Rozdział 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następnego dnia w południe John zarządził kontynuację treningu. Uważał, że nie warto tracić czasu, w szczególności, że nic pożytecznego wtedy nie robiliśmy. Po spędzeniu kilka godzin nad mapami i przeanalizowaniu każdego możliwego pomysłu John nie doszedł do niczego. Nawet pomoc innych niewiele przyniosła, chociaż każdy starał się, jak tylko potrafił. W końcu John dał za wygraną i pozostał tylko przy wzmocnionej ochronie obozu. Polecił też mieć na oku kilku obozowiczów, którzy mogli być podejrzewani o zdradę. Nie chciał się do tego przyznać, ale stracił do niektórych zaufanie i już sam nie wiedział, komu może ufać, a komu nie.

Bardzo mu tego współczułam, bo wiedziałam, ile obóz dla niego znaczył. Samej było mi trudno zaufać obcym ludziom, kiedy przybyłam do obozu, ale świadomość tego, że komuś bezgranicznie ufasz, a on cię zdradził, jest potworna.

Cały ranek chodziłam w podłym nastroju. Próbowałam odwrócić uwagę moich myśli od tego, co zaszło i skupiłam się na lekcji z Adamem. Kilka godzin spędzonych na przyswajaniu danych o demonach, podziałały na mnie, odbierając mi całą energię, jaką posiadałam. Dlatego, kiedy John wznowił lekcje, niezmiernie się ucieszyłam. Jednak mój entuzjazm nie trwał długo, ponieważ mieliśmy nauczyć się wykorzystywać dar żywiołów w walce. Kiedy o tym usłyszałam, miałam ochotę wrócić do nauki o demonach. Wydawało się to łatwiejsze niż to, co mieliśmy zrobić teraz.

— Nie chcę tracić cennego czasu na naukę o żywiołach, jeżeli nie będziemy umieli wykorzystać ich w walce — powiedział na wstępnie John, stojąc nad brzegiem jeziora, które błyszczało pod wpływem popołudniowego słońca. W jego głosie można było wyczuć desperację. Ciemne cienie pod oczami świadczyły o tym, że nie przespał nocy. — Musimy być gotowi, gdyby demony wróciły. Dlatego zwiększyłem nasz codzienny trening o kilka godzin.

Wszyscy, poza Henrim, który jak zwykle stał z obojętnym wyrazem twarzy, jęknęli jednogłośnie. Rozumiałam popęd John do tego, abyśmy byli jak najlepiej wyszkoleni, ale kilka dodatkowych godzin? Czy to nie była przesada?

— Wiem, że nie wszystkim się to podoba, ale to dla naszego dobra — oznajmił. — Ja... — Zawahał się. — Ja nie mogę dopuścić do podobnej sytuacji.

— Rozumiemy — odezwał się Adam. — I popieramy to. — Spojrzał na nas kątem oka. — Dlatego nie traćmy czasu i zabierajmy się do roboty!

John uśmiechnął się z wdzięcznością. Podzielił nas na grupy do ćwiczeń. W pierwszej kolejności przypada mi walka z Adamem. Musimy zadawać dużo ciosów, a wszystko to wzbogacić o działanie żywiołów.

Stanęliśmy naprzeciwko siebie. Adam jako pierwszy wykonał ruch. W dwóch krokach pokonał dzielącą nas odległość i zadał cios pięścią. Byłam tak zaskoczona, że w ostatniej chwili odskoczyłam do tyłu, odpierając ruch. Sama wymierzyłam mu kopniaka, ale chwycił moją nogę i wykręcił ją, przez co straciłam równowagę. Upadłam na ziemię. Zacisnęłam zęby. Szybkim ruchem, podnosząc się na jedne ręce, podcięłam nogą stopy Adama. Upadł, a ja miałam czas na ustawianie się do pionu. Machnięciem ręki przywołałam korzonki, które oplotły ciało Adama. Zaskoczyłam go tym, ale te stan nie trwał długo. Uniósł obie ręce i wykonał gest, jakby chciał mnie odepchnąć. Mocny powiew wiatru uderzył mnie w pierś i odleciałam do tyłu kilka metrów. Upadek na plecy odciął mi dopływ powietrza. Pokonana, leżałam na trawie. Wstałam, dopiero kiedy przed moimi oczami pojawiła się wyciągnięta ręka. Chwyciłam ją.

Adam szczerzył do mnie zęby w uśmiechu, wciąż ściskając moją dłoń.

— To była równa walka — oświadczył. — Naprawdę dobrze sobie poradziłaś.

— Czego nie można powiedzieć o tobie — parsknęłam, na co chłopak się zaśmiał.

— Luna, Adam... to było fenomenalne.— John podbiegł na do nas. Jego oczy błyszczały z podekscytowanie. — Jak to zrobiliście?

Spojrzałam na Adama, po czym wzruszyłam ramionami.

— Nie wiem. To... samo przyszło — powiedziałam.

Adam kiwnął potwierdzająco głową.

— To tak, jakby żywioły myślały za nas samych podczas walki — dodał. Wyglądał na lekko wyczerpanego, ale wciąż się uśmiechał, dumny z tego, czego dokonał.

Czego oboje dokonaliśmy.

John był tak zaaferowany tym, co nam się udało, że sam chciał to przetestować. Podczas gdy siedziałam razem z bratem i Adamem pod drzewem, on i Henri walczyli kilka metrów od nas. Obu szło świetnie. Wymieniali się ciosami, jakby to było podanie komuś długopisu, jakby znali każdy swój ruch. Wszystko to wzbogacali o użycie żywiołów. John co jakiś czas posyłał kulę ognia w stronę Henriego. Ten zaś w odpowiedzi szastał przeciwnika czymś, co przypominało sznur w wody. Koniec końców obaj byli mokrzy. Na ich koszulkach widniały poprzepalane ślady. Na zakończenie podali sobie ręce.

— Adam — zawołał John, podchodząc do nas. — Teraz będziesz walczyć z Callumem. Luna, ty zajmiesz się Henrim. — Wskazał na chłopaka stojącego z tyłu.

Z ociąganiem wstałam i podeszłam do Henriego. Obrzucił mnie chłodnym spojrzeniem. Stanęliśmy naprzeciw siebie. Tym razem nie czekałam na ruch przeciwnika, zaatakowałam pierwsza. Henri chyba nie spodziewał się takiego obrotu, ponieważ z trudem odparł cios. Nie dałam mi chwili do namysłu, wymierzyłam kolejny. Tym razem był przygotowany. Chwycił moją rękę, przez którą przeszedł dreszcz. Szybkim ruchem obrócił mnie tyłem do siebie.

— Nadal ci nie ufam — szepnął do mojego ucha, a jego ciepły oddech musnął moje włosy.

— Też mi nowość — warknęłam, próbując wyrwać się z jego uścisku, ale mocno zaciskał palce na moich rękach, utrzymując je za moimi plecami, przez co nie mogłam wykonać żadnego ruchu. Mrowienie w palcach nie polepszało tego.

— Zawrzyjmy układ — zaproponował, przez co przestałam się wyrywać. Czyżby to był podstęp, żeby wygrać walkę? — Zależy ci na obozie tak samo, jak mnie — zauważył. — I jeżeli rzeczywiście jesteś jedną z nas, musimy zacząć współpracować.

— Co proponujesz? — wykrztusiłam.

— Musisz mieć szeroko otwarte oczy i uszy. Zdrajca jest wśród nas. Jeżeli cokolwiek zobaczysz bądź usłyszysz, coś dziwnego, masz to powiedzieć mi. Od razu, rozumiesz? Nie możesz nikomu ufać.

— To twoja działka — mruknęłam i dodałam: — A John? — Spojrzałam w kierunku przywódcy, który przypatrywał się, jak walczą Adam i Callum.

— Ma wystarczająco dużo spraw na głowie. — Poczułam, jak przełyka ślinę. — To jak?

— Niech ci będzie. — Zgodziłam się. — Co będę z tego miała?

— Po pierwsze — może uda ci się ocalić obóz. Po drugie — może ci zaufam. — Wyczułam uśmiech w jego słowach.

— Na tym najbardziej mi zależy. — Przewróciłam oczami.

Wymierzyłam kopniaka w jego kolano. Zaskoczony, puścił mnie. Szybko odwróciłam się do niego przodem i już miałam walnąć go prawym sierpowym, kiedy chwycił moją rękę. Przeszył mnie prąd. Dziwny uścisk rósł w mojej piersi. Czułam się tak, jakby nagle moje moce... uaktywniły się. Henri chyba musiał mieć podobne odczucie, ponieważ jego oczy dziwnie zabłyszczały. Nagle jasna poświata pojawiła się w miejscu, gdzie nasze ręce były złączone. Ogromna siła odepchnęła nas i odlecieliśmy w tył.

Wprost do jeziora.

Woda wdarła się do moich płuc przez otwarte usta. Z niezwykłą szybkością zanurzałam się coraz głębiej. Byłam zbyt oszołomiona, żeby móc wykonać jakikolwiek ruch. Machałam bezsensownie rękoma, nie mając się czego uchwycić, w końcu byłam pod wodą. I kiedy traciłam przytomność i byłam pewna, że zaraz utonę, czyjeś silne ręce objęły mnie w pasie, ciągnąc ku powierzchni.

Wyskoczyliśmy nad powierzchnię wody. Wyplułam wodę zalegającą w płucach i zaczęłam kaszleć, próbując złapać jak najwięcej powietrza. Nie wiem jak, ale nagle znalazłam się na brzegu jeziora. John wbiegł do wody i pomógł mi wyjść na piasek. Adam podbiegł do Henriego, który także zaciągał się głośno powietrzem. Klęcząc na gorącym piasku, oboje wypluwaliśmy resztki wody.

— Co to, do cholery, było? — wykrztusiłam pomiędzy oddechami.

Usiadłam na piasku, starając się wyrównać oddech. Callum uklęknął koło mnie, obejmując ramieniem moje trzęsące się ciało.

— To tak, jakbyśmy w tym samy momencie użyli żywiołów — odparł Henri, wstając z piasku. Przejechał dłonią po mokrych włosach, odsuwając je z twarzy. — One się... odepchnęły.

Między nami zapadło milczenie. Patrzyliśmy jeden na drugiego. Żadne z nas nie wiedziało, co powiedzieć. Nikt nie rozumiał zaistniałej sytuacji. W końcu pierwszy odezwał się John.

— Na dzisiaj koniec treningu — zadecydował. Jego twarz zdradzała napięcie, które starał się ukryć. — Powinniście iść do Lecznicy i sprawdzić, czy wszystko w porządku. Adam, idź z nimi, a później przyjdź do mnie.

Szybkim krokiem zaczął oddalać się w kierunku Budynku Głównego. Odprowadziłam go wzrokiem, nie będąc pewna, co myśleć o jego zachowaniu. Niewątpliwie musiał przestraszyć się tego, co się stało, zresztą jak my wszyscy, ale jego reakcje była dość... zaskakująca.

— Co mu się stało? — mruknęłam, ale nie uzyskałam odpowiedzi. Chyba nikt z nas nie znał odpowiedzi na to pytanie.

Callum pomógł mi wstać. Mimo zapewnień ze strony Henriego, jak i mojej, że czujemy się dobrze, zaciągnął nas do Lecznicy. Adam sprawdził nas pod każdym możliwym kątem, czy aby na pewno nie doznaliśmy jakiegoś uszczerbku. Poza zmęczeniem, jakie ogarnęło mnie po wszystkim, naprawdę czułam się normalnie.

W końcu Adam do niczego nie doszedł i puścił nas wolno, sam zaś udał się do Johna, jak go ten wcześniej prosił. Pozwoliłam Callumowi odprowadzić mnie do pokoju, bo nie miałam ochoty na kolejną sprzeczkę. Uwielbiałam go, ale miałam wrażenie, że traktuje mnie jak małe dziecko, chociaż byłam od niego młodsza tylko o dwa lata.

Nie pozwolił mi od razu wejść do pokoju. Powiedział, że John zadecydował, iż każdy pokój miał być sprawdzany, czy nie ma w nim żadnego intruza. Zamiast go posłuchać, ruszyłam zaraz za nim.

— Miałaś poczekać — jęknął, rozglądając się po pokoju.

Przewróciłam oczami.

— Widzisz? — Rozłożyłam ręce. — Nikogo nie ma.

Posłał mi powątpiewające spojrzenie i zajrzał do łazienki. Zaraz jednak z niej wrócił.

— Pusto — oświadczył, na co przewróciłam oczami.

— Mówiłam.

W odpowiedzi jedynie prychnął. Przygryzłam wargę, mają okazję, żeby zadać nurtujące mnie pytanie.

— Callum... — zaczęłam i spojrzałam prosto w oczy brata. — Czy... czy ciebie i Abby coś łączy? Mam myśli...

— Luna. — Uśmiechnął się miękko i podszedł do mnie. Położył dłonie na moich ramionach. — Nic nas nie łączy, poza przyjaźnią. Jeżeli po tym, jak „nakryłaś" nas na rozmowie, pomyślałaś, że coś jest między nami, to się mylisz.

Odetchnęłam z ulgą, jednocześnie czując się jak idiotka. Przecież to mój brat, jak mogłam posądzić go o coś takiego?

— Dobrze. Ale powiedziałbyś mi, gdyby było inaczej?

Cal wziął kosmyk moich włosów i założył je za moje ucho.

— Oczywiście. Nigdy bym cię nie okłamał — zapewnił mnie.

Uśmiechnęłam się do niego nieśmiało, będąc mu wdzięczna za szczerość.

— Kocham cię — rzekłam.

— Ja ciebie też. — Złożył na moim czole delikatny pocałunek.

— Skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, możesz już iść. — Popchnęłam go delikatnie w stronę drzwi, śmiejąc się z jego zdziwionej miny. — Muszę się umyć. Chyba mam glony we włosach.

— Do twarzy ci w nich — zawołał, za nim drzwi zamknęły się za nim.

Czując przepełniającą mnie radość po przeprowadzonej rozmowie i rozwianiu moich wątpliwości, szybko pozbyłam się przemoczonych ubrań i wskoczyłam pod prysznic. Czysta i pachnąca założyłam nowe ubranie i wróciłam do pokoju, wycierając włosy w ręcznik. Kiedy go ściągnęłam, o mało nie dostałam zawału.

Na moim łóżku siedział nie kto inny jak Henri.

— Co ty tutaj robisz? — krzyknęłam, czując, jak moje serce obija się o żebra.

— Strasznie długo ci to zeszło — parsknął, wstając. Miał na sobie świeże ubranie, a jego kruczoczarne włosy wciąż były mokre. — Przyszedłem zabrać cię na łucznictwo.

Zmarszczyłam brwi, niepewna, co powinnam zrobić.

— A co za tym stoi? — zapytałam.

Westchnął, zaciskając szczękę. Jak widać, nadal mnie nie lubił.

— Słuchaj — powiedział chłodno — chciałem poobserwować parę osób, a łucznictwo z tobą to dobra przykrywka. Dlatego rusz łaskawie swój tyłek i chodź!

— Czyli bawimy się w stalkera — mruknęłam, chwytając za łuk.

###

Podczas go Henri dyskretnie rozglądał się, wyszukując podejrzanych obozowiczów, ja strzelałam do tarczy. Działo się tak od godziny. Wyciągałam strzałę z kołczana, nakładałam ją na łuk, strzelałam. Wyciągałam, nakładałam, strzelałam. Prawe ramię zaczynało mi doskwierać, a palce zaciskane na łuku drętwieć. A Henri tak jak stał, tak stoi. Miałam wrażenie, że go wmurowano, bo prawie w ogóle się nie poruszał. Tylko unosząca się klatka piersiowa świadczyła o tym, że nie jest posągiem.

— Możemy już sobie odpuścić — warknęłam, gwałtownym ruchem odkładając łuk na bok. Miałam już dosyć tego szpiegowania innych.

Henri westchnął niezadowolony, przestając robić za posąg, i ukląkł na trawie, rozkładając zawartość swojego kołczana. Czarne strzały z kolorowymi piórami pobłyskiwały w słońcu. Zastanawiałam się, po co one są, ale po głowie chodziło mi inne pytanie.

— Zauważyłeś coś ciekawego? — zapytałam, klękając obok niego.

Wciąż miał utkwiony wzrok w grupce obozowiczów zajmujących się sobą nad brzegiem jeziora. Zwrócił na mnie uwagę, dopiero kiedy zamachałam ręką przed jego twarzą. Podniósł na mnie chłodne oczy.

— Obserwacja wymaga czasu, Kwiatuszku — powiedział tylko.

— W twoich ustach to brzmi, jak oblega — wymamrotałam.

Zignorował moje słowa.

— Strzały z niebieskimi piórami są zwykłe — zaczął. — Zielone są dymne, czerwone wybuchowe, a żółte z liną i hakiem, jasne?

Kiwnęłam głową. Henri już miał coś powiedzieć, kiedy jakiś ruch przykuł jego uwagę. Odwrócił głowę, obserwując coś uważnie. Podążyłam za jego wzrokiem, ale nic nie dostrzegłam. Grupka obozowiczów wciąż stała nad brzegiem jeziora, a las za nimi wydawał się spokojny i uśpiony. Zero dziwnych rzeczy, czy podejrzanych osób.

— Koniec na dziś — powiedział, nagle wstając. — Kontynuujemy to jutro.

Zabrał swoje rzeczy i ruszył w kierunku lasu. Naprawdę musiał coś zauważyć. Pobiegłam za nim.

— Co się stało? — zawołała, doganiając go. — Co zobaczyłeś?

— Nic — odparł chłodno.

Chwyciłam go mocno za ramię, tym samym zatrzymując go. Odwrócił się do mnie gwałtownie, zaciskając palce na łuku.

— Mamy umowę — przypomniałam mu spokojnym głosem.

Posłał mi wściekłe spojrzenie.

— To jednak nie oznacza, że muszę ci wszystko mówić — warknął. Z jego oczu biła złość.

Niezadowolona założyłam ręce na piersi.

— Chcę znać prawdę — zażądałam. — O co chodzi? To ma coś wspólnego ze zdrajcą? A może chodzi o Johna? Powiedz mi!

Henri spiął się na moje słowa. Jego zaciśnięte pięści i szczęka wskazywały na frustrację. Nie mogłam jednak odpuścić. Na pewno coś wiedział, a ja musiałam dowiedzieć się co.

— Może i chcesz pomóc — powiedział w końcu przez zaciśnięte zęby — ale w tej kwestii za bardzo się nie przydasz. John ma za dużo na głowie. Więc odpuść.

Wyminął mnie i ruszył dalej, aż zniknął wśród drzew.

Powoli zaczynałam mieć dosyć tej sytuacji. Nic nie szło tak, jak powinno.

— Czyżby kłopoty w raju? — Rozległ się za mną głos Abby.

Westchnęłam. Ostatni raz popatrzyłam na las, po czym odwróciłam się do przyjaciółki, mrużąc oczy w słońcu.

— Chciałabym.

Uśmiechnęła się promienie.

— Czyżbym zauważyła zmianę? — rzuciła radośnie. — Ty i Henri wreszcie postanowiliście się dogadać?

Pokręciłam głową.

— To skomplikowane — odparłam.

— Jak wszystko — zaśmiała się. — No, opowiadaj.

Jeszcze raz spojrzałam na las, nie wiedząc, ile mogę powiedzieć Abby. Znałam ją od zawsze i ufałam jej bezgranicznie, jednak coś powstrzymało mnie. A raczej ktoś. W mojej głowie wciąż rozbrzmiewały słowa Henriego: „Nie możesz nikomu ufać".

Uśmiechnęłam się lekko.

— Jak zwykle poszło o trening — skłamałam. Abby kiwnęła głową. Objęła mnie ramieniem i zaczęła prowadzić do Budynku Głównego.

— Callum się wygadał, że wasz trening był ostry — powiedziała. — Chcę znać pikantne szczegóły.

Spięłam się na wspomnienie o moim bracie. Zaraz jednak skarciłam się w duchu, bo przecież Cal zapewnił mnie, że poza przyjaźnią nic nie łączy go z Abby. Mieli prawo ze sobą rozmawiać. Pokręciłam głową, chcąc pozbyć się tych myśli. Zamiast tego zaczęłam zastanawiać się nad tym, co mogę jej powiedzieć. Podzieliłam wszystko na dwie grupy; te, które mogę jej wyjawić i te, które powinnam przemilczeć. Tych drugich było zdecydowanie więcej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro