Rozdział 27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szliśmy z Henrim przez ubity grunt, szukając czegoś, co mogłoby być jaskinią, ale nic takiego nie udało nam się znaleźć. Wszystko zdawało się wyglądać tak samo, przez co mieszało mi się już przed oczami. Miałam wrażenie, że krążymy w kółko i będziemy chodzić tak w nieskończoność, bo jaskinia chyba nie chciała zostać odnaleziona.

— Ciągle nic — warknęłam wściekła, zatrzymując się gwałtownie. — Ile jeszcze będziemy krążyć w kółko, szukając własnego ogona? Mam już dosyć!

Henri jęknął sfrustrowany.

— Wyobraź sobie, że mi też się nie uśmiech krążyć tu jak jakiś idiota, ale nie mamy wyboru. Dlatego przestań narzekać i pomóż mi szukać tej głupiej jaskini.

Tupnęłam nogą, wkurzona jego podejściem. Byłam już zmęczona, bo przeszliśmy przez pół pustyni, a teraz błądziliśmy na niej ponownie, bo Abby i Callum zostali zabrani do wioski Piaskowych Wojowniczek, a nas zostawili na pastwę losu.

— Mam lepszy pomysł — rzuciłam. Henri popatrzył na mnie, mrużąc oczy w słońcu. — Ty szukaj, a ja odpocznę.

— Oczywiście, Kwiatuszku — syknął, zezłoszczony.

Usiadłam na skale, która osunęła się pod moim ciężarem. Wydało mi się to dziwne, bo zwykle skały tak nie robią. Nagle kątem oka zobaczyłam ruch po mojej prawej stronie. Usłyszałam krzyk Henriego, a w następnej chwili zostałam przygwożdżona przez niego do ziemi, kiedy tam, gdzie chwilę wcześniej była moja głowa, przeleciała strzała.

Henri uniósł się na łokciach i zawisł nade mną. Spojrzał na mnie z gniewem w oczach i niezadowoloną miną.

— Nawet na sekundę nie można spuścić z ciebie oka, bo od razu wpadasz w kłopoty.

— Nie moja wina, że je przyciągam.

Zepchnęłam go z siebie i szybko wstałam na równe nogi, starając się ukryć rumieniec, który wystąpił na mojej twarzy pod wpływem bliskości chłopaka. Uważnie rozejrzałam się w poszukiwaniu innych pułapek, ale żadnych nie dostrzegła. Ruszyłam wolno przed siebie, zostawiając Henriego z tyłu. Musiałam dostać się do jaskini. Gdybym tylko była w stanie ją wyczuć może udałoby mi się także do niej dostać.

Zamknęłam oczy i starałam się skupić na otaczającej mnie przestrzeni. Wyobraziłam sobie, że jestem jak drzewo, które zapuszczając korzenie w ziemi, poznaje jego wartości i każdy zakątek. Wciągnęłam do płuc suche powietrze. Wyczułam w nim coś, co niechybnie przypominało zapach roślin i wilgoci.

Otworzyłam oczy i spojrzałam na stojącego przede mną Henriego. Zaczepił kciukami o szlufki w spodniach i wpatrywał się we mnie uważnie.

— Masz coś? — zapytał, nie odrywając ode mnie wzroku.

Spuściłam wzrok na ziemię, bo instynkt podpowiadał mi, że właśnie tam znajdę odpowiedź na to pytanie. Okazało się, że miałam rację. Od moich nóg, koło Henriego i jeszcze dalej pięła się ledwo widoczna zielona poświata, która, byłam tego pewna, prowadziła prosto do celu naszej wędrówki.

— Idziemy za tym zielonym. — Wskazałam palcem ścieżkę. Henri powędrował wzrokiem we wskazanym przeze mnie miejscem i zmarszczył brwi.

— Jakim zielonym? — zdziwił się. — Ja tu widzę tylko popękaną ziemię.

Westchnęłam. No tak, nie widział tego, bo nie miał powiązania z żywiołem ziemi.

— Ufasz mi? — zapytałam, a on spojrzał na mnie, jak na wariatkę. Może właśnie nią byłam.

— Przecież wiesz — powiedział powoli — że ci ufam.

Kiwnęłam głową.

— A takim razie się zamknij i idź za mną.

Ruszyłam zielonym szlakiem. Usłyszałam za sobą prychnięcie Henriego, a po chwili jego ciężkie kroki odbijające się od suchego podłoża. Nie skomentował już ani słowem tego, że widziałam coś, czego on nie był w stanie dostrzec, za co byłam mu wdzięczna.

Droga wydawała się nie mieć końca. Za wszelką cenę chciałam znaleźć jaskinię, ale zbyt długie przebywanie na pustyni, w dodatku na słońcu, nie wpływało na mnie dobrze. Odczuwałam głębokie zmęczenie, a moja więź z żywiołem ziemi pogarszała sprawę, zważywszy, że byliśmy na totalnym pustkowiu, gdzie nie było żadnych roślin. Dzięki temu wiedziałam też, że zbliżaliśmy się do jaskini, bo czułam drobne mrowienie w koniuszkach palców, a zielona poświata stała się jakby bardziej widoczna.

— Już niedaleko — mruknęłam do idącego za mną Henriego.

— Zachowaj pełną ostrożność. Nie wiemy, czy nie ma tu więcej pułapek.

Chciałam mu odpowiedzieć, żeby nie panikował, kiedy nagle ziemia rozstąpiła się pod nami i wpadliśmy do głębokiej dziury. Nie dość, że lecieliśmy dobre dwadzieścia metrów w dół, to Henri o mało co nie wylądował na mnie. Zresztą nie byłby to pierwszy raz dzisiaj.

Zrzuciłam jego nogi z pleców i wstałam z ziemi, otrzepując spodnie. Wokół panowała niezmożona ciemność. Nie widziałam czubka własnego nosa.

— Żyjesz? — Henri zakaszlał, również podnosząc się z podłogi. Wyczułam jego obecność tuż za sobą.

— Jeszcze. Jak myślisz, gdzie jesteśmy?

Starałam się coś dostrzec, ale było to niemożliwe. Nie wiedzieliśmy, gdzie wpadliśmy, ani jak mamy się stąd wydostać. Przeklęłam to wszystko w myślach i pozazdrościłam Abby i Callumowi tego, że poszli do wioski Piaskowych Wojowniczek. Wolałam wrócić na piekielną Saharę, niż umierać w ciemnościach w jakimś nieznanym miejscu.

— Wydaję mi się, że to jednak z jaskiń, czy komór, o których mówił nam Adam — odezwał się Henri tuż obok mojego ucha. Podskoczyłam, wystraszona przez niego i od razu pokryłam się rumieńcem. Podziękowałam w myślach, że w tych ciemnościach nie był w stanie tego dostrzec. — O ile się nie mylę, to swego rodzaju labirynt. Może uda nam się znaleźć korytarz prowadzący do Jaskini Alf. Zakładam, że nie masz przy sobie latarki?

Parsknęłam krótkim śmiechem, bo zabrzmiało to, jak żart. Ale wiedziałam, że tak nie jest, bo Henri nie był typem żartownisia i wszystko mówił i brał na poważnie.

— Nie, ale może poświata ze sztyletu wystarczy.

Sięgnęłam do buta i wyciągnęłam z niego broń. Od razu rzuciła na pomieszczenie srebrną poświatę. Dzięki temu dostrzegłam zdziwiony wyraz twarzy Henriego.

— Spójrz — wskazał na coś. Opuściłam wzrok na trzymany w ręce sztylet i szeroko otworzyłam oczy. Kamień, który znajdował się na jego końcu, błyszczał błękitnym blaskiem. Po chwili spostrzegłam, że cała komnata rozświetla się takim samym światłem. To kamienie, takie same, jak mój, umieszczone w ścianach korytarza błyszczały.

— Co to jest? — mruknęłam, zachwycona widokiem tylu pięknych świateł.

Henri pokręcił głową, także tego nie rozumiejąc.

— Nie wiem, czy mam już omamy, bo od kilku godzin nie miałem wody w ustach, ale wydaję mi się, że tamte kamienie pulsują, jakby chciały nam wskazać drogę.

Miał rację. Korytarz po prawej stronie był raz jasny, raz ciemny, kiedy błyszczące na ścianach kamienie gasły i ponownie się zaświecały. Bez wątpienia chciały nas zaprowadzić do jaskini, której tak długo szukaliśmy.

— A więc ruszajmy — oświadczyłam. Już miałam postawić pierwszy krok, kiedy Henri złapał mnie za ramię. Spojrzałam na niego zdziwiona. — O co chodzi?

— Powinniśmy być ostrożni — oświadczył poważnym tonem — i trzymać się razem. Może ja pójdę pierwszy, bo znowu trafi cię jakaś strzała.

Wyminął mnie i ruszył korytarzem, a ja szybko się zreflektowała i pobiegłam za nim. Zrównałam z nim krok.

— Wcale mnie nie trafiła — burknęłam.

— Dzięki komu? — parsknął.

— Em... Dziękuję? Nie licz, że będę ci dziękować na kolanach.

Zaśmiał się bez krzty wesołości. Był to chyba pierwszy raz, kiedy w moim towarzystwie się zaśmiał. I chociaż nie był to wesoły śmiech, musiałam przyznać, że taki Henri wydawał mi się lepszy od tego gburowatego i bez poczucia humoru.

Korytarz zbliżał się ku końcowi, a im bliżej byliśmy celu, tym robił się jaśniejszy, a ja odczuwałam mrowienie w całym ciele. Schowałam sztylet do buta, kiedy wypełniało mnie dziwne uczucie i ciężko było mi stwierdzić, czy było dobre, czy złe. Przyspieszył mi oddech, a serce obijało się o moje żebra.

— Dobrze się czujesz? — zapytał nagle Henri. Jego czuły słuch musiał wychwycić bicie mojego serca.

— Tak. Ja tylko... — Umilkłam, bo dotarliśmy właśnie do groty. To, co tam zastaliśmy, przyprawiło mnie o mdłości.

Na ziemi leżały porozciągane martwe ciała Rady Alf, a w powietrzu wciąż unosił się silny zapach spalenizny, tak charakterystyczny dla demonów. Kiedy tylko poczułam go w swoich nozdrzach, zebrało mi się na wymioty. Zachwiałam się i gdyby nie to, że Henri przytrzymał mnie za ramiona, prawdopodobnie bym zemdlała.

— Na pewno wszystko w porządku? — zadał pytanie, marszcząc przy tym brwi. Pokręciłam głową, przytykając dłoń do ust i starając się powstrzymać przed wymiotami.

— Nie czuję się tu dobrze. Rozejrzyjmy się i spadajmy — poprosiłam. Przytaknął ruchem głowy i puścił mnie.

Ostrożnie, żeby nie nadepnąć na żadne z ciał, Henri ruszył w głąb jaskini, a ja za nim. Nie różniła się niczym szczególnym. Tak jak ściany korytarza były udekorowane kamieniami, tak tu było podobnie. Z tą tylko różnicą, że w jaskini było jaśniej. Na samym środku był stojak na księgę, której teraz już nie było. Podeszłam do niego i przejechałam po niej palcami. Ze zdziwieniem zobaczyłam, że leży na niej zwinięta kartka.

— Henri, zobacz — zawołałam go, podnosząc kartkę. W mgnieniu oka pojawił się koło mnie i zajrzał mi przez ramię. Rozłożyłam wiadomość.

Znowu się spotykamy, nieprawdaż?

A bardziej szczegółowo mówiąc, ja Was spotykam, a Wy o tym nie wiecie. Mniejsza z tym. Nie przeszliście taki kawał drogi, żeby czytać jakieś zagadki. Pewnie jesteście zmęczeni podróżą, a widok, jaki zastaliście w jaskini, na pewno nie przypadł Wam do gustu.

Zapewne zastanawiacie się, skąd wzięła się tu wiadomość dla Was i skąd wiedziałem, że na nią traficie. Na te pytania jednak nie mogę odpowiedzieć. Na razie.

Wiem, że chcecie się dowiedzieć, co się stało, kiedy demony zabiły Radę Alf i dlaczego to miało miejsce. Nie mogę Wam dokładnie powiedzieć, ale mogą pokazać. A raczej powiedzieć, jak to zrobić. Wystarczy tylko, że Luna dotknie jednej ze ścian jaskini i połączy się ze swoim żywiołem. Nic prostszego! Wszystko jest zapisane w naturze. A ściany mają oczy i uszy. Widzą i słyszą wiele. Teraz do Was należy dowiedzenie się, co tu się wydarzyło, bo z tego, co wiem, Widząca Abby nie za dużo Wam powiedziała.

I tu nasuwa się kolejne pytanie, skąd to wiem.

Zdradzę tylko, że nie ufałbym wszystkim Piaskowym Wojowniczką. To, że Wendy wen jest jedną z Was i jednocześnie jedną z nich nie oznacza, że będą mile do Was nastawione.

D.

— I co teraz? — Podniosłam wzrok na Henriego, który jeszcze chwilę wpatrywał się w list.

— Nie mamy wyboru. Musimy spróbować zrobić to, co napisał. A raczej ty spróbujesz. Po wszystkim wracamy, aby ostrzec resztę — zdecydował.

Przełknęłam ślinę i oddałam mu list, który schował do kieszeni. Podeszłam do jeden ze ścian i przyłożyłam do niej drżącą rękę. Zamknęłam oczy i złączyłam się z moim żywiołem. Kiedy ponownie je otworzyłam, byłam wciąż w tej samej jaskini, ale cofnęłam się do momentu, kiedy przybyły demony.

Wpadły do jaskini z groźnym okrzykiem, porywając Radę Alf. Unieruchomiły ją, a kiedy jedna z Alf chciała się uwolnić, demon przebił jej serce za pomocą pazurów. Martwe ciało rzucił na ziemię.

— Jak się tu dostaliście? — zapytała jedna z Alf, błądząc oczami po postaciach otaczających ją demonów.

Do środka wszedł Prześladowca. Mrużył oczy, patrząc na dwie żyjące członkinie rady, aż na jego twarz wpłynął szalony uśmiech.

— Nie wszystkie Piaskowe Wojowniczki są po dobrej stronie, pani — zaśmiał się, maszerując po jaskini. Zatrzymał się przy Księdze Życia i przejechał po niej rękoma. — Tak się składa, że jedna z nich jest przekonana, że to my jesteśmy tymi dobrymi, a nie wy. Poszła nam z tym na rękę. Bez problemu przeprowadziła nas przez korytarze, aż dotarliśmy tu.

— Czego chcecie? — wychrypiała druga z rady. Demon zaciskał pazury na jej szyi, z której zaczęła płynąć krew.

Prześladowca odwrócił się przodem do Rady Alf z przebiegłym uśmiechem na twarzy.

— Nasz... przywódca chce dowiedzieć się, co oznacza przepowiednia dotycząca Luny Blackstein — oświadczył.

Obie pokręciły przecząco głowami. Próbowały się wyrwać, ale demony mocno je trzymały.

— My przepowiadamy, a nie tłumaczymy — powiedziała jedna. Prześladowca skinął głową, a Demon poderżnął jej gardło. Ostatnia z rady zachłysnęła się powietrzem.

— Będziesz się smażył w czeluściach piekieł! — Splunęła na niego. — Nigdy nie dowiesz się, czego dotyczy ich przepowiednia!

Demon uniósł brew.

— Ich? — zapytał zdziwiony, a zaraz potem wybuchł śmiechem, widząc przerażony wyraz twarzy kobiety. — A więc przepowiednia dotyczy nie tylko Luny? Czyżby jej przyjaciele też byli w to zamieszani?

— To ci się nie uda! — warknęła Alfa. — Jest ostatnią nadzieję i kiedy przyjdzie czas, zniszczy wszystkie demony. Nie będziecie się mieli gdzie ukryć, bo ona i tak was dorwie.

— Kłamiesz! — krzyknął i uderzył ją w twarz. — Zniszczymy ją, zanim zdąży się połapać, o co chodzi. Jej koniec jest już bliski. Tylko poczekać, kiedy tu przyjdzie i wpadnie w nasze sidła. A jej przyjaciel razem z nią. Nie będą bezpieczni nawet w tej durnej wiosce Piaskowych Wojowniczek.

Zaśmiał się szyderczo i odwrócił, zabierając Księgę Życia. Alfa patrzyła na niego z przerażeniem w oczach. Prześladowca zniknął w tunelu. Demony nie czekały długo, żeby rzucić się na ostatnią z rady.

Oderwałam szybko rękę od ściany i zachwiałam się niebezpiecznie do tyłu. Zahaczyłam nogą o ciało leżące na ziemi i runęłabym jak długa, gdyby nie Henri, który w porę mnie złapał.

— I co zobaczyłaś? — zapytał.

Pokręciłam głową i szybko się pozbierałam.

— Nie czas na to. Musimy ostrzec Abby i Calluma.

Puściliśmy się biegiem w stronę wyjścia. Prowadziły nas kamienie świecące wzdłuż drogi. Podczas biegu opowiedziała Henriemu to, co zobaczyłam i czego się dowiedziałam. Z każdym słowem mocniej zaciskał szczęki i pięści. Był nieźle wkurzony. Nie dziwiłam się mu, bo sama nie mogłam zapanować nad złością. Ale w tej chwili bardziej martwiłam się o przyjaciół.

Kiedy zobaczyłam światło i drogę na powierzchnie, odetchnęłam z ulgą. Bałam się, że trafimy do tego samego korytarza, jakim tu trafiliśmy i nie będziemy w stanie się z niego wydostać. Na nasze szczęście światła dobrze nas poprowadziły.

— Wiesz, w którą stronę do wioski Piaskowych Wojowniczek? — rzuciłam przez ramię, kiedy wybiegliśmy z powrotem na pustynię.

— Ja mogę wam pomóc — odezwał się męski głos, w którym pobrzmiewała wesołość. Zatrzymałam się, a Henri wpadł na moje plecy. Zaklął, rozglądając się. Otoczyli nas ze wszystkich stron. Kolejny raz byliśmy w pułapce.

— Kim jesteście? — zapytałam. Pożałowałam, że schowałam sztylet do buta. Teraz bardzo by mi się przydał. Otaczali nas ludzie uzbrojeni po zęby, a każdy z nich trzymał wymierzoną w nas broń palną.

— Och, pani wybaczy — zaśmiał się mężczyzna. Miał brodę i połowa jego twarzy była ukryta pod kapeluszem. Kiedy go zdjął, ujrzałam ogromną szramę przecinającą jego lewe oko i policzek. — Mówią na mnie Dente. Jestem handlarzem istot nadprzyrodzonych, a wy — wskazał na nas nożem, który trzymał w ręce — jesteście moją zdobyczą.

Nie zdążyłam sięgnąć do buta po sztylet, kiedy ktoś uderzył mnie w tył głowy. Wszystko spowiła ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro