Dodatek #1 - Halloween

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Taki mały dodatek, trochę stary, ale poprawiony, który wcale nie ma nic wspólnego z treścią książki (ani trochę :)
###


Ostrożnie odsunęłam z twarzy kilka niechcianych kosmyków włosów, uważając na makijaż. Takiej tony produktów jeszcze nigdy nie użyłam. Gdyby nie to, że jest Halloween i Abby namówiła mnie na dziką imprezę, siedziałabym teraz pod kołdrą i miała wszystko gdzieś. A tak to nie.

Abby kochała takie imprezy. Każdy pretekst do pomalowania się i przebrania za jakieś niestworzone dziwactwo było dla niej zbawieniem. Dla mnie jednak niekoniecznie.

Ostatni raz spojrzałam w lustro i przygładziłam sukienkę. Długo myślałam nad strojem, jaki mogłabym założyć, aż w końcu postawiłam na tradycyjny strój czarownicy. Dlatego teraz paradowałam z mocnym makijażem oraz w czarnej koronkowej sukience z dłuższym tyłem i zbyt dużym dekoltem jak na mój gust. Na mojej głowie spoczywał ogromny czarny kapelusz, a moje nogi męczyły się w kozakach na obcasie. Wszystko to było pomysłem Abby.

— Kiedyś mi za to zapłacisz — mruknęłam pod nosem. Stanowczo odwróciłam się od lustra i rozejrzałam po pokoju. Był udekorowany różnymi sztucznymi pajęczynami, pająkami czy nawet nietoperzami. Po kątach zostały rozstawione powycinane dynie, które śmiały się do mnie złowieszczo. Zadrżałam, kiedy paląca się w stojącej nieopodal mnie dyni świeczka, zabłysła. Kolejny pomysł mojej kochanej przyjaciółki. Coś czuję, że dzisiejszej nocy nie zasnę w tym pokoju.

Gdzieś za mną zaskrzypiała podłoga.

— Abby — zajęczałam. W następnej chwili coś uszczypnęło mnie. Krzyknęłam przerażona i odskoczyłam w bok, tracąc po drodze kapelusz. Ktoś zaśmiał się szatańsko i powiedział dobrze mi znanym głosem:

— Aleś ty płochliwa, sarenko.

— Malcolm! — zawołałam oburzona i podniosłam z podłogi kapelusz.

Uśmiechnął się do mnie kątem ust, ukazując kieł. Miał na sobie wyjątkowo wyrafinowany i elegancki strój arystokraty. Od ust, po szyję, aż do białej koszuli na piersi ciągnęła się plama sztucznej krwi. Nie ma to, jak wampir przebrany za wampira.

— Czy to nie jest zbyt sztywne? — zapytałam, dotykając stojących od dużej ilości żelu włosów chłopaka. Strzepnął moją dłoń.

— Zostaw. Tak ma być. — Przejrzał się w lustrze, a że był wampirem, w odbiciu pojawił się tylko lewitujący strój. — Jak wyglądam?

— Blado. — Zaśmiałam się, za co dostałam kuksańca. Przed drzwi wpadł Adam przebrany za kościotrupa.

— Adam, twój chłopak mnie przestraszył — poskarżyłam się. W odpowiedzi Adam cmoknął mnie w policzek, po czym objął Malcolma ramieniem.

— Dlaczego byłeś niegrzeczny? — zapytał z uśmiechem.

— Bo tak jest zabawniej. W końcu to Halloween! — Pocałował Adama w usta, na co tamten zarumienił się.

— Przestańcie słodzić, bo cukierki przy was gorzknieją. — Udałam, że wymiotuję. Prawda była jednak taka, że cieszyłam się ze szczęścia przyjaciół. Adam wyjątkowo pasował do Malcolma — jak nikt potrafił go okiełznać.

— Jak ty się liżesz ze swoim chłopakiem, to jest dobrze, tak? — oburzył się Malcolm. W odpowiedzi pokazałam mu język.

Po chwili w drzwiach łazienki pojawiła się tak przez nas wyczekiwana Abby. Jak widać, nie próżnowała. Miała na sobie obcisłą czerwoną sukienkę, czarne szpilki i tak jak ja, mocny makijaż. Uśmiechnęła się do nas, ukazując sztuczne kły.

— Mrrau, jaka seksi wampirzyca — zamruczał Malcolm i mrugnął do niej.

— Uważaj, bo jeszcze cię ugryzę — odcięła się rozbawiona Abby, oblizując sztuczne kły.

— Bo zrobię się zazdrosny — udał oburzenie Adam.

— Kocham was, ale jesteście mało zabawni, więc chodźmy już na tę imprezę, bo jeszcze się tu zestarzeję i z przebrania czarownicy stanę się prawdziwym kościotrupem — powiedziałam, kierując się do wyjścia.

— Typowa wiedźma. — Zachichotał wampir.

— A jak obleję ją wodą, to się rozpuści? —Zastanawiał się na głos Adam.

— To nie ta bajka, kochany — wtrąciła się Abby.

— Uważaj, bo jeszcze ta wiedźma porachuje ci kości. Te sztuczne i te prawdziwe — dodałam ze śmiechem.

Impreza odbywała się w Budynku Zachodnim, gdzie mieszkały dziewczyny. Ostatnim razem była w budynku chłopaków, ale z niewyjaśnionych przyczyn budynek znalazł się w kiepskim stanie, dlatego w tym roku padło na drugi blok. Już z daleka było widać kolorowe światła i słychać głośną muzykę. Ludzie bawili się nawet na dworze i dachu.

Abby śmiało weszła w tłum roześmianych, tańczących i przebranych w różne dziwne kostiumy obozowiczów. Zgrabnie omijała grupki, przy okazji tańcząc w rytm piosenki. Odwróciłam się w celu sprawdzenia, gdzie są chłopaki, ale zniknęli w tłumie. Po chwili i Abby gdzieś wcięło. Zostałam sama. Ktoś podał mi szklankę z ponczem, który od razu wypiłam.

Sala została udekorowana podobnie jak mój pokoju. Dziewczyny przeszły same siebie. Można się było poczuć jak na prawdziwym cmentarzu. Podłogę spowijała mgiełka, z sufity zwisały pajęczyny i miniszkielety. Kolorowe światła rozbłyskały raz po raz, rzucając mroczne cienie na tańczących ludzi. Robiło wrażenie.

Poczułam, jak czyjeś dłonie łapią mnie za biodra, po czym zostałam przyciśnięta do czyjejś klatki piersiowej. Do moich nozdrzy odleciał dobrze mi znanym zapach. Przeszły mnie ciarki, kiedy oddech Henriego musnął mój kark. Złożył tam delikatny pocałunek.

— Przed chwilą widziałem, jak jeden wampir wpijał się w usta świecącego kościotrupa. To normalne? — wyszeptał mi do ucha.

— Jak najbardziej.

Odwróciłam się do niego przodem i zarzuciłam ręce na jego kark. Sądząc po jego przebraniu, był zombie. Twarz trupioblada z czarnymi oczodołami i śladami krwi. Ubranie w strzępach, również pokryte krwią i chyba ziemią.

— Czy czarownica umie przemienić trupa w księcia z bajki? — zapytał ze śmiechem.

— Nie wiem, możemy sprawdzić — odpowiedziałam z tajemniczym uśmiechem i powoli przybliżyłam się do Henriego. Jego usta były miękkie. Smakowaliśmy siebie nawzajem, lekko rozchylając usta, nieśpiesznie badając swoje granice.

— Masz ochotę się stąd wyrwać? — Oparł swoje czoło o moje. — Trochę tu duszno.

— Jestem za.

Nie czekał na nic więcej. Od razu złapał mnie za rękę i przecisnął się do wyjścia. Potykając się na wysokich obcasach i wpadając na ludzi, nie mogłam przestać się śmiać. Chyba w tym ponczu coś było.

Henri wyciągnął nas na chłodne powietrze i zaczął kierować w stronę lasu. Co jakiś czas odwracał się do mnie i posyłał tajemniczy uśmiech. Wchodziliśmy niebezpiecznie głęboko w las. Robiło się coraz ciemniej i straszniej. Mocniej ścisnęłam dłoń swojego chłopaka. Nagle mnie puścił i stanął przodem do mnie. Pocałował mnie lekko, po czym oddalił się, idąc tyłem.

— Boisz się? — zapytał z cieniem uśmiechu na ustach.

Pokręciłam głową i przygryzłam lekko wargę, spoglądając na niego spod rzęs.

— Dlaczego?

— Bo ty tu jesteś — odparłam cicho.

— A jakbym zniknął? — Jego głos był, równie cichy co mój. Bez ostrzeżenia cofnął się, tym samym znikając w cieniu drzew.

— Henri. — Westchnęłam i ruszyłam za nim. Po chwili dodałam: — Coś szybki jest jak na trupa.

Nawet nie wiem, kiedy straciłam go z oczu i zaczęłam biec. Niezbyt szybko, ale też nie wolno. Miałam wrażenie, że coś znajdowało się za mną, ale za bardzo bałam się odwrócić. W końcu przystanęłam i rozejrzałam się wokół. Po lesie rozchodził się dziwny pomruk. Wydawało mi się, że między drzewami unosiło się coś białego.

— Luna? — Rozległ się głos za mną, a ja podskoczyłam jak oparzona.

— Adam. — Odetchnęłam z ulgą, kiedy zobaczyłam świecące w ciemności kości. — Co tutaj robisz?

— Malcolm — powiedział. — A ty, jak mniemam, Henri.

Kiwnęłam głową. Coraz mniej się mi to podobało.

— Chyba zrobili to specjalnie.

— A to dupki — wymamrotał pod nosem, na co się uśmiechnęłam.

— Adam, widziałeś może w lesie, no nie wiem, coś dziwnego? — zapytałam.

— Jak tu biegłem, wydawało mi się, że widziałem jakieś białe kształty.

— Czyli to nie moja wyobraźnia. — Pokręciłam głową. — W takim razie co?

— Duchy?

— Callum. — Znikąd pojawiała się Abby. — Podsłuchałam chłopaków, jak opracowywali ten plan. Dałam im czas do działania, będąc tak długo w łazience. Chcą nas przestraszyć. Dlatego wydaje wam się, że widzieliście ducha. To Cal biega po lesie w białej pelerynie.

— To, co robimy? — zadał pytanie Adam.

Na krwistoczerwonych ustach Abby pojawił się diaboliczny uśmiech.

— Mam idealny plan zemsty.

Po wytłumaczeniu nam, o co w nim chodzi, od razu wzięliśmy się do działania. Nie był on bardzo skomplikowany. Mieliśmy zamiar pokonać chłopaków ich własną bronią. Rozdzieliliśmy się, aby każdy poszedł w swoją stronę, ale wszyscy mieliśmy spotkać się w umówionym miejscu.

Abby pierwsza dała znać, krzycząc głośno i wołając pomocy. Teraz przyszła moja kolej.

Powoli szłam przed siebie. Starałam się nie zaśmiać i nie zniszczyć naszego planu.

— Henri. — Udałam przerażenie. — Dość już się nabawiłam. Boję się! Henri! — Aż piszczałam. Zbliżyłam się do dużego drzewa. Okej, to tu.

— Henri?... AAAA!

Szybko wskoczyłam za drzewo, udając, że coś mnie tam pociągnęło. Wspięłam się na nie, po czym przeskoczyłam na następne. Po kilku skokach znalazłam się na swojej pozycji. Na drzewie naprzeciwko mnie mignął mi skrawek czerwonej sukienki. Teraz jeszcze tylko Adam.

W następnej chwili i Adam poszedł w nasze ślady, przywracając się. Wturlał się pod krzaki, wołając:

— Dopadł mnie!

Jego maska kościotrupa wylądowała tak, że wygląda, jakby wystawiła zza drzewa. Wszystko poszło zgodnie z planem.

W oddali dało się słyszeć głosy nadchodzących chłopaków.

— Myślicie, że dali się nabrać?

— No jasne, w końcu to plan doskonały.

Po chwili na polanie pojawili się nasi chłopcy. Szczerzyli się do siebie jak głupi. Malcolm zbliżył się do maski i odkrył ją, krzycząc:

— Buuu!

Odskoczył, kiedy zobaczył, że pod maską nie ma jego ukochanego.

— Co jest? — zdziwił się. Rozejrzał się zdezorientowany, tak samo, jak pozostali. Poczekałam, aż Henri podejdzie trochę bliżej, jeszcze i...

Uśmiechnęła się i skończyłam na jego plecy, w tym samym momencie, co Abby skoczyła na Calluma, a Adam na Malcolma. Tak się wystraszyli, że po chwili szamotaniny wszyscy wylądowali na ziemi, śmiejąc się do rozpuku.

— Ale jak to się stało? — biadolił Callum.

— Jak widzisz, dziewczyny są sprytniejsze — odparła Abby, całując w policzek chłopaka, który leżał naburmuszony na ziemi. Po chwili się jednak uśmiechnął.

— Dziewczyny i Adam — dodał Adam, przypominając sobie, że poza Malcolmem też jest świat, a on sam brał udział w spisku.

— Wiedziałem, że jesteś bystra — szepnął mi do ucha Henri i cmoknął mój policzek. Przekrzywiłam głowę tak, że za drugim razem trafił w usta.

— I kto tu teraz słodzi?! — zawołał wampir, a ja zaśmiałam się cicho.

— Ucisz się, Hrabio Niewyżyty Draculo, bo nie dostaniesz cukierka, tylko psikusa — odcięłam się.

— Sarenko...

— Uważaj, bo na przyszły rok skończysz gorzej, niż na ziemi w środku ciemnego lasu — wtrąciła Abby. — Już szykuję niecny plan.

— Ale przyznajcie, pomysł był dobry — puszył się Callum.

Głośno zaprotestowaliśmy.

— Był do kitu, bo był twój — zawołał Henri.

— Ej, ty też miałeś w nim udział! — krzyknął Malcolm.

— Uważajcie, bo jeszcze wam dyńka pęknie — uspokoiłam ich.

— Dyńka? — parsknął Callum. — A nie przypadkiem żyłka?

— Nie-e — zaprzeczyłam. — Żyłka jest przez cały rok, a skoro jest Halloween, to jest i dyńka!

— Jakie to nie śmieszne — zaśmiał się Henri.

— Nieprawda, to jest bardzo śmieszne — oburzyłam się.

— Tak samo, jak „Hrabia Niewyżyty Dracula" — dodał Malcolm. — Jak wcale nie jestem niewyżyty!

— Nie, wcale. — Chrząknął Adam.

— Ej!

— Idziemy już? — zapytała Abby.

— Nie — odpowiedziałam za wszystkich. — Tak jest dobrze.

— Zgadzam się. — Henri objął mnie ramieniem, w które się wtuliłam.

— Hej, czy tamten gwiazdozbiór nie przypomina dyni? — zawołał Adam.

— Masz rację — przyznał Callum. — To zdecydowanie jest dyńka.

— Ej, a znacie tę historię o dyni bez głowy? — zaczął Adam.

— Pomyliłeś bajki, Kościaku — odezwał się Henri. — Dynie nie mają głów.

— Kościaku, tak?! — warknął Adam, na wpół się śmiejąc. — Jak ci dam Kościaka, ty Trupi Dupku!

I tak upłynęło nam Halloween. Nie na imprezie, z masą ludzi, których nie znasz, ale w mrocznym lesie, z ludźmi, którzy są dla ciebie jak rodzina. I to z prawdziwego zdarzenia.

I nic, że ta rodzina jest trochę szalona.

— Wypraszam sobie. — To Malcolm. Próbuje być fajny. — My nie jesteśmy trochę szaleni, tylko bardzo szaleni. I wcale nie próbuję być fajny! To ja wynalazłem fajność!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro