepewnie w jego obecności. Spoglądała ukradkiem to na niego, to na Lizzy i Tony'ego, którzy czekali kilka kroków dalej aż ona i Tonks się pożegnają. Poszłoby pewnie znacznie szybciej, gdyby Teddy nie wpakował prezentu dla niej na samo dno plecaka. Ona była bardziej praktyczna i schowała podarek dla niego - lśniący breloczek w kształcie miotły - do kieszeni. Nagle Teddy zawołał uradowany tak, że aż podskoczyła, a potem stanął przed nią, wyciągając w jej stronę niezbyt duży pakunek owinięty czerwoną wstążką. Chris ledwie zdążyła podziękować za prezent i już chciała pociągnąć za jedną z końcówek kokardy, kiedy Tonks zawołał, łapiąc ją za ręce:

— Nie otwieraj teraz! — Spojrzał na nią tak, jakby miała właśnie popełnić niewybaczalną zbrodnię, ale natychmiast zabłysnął szerokim uśmiechem i pokręcił głową. — Na Merlina, Chris, czasami jesteś tak nieokrzesana, jakbyś wychowała się w lesie. — Zdębiała słysząc to porównanie, a jej serce natychmiast zaczęło bić znacznie szybciej. Teddy spojrzał na nią jedynie rozbawiony, nie mogąc się domyślać, co właśnie działo się w jej głowie i przemówił jak do małego dziecka: — Prezenty otwiera się w Boże Narodzenie.

— Nie jestem nieokrzesana, co najwyżej niecierpliwa — mruknęła nieco urażona, nie chcąc pokazać, że się zestresowała. — Zgoda... Wytrzymam. Wesołych Świąt — powiedziała z uśmiechem, a potem wychyliła się za Teda, żeby dodać w stronę Lizzy i Tony'ego: — Dla was wszystkich.

— To niesprawiedliwe, że musisz zostać — stwierdził smętnie Teddy. — Mogło być naprawdę fantastycznie!

— Twoi rodzice nie mogli ci podesłać zgody przez sowę? — spytał Tony, biorąc z ziemi plecak Tonks i zarzucając go sobie na plecy, bo przy drzwiach wyjściowych prefekci naczelni zaczęli nawoływać wszystkich opuszczających zamek.

— Oni są... nieosiągalni w tym momencie — wybrnęła dość niezgrabnie, a potem wzruszyła ramionami. — Mówi się trudno, może kolejne święta spędzimy wspólnie.

— Kolejne święto z pewnością — szepnął Teddy, uśmiechając się szeroko i spojrzał na nią uważnie. — Pamiętasz, co ci mówiłem?

— Nie wiem, czy to jest dobry pomysł Teddy — westchnęła z trudem ukrywając drżenie rąk. Marzyła o spędzeniu świąt ze swoim przyjacielem, ale dostała zakaz. Cóż, Ted rzadko kiedy słuchał zakazów, więc od razu wpadł na pomysł, który był remedium na pokrzyżowanie ich planów. Może i nie spędzą razem świąt, ale Teddy powiedział jej, co powinna zrobić, żeby zdążyć jeszcze na imprezę sylwestrową. Z początku było to dla niej jak promyk nadziei, ale potem doszła do wniosku, że może faktycznie to nie był najlepszy pomysł i nie powinna mieszać się w życie Teda i jego bliskich... Właściwie to cały ranek zastanawiała się, jak ma mu powiedzieć, że z ich planu nic nie będzie. Ale on najwidoczniej nie chciał tego słuchać, bo zignorował jej słowa i mówił dalej.

— Idziesz na trzecie piętro, prosto do posągu Jednookiej Wiedźmy, stukasz różdżką i podajesz hasło...

— Dissendium — dokończyła za niego, bo znała ten plan doskonale — potem schodzę w dół korytarzem i idę tak długo, aż nie dojdę do piwnicy Miodowego Królestwa. Pamiętam — mruknęła, przygryzając nieznacznie dolną wargę. Nie potrafiła mu odmówić, ale nie mogła się pozbyć wątpliwości. — Moja obecność na pewno nie będzie problemem?

— Chris, jesteś moją przyjaciółką, nie sądzę, żebyś mogła sprawić mi jakikolwiek problem — zapewnił ją, mówiąc całkowicie poważnie i przytulił ją mocno. — Wesołych Świąt, Złośnico. Pamiętaj, żeby nie jeść ciastek Hagrida i unikać Irytka. Oh, i koniecznie nie zapomnij życzyć Babbling, żeby wyjęła kija z...

— Teddy, idziesz? — zawołał do niego Tony, który stał razem z siostrą przy drzwiach, a Ted skinął jedynie głową. Błysnął jeszcze uśmiechem i pomachał jej, a potem już biegł w stronę przyjaciół.

Crystal również im pomachała i stała w sali wejściowej tak długo, aż zupełnie nie opustoszała, a ona została sama w ogromnym zamku, zastanawiając się nad tym co powinna zrobić...

***

Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że święta w Hogwarcie nie są magiczne. Wszystko wyglądało naprawdę wspaniale, a już zwłaszcza Wielka Sala, która udekorowana była festonami z ostrokrzewu i jemioły wiszącymi na każdej ze ścian. Dookoła stało dwanaście pięknych jodeł, ubranych w lśniące ozdoby. Z zaczarowanego sufitu zdawał się padać śnieg, który otulił cały zamek swoją chłodną pierzyną. A każda zbroja na korytarzu co chwilę wyśpiewywała najróżniejsze kolędy, wywołując uśmiech na twarzach tych, którzy zostali w zamku. A było ich niewielu...

Gdy Crystal obudziła się w dzień Bożego Narodzenia była w dormitorium zupełnie sama. Zimowe słońce wpadało przez oszronione okno, budząc ją delikatnie. Nigdy nie była w tym pomieszczeniu sama. Zawsze albo była w okolicy Lizzy, albo któraś z piekielnej trójcy. Właściwie Chris do dormitorium przychodziła tylko na noc, a tak to spędzała czas w Pokoju Wspólnym czy bibliotece. Teraz nie wiedziała nawet jak się zachować. Rozciągnęła się nieco po całej nocy i zerknęła na szczyt łóżka, gdzie leżało kilka niewielkich pakunków. Delikatny uśmiech rozjaśnił jej twarz, chociaż nie wiedziała, kto mógłby jej sprawić prezent. W pierwszej chwili sięgnęła na swoją szafkę nocną, gdzie poprzedniego dnia odłożyła podarek od Teda. Rozerwała ozdobny papier, który opadł na pościel wraz z czerwoną wstążką i spojrzała z uśmiechem na ilustrację. Od razu dostrzegła podobieństwo między nią, a obrazkami podrzucanymi przez Lizzy. Nie miała wątpliwości, że to ona namalowała prezent od Teda, a potwierdzeniem tego był ledwie widoczny podpis w prawym dolnym rogu - Tommy Jo, który od razu kojarzył się z nazwiskami Liz. Zaśmiała się krótko uświadamiając sobie, że Teddy wysłużył się Lizzy w kwestii prezentu, a pod tym z pewnością czaił się podstęp, który zapewne miał na celu przekonanie Chris do drugiej Gryfonki. I chyba mu się udało, bo nie czuła już tej niechęci i wstrętu, kiedy patrzyła na ilustrację przedstawiającą ją i Teda, który zarzucił jej rękę na ramię, oboje uśmiechali się szeroko i było w tym coś ciepłego i rozczulającego.

W pierwszym odruchu położyła ilustrację na szafkę nocną, ale potem od razu schowała ją pod poduszkę, nie chcąc sobie wyobrażać, co zrobiłaby Jo, gdyby zobaczyła podobiznę jej i Teddy'ego. Dopiero po tym sięgnęła po kolejne prezenty. Były tylko dwa, ale i tak były dla niej ogromnym zaskoczeniem. Wzięła ten większy, który okazał się być niezwykle ciężki. Gdy go odpakowała, okazało się, że to książka, a dokładniej elementarz od starożytnych run. Zdziwiła się, bo każdy kto ją znał, wiedział, że nie przepada za tym przedmiotem, a właściwie to za nauczycielką. Książka nie była nowa, a gdy otworzyła ja na pierwszej stronie dostrzegła podpis wykonany zapewne dziecięcą ręką: Ta książka należy do Tony'ego Tomson-Jones'a, a zaraz potem wypadła na jej kolana karteczka.

Uczyłem się z tego elementarza wszystkich podstaw,
bez których nie miałbym tej wiedzy, którą mam teraz.
Może i Tobie się przysłuży.

Wesołych Świąt!

Uśmiechnęła się równie szeroko, co przy prezencie od Teda. Zamknęła książkę z myślą, że cieszy się z tego, że pokłóciła się z Tonym. Było to zdarzenie w pewnym sensie oczyszczające ich relację, a dzięki temu nie byli sobie już obcy. Nie sądziła jednak, że zaprzyjaźnili się na tyle, żeby wręczać sobie prezenty, ona sama nic nie podarowała Tony'emu, przez co było jej potwornie głupio. Mogła mieć jedynie nadzieję, że nie zrobiła mu tym przykrości.

Ostatni prezent był znacznie mniejszy i lżejszy od książki. Nic dziwnego, bo była to pięknie zdobiona, drewniana ramka. Tym, co było dziwne, był fakt, że na pierwszy rzut oka, nie znajdowało się w niej zdjęcie, a liścik napisany starannym, kaligraficznym pismem:

Droga Crystal,

Zważywszy na naszą ostatnią rozmowę, zdecydowałam się nie wręczać Ci tego skromnego upominku osobiście. Wiem, że możesz mieć mi za złe słowa, które wypowiedziałam.
Zważ jednak na to, że miałam na uwadze Twoje dobro, a także osób,
które uważasz za swoich przyjaciół.
Proszę, nie żyw do mnie urazy, pragnę jedynie byś podjęła najlepszą dla siebie decyzję i
nie odczuła dotkliwie jej konsekwencji. Tym samym chcę Cię zapewnić, że jeżeli zapragniesz zostać, będę zaszczycona mogąc wprowadzić Cię w świat magii i jego zawiłości.
Magicznych Świąt!

Minerwa McGonagall

Crystal zamarła na chwilę, nie wiedząc, jak powinna zareagować, jak w ogóle odebrać te słowa, które z jednej strony dodawały jej otuchy, z drugiej zaś przypominały o tym, że wkrótce będzie musiała podjąć trudną decyzję. Nieco drżącą dłonią sięgnęła do pergaminu i nagle uświadomiła sobie, że to nie on był oprawiony w ramkę, a jedynie przysłonił prawdziwą zawartość. Odsunęła kawałek papieru i dostrzegła czarno białą fotografię. Przedstawiała trzech chłopców, a przynajmniej tylko trzy były widoczne, bo fragment zdjęcia zdawał się być wypalony, jakby uległo uszkodzeniu. Przyjrzała się postaciom na zdjęciu. Trzech uśmiechniętych chłopaków, na oko w jej wieku. Jeden okularnik, o przystojnej twarzy i ciemnych, rozczochranych włosach obejmował dwóch pozostałych - nieco niższego młodzieńca o wyraźnych rysach twarzy, takich jakby dostojnych i długich do ramion czarnych włosach i delikatnym zaroście. Było w nim coś znajomego, chociaż Crystal nie potrafiła powiedzieć co. Natomiast ostatni z chłopców... To był jej tata. Dużo młodszy i mniej zmęczony życiem, ale to był Remus. Uśmiechnięty, spoglądający wesoło na dwóch pozostałych, wesoły jak nigdy. Crystal wstrzymała oddech, spoglądała na młodszą wersję swojego taty i żal wypełnił jej serce. To musieli być Huncwoci, przyjaciele Remusa ze szkolnych lat, o których jej opowiadał. Co prawda miało być ich czterech, ale zgodnie z jego opowieścią ten czwarty zdradził ich wiele lat temu. Czy to dlatego zdjęcie było uszkodzone? Czy McGonagall specjalnie wypaliła tego, który okazał się nie być prawdziwym przyjacielem? Było to bardzo prawdopodobne, ale nie to zajmowało teraz jej myśli.

Nie potrafiła oderwać wzroku od uśmiechniętej twarzy ojca i jego przyjaciół i pchnięta niezrozumiałym impulsem sięgnęła po prezent od Teda i porównała go ze zdjęciem. Zarówno na fotografii ojciec i jego przyjaciele byli weseli, beztroscy, gołym okiem było widać, że są ze sobą zżyci, jak i na ilustracji przedstawiającej ją i Tonksa. Trudno było nie dostrzec podobieństwa. Chris nie wiedziała czy McGonagall chciała po prostu podarować jej fragment przeszłości Remusa, sprawiając, że stał się jej jeszcze bliższy, czy może podała jej kolejny argument, kolejny dowód na podobieństwo między ojcem a córką. A może chciała załagodzić konflikt, który się zrodził podczas ostatniej rozmowy? Chris zerknęła na zdjęcie jeszcze raz i zwlekła się z łóżka, czując, że nie ma sił na nic.

Całe przedpołudnie spędziła samotnie. Zaraz po przebudzeniu wybrała się do biblioteki, licząc, że uda jej się wypożyczyć kilka książek i trochę nadrobić zaległości, ale się przeliczyła, bo najwidoczniej bibliotekarka również postanowiła zrobić sobie przerwę świąteczną. Chris odbiła się od zamkniętych drzwi i wolnym krokiem wróciła do wieży Gryfonów. Po drodze nikogo nie spotkała, nawet żadnego ducha. Jedynie twarze na obrazach śledziły jej kroki.

Po raz pierwszy była zupełnie sama w pokoju wspólnym. Rozsiadła się wygodnie na fotelu przed kominkiem, miejscu zawsze najbardziej obleganym z podręcznikiem od zaklęć na kolanach i spoglądała w ogień. Było zupełnie cicho i pusto. Gdyby nie jedna dziewczynka z młodszego rocznika, która od razu czmychnęła gdzieś widząc Crystal, uważałaby, że jest jedyną Gryfonką w wieży. To było dziwne. Przebywać w opustoszałym zamku i nie mając szans by do kogoś się odezwać. Nagle ogrom szkoły stał się jeszcze bardziej przytłaczający. Najchętniej Crystal przeczekałaby całe ferie w swoim dormitorium, które najmniej przypominało jej o tym, że jest zupełnie sama, a już w ogóle nie miała najmniejszej ochoty na świąteczny obiad w Wielkiej Sali, jednak przed tym nie mogła uciec.

I tak też spędziła cały dzień. Spoglądała w ogień w kominku, bezmyślnie kartkując podręcznik i zastanawiając się, jakim cudem została sama na święta. A każda myśl czy nawet jej strzępy sprawiały, że czuła coraz większy ciężar na barkach. Już nawet nie chciała roztrząsać dlaczego tak było, która sprawa najbardziej ją przytłaczała. W pewnym sensie pozwoliła sobie popaść w ten marazm i tkwić w nim tak długo, jak to było możliwe, czyli aż do świątecznego obiadu.

Spotkanie nauczycieli i uczniów, którzy zostali w Hogwarcie na święta, było doświadczeniem niezwykle dziwnym. Było ich niewielu, samych uczniów zostało zaledwie dziewięciu, w tym Crystal i młodsza Gryfonka, trzech Krukonów w różnym wieku, z których Chris kojarzyła jedynie jednego chłopaka, który był w drużynie z Tonym i uczestniczy też w Klubie Pojedynków, dwóch młodszych Puchonów i dwie Ślizgonki chyba z siódmego roku. Nauczyciele też nie byli w pełnym składzie, brakowało profesor Tonks, profesor Dunbar i nauczyciela Zielarstwa profesora Longbottoma. Było ich tak niewielu, że wyjątkowo nie zasiedli każdy przy stole swojego domu, a wszyscy razem, nauczyciele z uczniami przy stole Gryfonów, który aż uginał się od wszelkich świątecznych przysmaków i cukierków-niespodzianek. Atmosfera nie była niezręczna, chociaż Crystal nie czuła się całkowicie swobodnie. Co chwilę zerkała na nauczycieli, a zwłaszcza na McGonagall. Z jednej strony dlatego, że patrząc w jej stronę, nie musiała utrzymywać kontaktu wzrokowego z Babbling, która niefortunnie zajęła miejsce naprzeciw niej, a z drugiej zastanawiała się czy powinna podejść do dyrektorki i podziękować za prezent, a przy okazji dopytać się co miała na celu, wręczając jej go. Mimo wszystko było całkiem sympatycznie, kiedy wszyscy śmiali się i wznosili toasty przy akompaniamencie śpiewu gajowego Hagrida. Chris uśmiechała się uprzejmie, rozmawiała wesoło z uczniami, których wcześniej nigdy nie spotkała twarzą w twarz i składała sobie życzenia z nauczycielami. Slughorn wróżył jej same sukcesy, Hagrid pocałował w oba policzki, Babbling udawała, że jej nie widzi, Flitwick wsunął jej do ręki bombonierki, życząc wszystkiego najlepszego na święta, a McGonagall objęła ją, mówiąc:

— Cieszę się, że tu jesteś, Crystal.

W tym momencie Chris nie potrafiła nic odpowiedzieć, bo ogarnęło ją nagłe wzruszenie i smutek, a także wyrzuty sumienia, bo przecież za kilka dni miała wprowadzić plan Teda w życie i jawnie sprzeciwić się zakazowi McGonagall. Jak miała jej patrzeć w oczy tej kobiety? Uśmiechnęła się więc i spróbowała uciec, tak że wpadła na tego Krukona z drużyny quidditcha.

— Wesołych Świąt — powiedział, uśmiechając się i chociaż wykrzywił usta jakby w połowie, to wydawał się to być szczery gest.

— Dzięki... ym... — mruknęła, próbując z całej siły przypomnieć sobie jego nazwisko, ale w głowie miała zupełną pustkę. Pamiętała że był z drużyny Tony'ego i był tym, który łapał tą małą, złotą piłeczkę, uczestniczył też w Klubie Pojedynków, gdzie podczas spotkania, gdzie Teddy został ranny, on przegrał ze starszym Ślizgonem. Wiedziała jeszcze, że byli w tym samym wieku, ale nie uczęszczali na wszystkie zajęcia razem i nie zwracała na niego szczególnej uwagi.

— Ezra Lennox, jestem kumplem Tony'ego z dormitorium — powiedział, wyciągając w jej stronę dłoń, którą ona uścisnęła, spoglądając na jego twarz. Musiała nieco zadrzeć głowę do góry, bo chłopak był znacznie wyższy od niej, z pewnością również od Teda i Tony'ego, być może był wzrostu Iana. Był dość szczupły, niezbyt umięśniony, raczej drobnej budowy ciała. Teddy pewnie powiedziałby jej, że jest idealnej postury jak na swoją pozycję w drużynie. Twarz miał kwadratową, z dość głęboko osadzonymi oczami o stalowo-szarej barwie, prostym nosie, wąskich ustach i delikatnie odstających uszach. Był całkiem przystojny, chociaż jego dość wyraźne brwi o nieco kanciastym kształcie mocno kontrastowały z jasnymi lokami, które bardziej pasowały do pulchnego cherubinka, niż szczupłego dryblasa. Generalnie było w nim coś tak dziwnego, że mogłaby to określić zdystansowaną sympatią.

— Crystal Owen — odpowiedziała, uśmiechając się delikatnie.

— Wiem, chyba każdy w zamku cię kojarzy — stwierdził Krukon.

— To chyba moje przekleństwo... — stwierdziła Chris, wzruszając ramionami. — Dlaczego zostałeś na święta w szkole?

— Moi rodzice wyjechali do mojej siostry. Audrey mieszka w Ameryce, a jej narzeczony nie bardzo za mną przepada... — On również wzruszył ramionami, uśmiechając się krzywo. — Nic nadzwyczajnego, a czy za twoim pobytem w szkole kryje się kolejna tajemnica?

— Nie tym razem... — mruknęła Chris, nie chcąc nic zdradzić chłopakowi, którego tak naprawdę nie znała. — Tony nigdy o tobie nie wspominał.

— Czuję się urażony, bo o tobie mówił nie raz.

— Wolę nie wiedzieć, co mówił — stwierdziła Crystal, uśmiechając się niezręczne.

— Bez obaw, Tony to raczej przyjazny typ — zauważył Ezra, a potem życzył jej jeszcze raz wesołych świąt i odszedł w stronę kolegów ze swojego domu.

Gdy Crystal tak spoglądała, jak się oddalał, poczuła przeraźliwą pustkę, uświadamiając sobie jak bardzo jest samotna i że nie ma z kim tak naprawdę porozmawiać.

***

Usiadła na swoim łóżku i spojrzała na stosik podarków z cukierków niespodzianek, które przyniosła ze świątecznego obiadu. Wciąż w głowie słyszała te śmiechy, żartujących nauczycieli, wesołych uczniów, a wszystko to było niczym dręczące echo, które nie mogło dobić się do niej. Cały ten czas miała wrażenie, że jest gdzieś obok, że ona nie uczestniczy w tym wszystkim. Jedyne, co czuła, to przerażająca samotność, której nic nie było w stanie uciszyć. Mogła udawać, że obecność Teda czy kogokolwiek innego by to zmieniła, że gdyby ona pojechała na święta do Tonksów to byłoby inaczej.

To były pierwsze święta, których nie spędzała z rodzicami w domu. Co prawda w Hogwarcie były obchodzone z ogromnym rozmachem, niczego tu nie brakowało, ale dla niej nie było to ważne, bo po stokroć od niezliczonej ilości łakoci i dwunastu choinek, wolałaby skromną kolację w rodzinnym gronie, którą mama od rana szykowałaby, krzycząc na nią i tatę, że plączą się jej pod nogami, chociaż oni większość dnia spędzali w lesie, szukając gałązek świerku, z których później razem starali się uformować coś na wzór wieńca, który miał zawisnąć nad stołem. Potem razem dekorowali go wieńcami z szyszek i suszonej żurawiny, a jej tata opowiadał jej Opowieść wigilijną, którą i tak znała na pamięć. Wieczorem siadali razem do kolacji i śpiewali kolędy, popijając grzane wino. A gdy tylko rodzice zasypiali, ona wymykała się z domu, żeby spotkać się z Ianem. Nie było to nic szczególnego, a jednak miało swój urok i magię, której jej teraz niesamowicie brakowało.

Skuliła się na łóżku i sięgnęła pod poduszkę, spod której wyjęła zegarek swojego ojca. Staroświecki przedmiot zawieszony na krótkim łańcuszku. Przyjrzała mu się tęsknie spoglądając na wąskie wskazówki, które nie tylko wskazywały godzinę, ale również przypominały, że do najbliższej pełni zostało zaledwie siedem dni. Był to dla niej przedmiot niezwykły, ojciec nosił go zawsze przy sobie i dziewczynie kojarzył się jej właśnie z Remusem. Kiedy tata wręczył jej go w noc jej ucieczki, poczuła się pewniej, jakby taka drobna rzecz miała pomieścić w sobie całe wspomnienie rodzinnego domu, który w jakiś sposób mogłaby zabrać ze sobą. Spoglądała ze łzami w oczach na lustrzaną tarczę, jakby chciała przelać na ten przedmiot całą tęsknotę, która w niej się zgromadziła. I dopiero wtedy dostrzegła, że zegarek był uszkodzony, bo lustrzany fragment tarczy był lekko wyszczerbiony między godziną szóstą, a siódmą. Zaczęła się zastanawiać czy to ona zniszczyła jakimś cudem pamiątkę, czy może sam ojciec przez lata użytkowania wyszczerbił zegarek? Zerknęła na obręcz, na której wygrawerowano inicjały jej ojca.

— Remus John Lupin — szepnęła, gładząc kciukiem grawer, a wtedy tarcza zegara zmętniała i Crystal już nie widziała w niej swojego odbicia. Omal nie wypuściła przedmiotu z rąk, gdy dostrzegła twarz ojca, te same ciepłe oczy, te same zmarszczki i blizny, przydługie włosy i brwi zmarszczone w ten charakterystyczny sposób. Przez sekundę wydawało jej się, że ma zwidy, że przez tęsknotę dostała już na głowę, ale potem usłyszała, jak odbicie jej ojca mówi ciche:

— Chris? — Całą sobą próbowała nie krzyknąć, słysząc głos ojca, tak znajomy, że z niczym nie mogłaby go pomylić. Tak bardzo tęskniła za jego brzmieniem, za tym jak wymawiał zdrobnienie jej imienia.

— Tata? — szepnęła, drżąc z emocji, które ją wypełniały. — Tato, to naprawdę ty?

— Wszystko w porządku, córeczko? — spytał Remus, a Crystal opuściły wszelkie wątpliwości, że to mógłby być ktokolwiek inny. To był jej tata, ten sam, którego nie widziała od kilku miesięcy, którego chciała spytać o tak wiele rzeczy, wyjaśnić wszystko, a przede wszystkim tęskniła za nim tak bardzo, że aż bolało jej serce.

— Tak, ja po prostu... — mruknęła, a głos ugrzązł jej w gardle. Jej myśli nagle zaczęły krążyć w zawrotnym tempie. Czy to był ten moment, kiedy spyta go dlaczego uciekł bez słowa, dlaczego zawiódł tak wielu ludzi, że teraz ona musi ukrywać się pod innym nazwiskiem? Czy mogła spytać o jego znajomość z dawnymi członkami Zakonu Feniksa, w tym o rodzinę Tonksów? O to dlaczego jej życie tak się skomplikowało? Chciała znać odpowiedzi na wszystkie swoje pytania, których zamiast mniej, robiło się coraz więcej, ale z drugiej strony... To był jej tata, osoba, która przez całe życie okazywała jej ogrom wsparcia, czy pierwsza z nim rozmowa od miesięcy miała być tak trudna i prowadzona na odległość? Spoglądała na jego zmartwioną twarz i nie potrafiła odpowiedzieć nic oprócz krótkiego: — Wesołych świąt, tato.

— Poczekaj chwilę — powiedział ojciec, a Chris dostrzegła zamiast jego twarzy podłogę w jej rodzinnym domu i usłyszała, jak jej tata woła: — Maggie! Meg, chodź tu!

— Crystal?

— Mamo! — Tym razem się nie powstrzymywała i zawołała tak głośno, że zapewne słychać ją było w całej wieży, ale nie miało to znaczenia, bo kiedy zobaczyła twarz swojej matki, łzy szczęścia napłynęły jej do oczu.

— Zabiję cię, jak tylko dorwę cię w swoje ręce! — krzyknęła Maggie, ale na jej twarzy nie było widać złości, tylko ogromną radość. Wpatrywała się w Crystal tak intensywnie, jakby przez to małe lustereczko, które na chwile je połączyło i te wszystkie dzielące je kilometry mogła sprawdzić czy wszystko w porządku z jej córką.

— Też cię kocham — odparła Crystal, śmiejąc się przez łzy, a jej matka zabłysła szerokim uśmiechem. — Przepraszam, że uciekłam.

Maggie pokręciła głową, jakby nie to było teraz ważne, bo od razu zasypała Chris lawiną pytań:

— Jesteś bezpieczna? Wszystko dobrze? Jak się czujesz?

— Wszystko w porządku, nic mi nie jest — odpowiedziała bez namysłu, czując jak ciepło wywołane matczyną troską rozlewa się w jej sercu. Uśmiech nie schodził jej z twarzy. Nagle obudziły się w niej te wszystkie pragnienia, które towarzyszyły jej na początku jej podróży, kiedy chciała opowiedzieć o wszystkim swoim rodzicom. — Jestem w Hogwarcie. Zrobiłam wszystko tak, jak mówiłeś, tato — powiedziała i chociaż nie widziała swojego ojca, to była pewna, że spogląda on Meg przez ramię i przysłuchuje się ich rozmowie. — Dyrektor McGonagall przyjęła mnie bez problemu, ale muszę zdać wszystkie zaległe egzaminy. Pierwsze mam już za sobą, zdałam je naprawdę dobrze. Dzięki tobie. No i jestem Gryfonką tak jak ty!

— Jesteś szczęśliwa? — Ciepły głos ojca szarpnął tę strunę, która grała tylko dla magicznego świata, bo nagle wszystko, co było uciążliwe, drażniące i problematyczne zeszło na dalszy plan i przestało mieć znaczenie, a w głowie pojawiały się te wspaniałe obrazy, które ją zachwycały od dnia kiedy zjawiła się w szkole.

— Teraz tak — odpowiedziała bez namysłu, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. — Chciałabym wam wszystko opowiedzieć! Tu naprawdę jest cudownie, a magia... — przerwała nagle, spoglądając na lusterko, w którym dostrzegła twarz matki. Czy jej zachwyt nie skrzywdzi Maggie? — Przepraszam, mamo, ale ona jest wspaniała.

— To ja przepraszam — odezwała się jej matka. — Nie chciałam cię stracić.

— Nie straciłaś — zapewniła ją natychmiast — nigdy nie stracisz, ale chciałabym, żebyście tu byli.

— Kochanie...

— Wiem, rozumiem... — westchnęła, przerywając mamie i uśmiechnęła się mimo wszystko. Nie chciała marnować czasu, który mogła spędzić z rodziną, nawet jeśli było to na odległość. Postanowiła więc opowiedzieć co nieco. — Profesor McGonagall mówi o tobie opowiada, tato. Bardzo mi pomaga, właściwie to tylko ona zna całą prawdę. Dla innych jestem Crystal Owen. To trochę tak, jakbym miała cię przy sobie, mamo — zauważyła spoglądając na odbicie w lusterku i dostrzegła, że jej mamo uśmiechnęła się delikatnie ze wzruszenia. — Pozostali nauczyciele też są świetni, no prawie wszyscy... Mówią, że mam ogromny potencjał i nie robią mi żadnych problemów. Znalazłam też kilku przyjaciół i... — opowiadała, ledwo pamiętając o tym, żeby co chwilę zaczerpnąć powietrze. Nie wiedziała o czy jeszcze opowiedzieć, co jest ważne, a co nie. Chociaż chciała powiedzieć wszystko, nawet najmniejszy szczegół. — I naprawdę nie znoszę quidditcha! Czemu mi nie powiedziałeś, że latanie jest takie straszne? Zdecydowanie wolę biegać po lesie. — Kiedy to powiedziała, uświadomiła sobie jeszcze bardziej niż wcześniej, że nie tylko rodzice nie wiedzą, co się z nią działo, ale również ona nie miała pojęcia o ich sytuacji. — A co u was? Jak w domu? Tak bardzo tęsknię!

— Dajemy radę, ale bez ciebie jest tu strasznie pusto — przyznał spokojnie i dyplomatycznie jej ojciec, a Chris omal nie parsknęła śmiechem, gdy zobaczyła jak mama spojrzała z dezaprobatą na Remusa.

— Twój ojciec kompletnie nie umie się kłócić. Zbyt szybko się poddaje.

— Zawsze był nazbyt ugodowy — zaśmiała się, widząc miny rodziców. Był to widok tak swojski i ukochany, że aż ścisnął ją za serce. I chyba to sprawiło, że nagle spoważniała, uświadamiając sobie, że ich sytuacja po jej odejściu również mogła się diametralnie zmienić i to na gorsze... — Nie mieliście przeze mnie problemów? Używałeś magii, tato.

— Tym się nie przejmuj, skarbie... — próbował ją uspokoić ojciec, ale nie dała się tak zbyć. Wiedziała, co groziło za używanie magii w Wilczym Lesie.

— Łatwo powiedzieć — mruknęła niechętnie i spojrzała wyczekująco na matkę. — Mamo?

— Wszyscy uznali, że uciekłaś i tyle... — odpowiedziała Maggie po chwili wahania, nie chcąc sprawiać przykrości córce. — Po prostu to zaakceptowali.

— No tak... — mruknęła i chociaż nie powinna się dziwić, bo przecież czego mogła się spodziewać po ludziach, którzy bez wyrzutów sumienia wypędzali i zapominali o dzieciach, które odbiegały od ich wyobrażeń, a z drugiej strony to byli jej przyjaciele, ludzie wśród których dorastała i nie mogła powstrzymać żalu, który wypełniał jej serce. Pomyślała o Nancy, o Philipie i O'Neilim, nawet o Danie, a już zwłaszcza o... — A Ian?

— Rivers nie zniósł tego najlepiej — stwierdził dość lakonicznie tata, ale mama natychmiast dodała:

— Chciał za tobą pobiec i sprowadzić cię do domu.

— Ojciec mu zakazał, prawda? — domyśliła się Chris, nie chcąc nawet sobie wyobrażać tego, jak napięta musiała być atmosfera między Ianem a jego ojcem.

— Właściwie to ja przekonałem go, żeby pozwolił ci samej zdecydować — przyznał Remus, a Chris pokiwała głową słysząc te słowa. — Ian i Benjamin nie mają teraz tak dobrego kontaktu jak kiedyś...

— Poszło o mnie?

— Z początku tak, ale teraz to już chyba chodzi o wszystko... — stwierdziła jej mama.

— Przekażcie mu, że... — mruknęła, urywając w pół słowa, bo nie wiedziała, co po prawdzie chciałaby mu powiedzieć. Że go kocha? Ale czy to była prawda? Chyba nie. Już nie... Jednak z pewnością tęskniła i życzyła mu jak najlepiej. — Może lepiej nic nie mówcie, nie chcę mu mieszać w życiu — postanowiła i rozejrzała się po cichym dormitorium, nadal kurczowo trzymając zegarek w dłoni. — Pusto tutaj w święta.

— Nam też ciebie brakuje — przyznał ojciec, uśmiechając się łagodnie, a jej mama zapytała głosem pełnym nadziei:

— Wrócisz?

— A mogę?

— Oczywiście, skarbie, jesteś naszą córeczką — zapewniła ją mama, a ona oddałaby wszystko żeby te słowa mogły ją całkowicie uspokoić, jednak się nie udało. Wciąż miała zbyt wiele wątpliwości.

— Ale przecież jestem też czarownicą, a być może nie mam wilczego genu... — zauważyła i patrząc wprost na odbicia rodziców wyznała: — Poznałam Vię. Może dla mnie też nie ma miejsca w Wilczym Lesie?

— W takim razie dla nas też nie ma tu miejsca — stwierdziła hardo jej matka, a Chris nie mogła się nie uśmiechnąć.

— Mamo, nie chcę żebyście porzucali nasz dom...

— Nasz dom jest tam, gdzie jesteś ty — powiedziała całkowicie szczerze Maggie, a w oczach Crystal zaszkliły się łzy. Tego pragnęła, pełnej akceptacji i bliskości rodziny. — Jeśli już musisz wymachiwać tym patykiem to... Znajdziemy sobie nowe miejsce — zapewniła ją mama. — Ale nie przejmuj się tym teraz. Ucz się pilnie i bądź szczęśliwa.

— Jestem, a teraz, kiedy wiem, że mogę z wami porozmawiać, to już tym bardziej.

— Kochanie... — westchnęła jej mama, spoglądając na nią z bólem w oczach, jaki pojawia się wtedy, gdy robisz coś, co powinieneś, a nie to czego pragniesz. Jej tata wyjaśnił za nią, o co chodzi:

— Chris, proszę nie nadużywaj zegarka.

— Dlaczego? — spytała z żalem w głosie. Nie chciała się na to zgodzić, nie potrafiła. Nie teraz, kiedy po tylu miesiącach tęsknoty znów mogła na nich spojrzeć, porozmawiać, chociażby usłyszeć ich głosy. Wyobrażała sobie, że będzie miała teraz możliwość kontaktowania się z nimi za każdym razem, gdy tego zapragnie, a jej rodzice mówią jej, że nie powinna tego robić.

— To jakieś magiczne ustrojstwo... — stwierdziła jej mama, a tata dodał, spoglądając na nią z delikatną dezaprobatą:

— Które robi nieco hałasu. Obawiam się, że Benjamin stał się trochę bardziej radykalny.

— Rozumiem... — przyznała niechętnie, a łzy po raz kolejny napłynęły jej do oczu. — Cieszę się, że mogłam was zobaczyć.

W następnym rozdziale: 

Crystal wciela plan Teda w życie, nie bacząc na konsekwencje. Tonks zabiera ją w miejsce, gdzie mają spędzić najbliższą noc i wspólnie świętować. Nieświadomie Chris spędza sylwestra w towarzystwie byłych przyjaciół swojego ojca. Czy informacje o leku na likantropię, które padną z ust osoby zaatakowanej przez wilkołaka, zaczną ją dręczyć? Jaki związek z Lupinami mają dziwni ludzie, których widziała latem na skraju lasu? Kto okaże się być gospodarzem imprezy? I czym jest Fontanna Szczęśliwego Losu?

Tymczasem w Wilczym Lesie Ian zostaje zdradzony przez najbliższe osoby, a Remus decyduje się spłacić dług wobec byłego chłopaka córki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro